W poniedziałek
19 października oraz we wtorek 20 października zrobiłam wyjątek. Włączyłam
wieczorem telewizor.
Nie,
nie po to, aby obejrzeć dwie przedwyborcze debaty.
Po to, by obejrzeć transmisję finałów Konkursu Chopinowskiego.
Marzy
mi się, aby – może nie za pięć, może nie za dziesięć, ale może chociaż za
dwadzieścia lat – ten konkurs wzbudzał w Polakach takie emocje jak te
zaprezentowane na wyszperanym w sieci obrazku.
![]() |
źródło zdjęcia; autor Mirek Usidus |
Żeby
tak się stało, powinniśmy jednak wykonać olbrzymią pracę, zaczynając od podstaw.
Kulturalnego wysławiania się zaczniemy uczyć zaraz potem.
Cóż
z tego, że istnieją szkoły muzyczne, kiedy uczy się w nich ledwie garstka
dzieci? W tym roku do jedynej działającej w Szczecinie i okolicach publicznej
(a więc darmowej) dziennej muzycznej podstawówki przyjęto ich ledwie 75.
źródło zdjęcia |
Cóż z tego, że Szczecin może się cieszyć fantastyczną filharmonią, gdy zakup biletów niemal na wszystkie koncerty wymaga posiadania nie tylko sporej ilości gotówki (najlepiej kilku tysięcy złotych, jeśli chce się chodzić na te koncerty w miarę regularnie, do tego z osobą towarzyszącą), ale i wolnego czasu, który poświęci się na odstanie kilku godzin w kolejce (system zakupu biletów jest tak skonstruowany, że w drugiej połowie sierpnia otwiera się możliwość zakupu biletów na wszystkie koncerty w sezonie; jeśli nie kupisz ich od razu na każde wydarzenie, którym jesteś zainteresowany, później nie masz szans).
Cóż
z tego, że w szkolnych programach nauczania przewidziane są lekcje muzyki, jeśli brak jest
pomysłu (i chęci), by poprowadzić je w sposób prawidłowy, czyli wzbudzający w
dzieciach zainteresowanie. Nie każdy musi zostać muzykiem, ale każdy powinien
znać nuty i mieć jako takie pojęcie o instrumentach.
Tymczasem mój Starszy dotarł do piątej klasy nie tylko nie odróżniając bemola od krzyżyka, ale i nie umiejąc narysować nuty, nie mówiąc o zagraniu czegokolwiek na czymkolwiek. Poza nerwami matki, która bardzo się wstydzi, że jej własne dziecko jest muzycznym troglodytą, ale naprawdę nie jest w stanie samodzielnie zająć się jego edukacją na każdym z pól.
Tymczasem mój Starszy dotarł do piątej klasy nie tylko nie odróżniając bemola od krzyżyka, ale i nie umiejąc narysować nuty, nie mówiąc o zagraniu czegokolwiek na czymkolwiek. Poza nerwami matki, która bardzo się wstydzi, że jej własne dziecko jest muzycznym troglodytą, ale naprawdę nie jest w stanie samodzielnie zająć się jego edukacją na każdym z pól.
Wrażliwość
muzyczna i – bardziej ogólnie – wrażliwość artystyczna bezsprzecznie łączą się
z wrażliwością człowieka w ogóle. Kilka miesięcy temu w tym poście,
zamieszczonym na swoim blogu, wspominała o tym pani Marzena Żylińska.
źródło zdjęcia |
Natomiast profesor
Andrzej Szczeklik w swojej książce „Kore” pisał tak:
„W codziennej pracy lekarza wykształcenie
muzyczne nie musi być szczególnie pomocne. Słuch lekarski nie idzie w parze ze
słuchem muzycznym (…) Byłbym jednak ostatnim, który nie doceniłby udziału
muzyki w medycynie. Muzyka kształci wrażliwość lekarza, budzi w nim zmysł
harmonii i kompozycji, których zachwianie znajduje swoje odbicie w chorobie.”
Tymczasem
dziś w programach nauczania, na wszystkich ich szczeblach, zajęcia artystyczne traktowane są jako zło konieczne. O ile w szkołach zaczęto doceniać rolę sportu, o tyle
sztuka już dawno została wkopana do narożnika i przygnieciona workiem z
piaskiem.
Zastanawiam
się czy, a jeśli tak, to kiedy, jest możliwe, aby kształcenie artystyczne
zyskało u nas taką rangę jak w innych krajach.
Nie po to, abyśmy
zaludnili Polskę rzeszą muzyków, bardziej lub mniej zdolnych.
Po to, aby więcej wśród
nas było wrażliwości – na innych, na piękno, na to co dobre. Bo to co się z nami dzieje teraz, napawa mnie przerażeniem.
W
czasie przedłużającego się nocnego oczekiwania na ogłoszenie wyników konkursu, zrobiłam
szybki przegląd dziecięcej biblioteczki, poszukując w niej książek o muzycznej
tematyce. W ostatnich latach wydano ich sporo – cóż z tego, skoro większość to
obecnie białe kruki, a w bibliotekach (zwłaszcza szkolnych) występują rzadziej
niż białe niedźwiedzie. Im – oraz kilku innym wyszperanym tu i ówdzie książkom
o muzyce dla dzieci – poświęcony będzie następny post.
W każdym razie mam taką nadzieję.