niedziela, 31 lipca 2016

"Przekrój" nr 1112/1966, czyli 50 lat temu (odc. 12)

„Przekrój” datowany na ostatni dzień lipca 1966 roku sporo uwagi poświęcał kobietom.


Już na pierwszej stronie Kajetan Kotowicz w poświęconym wędkowaniu tekście „Wszystkie rybki” z uznaniem opisywał wędkarskie przygody własnej żony. Odnotował przy tym, że Polski Związek Wędkarski liczył w owym czasie 269.793 członków, w tym tylko 1.182 kobiety (raptem 0,44% spośród wszystkich zrzeszonych w tym czasie w PZW osób). 
Patrząc na zdjęcia zamieszczane obecnie na internetowej stronie PZW, przypuszczam, że ów procent nie wzrósł jakoś bardzo znacząco. Z drugiej jednak strony, jeśli kobiety zabierają się za wędkowanie, zazwyczaj wkładają w to całe serce. Nie wątpię, że o niejakiej pani Beacie Radeckiej, która tydzień temu wygrała nocne zawody wędkarskie zorganizowane w Krapkowicach, można by napisać co najmniej to samo, co pół wieku napisał pan Kotowicz o swojej małżonce:
„(…) jeśli ta kobieta, która mdleje na widok karalucha, pieczołowicie faszeruje białe robaczki czosnkiem, to sami rozumiecie." 

Clementine Churchill
źródło zdjęcia
Połowę jednej ze stron poświęcono także żonie Winstona Churchilla, lady Clementine. Przyznam szczerze, tekst czytałam z rosnącym podziwem. Od dawna wiem jednak, że dyplomacja (również małżeńska) nie jest moją najmocniejszą stroną.
Nieznany autor zamieszczonego w "Przekroju" artykułu tak opisywał niektóre tylko z wielu wyzwań, jakie na co dzień stawały przed panią Churchillową:
Churchill był człowiekiem raczej uciążliwym w życiu codziennym. Miał pewne przyzwyczajenia, z których nie chciał rezygnować za żadną cenę. Takim przyzwyczajeniem były jego uroczyste niemal kąpiele. Brał ich co dzień dwie. W południe i koło wpół do ósmej wieczorem. Przez pięćdziesiąt kilka lat małżeństwa lady Churchill nigdy nie udało się go nakłonić do wcześniejszego wyjścia z wanny (siedział w niej strasznie długo), nawet jeśli na kolacji byli goście. W wannie recytował bez końca Szekspira albo powtarzał przemówienia, które wygłosić miał w Izbie Gmin.(…)
Churchill był człowiekiem niepunktualnym i… wielkim smakoszem. (…) [Lady Churchill] obliczyła, że w ciągu ich małżeństwa przygotowała ponad dziesięć tysięcy wykwintnych obiadów. Ulubionym daniem sir Winstona był kawior, wołowina, owoce w marcepanie. Tracił jednak wszelką miarę na widok bitej śmietany. (…) Oczywiście tył. Tu jednak lady Churchill była bezsilna. Równie bezowocna była jej walka z alkoholem. Osiągnęła tylko jedno, że sir Winston przesunął godzinę pierwszej whisky. Zwykle pijał ją o wpół do dziesiątej. Drogą kompromisu ustalono, że wypijać ją będzie o godzinę później.

Kobiece nawiązania (w tym razem klasycznym stylu) pojawiły się nawet w rubryce „Słuchać czy nie słuchać”, w tym numerze poświęconej omówieniu szeregu płyt z nagraniami Antoniego Dworzaka.
Nie wiem kto tworzył tę rubrykę, ale z pewnością gdyby osoby odpowiedzialne dziś za promocję muzyki poważnej przeczytały z uwagą wszystkie jego teksty, wyciągając stosowne wnioski, z pewnością od jutra filharmonie stałyby się najbardziej obleganymi miejscami w tym kraju. Ot, taka choćby wzmianka:
Czy zdarzyło ci się wracać wieczorkiem do domu, trochę skwaszonym – że nudno, że w domu nic ciekawego, kolacja z resztek obiadu, żona z wydatkami, którą znasz, zbyt dobrze wszystko znasz? (…) Otóż jeśli, ku twemu zdziwieniu, w pustym mieszkaniu zastaniesz kartkę od żony: „Wyjechałam na 3 dni z Zosią, cielęcina w lodówce”, oraz kopertę z nadrukiem a wewnątrz zawiadomienie, że na twoją ćwiartkę padło 125 tysięcy, a na dobitek w łazience będzie się kąpała szwedzka gwiazda filmowa Ursula Andress, bo w hotelu nie było pokoju, możesz śmiało zawołać: NIESPODZIANKA!
Otóż równie wielką niespodzianką będzie dla ciebie zapoznanie się z twórczością DWORZAKA Antoniego (1841-1904). Jak rzep przyczepiono mu określenie „epigon Brahmsa”. Jeśli nawet Brahms był artystą jeszcze wyższego lotu, to z tego nie wynika, że słuchanie Dworzaka nie da ci ogromnych rozkoszy.

Także redagowana przez niejaką Aleksandrę stała rubryka „Listy o filmie” poświęcona była premierom filmów, w których główne role grały kobiety. Polskim filmem, który wchodził latem 1966 roku na ekrany kin (premiera miała miejsce 20 lipca) był jeden z moich ulubionych filmów wszechczasów – „Lekarstwo na miłość”, adaptacja „Klinu” Joanny Chmielewskiej z będącą wówczas w rozkwicie urody Kaliną Jędrusik w roli głównej.
Nie będzie przesadą gdy napiszę, że to ten właśnie film stworzył (obowiązujący do dziś) mój wzorzec kobiety. To po jego obejrzeniu ukształtowały się moje wyobrażenia dotyczące tak typu urody, fryzury czy makijażu, jak i strojów.
Swego czasu na blogu „Agnieszka o modzie” zamieszczono świetną analizę tego filmu, dokonaną właśnie pod kątem mody. Szczerze polecam i tekst, i film.


By pozostać przy filmie: w „Mieszance firmowej” donoszono, iż „reżyser Jerzy Hoffman przygotowuje się do realizacji historycznego superfilmu „Pan Wołodyjowski” (kolor, szeroki ekran). Początkowo kandydatami do roli tytułowej byli Michnikowski i Łomnicki. Wydaje się jednak, że tych dwóch świetnych aktorów pogodzi amator, tyle że znakomicie władający szablą: Wojciech Zabłocki, jeden z naszych czołowych szermierzy.
Jak wiadomo, reżyser ostatecznie zdecydował się na Tadeusza Łomnickiego. I chyba dobrze, bo – szczerze powiedziawszy – nijak nie jestem w sobie w stanie wyobrazić Wiesława Michnikowskiego w roli Małego Rycerza.


Na zakończenie literackie doniesienia o nowościach sprzed półwiecza.
Jak zwykle sporo wśród nich pozycji dotyczących II wojny światowej. Dwadzieścia lat od zakończenia wojny to był zdaje się odpowiedni czas, by pewne historie dojrzały do tego, by je z siebie wyrzucić. W lipcu 1966 ukazały się więc (obie tak samo mi nieznane): „Dolina Jozafata” Małgorzaty Hołyńskiej („o grupie dziewcząt różnych narodowości; po przejściach więzienno-obozowych wywieźli je Niemcy do pracy we Francji i Niemczech. Przeżycia, często tragiczne, ale przez pryzmat młodości. Czasem i humor. Wartka akcja.”) oraz „Czysta krew” Salomona Strausa-Marko („Jedna z niezwykłych wojenno-okupacyjnych historii. Autor wspomnień, Żyd, przedzierzgnął się w Ukraińca i doszedł nawet do dość eksponowanego stanowiska w hitlerowskiej machinie wojennej. Spryt i odwaga pozwoliły mu przeżyć, mimo że prowadzi cały czas niebezpieczną grę, współpracując z ruchem oporu. Dokumentalne zdjęcia.”).



W rubryce znalazły się ponadto wzmianki o kilku innych - jak się wydaje, interesujących - książkach:
Waldemar Babinicz (czy ktoś kiedykolwiek słyszał o takim autorze?) „Ludzie to powiedzieli” – „5 opowiadań; oprócz jednego wszystkie o tematyce współczesnej, umieszczone w realiach wsi i jej obyczajów. Pisane trochę z przymrużeniem oka; w konwencji typowego dla wsi (autor zna ją dobrze) dobrotliwie żartobliwego patrzenia na życie.”
„Kryształowy sześcian Wenus” – „Wybór 12 opowiadań fantastyczno-naukowych, dający przegląd tego rodzaju najnowszej twórczości amerykańskiej. Czołówka autorska tego gatunku. Kto lubi – ma pasjonującą lekturę. Wybór i wstęp J. Stawińskiego.”



I wreszcie jedyna w tym zestawie książka, którą mam (co wcale nie znaczy, że czytałam) – „Ikar” Jana Józefa Szczepańskiego: „Temat i bohater – wzięci z historii: 20-letni emigrant Antoni Berezowski, który dokonał zamachu na cara przebywającego z wizytą w Paryżu (1867) skazany na dożywotnie galery w Nowej Kaledonii. Proza b. współczesna. Czyta się.

Wówczas (wydanie I) „Ikar” został wydany przez „Czytelnika” w nakładzie 10 tysięcy egzemplarzy; blisko 30 lat później, w roku 1982 ten sam wydawca do „Ikara” dorzucił jeszcze „Wyspę” (być może dlatego nie mogę się za to zabrać – grubość mnie odstrasza!), a nakład zwiększył do 30.320 egzemplarzy. Ech! 

12 komentarzy:

  1. A ja sobie wyobraziłem pana Wiesława w roli Małego Rycerza i, przepraszam, uśmiałem się jak norka :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie wierzę w kunszt aktorski pana Michnikowskiego, ale mam wrażenie, że w jego wykonaniu byłby to bardzo poczciwy rycerzyna...

      Usuń
    2. Wyobraziłem sobie właśnie jak wygłasza kwestie głosem Kuby Goldberga :P Ale do scen zakonnych pasowałby jak ulał :)

      Usuń
    3. W scenach zakonnych faktycznie, mogłoby być ok. Ale wyobrażasz sobie Kamieniec Podolski? Ja tam z pewnością płakałabym, jak zwykle. Tyle że ze śmiechu:D

      Usuń
    4. Cóż robić, skoro nam się pan Wiesław jedynie na wesoło kojarzy :)

      Usuń
    5. W sumie to dobrze. A poza tym Łomnicki zagrał i proszę, już go nie ma.

      Usuń
    6. A ja sobie wczoraj z ciekawości zajrzałem do filmografii pana Wiesława i stwierdzam, że nie widziałem go chyba w żadnej z "poważnych" ról. Ba, w ogóle w niewielu filmach go widziałem :(
      PS. Muszę w końcu dooglądać zaczynanych trzykrotnie "Gangsterów i filantropów" :)

      Usuń
    7. A ja właśnie doczytałam, że zagrał Goebbelsa w Teatrze Telewizji ("Bunkier"), rany! Tego nie jestem sobie w stanie wyobrazić. Chętnie bym obejrzała, ale coś nie widzę w sieci.
      A parę filmów z panem Wiesławem chyba jednak widziałeś? Taka np. "Seksmisja" albo "Hydrozagadka":)
      "Gangsterów i filantropów" uwielbiam pasjami i dawno już nie oglądałam. Chyba wiem, co będę robić jutro wieczorem, dzięki!

      Usuń
    8. Kto by nie pamiętał Ekscelencji? :D A "Hydrozagadkę" oglądałem wieki temu i w ogóle nie kojarzę pana Wiesława. Najszybsze skojarzenia to Dudek i KSP. O!, z "Pancernych" jeszcze :)

      Usuń
    9. W "Pancernych" to ja z kolei nie kojarzę. Podobnie jak w "Janie Serce", ale to oglądałam chyba tylko raz, dawno temu.

      Usuń
  2. "Przeżycia tragiczne ale przez pryzmat młodości" - no, to lubimy najbardziej ;).
    30 tysięcy to strasznie dużo tysięcy jest! Uh.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I humor, nie zapominaj o humorze!
      A nakłady kiedyś rosły, dziś już tylko ostro pikują. Czy leci z nami pilot?

      Usuń