piątek, 14 września 2012

Harper Lee "Zabić drozda", czyli dwa powody dla których trzeba przeczytać tę książkę


Dzisiejszy dzień nie jest dobry. Pod żadnym względem.
Liczących na salwy śmiechu uprzejmie odsyłam więc w inne miejsca w sieci.

Jakiś już czas temu (kłania się Stosikowe losowanie) przeczytałam „Zabić drozda” Harper Lee.
Miałam w związku z tym w planach napisanie ambitnej recenzji. Przy okazji zamierzałam napomknąć o tym, jak tłumacz może wpłynąć na odbiór książki (w kontekście wydania z serii Polityki „Cała Polska czyta dzieciom”), ale też o tym, że jeśli istnieją ekranizacje idealne, to ta właśnie książka się jej doczekała.

Planowałam, ale nie wyszło, gdyż ta lektura powróciła do mnie znienacka akurat dzisiaj. Z dwóch powodów, z uwagi na które ten dzień nie jest i nie może być dobry.

„Zabić drozda” pozornie jest odległe od naszej rzeczywistości, bowiem akcja dzieje się w Stanach Zjednoczonych, gdzieś w latach trzydziestych ubiegłego wieku, w małej mieścinie i opowiada o obcym nam przecież (nieprawdaż?) problemie rasizmu.
No, co jak co, ale uprzedzenia wobec czarnoskórych i Ku Klux Klan, to czysto amerykańska specyfika! Gdy więc dodać jeszcze do tego egzotykę będącego osią opowieści procesu sądowego z wyrokującą o winie ławą przysięgłych, fakt, iż narratorką jest kilkuletnia dziewczynka oraz to, że książka ukazała się po raz pierwszy w roku 1960, kiedy to w Stanach zachodziły fundamentalne zmiany obyczajowe, wydaje się to wystarczyć, by ustawić tę pozycję grzecznie obok „Chaty wuja Toma” lub też – bardziej współcześnie – „Służących”.
Nic bardziej błędnego.

Powód pierwszy.
Amerykański adwokat, prokurator czy sędzia to ktoś absolutnie niepodobny do swojego polskiego odpowiednika. W Polsce funkcjonujemy w całkowicie odmiennym systemie prawnym, opartym na przepisach, normach, zasadach -  w tym zasadzie legalizmu, nakazującej ściganie przestępców do krwi ostatniej. Wymierzanie sprawiedliwości powierzane jest przy tym niemal wyłącznie zawodowcom; udział prostego człowieka jest w zasadzie niemożliwy – już w tylko niewielkiej kategorii spraw kołaczą się ławnicy, sprowadzani niestety zazwyczaj do roli „wazonów”, względnie „paprotek”.
W Stanach (i Wielkiej Brytanii) wszystko wygląda zupełnie inaczej. System common law jest oparty na precedensach; każda więc niemal sprawa z racji swojego niepowtarzalnego charakteru może stanowić pole do popisu i okazję stworzenia nowych zasad. Obywatele aktywnie i realnie biorą udział w procesach – każdy w każdym czasie może zostać powołany do sądzenia, bez względu na to, czy jest inżynierem chemikiem czy kucharzem. Obowiązująca zasada oportunizmu powoduje, że postępowania często przypominają targ, podczas którego prokurator układa się z przestępcą, przy walnym udziale adwokata.
Wydaje się więc, że wszystko przemawia za naszym – porządnym, profesjonalnym i poukładanym systemem.
Guzik prawda.
To wszystko jest bez znaczenia.
Decydują ludzie. To, jacy są. To oni tworzą tak naprawdę ten system – bez znaczenia, czy oparty o kodeksy, czy kazusy. To oni budują zaufanie do państwa, wiarę w to, że każdy ma szansę. Czy bogaty, czy biedny; czy czarny, czy biały.
Gdy ludzie się sypią, szlag trafia wszystko.

„Ci ludzie, przysięgli Toma, są zupełnie rozsądni w życiu codziennym, ale sam przecież widziałeś, jak coś im zamąca rozsądek. Widziałeś to również wtedy w nocy pod więzieniem. Ta czereda stamtąd odjechała bynajmniej nie przez rozsądek, tylko dlatego, że myśmy tam byli. Jest w naszym świecie coś, co sprawia, że ludzie głupieją… Nie potrafiliby w takich chwilach być sprawiedliwi, nawet gdyby się o to starali.” (str. 306-307)

„-(…) prawie wszyscy uważają, że oni myślą dobrze, a ty nie…
- Z pewnością mają prawo tak uważać i mają prawo mieć pełny szacunek do własnego zdania (…) ale ja, zanim będę mógł żyć w zgodzie z innymi ludźmi, przede wszystkim muszę żyć w zgodzie z sobą samym. Jedyna rzecz, jaka nie podlega przegłosowaniu przez większość, to sumienie człowieka.” (str. 149)

Od ładnych paru lat próbuję coś budować. Będę to robić dalej, bo lubię to, co robię i wierzę, że to ma sens. To jest jednak długa i żmudna praca. Nic ciekawego do opisania. Nie na pierwsze strony gazet.
Dlatego nie godzę się na to, abym była postrzegana przez pryzmat jednego czy drugiego człowieka, który nie dorósł do tego, co robi. Który w jednej chwili burzy to, na co wiele osób tak długo pracowało.
Dlatego wzięłam dziś do ręki „Zabić drozda”. Żeby sobie przypomnieć o co tak naprawdę chodzi.

Powód drugi.
Z chwilą kiedy stajemy się rodzicami, dostajemy jednocześnie wielką szansę, ale i olbrzymią odpowiedzialność. To my bowiem w dużej mierze kształtujemy nasze dzieci, także – o ile nie przede wszystkim – przez to, jacy sami jesteśmy.
Główny bohater „Zabić drozda” – Atticus, samotnie wychowuje dwoje dzieci: syna Jema i córkę Smyk. Ta książka jest także opowieścią o tym właśnie procesie wychowawczym, o tym jak trudno jest sobie z tym poradzić. I jak zarazem jest to łatwe, gdy wzorce które chce się przekazać dzieciom płyną z nas samych, z tej naszej lepszej strony.

Chustka, której blog śledzę od dłuższego już czasu też samotnie wychowuje dziecko, syna Jaśka, który jest w wieku mojego syna. Joanna jest w moim wieku i walczy z chorobą w bardzo nierównej walce. Ten blog powstał m.in. dla Jaśka.
Wierzę w to, że dzięki niej on będzie dobrym człowiekiem. Tym, co zrobiła przez ostatnie osiemset parę dni i co robi nadal, Joanna udowadnia że pomimo przeszkód łatwiej jest, jeśli masz dobrze ustawione priorytety. Że Atticus miał rację.

„(…)zobaczyłam, jak Atticus bierze papiery ze stołu i wkłada je do teczki. (…) Z oparcia swego krzesła zdjął marynarkę i przerzucił ją sobie przez ramię. A potem wyszedł – (…) ruszył szybko przez środek Sali do drzwi od południa. Patrzyłam, gdy szedł, na czubek jego głowy. Nie spojrzał w górę.
Ktoś mnie poszturchiwał (…)
- Panno Jean Louise?
Rozejrzałam się. Oni stali. Wszyscy Murzyni na całej galerii podnieśli się z miejsc i stali jak na baczność. Głos wielebnego Sykesa był daleki, jak przedtem głos sędziego Taylora.
- Panno Jean Louise, trzeba wstać, wasz ojciec wychodzi.”  (str. 294-295)

Panie i panowie, trzeba wstać, Chustka idzie.

Harper Lee "Zabić drozda", tłum. Zofia Kierszys; Książka i Wiedza 1973


11 komentarzy:

  1. Gorzko się tak zrobiło, i przejmująco. Ja się ciągle zastanawiam, czy mam dobrze ustawione priorytety, pewnie niekoniecznie, ale się staram. I nigdy nie wiem, czy moje dzieci są takie, jakie są dzięki nam, czy wbrew nam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli choćby staramy się być dobrymi ludźmi, to priorytety będą ok, a dzieci wybaczą nam błędy, które pomimo to popełnimy.
      Nasze dzieci mają szczęście, że nas ciągle mają. Dziś myślę sobie, że na tym muszę się skupić i nie spieprzyć tego czasu, który dostałam - bez żadnej swojej zasługi.

      Usuń
  2. Mam to samo wydanie "Zabić drozda", ze zdjęciami z filmu. Dlatego "mój" Atticus będzie miał zawsze rysy G. Pecka. :) Książka wręcz niesamowita i wydaje mi się, że świetnie się sprawdza jako lektura na czas różnych chwiejności i zawirowań.
    Życzę Ci, żeby jutrzejszy dzień był o niebo lepszy niż dzisiejszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dla niektórych to taka "młodzieżowa" lektura...
      Dziękuję za miłe słowa. Moje jutro pewnie będzie lepsze, a jeśli nie jutro, to może pojutrze. Wiem, że na pewne sprawy nie mam wpływu, a to co mogłam zrobić, to zrobiłam lub ze wszystkich sił będę starać się robić. I tyle. Końca świata nie będzie.

      Usuń
    2. Właśnie ten brak wpływu usiłuję sobie racjonalnie uzmysłowić w sytuacjach, które nie z mojej winy mnie przerastają, ale nie zawsze wychodzi. Trzymaj się!

      Usuń
  3. Kurczę, przyzwyczaiłem się, że wizyta u Ciebie to wybuchy śmiechu, a nie oczu pocenie, ale rozumiem, przy "Zabić ..." nie sposób inaczej. Z moich błędów wychowawczych można by pewnie spisać nową Britannicę, ale się staram. Od dziś postaram się bardziej. A TU moja skromniutka ramotka na temat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego lojalnie ostrzegłam na samym wstępie!
      Ja nie wiem, czy przy "Zabić drozda" można inaczej, czy nie, ale u mnie tak się jakoś zbiegło za dużo elementów na raz.
      Jak się wszyscy teraz zaczniemy tak bardzo starać, to ho,ho,ho, cóż za cudownych obywateli wyhodujemy:)
      Do "ramotki" zajrzałam, owszem. Naskrobię gdzie trzeba, co myślę, ale to potem, bo chwilowo zarobiona jestem na wszystkich polach.

      Usuń
  4. Świetna książka, szkoda że u nas ciągle jakby jest dopiero "odkrywana".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może to tak, że po prostu kolejne pokolenia do niej pomału dorastają? W końcu miała u nas sporo wydań, prawie każdemu ten tytuł "coś" mówi, a więc nie można mówić, że jest zapomniana czy pominięta. A ile kto z niej zrozumie, to już zupełnie inna sprawa.

      Usuń
  5. Znam książkę. Znam bloga Chustki.
    Tak, czapki z głów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko czapki. Li napisała w mailu: "tak kobieta wbija mnie w ziemię". Takich "wbitych" jest więcej; oby to się nie zmarnowało.

      A do Ciebie trafiłam właśnie z bloga Joanny.

      Usuń