Na początku października,
gdy Starszy (dla przypomnienia: piątoklasista, dziesięciolatek) miał już dwie jedynki z przyrody i codziennie zarzekał się, że
nienawidzi tego przedmiotu, bo jest on bez sensu, coś mnie tknęło.
- Opowiedz mi jak wyglądają lekcje przyrody – poprosiłam.
-
No jak? Normalnie – obruszył się Starszy. - Na początku pani sprawdza zadania
domowe. Potem Natalia czyta temat z podręcznika. Ostatnio dwa razy czytała
Oliwia. My w tym czasie mamy słuchać. Potem pani zapisuje na tablicy temat i
cele, a także zadania domowe. Zapisuje bardzo szybko i zaraz zmazuje. Czasem
ktoś z uczniów zapisuje na tablicy temat i cele. Potem pani puszcza nam z płyty
krótki film o tym temacie, który mamy przerabiać. Potem rozwiązujemy sami
zadania w ćwiczeniach, a jeśli ktoś zrobi je szybciej, może też zrobić zadanie
domowe.
„(…)
istotą szkoły XX wieku jest mówienie i
słuchanie. Skupia się ona na nauce z książek i pisaniu tego, co dyktuje
nauczyciel. Chodzi przy tym o naukę pro forma, nie na serio – i uczniowie to
czują. Poważne niebezpieczeństwo, które się za tym kryje, to poczucie utraty
sensu, brak doświadczeń, zanik motywacji; brakuje w tym wszystkim
bezpośredniego uczenia się i przeżywania własnej skuteczności.”
XXI
wiek to nie wiek XX; mimo upływu 15 lat polskie szkoły jeszcze jednak tego nie
spostrzegły. A w każdym razie nie wszystkie (śmiem twierdzić, że te mało spostrzegawcze stanowią zdecydowaną większość).
Zmieniły się, i to diametralnie, dzieci, zmienił się świat. Dzięki
internetowi, który nawet siedmiolatki mają w telefonie, wiedza – na wszelkie
tematy – stała się dostępna zawsze i dla każdego. Nauczyciel jako jedyny
dysponent wiedzy, niosący kaganek oświaty – to się dzisiaj nie sprawdza.
Na
moim blogu znajduje się kilkanaście wpisów na temat lektur szkolnych dla dzieci
z klas I-IV. Poczynając od września aż do maja, niemal codziennie blogger
informuje mnie o kilku lub nawet kilkunastu wejściach do tych postów z haseł
typu „Piątka z Zakątka test z lektury do druku” czy „Dynastia Miziołków schemat
lekcji”. Nie sądzę, aby danych tego rodzaju poszukiwały ośmio- czy dziewięciolatki; podejrzewam raczej o to ich nauczycieli.
„Lekcja często jest zaplanowana z góry na
podstawie kart pracy, do których rozwiązania znajdują się w podręczniku
nauczyciela. Wynikający z tego plan nauczania w obecnym systemie brzmi
następująco: „Rób, co ci każą”. W ten sposób kształtuje się wrogą innowacjom
mentalność jednostki posłusznie wypełniającej obowiązki. Jedną z wielu cech
niezbędnych od naszego współistnienia jest umiejętność dostosowania się do
grupy, społeczności czy przedsiębiorstwa i oddania przywództwa w stosownych
sytuacjach, być może też poświęcenia własnej woli na rzecz wyższych idei. Ale
oprócz tego, zwłaszcza w obecnych czasach, potrzeba jeszcze więcej – podstawę wszelkiej
innowacji stanowią autonomia, samodzielne myślenie, rozsądek, silna osobowość,
odwaga i możliwie duża interdyscyplinarność.”
W
minioną środę, dzięki życzliwości Marzeny Żylińskiej i Agnieszki Czeglik,
miałam możliwość wzięcia udziału w pierwszym szczecińskim Budziku – spotkaniu nauczycieli
i dyrektorów, służącym przybliżeniu im idei „budzących się szkół”.
Przyglądając
się stosunkowo chłodnym okiem (choć oko rodzica dzieci w wieku szkolnym musi
się w takiej sytuacji nieco zagrzać), zobaczyłam, że znalazłam się w gronie otwartych
i myślących ludzi. To nie były panie nauczycielki i panowie nauczyciele ze
szkoły mojego starszego syna, odklepujący kolejne lekcje według schematów, z
których sami uczyli się dzieścia lat temu. Były to w przeważającej mierze osoby, których obecność w takim
miejscu wskazywała, że w obecnej rzeczywistości jest im niewygodnie. To dobrze.
 |
przyfrunęła do mnie taka kartka,
na której ktoś narysował swoje
wyobrażenie wiatru |
Możliwość
wzięcia udziału w dwóch lekcjach, przeprowadzonych dla uczestników (występujących w
rolach wciśniętych w przymałe ławki uczniów) na ten sam temat przez skrajnie
różne panie nauczycielki, dała – mam nadzieję – wielu osobom do myślenia.
Moja grupa
najpierw trafiła na „dobrą” lekcję, w czasie której dmuchaliśmy, rysowaliśmy,
puszczaliśmy do siebie samoloty, chichotaliśmy i – naprawdę – wiele się
nauczyliśmy.
 |
udało się! zrobiłam!
Proszę pani, dostanę piątkę? |
Gdy, uśmiechnięta, trafiłam do sali „złej” pani, po dwóch minutach pomyślałam, że
chyba wiem, co czuje Starszy na swoich lekcjach.
Było wszystko: czytanie przez „chętnych” uczniów reszcie klasy fragmentów podręcznika, oglądanie przygotowanej przez „panią”
prymitywnej prezentacji („bardzo się napracowałam, miło mi, że to doceniacie”)
i rozwiązywanie pseudoćwiczeń, identycznych z tymi, które codziennie robi
Starszy, kompletnie niczego z nich nie zapamiętując. Nuda, nuda, nuda.
Na
szczęście nasza „lekcja” trwała tylko 20 minut; pewnie dlatego, że gdyby trwała
45 minut, moglibyśmy tego nie znieść.
„Szkoły nie są odosobnionym fragmentem
rzeczywistości, lecz stanowią jeden z najważniejszych elementów naszego
społeczeństwa. Jego przyszłość decyduje także o przyszłości szkoły. Albo raczej
– powinna decydować. (…) Podczas gdy wyzwania przyszłości oprócz rozwoju
kognitywnych kompetencji wymagają także umiłowania przyrody, odpowiedzialności
społecznej, umiejętności nawiązywania relacji i szacunku wobec drugiego
człowieka, szkoła XX wieku wciąż wychowuje dzieci na pasywnych konsumentów i
jednostki posłuszne systemowi. PISA i inne programy oceny umiejętności uczniów
zachęcają do poświęcania o wiele większej uwagi wiedzy fachowej niż życiu wśród
ludzi i stosunkom międzyludzkim.”
Podczas
kończącego Budzik spotkania wszystkich uczestników, jedna z nauczycielek
zwróciła uwagę na to, że problemem w doprowadzeniu do „przebudzenia szkoły”
jest nieunikniona w dzisiejszych czasach konieczność uczenia dzieci „pod testy”.
Jej wypowiedź spotkała się z ostrą krytyką, całkiem moim zdaniem niezasłużoną.
Uważam bowiem, że wszyscy obecni powinni być jej wdzięczni za to, że
powiedziała na głos to, co większość nauczycieli uważa za prawdę nie do
obalenia, lecz do czego w tym miejscu wstyd było się przyznać.
Można oczywiście zapytać o sens akcji tego rodzaju jak ta, w sytuacji, w której nowy rząd zapowiada
odwrót od wszystkich dotychczasowych pomysłów i w zasadzie nie wiadomo, z czym
nauczyciele będą musieli zmierzyć się w kolejnym semestrze, by nie wspomnieć o
kolejnym roku szkolnym.
Tymczasem moim zdaniem właśnie
dziś, bardziej niż kiedykolwiek indziej, widać sens działań tego rodzaju. Wbrew temu, co się wielu wydaje, nawet w takich realiach istnieją spore możliwości manewru.
„Świadomość społeczna i przejęcie odpowiedzialności to podstawy
społeczeństwa demokratycznego. Dojrzały obywatel ze zdolnością do partycypacji
stanowi esencję demokracji. Partycypacja to postawa oparta na współpracy,
dialogu i empatii. Skuteczna partycypacja to nie tylko powoływanie się na
przysługujące prawa, lecz także przejęcie odpowiedzialności. Nie należy się
zatem dziwić, że rozwój osobowości, którego owocem jest dojrzały,
odpowiedzialny i zdolny do działania obywatel, stanowi podstawowe zadanie
szkoły (…). Kultura nauczania w
naszych szkołach ma decydujący wpływ na to, czy odpowiedzialność własna jest
wspierana, czy tłumiona, czy dziecko uczy się przejmowania odpowiedzialności,
czy ćwiczy kompetencje demokratyczne i czy odważnie ryzykuje przejęcie
odpowiedzialności. Świadomość społeczna i świadomość odpowiedzialności powstają
dzięki doświadczeniom wykraczającym poza własne interesy. Świadomość społeczna
jest powiązana z poczuciem sensu i z tym, że jesteśmy czymś więcej niż
indywiduami. Powstaje ona dzięki więziom tworzącym się podczas wspólnego działania.”
Potrzebujemy mądrego
społeczeństwa, bo czasy, w których żyjemy stawiają przed nami coraz większe
wyzwania.
„Mamo, a czy to nie będzie tak, że zanim Słońce zgaśnie, ludzie sami
zniszczą Ziemię?” – zapytał ostatnio Starszy, po wysłuchaniu w radiu
relacji z paryskiej konferencji klimatycznej, a ja mogłam mu tylko przytaknąć.
Ostatnio z nadzwyczajną
ostrością widać także, do czego prowadzi brak szacunku dla innych. Takiego traktowania często zaczynamy uczyć się właśnie w szkole.
- Dlaczego mówisz o swoich nauczycielach „Kowalska”, „Kwiatkowski”,
zamiast „pani Kowalska”, albo „pani Danuta? – zapytałam Starszego, który
dotąd w stosunku do nikogo innego tak się nie zachowywał.
- A jak mam mówić? Oni też mówią do mnie tylko po nazwisku! –
odpowiedział.
W jednym z blogów (nie
zamierzam go podlinkowywać, bo nie zasługuje na promocję), nazywająca siebie „kobietą
niezwykłą” była nauczycielka, opisała przyczyny dla których zrezygnowała z
pracy w szkole. W tekście pisze o „debilizmie” uczniów, w jednym z komentarzy
pod postem dorzuca jeszcze – pisząc o swojej byłej uczennicy – „ta mała gnida”.
Wyjątek?
Niekoniecznie. Pod
tekstem jest ponad dwieście komentarzy, w większości pochodzących od
nauczycieli (a przynajmniej od osób, które się za nauczycieli podają). Na palcach jednej ręki można policzyć osoby, które uznały, że coś
jest nie tak. Nie, nie z dziećmi. Z tą panią.
Wiem, że rzeczywistość
nie jest taka prosta. Na to jaka jest szkoła wpływ mają nie tylko nauczyciele,
ale także rodzice uczniów. Ci zaś bywają bardzo różni. Nauczyciele muszą
mierzyć się także z szeregiem niezwykle trudnych wyzwań, nie uzyskując przy tym
niemal żadnego wsparcia (polecam w tym zakresie rozmowę z psychoterapeutą Michałem Pozdałem, zamieszczoną w Magazynie świątecznym Gazety
Wyborczej z 5-6 grudnia 2015 r.).
Najlepszą puentą wydaje
mi się jednak w tym miejscu zamieszczony w książce „Budząca się szkoła”
fragment wypowiedzi Václava Havla.
„Krótko mówiąc, każdy z nas ma szanse zrozumieć, że również on – nawet jeśli
jest bezsilny i tak niewiele znaczy – też może zmienić świat. Każdy musi zacząć
od siebie. Jeśli jeden zacznie czekać na drugiego, wszyscy będą czekać na
próżno”.
To co? Do roboty?
Wszystkie zamieszczone w
tekście cytaty pochodzą z książki Margret Rasfeld i Stephana Breidenbacha „Budząca
się szkoła”, przetłumaczonej przez Emilię Skowrońską, a wydanej w tym roku
przez słupskie Wydawnictwo Dobra Literatura.