(albo na Plutona, który podobno nie jest planetą, ale mnie
nauczyciele uczyli, że jest, dlatego bym ich na niego wysłała, a poza tym jest
dalej od Marsa)
![]() |
źródło zdjęcia |
Wcale nie
dawno temu, ale teraz, nie za górami i lasami, ale w Szczecinie, żyje sobie Momarta.
Momarta
dotychczas żyła modelowo. Mąż, domek opodal lasu (wprawdzie nie na kurzej łapce,
ale za to na kredyt), dwójka zdrowych dzieci (Starszy i Młodszy), kariera w
rozkwicie, rozmiar ubrań ten sam od 20 lat.
W domku opodal lasu wszystko przebiegało zatem harmonijnie, a przez jego
okna (o ile akurat zostały umyte, co niestety nie zdarzało się częściej niż 2
razy w roku) biła, opromieniając okolicę i świat cały, aura ogólnej
szczęśliwości.
Dzieci
rosły, a co za tym idzie, zaczęły uczęszczać do przedszkoli i szkół. Raz było
lepiej, raz gorzej, jednak Momarta zawsze trzymała rękę na pulsie. Śledziła
najnowsze rodzicielskie trendy, od czytania nocami mądrej literatury niszczyła
wzrok, nie ustawała w wysiłkach, by uczestniczyć we wszystkich mądrych
warsztatach, spotkaniach czy odczytach. A wszystko po to, by wspomniana
wcześniej aura biła blaskiem coraz większym i jaśniejszym (bo przecież te okna
tylko dwa razy do roku).
Zatem. Skoro Starszy,
rocznik 2005, miał być według zapewnień Ministerstwa Edukacji Narodowej
na-pewno-ostatnim-rocznikiem-który-nie-będzie-musiał-pójść-do-szkoły-w-wieku-6-lat-ale-w-przyszłym-roku-to-będzie-płacz-tłok-i-zgrzytanie-zębów-podwójnego-rocznika-więc-my-tam-byśmy-go-posłali-do-szkoły-już-w-tym-roku,
Momarta (wespół z mężem, rzecz jasna), zaufawszy, posłali Starszego do szkoły
(publicznej) jako sześciolatka.
![]() |
źródło zdjęcia |
Początkowo było ślicznie
i lirycznie. Dziecię uczyło się na dywaniku, w życzliwej atmosferze, przez
znakomicie do tego przygotowaną nauczycielkę edukacji wczesnoszkolnej, nie
przysparzając sobie i rodzicom większych zmartwień. Niestety, gdy ukończyło
klasę 3, liryka gwałtownie została zastąpiona szkolną prozą w postaci nauczycieli
z piekła rodem, których główne zajęcie sprowadzało się do wykrzykiwania uczniom, że żarty się skończyły (po szczegóły odsyłam do książki Marcina Wichy „Klara.
Słowo na Szy”).
Powyższe
sprawiło, że Momarta (wspólnie z mężem, rzecz jasna) postanowiła, że Młodszemu
należy tego wszystkiego oszczędzić. Skonsultowawszy się z mądrzejszymi i
nieprzespawszy stu nocy, posłała Młodszego do szkoły Montessori. Niestety
prywatnej, gdyż publicznych szkół montessoriańskich w tym kraju, póki co, nie
robią. Momarta miała w związku z tym pewne wątpliwości, gdyż zawsze pilnie uczyła
się historii, zwłaszcza najnowszej, co doprowadziło ją do ugruntowanego
przekonania, że nigdy w życiu nie chciałaby znaleźć się w getcie. Nawet jeśli
miałoby być to getto ludzi bogatych. Dyrekcja szkoły zapewniała ją jednak w
gorących słowach, że wprawdzie liczy sobie za czesne 750 złociszów miesięcznie
(plus obiady, plus wszystko inne, stawki sprzed 4 lat, pamiętajcie o inflacji i
waloryzacji), to jednak dzięki stosowaniu bogatego systemu ulg i zwolnień wśród
jej uczniów nie brakuje osób z rodzin mniej zamożnych. Momarta (i jej mąż,
rzecz jasna, dalej jako: ijmrj), naiwna, uwierzyła.
![]() |
źródło zdjęcia |
Przez
pierwsze dwa lata wszystko przebiegało pomyślnie. Aura szczęśliwości miała się
świetnie i przebijała się nawet przez bardzo brudne szyby. Niestety,
jak to w bajkach bywa, na horyzoncie wkrótce pojawiły się czarne chmury.
Rok
2017 nie był dobrym rokiem.
Najpierw
okazało się, że – a kuku! – ministerstwo dokonało rewizji swych planów i uznało,
że rocznik 2005 jest jednak skazany. Nie, nie na sukces, lecz na bycie
podwójnym rocznikiem. To przed czym Momarta (ijmrj) chciała uciec, wystawiło
znienacka łeb zza brudnych szyb domku opodal lasu.
Aura
zawyła boleśnie, jednak planowała walczyć. Niestety, wróg zaszedł ją również od
tyłu. Szkoła Montessori, przeniósłszy się do nowej wypasionej siedziby, postanowiła
bowiem udoskonalić metodę nauczania, dostosowując ją tak do potrzeb
nowoczesnego XXI wieku, jak i cen oraz rozmiarów aut, którymi dowożeni byli do
niej jej uczniowie (system ulg i zwolnień słabo się przyjął).
Aura
podkuliła ogon i uciekła do pobliskiego lasu (a było zamieszkać w centrum!), zostawiając
Starszego, Młodszego oraz Momartę (ijmrj) na pastwę losu.
Los
zaś bywa, nie tylko w bajkach, okrutny.
![]() |
źródło zdjęcia |
Przez
kolejny rok Momarta (ijmrj) tułała się od lekarza do lekarza, od szpitala do
szpitala, próbując zdiagnozować i wyleczyć to jedno, to drugie dziecko. Bóle
głowy, bóle brzucha, ogólne osłabienie organizmu, infekcje - jedna za drugą,
zapalenia płuc, każde trwające miesiąc (dygresja prawnicza: razy dwoje dzieci
równa się dwa miesiące, co już prowadzi do wyczerpania zasiłku opiekuńczego
przysługującego na dzieci w wymiarze 60 dni rocznie, a gdzie reszta chorób?).
Hospitalizacja tu i tam, diagnostyka taka i owaka. Lekarze, rozkładający ręce i
mówiący, że to już wprawdzie ente takie dziecko, które widzą, jednak z medycznego
punktu widzenia to oni nie są w stanie postawić diagnozy innej niż
chwcmjajchnjmk (w swobodnym tłumaczeniu z lekarskiej łaciny: „ch… wie co mu
jest, ale ja ch… nie jestem, może kolega”).
I
tak minął cały rok 2018.
Naszedł
rok 2019.
![]() |
źródło zdjęcia |
Starszy
zobojętniał i zapatyczniał. Nauczyciele z jego szkoły przestali już nawet
ukrywać, że nie są w stanie w dwa lata zrealizować programu przewidzianego
dotychczas na trzy lata gimnazjum (fuj gimnazjum, fuj!) i zaczęli jawnie
sugerować konieczność korzystania z pozalekcyjnego wsparcia, napominając, że
bez tego to ciężko będzie dobrze zdać egzamin ósmoklasisty, a co za tym idzie –
dostać się do szkoły innej niż branżowa (wiadomo, podwójny rocznik). Starszy
zaczął przesiadywać przy biurku godzinami, wpatrując się w ścianę i
powtarzając, że jest debilem i idiotą, szczególnie głośno po każdej kolejnej
ocenie niedostatecznej (szczegóły tutaj). Zrozpaczona Momarta (ijmrj)
postanowiła zorganizować mu korepetycje. Niestety, przy planie lekcji Starszego
(zajęcia od 7.10 do 16.30, w porywach do 14.30, patrz tutaj) okazało się, że można
wcisnąć mu je tylko w weekendy, co też uczyniono. Wobec faktu, iż miesięczne wydatki
z tego tytułu przekroczyły kwotę przekazywaną co miesiąc na konto nowej,
lepszej szkoły Młodszego, małżonek Momarty zaczął bywać w domu tylko w
weekendy, z uwagi na konieczność zdwojenia wysiłków w celu dostarczenia
potrzebnych rodzinie środków utrzymania. Starszy przywykł do tego, że
codziennie rano musi łyknąć proszek od bólu głowy, a do już i tak napiętego
grafiku dorzucił wizyty u logopedy-specjalisty od jąkania. Aura szczęśliwości,
do której jakimś cudem dotarły wieści w tej sprawie, zawyła tylko głośno z
oddali, szczęśliwa, że nie musi już brać w tym udziału.
Równolegle
Młodszy zaczął chorować intensywniej niż wcześniej. Okazało się, że nie
zwizytował jeszcze szeregu oddziałów szpitalnych, toteż rozpoczął nadrabianie
braków. Momarta (tym razem samodzielnie) uruchomiła wszystkie znajomości
(również w banku), dzięki czemu mogła zapoznać się z przebogatą ofertą
świadczeń medycznych tylko teoretycznie refundowanych przez NFZ. W przerwach od
korzystania ze świadczeń Młodszy wracał do swojej szkoły, czasem na tydzień,
czasem na dwa, po czym spektakularnie rozpoczynał prezentowanie nowej gamy
objawów klinicznych. Momarta pomału zaczęła przywykać do tego, że co drugi poniedziałek
stawia się w pracy jako zombie (o ile się stawia), zaś personel dziecięcego
SOR-u zaczął witać ją (zazwyczaj po ukraińsku) w każdy niedzielny wieczór jak
starą znajomą.
I
tak żyliby sobie jeszcze być może długo, choć niezupełnie szczęśliwie, gdyby
nie nastąpił trach. I krach.
W
tym miejscu dygresja, niezbyt bajkowa.
Zgodnie
z policyjnymi statystykami (dostęp tutaj), w roku 2017 dwadzieścioro ośmioro
dzieci z grupy wiekowej od 7 do 12 lat targnęło się na swoje życie, z czego tylko
jedno skutecznie. W grupie wiekowej od 13 do 18 lat takich dzieci było 702 (115
zamachów zakończyło się śmiercią dziecka). W roku 2018 w grupie wiekowej od 7
do 12 lat prób samobójczych było 26, z czego już 5 skutecznych, zaś w grupie
wiekowej od 13 do 18 lat – 746, z czego śmiercią dziecka zakończyło się 92.
Psychiatria
dziecięca w Polsce przeżywa kryzys. Lawinowo wzrasta liczba dzieci
potrzebujących pomocy psychiatrycznej (o czym alarmował m.in. Rzecznik Praw
Dziecka – tutaj), zaś maleje liczba dostępnych lekarzy specjalistów i
łóżek szpitalnych. W listopadzie 2018 roku działający przy Ministerstwie Zdrowia
zespół ds. zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży podał, że według jego
ustaleń „rozpowszechnienie zaburzeń psychicznych w populacji dzieci i młodzieży
dotyczy około 10%, co oznacza, że w Polsce ponad 600 tys. osób poniżej 18 roku
życia wymaga zapewnienia profesjonalnej opieki. Wśród czynników wpływających na
rozwój zaburzeń, oprócz czynników biologicznych, genetycznych i
epigenetycznych, coraz większe znaczenie odgrywają czynniki rodzinne i
społeczno-kulturowe. Na przestrzeni ostatnich lat obserwuje się narastanie
częstości zaburzeń zależnych lub częściowo zależnych od uwarunkowań
cywilizacyjnych i kulturowych (np. zaburzenia depresyjne, próby samobójcze,
samookaleczenia, zaburzenia odżywiania, uzależnienia, zaburzenia związane ze
stresem). Szczególnie poważnym problemem są próby samobójcze. Stanowią one w
chwili obecnej w Polsce pierwszą przyczynę zgonów w wieku pomiędzy 14 a 19 rokiem
życia.” (całe stanowisko zespołu dostępne tutaj).
Wróćmy
jednak do naszej bajki.
Momarta
(ijmrj) starała się być dobrym rodzicem. Wsłuchiwała się w potrzeby dzieci,
starała się nie wywierać na nie nadmiernej presji, próbowała trzymać rękę na
pulsie. Być może dlatego zorientowała się, że tonie, dopiero gdy znalazła się na
samym dnie. Razem z Młodszym.
![]() |
źródło zdjęcia |
Momarta
nigdy nie myślała, że zobaczy to, co zobaczyła i usłyszy to, co usłyszała.
Nie
sądziła również, że kiedykolwiek zapragnie, by jej dziecko znalazło się w
jakimś bezpiecznym miejscu, najlepiej wyposażonym w pasy i postawnych
pielęgniarzy lub pielęgniarki, dzierżących w dłoniach strzykawki z dużą ilością
mocnych środków uspokajających. A jednak zapragnęła.
Nie
przypuszczała też, że sama będzie potrzebowała fajnych proszków, aby funkcjonować.
Zawsze była wszak świadomą i nietracącą kontroli kobietą. A jednak zaczęła
potrzebować.
Nigdy
nie mów nigdy – to mógłby być morał tej przydługiej bajki, ale jednak nie
będzie. I nie tylko dlatego, że jest mało błyskotliwy.
![]() |
źródło zdjęcia |
Momarta
bowiem, opróżniwszy duszkiem znalezioną na dnie fiolkę z fajnymi proszkami, chwyciła
Młodszego w objęcia w ostatniej chwili, tuż przed ostatecznym atakiem strasznego
potwora (w porządnej bajce muszą być wszak potwory).
Potwór gonił ich długo,
wykrzykując różne rzeczy i przybierając różne postacie.
Raz był którymś ze
szkolnych kolegów i koleżanek Młodszego, wyśmiewającym się z niego stale i
systematycznie, dzień po dniu; drugi raz - nauczycielem, nie reagującym na
takie sytuacje. Innym razem przybrał postać innego nauczyciela, surowo
mówiącego do Młodszego, że jest idiotą, który niczego nie rozumie, ale to nic
dziwnego, bo pewnie nocami gra na komputerze, więc dorzuci mu jeszcze więcej
zadań do zrobienia, to może zrozumie i wreszcie się nauczy. Kolejny raz był przedstawicielem
dyrekcji szkoły, żyjącej w przekonaniu, że jeśli dzieciom trzy lata wcześniej
mówiło się, że białe musi być białe, to można teraz, w związku z doraźną
potrzebą, pomalować białe na czarno i twierdzić, że takie było zawsze, a dzieci
i tak się nie zorientują. Różne, związane ze szkołą rzeczy wykrzykiwał potwór,
a z każdym jego słowem Młodszy stawał się mniejszy i mniejszy, smutniejszy i
smutniejszy.
![]() |
źródło zdjęcia |
Na
szczęście dla Momarty, której kondycja fizyczna pozostawiała wiele do życzenia,
gdyż wieczorami zamiast gnać na siłownię, gnała do biurka, by skończyć to,
czego nie zdążyła zrobić w pracy (i działo się tak każdego wieczoru, gdyż czas
pracy Momarty jest określony wymiarem jej zadań, a czego jak czego, ale zadań do
wykonania to jej nigdy nie brakuje, buchacha), nagle zza węgła wyskoczył jakiś
zbłąkany psychiatra dziecięcy (być może dlatego, że odwołali mu lot do
Irlandii, ale nie wiadomo na pewno, bo Momarta bała się zapytać) i bach potwora
po pysku! Niestety, zaraz potem poinformował, że następne bach może odbyć się
dopiero za trzy miesiące, a i to tylko dlatego, że w trybie pilnym, po czym przeprosił i słaniając się na nogach, udał się ratować kolejne dziecko. To jednak wystarczyło, by zziajana Momarta złapała
oddech (w przeciwieństwie do potwora) i odskoczyła w bok, cały czas tuląc
Młodszego do obfitej piersi (co wieczór znakomicie jej się bowiem pracowało
przy małych przekąskach, w sam raz na stres).
I
w ten to sposób, moi drodzy, dobrnęliśmy niemal do końca tej przydługiej bajki. Momarta stoi sobie
bowiem aktualnie z boku świata (razem z Młodszym) i duma.
Duma
o tym, że rozpoczęty właśnie strajk nauczycieli tylko pozornie niczego w jej
sytuacji nie zmienia. Teoretycznie jest jej przecież wszystko jedno, czy lekcje
się odbywają, czy nie, skoro Młodszy i tak do szkoły nie chodzi, a Starszy nie
zachowuje się jak osoba, która ma z tego powodu jakiś problem (o egzaminie
ósmoklasisty Momarta nie myśli, gdyż przestała myśleć o rzeczach, na które nie
ma wpływu).
Praktycznie jednak Momarta wie, że zależy jej na tym, aby każde dziecko w
tym kraju zaczęło mieć realny, a nie tylko teoretyczny dostęp do darmowej EDUKACJI,
niestety mylonej dotychczas z tresurą. Zależy jej na tym, aby jej dzieci
spotykały w szkołach PEDAGOGÓW, a nie absolwentów kierunków pedagogicznych. Na
tym, by wykonywanie pracy nauczyciela stało się na tyle prestiżowe, by garnęli
się do niej nie tylko nieuleczalni zapaleńcy, gotowi do daleko idących
poświęceń lub spadkobiercy rodzinnych fortun, niemuszący troszczyć się o
finanse, ewentualnie ci, którym nic w życiu nie wyszło.
Momarcie marzy się
bowiem świat, w którym szkoła jest miejscem, w którym szczęśliwi nauczyciele zapewniają
szczęśliwym uczniom, każdemu z osobna i wszystkim razem, warunki niezbędne do ich
rozwoju oraz przygotowują ich do wypełniania obowiązków rodzinnych i
obywatelskich w oparciu o zasady solidarności, demokracji, tolerancji,
sprawiedliwości i wolności (Momarta przeprasza za patos, ale przepisała
tylko, wzruszając się do łez, fragment obowiązującej od ładnych kilku lat
preambuły do ustawy – Prawo oświatowe).
Dlatego
ja, Momarta, popieram strajk nauczycieli. Bo ja na dnie już byłam. I wiem, że
nie sposób tam żyć.