Czytając co tydzień
„Przekrój” sprzed 50 lat, coraz częściej łapię się na tym, że uważam go za
znacznie bardziej interesujący od niejednej współczesnej gazety.
Także numer datowany na
23 stycznia 1966 roku obfitował w ciekawe teksty.
W środku znalazł się bowiem
m.in. uroczy traktat o welocypedzie, napisany przez Bolesława Prusa, opatrzony
wstępem profesora Zygmunta Szweykowskiego, a wydrukowany wcześniej tylko w
„Kurierze Codziennym” w 1891 roku.
Jak pisał Szweykowski, Prus „rowerem, naówczas najczęściej zwanym
welocypedem, entuzjazmował się specjalnie (może i dlatego, że sam na nim uczył
się jeździć) i nie tylko opisał go w felietonie (…), ale kilkakrotnie powracał
do tego tematu w Kronikach, czyniąc szereg bardzo ciekawych, nieraz zabawnych o
nim informacji. Pozwolimy sobie przytoczyć jedną z nich: „Rower ma w sobie coś kobiecego, choć jest
najdoskonalszym kontrastem kobiety. Rower powinien być lekki, kobieta nie
powinna być lekką; musi być chudy do ostateczności, gdy kobiecie wolno być
tylko szczupłą. Zaletą wreszcie roweru jest – posiadać „dęte gumy”, co
stanowczo nie jest pożądanym u kobiety.
Pomimo
tylu i tak poważnych kontrastów organicznych rower ma duszę kobiecą: jest w
najwyższym stopniu wyłącznym, jest monopolistą do zazdrości, nieraz do zemsty.”
Dla tych zaś, którzy
nadal czują się do roweru nieprzekonani (panie ministrze Waszczykowski?)
kolejny zamieszczony w „Przekroju” cytat z Prusa, tym razem bardziej
intelektualny:
„(….) na świecie nie istnieje machina, z którą
literaci mogliby goręcej sympatyzować jak z welocypedem. Jest to aparat w całym
znaczeniu literacki, a wynalazł go chyba kaligraf albo drukarz: składa się
bowiem z samych liter.
Oto
są części welocypedu, zwanego rowerem: TUUIIOOaZOo
Już
widzę, jak szeroko otwierają oczy członkowie Klubu Cyklistów. A przecież tak
jest i zaraz tego dowiodę.
Przewróć
pan dobrodziej U do góry nogami,
osadź T, wewnątrz U umieść O ze szprychami, a będziesz miał przednie koło z kierownikiem.
Potem
przewróć drugie U, osadź na nim I, wewnątrz U umieść O, znowu ze
szprychami, wewnątrz niego o z
zębami, będziesz miał tylne koło z jego oprawą i trybem.
Nareszcie
zbliż do niego koło tylne i przednie i połącz ich oprawy w taki sposób, ażeby
dolna część T mogła się obracać w
górnej części I. Nadto weź drugie I, daj mu u góry a, a u dołu o i z. Potem tę sztuczkę przymocuj do
pierwszego I i ostatecznie zbudujesz
sobie welocyped… abstrakcyjny.”
Osobne miejsce 60 lat
redakcja „Przekroju” poświęciła także Szczecinowi. I cóż, że w redagowanej
przez Wandę Falkowską rubryce „Kronika sądowa”? Ważne, że Warszawa pochyliła
się nad trudnym losem mieszkańców województwa szczecińskiego, pozbawionych „potrzebnych towarów, przewidzianych dla nich
w planach i rozdzielnikach. Poszły one „w Polskę”, do sieci sklepów powiązanych
unią personalną z dyrekcją szczecińskiego przedsiębiorstwa.”
„Potrzebnymi towarami”
były atrakcyjne tekstylia, które „zamiast
trafiać do rąk zwykłego klienta, zaczęły docierać do klienta, który umiał być
wdzięczny.”
Jak donosiła
niestrudzona Wanda Falkowska, „ostatecznie
na ławie oskarżonych przed Sądem Wojewódzkim w Szczecinie zasiadło sześciu
pracowników WPT-O (Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Tekstylno-Odzieżowego) z
dyrektorem handlowym Wiesławem Ł. na czele, kilkudziesięciu kierowników sklepów
należących do najróżniejszych przedsiębiorstw handlowych, państwowych i
spółdzielczych, kilku pracowników zbytu z zakładów przemysłowych. Oraz –
właściciele prywatnych zakładów krawieckich, którzy wręczali kierownikom
sklepów korzyści materialne mniej elegancko zwane łapówkami.” W procesie
zapadły oczywiście surowe wyroki, skazujące najbardziej winnych na kary sześciu
i czterech lat bezwzględnego więzienia.
Przybici problemami z
zaopatrzeniem mieszkańcy Szczecina mogli niestety tylko poczytać o warszawskim
występie Jacques’a Brela, z którym dla potrzeb „Przekroju” wywiad przeprowadził
Lucjan Kydryński.
Jako wierna fanka tego artysty w pełni podzielam wnioski, do których 50 lat
temu doszedł Kydryński: „Teksty Brela,
intelektualne, polityczne, lecz przede wszystkim poetyckie, poza sarkazmem,
czarnym humorem i ironią, mają jednak także i wiele ciepła, zrozumienia dla
ludzi. Jego krótkie trzyminutowe komedie ludzkie z muzyką skierowane są przecież
nie przeciw wszystkim, tylko przeciw głupcom. Brel nienawidzi głupców.”
A co na to sam Brel? Kydryńskiemu mówił tak:
„(…)
jak piszę? Nigdy po to, by tylko rymować,
i nie na to zwracam uwagę. Chcę przekazać jakieś myśli, idee, jakieś
obserwacje. Piszę zawsze przeciw komuś, z tym, że nigdy nie piszę przeciw
sobie. I tak chyba trzeba…”
To wyjaśnia dlaczego
tacy jak Brel rodzą się tak rzadko. A szkoda.
Ponieważ rubryka „Czytać
albo nie czytać” w tym akurat numerze jest mało interesująca, w zamian wyimek z
rubryki „Słuchać czy nie słuchać”, zatytułowanej „Cukierki dla uszu!”.
Autor rubryki, podpisany
„Koż.” entuzjazmował się m.in. wydanym przez enerdowską Eternę cyklem sześciu
sonat Bacha na same skrzypce, w olśniewającym wykonaniu Yehudy Menuhina,
zaznaczając, że choć cykl został wydany na trzech oddzielnych płytach, to „radzimy jednak [kupić] komplet, bo zabraknie, a kto
nabędzie jedną i przesłucha w skupieniu, rozchoruje się, gdy następnych nie
dostanie.”
Dalej zapytywał
retorycznie: „Czy są to płyty dla
wszystkich (muzycznie, nie co do ceny)? [cena wynosiła 110 zł za jedną
płytę; jeden numer „Przekroju” kosztował w tym czasie 3 złote] Na pewno trochę trudniejsze niż (b.
przyjemne, ale w zupełnie innym wymiarze) o kochasiu, który coś tam w siną dal.
Jednakże po dwóch, trzech, czterech przesłuchaniach pojmiesz, że masz niebywały
skarb w domu i to na własność.”
I puentował, a puentę tę
uznać trzeba za celną także i dzisiaj: „Muzyka
nie daje pieniędzy; gorzej, za płyty trzeba płacić gotówką. Ale MUZYKA
WZBOGACA. Dlatego Mickiewicz nawoływał: „Słuchaj dzieweczko!”
Wszystko się zgadza.
Poza jednym. Dzisiaj sonat Bacha w wykonaniu Menuhina można posłuchać za darmo.
Wystarczy mieć dostęp do internetu.
Uskrzydlonemu muzyką
łatwiej przełknąć suche dane statystyczne.
W styczniu 1966 roku pisano
tak:
„W ub. roku w wypadkach drogowych zginęło w Polsce 2475 osób, a 20.700
odniosło rany. W liczbach bezwzględnych oznacza to wzrost, wysoki zwłaszcza
jeśli idzie o wypadki śmiertelne (o 568 więcej niż w 1964 roku). Ale
uwzględniając wzrost liczby pojazdów i obliczając wskaźnik wypadkowości na 10
tysięcy pojazdów otrzymujemy pewne zmniejszenie tego wskaźnika w porównaniu z
latami poprzednimi.
Zmniejszyła
się liczba wypadków spowodowanych przez pijanych kierowców, wzrosła liczba
wypadków spowodowanych przez kierowców samochodów ciężarowych i autobusów oraz przez
pieszych. Za pijaństwo zatrzymano prawa jazdy przeszło 32 tysiącom kierowców.”
A teraz niespodzianka.
Nie wiem ile samochodów poruszało się po polskich drogach w roku 1965, ale z
pewnością było ich co najmniej kilkanaściekrotnie (a może i
kilkadziesiątkrotnie?) mniej niż w roku 2015.
Dlatego świeżo ogłoszone przez policję statystyki za rok 2015 są dla mnie zaskakujące i nader optymistyczne:
"Jak wynika z policyjnych danych, w 2015 roku w 32701 wypadkach zginęły 2 904 osoby, a 39 457 zostało rannych. Liczba zarejestrowanych pojazdów silnikowych przekroczyła 26 mln. W porównaniu do 2014 roku odnotowano blisko 7% spadek ilości wypadków drogowych, około 10% spadek ilości zabitych i ponad 7% spadek ilości rannych. W tym samym roku doszło do 34 970 wypadków drogowych, w wyniku których zginęły 3 202 osoby, a 42 545 zostało rannych."
Znacznie mniej optymistycznie zrobiło mi się natomiast, gdy dostrzegłam zamieszczoną małym druczkiem w rubryce „jednym
zdaniem” informację, że „w dorocznym plebiscycie czytelników „Kuriera Polskiego”
jako książkę roku wybrano „Disneyland” Dygata; dwa następne miejsca: „Rzeka
kłamstwa” Szelburg-Zarembiny i „Ostatnia z rodu” Jasienicy."
Hm, nie wiem czy chciałabym
poznać wyniki podobnego plebiscytu zorganizowanego w roku 2015. Wystarczy, że
widuję listy bestsellerów Empiku. Dostarczają wrażeń mocniejszych niż policyjne statystyki .