![]() |
źródło zdjęcia |
Nabrałam
się na to już kilka razy wcześniej. Dobrze pamiętam na przykład dzień, w którym
zabrałam się za lekturę zachwalanej wszędzie jako przezabawnej „Ostatniej
arystokratki”. Pełna nadziei i entuzjazmu, wykonałam wcześniej parę ćwiczeń
oddechowych w celu rozluźnienia przepony. Doczytawszy do setnej strony, lekko
już spięta z nadmiaru powagi, zaczęłam się lekko niepokoić, podczas gdy moja
przepona skurczyła się z nudów. Na szczęście przy dwieście sześćdziesiątej
pierwszej stronicy pojawił się cień humoru, co pozwoliło unieść mi do góry w
radosnym grymasie lewą brew. Najwyraźniej słońce zbyt krótko
opromieniało jednak swym blaskiem pana Evžena Bočka (autora dzieła), gdyż nie tylko
humor, ale i jego cień zanikły bezpowrotnie i nigdy więcej się nie pojawiły. Przepona,
obrażona, spięła się zaś na amen.
Tym
razem miało być jednak inaczej. Lektura lekka, łatwa i przyjemna. Komedia
kryminalna w sam raz na wakacje, do tego polskiego autora.
A
dzwony ostrzegawcze biły, biły, aż pękły z wysiłku. I wszystko nadaremnie.
Nie
rozumiem, naprawdę nie rozumiem, dlaczego pan Jacek Galiński, mężczyzna w
kwiecie wieku, chcąc – jak twierdzi w dostępnych w internecie wywiadach –
wykreować oryginalnego bohatera, uczynił
nim starszą panią, emerytkę. Czy naprawdę nie słyszał bowiem o wymyślonych już
wcześniej panie Marple, Agacie Raisin, czy – sięgając po polskie książki –
wnikającej starszej pani z powieści Anny Fryczkowskiej albo emerytce Henryce,
bohaterce serii książek autorstwa Katarzyny Gurnard?
Dobrze,
pal sześć oryginalność, ale czemu kobieta
emerytka? Czemu nie mężczyzna emeryt, do diabła? Chętnie poczytałabym o
starszym panu, w końcu on też może ciągnąć za sobą kraciasty wózek zakupowy,
nieprawdaż?
![]() |
Jacek Galiński źródło zdjęcia |
Sam autor, indagowany, nie wyjaśnia przyczyn takiego a nie innego wyboru. Podkreśla natomiast (całość rozmowy tutaj): „świadomie zbudowałem bohaterkę na kontrastach. Wierzę, że tak się powinno budować interesujące postacie. Dr House wprowadził w tej kwestii nowe standardy. Urocza i zabawna starsza pani, to według mnie utarty schemat. Same pozytywne cechy w pewnym momencie stają się nudne, mdłe i nieautentyczne. Moja bohaterka zyskuje sympatię dzięki aktywności, sprawczości i kodeksowi moralnemu. Dopóki będę potrafił, będę tworzył ją właśnie w taki sposób.” Przyznaje jednak zarazem, iż nie ma „w ogóle zbyt wielkiego kontaktu ze starszymi osobami. Nie miałem też babci. To postać w 100% fikcyjna, która była przeze mnie tworzona na przestrzeni dłuższego czasu w poprzednich projektach i różnych tekstach. Bezpośrednim pierwowzorem bohaterki jest Karlson z dachu:)”.
Pff…
Grunt to dobre samopoczucie.
Zofia
Wilkońska, gdyż tak nazywa się wykreowana przez Galińskiego bohaterka, pani,
której urwało się tytułowe kółko, jest antypatyczna i chamska. Tak, chamska.
Nie „irytująca”, jak pisze się w niektórych recenzjach, ale chamska, obcesowa i
bezczelna w sposób nie pozostawiający miejsca na sympatię. Nie lubię chamów,
niezależnie od tego czy mają lat 20 czy 75. Samo w sobie nie byłoby to jednak
literackim problemem, nie muszę lubić głównego bohatera, by podobała mi się
książka, w której występuje. Gorzej jednak, gdy chamski bohater jest zarazem
bezdennie głupi.
Przykro
mi, nie kupuję narracji o tym, jakoby główna bohaterka tej książki była „sugestywnie stworzoną i dopracowaną przez
autora postacią, której psychologiczna wiarygodność oraz przemyślany
światopogląd stanowią cechy wyróżniające” (tak: Jarosław Czechowicz, autor
bloga Krytycznym okiem, całość tutaj).
Owszem,
rozumiem, że starsze panie bywają głupie. Jeśli ktoś całe życie nie był demonem
intelektu, raczej na starość mu się nie poprawi. Mnie mamusia (i tatuś, nie
zapominajmy o tatusiu) nauczyła jednak, że nieładnie jest śmiać się ze
starszych i głupszych od siebie. Niestety, pan Galiński najwyraźniej pobrał
inne nauki.
„Wprawdzie
słyszałam nieco niepochlebnych opinii o policji, ale mimo to trudno było mi
uwierzyć w nieporadność tego starszego posterunkowego, który do mnie
przyjechał. Ciekawe, co to oznaczało w ich nomenklaturze? Na starszego nie
wyglądał, na posterunkowego też nie. Chyba że posterunkowy to ten, co pisze
posty. W klubie seniora mieliśmy szkolenie z pisania postów w internecie. Mnie
szło całkiem nieźle. Innym różnie. Nawet udało mi się nawiązać pierwszą
znajomość – z jakimś majętnym mieszkańcem Afryki, który potrzebował pomocy w
przewiezieniu swojej fortuny do Europy. Niestety prowadząca szkolenie zabroniła
mi z nim korespondować. Nazwała go oszustem i szpanerem. Potem szkolenie się
skończyło i kontakt nam się urwał.”
Leżycie
i kwiczycie? Nie? To może scena w taksówce Was ubawi po pachy? Autora ubawiła,
do tej pory się śmieje, ilekroć przypomni sobie co napisał.
![]() |
źródło zdjęcia |
-
Proszę pana, proszę pana, dokąd pan jedzie? – spytałam.
- Jestem zajęty.
-
Widzę, ale dokąd pan ma kurs, bo chętnie bym się zabrała.
-
No nie wiem, musiałaby pani spytać pasażera.
-
Na pewno się zgodzi.(…)
Chwyciłam
za klamkę tylnych drzwi. W środku siedział czarnoskóry mężczyzna. Ależ on był
potężny! (…) Przypominał wielkiego Murzyna, który tak strasznie natłukł naszemu
Andrzejkowi Gołocie.
-
Hello – powiedziałam, wsiadając. – How do you do?
Ha!
Szkoda, że nauczycielka z klubu seniora mnie teraz nie widziała! Musi się pani
bardziej przykładać do nauki, mówiła do mnie. No proszę. I kto teraz był mądry,
a kto głupi? No kto?
-
What are you doing? This is my cab – powiedział zaskoczony.
-
Ja pana nie rozumiem, proszę pana – odpowiedziałam, uśmiechając się. – I co mi
pan zrobi?
Poklepałam
go po ramieniu, żeby się tak nie denerwował. Przesunęłam się w jego kierunku,
dając do zrozumienia, żeby zrobił mi trochę miejsca. (…)
Miałam
czas przyjrzeć się mojemu współpasażerowi. On zresztą także mi się przyglądał,
czym wprawiał mnie w zakłopotanie. Najbardziej fascynowały mnie jego włosy.
-
Mogę dotknąć? – spytałam, wskazując na jego czuprynę.
-
What? What are you talking about? Are you crazy? – spytał, ponieważ także był
mnie ciekaw.
Już
mnie przyzwyczaił do swojej pewnej nieśmiałości, więc bez skrępowania
wyciągnęłam rękę i delikatnie pomacałam jego zabawne kręcone kędziorki. W
rewanżu pokazałam, że może podotykać moje włosy, jeśli chce. W dawnych czasach
w telewizji emitowano programy podróżnicze, z których można się było nauczyć
podobnych przyjaznych zachowań.”
Doprawdy.
Buchacha i jeszcze chacha. Wprawdzie liczyłam na to, że na końcu pani Zofia
wyjmie tort z białą, koniecznie białą polewą i temu czarnemu Murzynowi
przyłoży, ale nie można mieć wszystkiego, bo jeszcze by człowiek pękł ze
śmiechu, nieprawdaż.
I
tak dalej, i tak w kółko. Pani Zofia, podążając tropem bandyty, który włamał
się do jej mieszkania, wpada na trop afery reprywatyzacyjnej. Niezmiennie
impertynencka i bezczelna, daje sobie radę w najtrudniejszych okolicznościach,
gdyż napotyka, co wydaje się niemożliwe, wyłącznie głupsze od siebie (a może po
prostu mniej chamskie?) jednostki. I tak, owszem, po drodze pojawia się parę
obiecujących wątków fabularnych, ba! bohaterce przydarza się nawet kilka
przebłysków czegoś zwiastującego istnienie inteligencji, jednak autor za każdym
razem jest tak samo bezwzględny. Ma być przecież śmiesznie, sama Bonda powiedziała
mu, że to co pisze, jest komedią kryminalną, więc, buchacha, natychmiast oblewa wszystko
humorem prosto z kanistra, po czym przykłada zapałkę.
Wybuchy
śmiechu, rozpuki. Czytasz? Pamiętaj, ta lektura wymaga ofiary.
Jacek
Galiński, „Kółko się pani urwało”. Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2019.