czwartek, 25 września 2014

A. Mularczyk "Polskie miłości", czyli historie, w których jest wszystko

Zająłem się reportażem, bo zawsze postrzegałem życie jako formę dramatu. Dokument natomiast - nawet ten drukowany wówczas w tygodnikach - staje się dramatem, jeśli oprócz informacji przekazuje emocje bohatera. Śledząc etapy życia moich bohaterów, niejednokrotnie czekałem na taką chwilę, kiedy ich życie zamieni się w Los.

Kiedy wszedł, w pierwszej chwili poczułam odrazę. Chorobliwie otyły, z przetłuszczonymi włosami, niezbyt dobrze pachnący. Na twarzy miał wypisaną niechęć do świata.
Wcześniej zapoznałam się z dotyczącymi go dokumentami. Wydawało mi się, że wiem jaki to przypadek. Roszczeniowiec, który najpierw coś sobie uroił, a później w to uwierzył.
Zaczął mówić. Z każdym jego słowem rozsypywał się kolejny fragment tego wyobrażenia o nim, jakie sobie stworzyłam. Im dłużej go słuchałam, tym więcej rozumiałam. Wreszcie pojęłam, że stoi przede mną ktoś, czyje życie zamieniło się w Los już w chwili narodzin. I wówczas zobaczyłam kogoś zupełnie innego niż ten, kto do mnie wszedł.
Urodzony na Pawiaku w 1942 roku, trzy miesiące po osadzeniu tam jego matki, oskarżonej o działalność konspiracyjną. Oddzielony od niej po roku, oddany pod opiekę bardzo dalekim krewnym. Gdy matce, wypuszczonej z Ravensbrück, udało się go odnaleźć, miał pięć lat.
Źle urodzony. Napiętnowany wojną. Zapętlony w niej na całe życie, mimo że od czasu jej zakończenia upłynęło już prawie siedemdziesiąt lat.
Sądzę, że z powodzeniem mógłby stać się bohaterem jednego z reportaży Andrzeja Mularczyka o polskich miłościach. Ten traktowałby o miłości matki i syna. Niezdrowej miłości, pożerającej wszystko co wokół. Miłości wojennej, mimo że wojna już dawno się skończyła. Mimo że matka od wielu lat nie żyje.

„Literatura faktu stawia wiele warunków, które nie dotyczą fikcji. Fikcja może być prawdopodobna, non - fiction musi być prawdziwa. Autor literatury faktu komponuje rzeczywistość, autor fikcji swoje o niej wyobrażenie. Autor non-fiction powtórnie komponuje to, co zostało zainicjowane przez życie. Poprzez wybór swego bohatera twórca wypowiada swój stosunek do świata, staje się współuczestnikiem dramatu bohatera. Literatura faktu stawia przed autorem trudne wymagania, za to pozwala mu zdobyć pewien wgląd w ludzkie losy, które potem stanowią jego kapitał. Dopiero po wielu latach uprawiania literatury faktu odkryłem oczywistość, że to, co zdarza się jednemu człowiekowi - zdarza się całemu światu.”


Gdy czytałam „Polskie miłości”, zbiór reportaży Andrzeja Mularczyka, którego wypowiedzi, pochodzące z wywiadu udzielonego Polskiemu Radiu, zacytowałam wyżej, czułam zazdrość i żal. Zazdrość, że nie potrafię tak pisać. I żal, że wszystkie te historie już się zdarzyły.
Z zazdrością można sobie poradzić. Zwłaszcza gdy nie ma się ambicji, by zostać twórcą non-fiction.
A żałować nie trzeba. Wystarczy nauczyć się patrzeć i słuchać. Wówczas okaże się, że bohaterowie jakby wprost z kart reportaży Mularczyka żyją tuż za rogiem. Pozornie zwyczajni, ale tym, którzy zechcą zapytać i usłyszeć odpowiedź, gotowi do opowiedzenia niesamowitych historii, o miłości, śmierci i Losie. Jak człowiek, którego spotkałam.

Nie wiem dlaczego „Polskie miłości” nie są lekturą obowiązkową, którą powinien przeczytać każdy, zanim po raz pierwszy pomyśli o sobie, że jest inteligentny i wykształcony. Nie wiem dlaczego do niedawna nie wiedziałam o istnieniu tego zbioru. Wiem jednak, że po raz kolejny zaciągnęłam olbrzymi dług wdzięczności u twórców antologii „100/XX”.

Poszczególne reportaże łączy miłość i historia - szara eminencja, pociągająca za sznurki Losu. Choć wydawało mi się, że posiadam jakąś wiedzę historyczną na temat Polski wojennej i powojennej, w czasie tej lektury po wielekroć kręciłam z niedowierzaniem głową. Co innego przeczytać w podręczniku historii parę suchych zdań, co innego zaś zobaczyć i zrozumieć, jak poszczególne historyczne zdarzenia odcisnęły się na życiu konkretnych ludzi. Niektórzy z nich, jak bohater wybranego do „100/XX” reportażu „Depozyt”, podpułkownik Zdzisław Barbasiewicz, są postaciami szerzej znanymi. Inni, a tych jest większość, to zwykli, szarzy ludzie. Do każdego z nich autor podchodzi jednak z takim samym szacunkiem, mimo że niektórych – czego nie kryje – przez większość czasu nie traktował poważnie (dotyczy to np. bohaterki „Dni radości i pieczali Katarzyny Januszkowej” czy pana Rysia, o którego ruchomym życiu traktuje ostatni, najbardziej chyba humorystyczny, co wcale nie znaczy, że zabawny, tekst).

„Polskie miłości” zawierają historie opublikowane już wcześniej w dwóch reporterskich książkach Mularczyka: „Czyim ja żyłem życiem?” i „Co się komu śni”; dodatkowo zostały wzbogacone o pięć nowych opowieści, napisanych prawdopodobnie w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Już sprawdziłam: w obu starszych zbiorach jest jeszcze łącznie kilkanaście reportaży, których zabrakło w nowej książce. I całe szczęście, bo dzięki temu będę mogła choć trochę zaspokoić uczucie Mularczykowego niedosytu, jakie odczuwam od czasu, gdy przeczytałam ostatnie zdanie „Polskich miłości”.

I tylko żal, że dziś tych książek nikt już chyba nie czyta, a Andrzej Mularczyk kojarzy się większości osób raczej tylko z filmami (od wielu lat z powodzeniem pisze scenariusze do popularnych seriali, by wymienić chociażby „Dom” czy współczesną „Blondynkę”), ewentualnie słuchowiskami („W Jezioranach”). W każdym razie w mojej bibliotece jego książek nikt nie wypożyczał już od bardzo dawna, przez co katalog biblioteczny straszy listą nieobecności.

Czytajcie Mularczyka. Bo to, co zdarzyło się jego bohaterom, zdarza się całemu światu. Mi i Tobie również.


Andrzej Mularczyk „Polskie miłości i pięć nowych opowieści”. Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA S.A. Warszawa 2006.

Tytuł posta stanowi nawiązanie do szeregu wypowiedzi Mariusza Szczygła na temat tej książki. Mimo szczerych starań, nie umiałam wymyślić nic trafniejszego. Za wtórność uprzejmie przepraszam.

23 komentarze:

  1. Czytanie antologii ewidentnie szkodzi na plany czytelnicze, ja po pierwszym tomie mam chyba 6 albo 7 dodatkowych lektur, jak widzę - po drugim nie będzie lepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi zaszkodziła jeszcze zanim przeczytałam:) Dlatego przezornie podczytuję tylko pojedyncze reportaże, wybrane metodą bardzo losową. Na razie 100% trafień. Leżę na dnie i z cicha bulgoczę.

      Usuń
    2. To ja chyba wolę moją metodę. 7 tropów na 53 reportaże to niezły wynik, ale nieprzytłaczający :P

      Usuń
    3. Liczę na to, że po pierwszych olśnieniach znieczulę się na ciąg dalszy. A na razie skupuję Mularczyka:P

      Usuń
    4. Mnie wychodzi jedno olśnienie na 7 tekstów. Taka np. Wasilewska :) Z czystym sumieniem, że Cię nie olśni, możesz przeczytać Żeromskiego i Parandowskiego :D

      Usuń
    5. W sumie to też niezły wynik. Gdyby olśniewała mnie jedna na siedem przeczytanych książek, już dawno popełniłabym czytelnicze samobójstwo. A akurat Parandowski mógłby mnie olśnić: właśnie dziś wypakowałam z archiwalnych kartonów siedem jego książek. Babcia była, zdaje się, psychofanką:P

      Usuń
    6. Bo Parandowski w wersji książkowej ma swój urok, ale jako reporter przysmuca jak potłuczony, że się tak obrazowo wyrażę. Z babcią bym się dogadał, też mam ze siedem Parandowskich.

      Usuń
    7. Z tych na "Pe" zostawiła mi tez komplet dzieł Putramenta i Paukszty. Też masz?:P

      Usuń
  2. Co tam, że Mularczyk jest nieczytany, i to jeszcze wydany w 2006 r., przecież nie upłynęło nawet 10 lat :-), ja jestem pierwszym czytelnikiem, który wypożyczył "Pustelnię parmeńską" wydaną w 1982 r. w "złotej serii", o którą kiedyś się zabijano.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zrozumieliśmy się. Mularczyk z 2006 mój własny, nówka sztuka, choć istotnie dotąd nie czytany. W bibliotece natomiast były kiedyś inne jego książki, wydane znacznie wcześniej. Aktualnie pozostało po nich jednak tylko wspomnienie w katalogu - widać, biedaczyska, nie zostały wypożyczone dłużej niż przez 10 lat, bo po takim okresie książki są u nas wycofywane z półek. Twoja "Pustelnia parmeńska" w naszej bibliotece by się więc niestety nie uchowała:(

      Usuń
  3. Ciągnie do non-fiction, ale jednak strach, bo o ile przy powieści zawsze sobie mogę wytłumaczyć, że to przecież tylko wyobraźnia autora, tak przy fakcie ... Z drugiej strony jak ptaszki w sieci ćwierkają, ten fakt u najmłodszych reportażystów nie zawsze taki do końca prawdziwy :( W każdym razie dobrze, że antologia okazała się być za drogą, bo dzięki temu nie buszuję po alle czy też bibliotecznych piwnicach :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, non-fiction boli. Ale czasem trzeba.
      Co do ćwierkania, nie lubię takiego generalizowania. Być może niektórym młodym, w pędzie ku jak najszybszej sławie, zdarza się to i owo, ale niektórym starszym także można było postawić taki zarzut. Ja po prostu jestem jednakowo krytycznie ostrożna wobec wszystkich.
      A nieposiadanie, bądź chociażby nieprzeczytanie antologii, w ostatecznym rozrachunku jest jednak, moim zdaniem, stratą, nie zaś zyskiem.

      Usuń
    2. Jak już siądę na tyłku, to wtedy będę mógł przyjąć na kolanka te dwie kobyłki. I raczej w ebooku, bo moje kolanka niedomagają ostatnio. Wiem, że papier na półce w nowej chacie to byłoby to, ale jednak ... :) A z non fiction jest tak, że ciągle mam w głowie przeczytaną z pół roku temu "Czarnobylską modlitwę" i nie wiem czy na razie chcę tam upychać więcej podobnych informacji :(

      Usuń
    3. Powiem Ci, że te dwa tomy, stojące na nowych półkach, w nowej chacie, to jest naprawdę COŚ:)
      A wśród literatury non-fiction można na szczęście znaleźć pozycje bardzo straszne, bardzo straszne i dające żyć. Sięgnij może po te ostatnie?

      Usuń
    4. Mam ochotę na Szejnert o Ellis Island, ale nie wiem do której kategorii się zalicza :) No i nie wiem skąd ją zdobyć, bo w biblio chyba brak :(

      Usuń
    5. Nie czytałam całości, więc nie wiem, ale po lekturze fragmentów mam wrażenie, że ta akurat historia nie zabija (oraz nie dobija). Niestety nie mam jednak własnego egzemplarza, żeby poratować pożyczką:(

      Usuń
  4. Kochani czytelnicy Antologii 100/XX, na fanpage`u książki w poście z sierpnia jest prośba autorów o wytypowanie 5 najlepszych (subiektywnie) reportaży z każdego tomu, tak dla zabawy, może kiedyś to zliczą i zobaczymy co najbardziej chwyta za serce. Decyzja nie jest łatwa, żeby nie powiedzieć, że rozdziera serce, ale przy okazji jest pretekst do wygospodarowania kolejnych miłych chwil na lekturę ulubionych reportaży :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat pretekstu do wygospodarowywania chwil na lekturę reportaży nie potrzebuję; pragnę raczej jakiegokolwiek czasu, z którego można by wygospodarować cokolwiek innego niż pracę:( Jeśli więc o mnie chodzi, owszem, mogę typować, ale tylko wówczas, jeśli prośba ma dłuuuugi termin przydatności do użycia.

      Usuń
    2. Termin przydatności chyba jest długi, jak na razie wpisało się zaledwie kilka osób, co mnie nieco smuci

      Usuń
    3. Hm. Albo wszyscy ciągle jeszcze czytają, albo nie mogą się zdecydować, albo - jak ja - nie przepadają za fejsbukiem. Niewykluczone też, że - po pierwszym zachłyśnięciu - szał na antologię nieco osłabł, niestety.

      Usuń
    4. Przeryłam się przez tego fanpejdża, żeby znaleźć prośbę. Sądzę, że pies może być pogrzebany w lokalizacji: mało komu będzie się chciało aż tak daleko grzebać. Może należałoby wyrzucić ten post gdzieś na górę strony, tak żeby stale rzucała się w oczy? (jako nieużytkownik fb nie mam pojęcia czy to się da zrobić, ale pewnie tak) Wpisy na fb ze swojej natury mają raczej krótki żywot, więc akurat temu przydałoby się podłączyć jakąś kroplówkę:)

      Usuń
    5. To prawda, zgadzam się w 100% z tym co powiedziałaś :)

      Usuń
    6. O matko, jak ja lubię gdy ktoś się ze mną zgadza!:) A już w 100% to w ogóle pasjami uwielbiam!
      Proszę kontynuować wypowiedź, być może odnosząc się do niej, wygłoszę kolejną złotą myśl, z którą będzie można się zgodzić.

      Usuń