Naczytawszy
się entuzjastycznych opowieści Elizabeth von Arnim o jej ogrodzie, położonym ledwie
niecałe dwadzieścia kilometrów od mojego domu (i cóż, że sto lat temu?), pełna zapału rzuciłam się wiosną pielić i sadzić.
Entuzjazmu i czasu starczyło mi akurat na jedną - niezbyt długą - rabatkę.
Następnego
dnia po zakończeniu prac poczułam się zupełnie jak von Arnim.
„Gdy dzisiaj rano zeszłam na śniadanie,
zobaczyłam leżące na stole rachunki za moje róże i bulwy roślin, i pozostałe
ogrodowe dobra z ostatniego roku. Okropność. Ogrodnictwo wydaje się drogie,
kiedy wydatki trzeba pokrywać z własnej kieszeni.”
Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że tytuł
„Elizabeth i jej ogród” zwiastuje nudnawą powiastkę z cyklu „jak
cudownie jest ryć w ziemi”. Owszem, ziemia i ogród były
dla Elizabeth ważne, jednak w swojej powieści sporo uwagi poświęciła też książkom oraz toczącemu się wokół zwykłemu życiu.
pałac w Nassenheide (źródło zdjęcia) |
Nassenheide
(obecnie Rzędziny), gdzie położony był pałac rodziny von Arnim, sto lat temu
były typowo pruską wsią. Gdyby Elizabeth (a właściwie Mary Anette) była
Prusaczką, z pewnością nie przetrwałoby o niej nawet marne wspomnienie.
Rozpłynęłaby się w tłumie porządnych i śmiertelnie nudnych niemieckich żon i matek.
„Dla większości niemieckich gospodyń obiady i
puddingi mają wielkie znaczenie, te kobiety są dumne, że wszystkie widoczne
części domów utrzymują w stanie nieskazitelnej czystości, co jest oczywiście
chwalebne, ale chciałabym skromnie zapytać, czy nie ma nic innego choć równie
ważnego? I czy prosty sposób życia i wzniosłość myśli nie są lepsze od ciągłego
kręcenia się? Gotowanie obiadów i odkurzanie mebli wydaje mi się bardzo kłopotliwe,
zabiera przecież strasznie dużo cennego czasu – ale wstydliwie przyznaję się,
że lubię i pudding, i gramatykę. Człowiek nie może być niewolnikiem własnych
domowych bogów i toteż niniejszym uroczyście oświadczam: jeśli kiedykolwiek
zirytuje mnie mój mebel, ponieważ należało go odkurzyć, kiedy ja właśnie
chciałam robić co innego, i nie będzie nikogo, kto by mnie w tym zajęciu
wyręczył, to wszystko razem wrzucę do ognia w ogrodzie, usiądę i z wielką
przyjemnością ogrzeję sobie palce w płomieniach, a moje ścierki do odkurzania
triumfalnie odsprzedam pierwszemu domokrążcy, który kupi je, choć z początku
będzie się trochę opierał.”
Złośliwa,
błyskotliwa, samodzielna, odważna, wykształcona, inteligentna. Do tego oczytana
i wyczulona społecznie. Żyjąc w Prusach na początku XX wieku, u boku hrabiego
Henninga von Arnima (występującego w książce jako „Gniewny”) nie mogła być
szczęśliwa.
„Jechaliśmy konno i byliśmy właśnie przy grupie przechodzących
robotników, mój mąż rozmawiał jeszcze z dozorcą, kiedy pojawiła się samotna
kobieta, wzięła szpadel i zaczęła kopać. Uśmiechnęła się do nas radośnie,
dygając, a dozorca powiedział, że ona dopiero co była w domu i urodziła
dziecko.
-
Biedna, biedna kobieta! – zawołałam, czując do Gniewnego jakąś niewytłumaczalną
urazę. – A łajdakowi jej mężowi jest to całkiem obojętne, na pewno zbije ją
dzisiaj wieczorem, kiedy mu jedzenie nie zasmakuje. Co za żart rozmawiać o
równości płci, dopóki kobiety rodzą dzieci!
-
Całkiem słusznie, kochana – odpowiedział Gniewny z łaskawym uśmiechem. –
Trafiłaś w sedno. Natura kobiety jest obciążona tym przyjemnym obowiązkiem,
który ją osłabia i czyni niezdolną do rywalizacji z mężczyzną. Jak może taka
osoba, która regularnie traci jeden rok z najlepszego czasu w swoim życiu,
konkurować z młodym mężczyzną, który w ogóle czasu nie traci? Do niego należy
ostatnie słowo, szczególnie że w razie czego może użyć pięści.”
Może dlatego tak ważną
rolę na tym etapie życia Elizabeth odgrywały książki i przyroda?
„Chętnie wzięłabym tom wierszy i poszła tam, gdzie kwitnie jaskier,
usiadła na pniu wierzby pod strumieniem, zapomniała o istnieniu wszystkiego
poza soczystymi pastwiskami, cichymi jeziorami i beztroskimi powiewami wiatru
nad pogodnymi polami.”
Niestety, marzenia nie
zawsze mogą być zrealizowane. Pobyt Elizabeth von Arnim w Nassenheide trwał
tylko dwanaście lat i zakończył się rozwodem z mężem. Potem Elizabeth
podróżowała po całym świecie; mieszkała m.in. w Londynie, Szwajcarii,
południowej Francji, by wreszcie osiąść w Stanach Zjednoczonych.
Po ogrodzie w
Rzędzinach pozostały tylko zapisane w jej książkach wspomnienia.
Od 26 kwietnia przed
kościołem w pobliskim Buku (do którego rodzina von Arnimów jeździła na
niedzielne nabożeństwa) stoi natomiast pomnik pisarki.
Bardzo żałuję, że nie
byłam na jego uroczystym odsłonięciu. Mogłabym wówczas, postępując zgodnie ze
wskazówkami Elizabeth, zadać wszystkim ustawionym obok niej osobom te
pytania, które ona sama uważała za ważne.
źródło zdjęcia |
„Jeśli chodzi o ludzi, którzy zjawiają się niespodziewanie z chęcią
pogadania o tym, co słychać, to chciałabym wiedzieć, jak w ogóle żyją, czy
czytają książki i czy marzą?”
Chyba czytają. Gdyby nie czytali, nie wpadliby na pomysł postawienia takiego pomnika.
Elizabeth von Arnim „Elizabeth
i jej ogród”, przekład Elżbieta Bruska i Berenika Marta Lemańczyk. Wydawnictwo
MG, Warszawa 2011.