Takich
historii mam w plecaku na pęczki. Część własnych, większość cudzych. Ta będzie
cudza.
Chłopiec,
lat 12. Rodzina dysfunkcyjna, matka pije i nie troszczy się o dzieci; ojciec pije
razem z nią, jednak dzieci czasem zauważa i się nimi zajmuje. Chłopiec jakoś
sobie radzi, również w szkole, także dzięki wsparciu starszej siostry.
Czerwiec.
Matka odchodzi pić z kim innym. Nie interesuje się byłym partnerem ani dziećmi.
Połowa
września. Ojciec nagle trafia do szpitala. W stanie ciężkim przebywa na OIOM-ie
przez kolejne cztery tygodnie. Matka ma to gdzieś. Chłopiec trafia, na razie
nieformalnie, pod opiekę babci.
Połowa
października. Ojciec umiera. Matka ma to gdzieś. Nie pojawia się na pogrzebie,
nie kontaktuje się z dziećmi. Sprawa w sądzie o ustalenie opieki w toku.
Listopad.
Do domu chłopca i jego babci przychodzi kurator sądowy. Sporządza sprawozdanie
na potrzeby sądu.
Retrospekcja.
Wrzesień i październik. Nowy rok szkolny. Diagnozy, sprawdziany, realizowanie
nowego materiału, nowe przedmiotowe systemy oceniania.
Chłopiec,
lat 12, zapomina zeszytu na polski. Jedynka. Nie odrabia zadania domowego z
matematyki. Jedynka. Na angielskim w czasie ustnej odpowiedzi nie umie
poprawnie wypowiedzieć choćby słowa. Jedynka. Nie przygotowuje się do kartkówki
z biologii. Jedynka. I z geografii. Jedynka. Nie oddaje pracy domowej z
polskiego – wypracowania pt. „jak spędziłem wakacje”. Jedynka.
Jak to szło? "Oceny małoletniego w ostatnim czasie pogorszyły się".
Nauczyciele
przychodzą, każdy na swoją lekcję, a potem idą. Realizują program. Stawiają
oceny, bo tak trzeba, bo z tego rozlicza ich dyrektor i kuratorium, bo przecież
co oni mogą, to trzeba tych z góry pytać, jak zmieni się podejście tych z góry,
to i oni będą mogli wreszcie uczyć jak powinni a nie jak muszą.
Może
i matematyczka przez chwilę pomyślała, że coś się z chłopcem dzieje. A
anglistka nawet zapytała go czy nie potrzebuje pomocy. Odburknął, że nie, więc
dała sobie spokój. Przecież program napięty, trzeba gonić z materiałem, do tego
w dwóch szkołach jednocześnie, bo w jednej po reformie nie uzbierał się dla
niej cały etat. W końcu od tego jest szkolny pedagog, ona musi rozliczać uczniów
z realizacji podstawy programowej.
Istotnie,
czymże wobec perspektywy potrzeby realizacji podstawy programowej i rozliczenia
się przed kuratorium jest zawalony świat jakiegoś dwunastolatka?
Życie
jest brutalne, nie można udawać przed dziećmi, że jest inaczej. Przetrwają
tylko najsilniejsze jednostki. Co cię nie zabije, to cię wzmocni.
Tylko
dlaczego, poznawszy tę historię, miałam ochotę rozszarpać pierwszego lepszego
nauczyciela, który wpadnie mi w ręce?
Niemiecki
lekarz psychiatra, profesor Michael Schulte-Markwort, w swojej niezwykle
przygnębiającej książce „Wypalone dzieci. O presji osiągnięć i pogoni za
sukcesem” pisze tak:
„Najpóźniej na początku gimnazjum [w
Niemczech, poza Berlinem, dzieci rozpoczynają naukę w gimnazjum po 4 klasie] utrwala się stosunek szkoły do dziecka,
który ma potężny wpływ na rozwój jego poczucia własnej wartości i wiary w
siebie: jeśli dziecko czegoś nie umie, czegoś nie zrozumiało, to jest to jego
problem, a nie nauczyciela! We wszystkich innych sferach dorosłego życia taka
postawa prowadziłaby do absurdalnych skutków i nikomu nie przyszedł do głowy
pomysł, by pielęgnować tę zasadę odsuwania i oddawania odpowiedzialności. Żaden
uniwersytet świata nie wpadłby na to, by słabe miejsce rankingu tłumaczyć
tępotą studentów. Wręcz przeciwnie, natychmiast podjęto by ogromne wysiłki, by
alternatywnymi metodami nauczania wzmocnić sukcesy studentów. Żadna firma nie
zdeprecjonowałaby swoich szkoleń, twierdząc, że ci, których szkoli, sami są
odpowiedzialni za niewystarczające wyniki.
Co tydzień w moim
gabinecie siedzą dzieci wątpiące we własną inteligencję i możliwości,
szczegółowo relacjonujące, jaką (negatywną) oceną ich nauczyciel po raz kolejny
raczył ich poinformować, jak bardzo są głupie. Nierzadko przeradza się to w
prawdziwe obelgi, niewarte przytaczania. czasami takie komentarze dotyczą całej
klasy, której nauczyciel wyjaśnia, jak bardzo jest niezdyscyplinowana, głupia i
leniwa.”
Czas
na opowieść własną.
Starszy,
lat 13. Ósma klasa. Życie ściśle wypełnione szkołą – od świtu do nocy. W szkole
od początku września słyszy wyłącznie, że musi ciężko pracować, bo egzamin
ósmoklasisty to nie będą przelewki. Część nauczycieli zapowiada, że teraz weźmie
uczniów do galopu. Niektórzy z nich nie tylko zapowiadają, ale i żwawo
przystępują do realizacji tego planu.
Na
początku września Starszy wybiera język niemiecki jako ten, który będzie zdawał
na egzaminie. W końcu uczy się go ósmy rok, sądzi, że umie go nieźle.
Połowa
października. Starszy ma z niemieckiego już dziewięć ocen, najwięcej ze
wszystkich przedmiotów. Większość to oceny negatywne, w tym za aktywność we
wrześniu. Pytam, nie rozumiejąc, o co chodzi (jak można dostać negatywną ocenę
za aktywność???) „- Bo ja się nie
zgłaszam. Jak się zgłaszałem, to i tak zawsze było źle, poza tym nie lubię się
zgłaszać.”
Starszy
rozważa możliwość zmiany języka, z którego będzie zdawał egzamin: „- Mamo,
z niemieckiego jestem słaby. Nie umiem się go nauczyć, jest dla mnie za trudny.
Poza tym go nie lubię.”
Strzał,
strzał, strzał. Im więcej strzałów pod nogi, tym szybciej dziecko będzie
biegło, nieprawdaż? Na oślep, przed siebie. Bez tchu. Aż padnie.
Najprościej
byłoby zastrzelić strzelającego (przyznaję, miałam ochotę). Nieco trudniej spróbować
zrozumieć czemu strzela, a jeszcze trudniej – skłonić do odwieszenia strzelby
na kołek.
Lubię
wyzwania, staram się tłumić agresję (najpierw własną, potem cudzą). Dlatego w
minionym tygodniu udałam się na zorganizowane przez Dorotę Trynks szczecińskie
spotkanie Budzącej się Szkoły, oddolnej inicjatywy mającej na celu zmianę
sposobu myślenia o edukacji, której pomysłodawczynią jest Marzena Żylińska (o Budzącej się szkole pisałam już tutaj). W
tym miesiącu spotkania odbywały się pod hasłem: „Mniej oceniania, więcej
uczenia się”. Jak znalazł.
źródło zdjęcia |
Zobaczyłam
nauczycieli (chyba tylko ja pojawiłam się tam wyłącznie w roli rodzica), którzy
mają otwarte głowy i chcą zmian. Niektórzy już je wprowadzili, inni ciągle
macają teren. Chcieliby, lecz boją się. A może nawet nie są jeszcze pewni, czy
by chcieli.
Okazało
się, że nie jesteśmy wrogami. I że trzeba rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać.
Spokojnie, nie atakując, słuchając.
W
czasie tego spotkania ja akurat nie dowiedziałam się niczego nowego. Ale wiem,
że kilka obecnych tam osób na pewno tak. A więc ziarno zakiełkowało. Może
zaowocuje, a potem rozsieje się dalej.
Zasmuciło
mnie to, że wśród 25 uczestników, ledwie połowę (a może i mniej) stanowili
nauczyciele z samego Szczecina. Przyjechały natomiast fantastyczne kobiety z
Goleniowa, Stargardu, Barlinka, spod Pyrzyc (niesamowita Kasia, dyrektorka
szkoły w Okunicy) – chciało im się jechać tyle kilometrów, za prywatne
pieniądze, po godzinach pracy. Aż chciałoby się wyprowadzić z wielkiego miasta.
Zmiana
jest możliwa, także w ramach obecnie funkcjonującego systemu. Nie jest to
jednak i nigdy nie będzie łatwe.
O tym jak jest źle, ale i o tym, że może być
lepiej, pisałam już nie raz. Rok temu tutaj. Z mojej osobistej perspektywy przez
ów rok zmieniło się wiele, niemal wyłącznie na gorsze. Mimo to będę ciągle
pisać, rozmawiać i jeździć na takie spotkania. Aż do skutku, bo ten – tak wierzę
– kiedyś musi nastąpić.
M.
Schulte-Markwort „Wypalone dzieci. O presji osiągnięć i pogoni za sukcesem”,
przełożyła Małgorzata Guzowska. Wydawnictwo Dobra Literatura, Słupsk 2017.
Dziękuję za ten wpis...
OdpowiedzUsuńAleż proszę uprzejmie. Obawiam się, że zanim coś naprawdę się zmieni, popełnię jeszcze parę podobnych w klimacie.
UsuńDzięki za informację. Jestem tutaj, aby poinformować wszystkich, że mój kochanek wrócił 2 dni po tym, jak zamówiłem zaklęcie miłości Dr Obodo najlepszy prezent na Boże Narodzenie w historii 💝 💝 W celu uzyskania rekomendacji (((templesofanswer @ hotmail. Co. Uk WhatsApp +234 8155 42548-1)))
UsuńAż mi się przypomniało przedwczorajsze zebranie w sprawie egzaminów 8-klasisty i zapewnienia pani dyrektor i pani polonistki, że trzeba uczniów straszyć, bo to szalenie motywujące, że należy zmuszać do lektur, bo skończyły się czasy swobodnych wypowiedzi itp. Ani słowa o innym wspieraniu uczniów niż zajęcia wyrównawcze ("namówcie dzieci, żeby chodziły!"). Ogólnie ani jednego pozytywnego przekazu. Pot, krew i łzy, a w nagrodę mityczna "wybrana szkoła".
OdpowiedzUsuńNo widzisz, a mnie wszyscy wokół przekonują, że to my mamy takiego pecha do szkoły. Niestety, moim zdaniem jest całkiem inaczej. Takie podejście jest ciągle jeszcze normą. Być może dlatego, że rzadko spotyka się z reakcją. U Was ktokolwiek z rodziców się odezwał?
UsuńA zgadnij. I nie, ja też się nie odezwałem, z różnych konformistycznych powodów. Zresztą zgromadzone mamusie bardziej zainteresował temat dodatkowych trzech punktów za wolontariat.
UsuńNie zamierzam Cię potępiać, luz. Wiem, że to jest trudne i że się nie chce (z różnych, również konformistycznych, powodów). Najgorszy jest jednak ten pierwszy raz. Jak już raz zostaniesz zgnilcem (zarówno w oczach nauczycieli, jak i - może bardziej - rodziców), potem jest Ci już wszystko jedno. Ba, okaże się wówczas, że gdy zapadnie noc i nikt nie widzi, podejdzie do Ciebie ten i ów, by Ci podziękować, że powiedziałeś to co powiedziałeś.
UsuńA o wolontariacie, czy może raczej pseudo-woloriantariacie nawet mi nie mów, bo ciągle nie umiem pohamować odruchu wysuwania kłów, noży sprężynowych, czy czegokolwiek ostrego, czym da się zarżnąć.
Troszkę mi się nie opłaca zostawać zgnilcem, gdyż albowiem w gminie ma nastąpić zmiana porządków, w tym oświatowych, więc jest szansa na bardziej oświeconą dyrekcję wkrótce. A jak nie, to we wsi obok otworzyła się obiecująca placówka dla młodszej. Wolontariat co pilniejsze mamusie mają wyrobiony od zeszłego roku :P W sumie nawet nie jestem zdziwiony, że to je interesuje bardziej niż sposoby wtłoczenia w dzieci niezbędnego quantum wiedzy polonistyczno-matematycznej. Jak coś dają za darmo, to się bierze, nie? To tylko ja jak frajer czytam z dzieckiem popołudniami Sonety krymskie, bo konkurs polonistyczny, a pani od polskiego nie prowadzi kółka, bo nie ma kasy. A przy okazji podejrzewam, że większe emocje niż zebranie o egzaminach wzbudziło spotkanie pt. gdzie urządzamy bal absolwentów. Niestety wyłamałem się i nie poszedłem, a na razie nie dotarły do nas jeszcze odgłosy burzliwej dyskusji, czy sala gimnastyczna, czy pałac weselny w sąsiedniej gminie. Ale jestem prawie pewny, na co padło.
UsuńSądzę, że aż tak szybkich zmian na stanowiskach dokonać się nie da. W każdym razie nie, jeśli chce się działać zgodnie z prawem.
UsuńCo do całej reszty zmilczę, bo mi się uleje, a po co. I tak popełniłam kolejnego posta na ten sam temat, wystarczy.
I, pacz panie, u nas jak dotąd w ogóle nie ma pomysłu, żeby robić jakiś bal absolwenta. Nie wiem tylko czy to oznaka tego, że jesteśmy bardziej na zachodzie (w sensie europejskim), czy bardziej prowincjonalni (w sensie odległości od Warszawy), hm.
Ja w ogóle nie rozumiem, skąd te bale się nagle wzięły. Podejrzewam adaptację tradycji gimnazjalnej. W każdym razie nie żałuj i czuj się bardziej europejsko :)
UsuńTradycja gimnazjalna nie jest mi znana, z racji braku jakichkolwiek osobistych kontaktów z tym rodzajem placówki, toteż tropu nie podchwycę.
UsuńByłam wczoraj na spotkaniu z Marcinem Szczgielskim, który twierdzi, że w Szczecinie myśli się w bardziej zachodni sposób niż w Warszawie. Zatem: tak, jestem Europejką. Precz z balami absolwentów ośmioklasowych podstawowówek!
Marcin Szczygielski jest patriotą lokalnym mimo lat w stolicy :) Ale faktycznie, zauważam ostatnio dziwnie rustykalny styl myślenia w okolicy :P
UsuńBoję się zapytać o szczegóły.
UsuńSłusznie. Nie wnikaj.
Usuńe, Wy wiekowo jesteście zbliżeni do mnie - nie było u Was balów ósmoklasistów? Bo ja takowy miałam.
UsuńCo najwyżej jakaś dyskoteka na sali gimnastycznej, ale głowy sobie nie dam uciąć :P
UsuńU mnie na pewno nie było nawet dyskoteki. Tylko uroczysty apel na sali gimnastycznej, a potem długie grupowe szlochy plus kilka papierosów wypalonych za płotem szkoły, bo przecież już można (ja tylko towarzyszyłam, do dziś nie rozumiem co jest fajnego w paleniu). A był to rok 1990, rany.
Usuńu nas ten bal to był właśnie na sali gimnastycznej ;) I teraz u dziecięcia będzie podobnie.
UsuńJa to się zdziwiłam przed kilkoma latami, kiedy się dowiedziałam, że już się studniówek w szkole nie robi ...
A widzisz, to nawet ja miałam studniówkę poza szkołą, w hotelu, którego już nie ma, pełnym jeszcze PRL-owskiego blasku (w toaletach gęsto było od pracujących tam pań, pamiętających jeszcze czasy pracy dla gości "dewizowych"). Wtedy studniówka w szkole była szczytem obciachu, zdaje się natomiast, że teraz ten pomysł wrócił do łask.
UsuńWracając natomiast do balu absolwenta 8 klasy - już widzę zachwyt mojego syna, gdyby dowiedział się, że ma w czymś takim wziąć udział... Choćby z racji niedopasowania wieku do rodzaju imprezy, pomysł lekko chybiony, moim zdaniem.
to chyba w mieście wojewódzkim ;) U nas to tylko jeden podrzędny mocno hotelik był, nawet połowa uczniów by się nie zmieściła ;)
UsuńA co do balu 8 klasy - dzieci w tym wieku są bardzo różne, również ze względu na płeć ;) Większość chłopców chyba niekoniecznie chętnie pomaszeruje, podczas gdy dziewczyny (nie wszystkie) tego balu bardzo chcą, i u nas np. w ubiegłym tygodniu była spontanicznie wymyślona nagle dyskoteka, na którą poszły prawie same dziewczyny ...
Owszem, Szczecin City, hotel "Neptun" (już -jako relikt PRL-u - wyburzony. W jego miejscu stoi teraz nowe centrum handlowe, na miarę XXI wieku).
UsuńNo właśnie, też mam taki odbiór, że to bardziej dziewczyny są zainteresowane takimi imprezami. Mój syn i jego koledzy nie chodzą na żadne szkolne dyskoteki (w tym roku szczęśliwie nikt nie wpadł jeszcze na pomysł, by takową zorganizować), więc podejrzewam, że i na bal nie dałoby się ich wołami zaciągnąć.
Mnie się o deformie nie chce ani gadać ani pisać. Moje dziecko chciało wziąć udział w konkursie przedmiotowym. Nie może. Czemu? Bo na 16 organizowanych przez tfuratorium konkursów, dwanaście jest przeznaczonych dla uczniów trzecich klas, nieistniejącego już ponoć, gimnazjum. Pozostałe cztery nie obejmują przedmiotu, którym interesuje się Starszy. Jeszcze interesuje. I tyle :(
OdpowiedzUsuńChciałem jeszcze napisać coś o tych balach, ale u mnie to był przełom systemowy i koniec ósmej to można było co najwyżej fajką za przystankiem uczcić. Albo prostym winkiem :P
Ech, to szkoda wielka z tymi konkursami. U nas chyba rodzice w ubiegłym roku naciskali na kuratorium i w tym konkursy przedmiotowe kuratoryjne (ze wszystkich przedmiotów) są i dla 3 gimnazjalnych, i dla 8 z podstawówki.
UsuńA mój nie wziął i nie miał zamiaru wziąć udziału w żadnym konkursie, więc problem nie powstał. Na moje pytanie o jakiś wolontariat (dodatkowe punkty w rekrutacji!), spojrzał tylko i zapytał: chyba nie chcesz, żebym to robił tylko po to, żeby dostać dodatkowe punkty? Bo ja bym może chciał, tylko nie mam kiedy (kiedyś działał w wolontariacie, ale to było przed deformą, gdy miał czas, by żyć).
UsuńI jak to, Bazylu? Winko w wieku lat 15? No wiesz?!:P
A miał ten wolontariat wpisany na świadectwo? Lub jest szansa, żeby został wpisany? Bo to nie ma znaczenia, kiedy on był, ważne, żeby był wpisany na świadectwie ukończenia szkoły.
UsuńNie, nie miał. Bo nikomu nie przyszło do głowy, że takie rzeczy robi się po to, żeby je wpisywać w świadectwie. Ale dziękuję za pomysły i doceniam naprawdę dogłębną znajomość tematu:DD
Usuńczy wyczuwam sarkazm? Bo niepotrzebny. Jak wiesz, też mam ósmoklasistę, a ponieważ bardzo nie lubię, jak mnie kto straszy, narzuca, co mam myśleć, itp. od samego początku reformy czytam dokładnie wszystkie dokumenty i docieram do rzeczy, do których nawet szkołom się nie chce (odpada więc wersja pytania dyrekcji czy nauczycieli, przynajmniej u nas) - prawie wszystko jest dostępne w internecie. W. chodził na wolontariat od 4 klasy, co roku, i tak naprawdę to powinno być zawsze wpisywane na świadectwo, ale nikt nie pilnował. A jak wiesz, rekrutacja jest punktowa - 3 punkty za wolontariat - w sumie niewiele, ale czasem zaważyć mogą. I nie nazwałabym tego "pomysłem" - to jest po prostu sprawdzenie rzeczywistości - za co są punkty, na co dziecko ma szansę, a na co, żeby przygotować się jak najlepiej do rekrutacji - w sensie nie walczyć o wszystkie możliwe punkty, tylko jak najwcześniej zdać sobie sprawę, ile tych punktów może być, żeby w miarę świadomie dokonać wyboru szkoły. I to powinni robić wszyscy rodzice ósmoklasistów, jeśli chcą ich wspierać, a nauczyciele powinni w tym pomagać.
UsuńAni kawałka sarkazmu tu nie było. Skąd to przypuszczenie?
UsuńRóżnimy się podejściem. Ja już dawno porzuciłam planowanie, zbyt wiele razy życie mnie zaskoczyło. Ustawodawca zresztą też, zmieniając - choćby w kwestii edukacji - kilka razy reguły gry, tylko w czasie edukacji szkolnej Starszego. Szkoda mi w związku z tym pary i czasu, co jednak nie znaczy, że uważam, iż jeśli ktoś postępuje inaczej, należy to obśmiewać.
W tym roku zaś, w związku z narastającą histerią dotyczącą podwójnego rocznika, która coraz bardziej odbija się na stanie psychicznym dzieci, robię wszystko co mogę, aby nie wkręcić w ten stan ani siebie, ani Starszego. Ty robisz, jak sądzę to samo, w taki sposób jaki uważasz za właściwy. I super. Reszta jest poza nami. Przy czym jedno jest, moim zdaniem, pewne: końca świata nie będzie. W każdej sytuacji można się jakoś odnaleźć, ba! a nawet wyciągnąć z niej dla siebie mnóstwo dobrego. Uściski!
No to uff :) To pewnie wynika trochę z tego, że słowo pisane czasem inaczej 'brzmi' niż mówione - kiedy my się znowu zobaczymy? :)
UsuńTak, jestem pewna, że obu nam przyświeca jednakowy cel, co więcej - pewnie obie chcemy, żeby ta panika i histeria w jak najmniejszym stopniu dotknęła nasze dzieci. Mam nadzieję, że obu nam się uda i nasze dzieci będą w miarę zadowolone we wrześniu kolejnego roku ;)
Końca świata nie będzie, to prawda. Dlatego mnie trochę poraża skala masowej wręcz historii, tego nakręcania się, co to będzie. Napiszę Ci, że trochę żałuję, że musimy wziąć udział - szkołę trzeba wybrać niestety. Gdyby w mojej miejscowości było liceum, o dowolnej pozycji w jakimkolwiek rankingu, Dziecko poszłoby do niego, bez chwili zawahania. A tak będzie musiało uczestniczyć w jakimś skomplikowanym (dla mnie) systemie rekrutacji, gdzie wybiera się ileś szkół, w ich ramach ileś klas, a i tak można trafić do jakiejś przypadkowej (?). Przy wyborze tych kilku kierujemy się więc raczej dostępnością samodzielną (dojazdy), czas na życie w tym wieku jest bowiem ważniejszy :)
Uściski również - święta na horyzoncie, można będzie chwilę odsapnąć od szkoły ;)
@momarta U Starszego to na razie bardziej idea z deka poparta wiedzą, ale być może jakiś drobny sukces sprawiłby rzeczywisty rozwój zainteresowań. Może za rok, choć jak tak patrzę na to co się dzieje teraz, to raczej będzie tak jak u Was, czyli pytanie "kiedy?" na ustach :(
UsuńTak, tak, wtedy to właśnie zakosztowałem zakazanego owocu w postaci "Jabłuszka sandomierskiego" bodajże. Albo innej lokalnej małmazji :P
Coś w tym jest. Niby motywacja wewnętrzna najważniejsza, ale nie dalej jak wczoraj Młodszy zdawał egzamin techniczny w szkole muzycznej (masakra: gamy, tercje, pasaże, etiudy, sama nuda). Poszedł mu bardzo dobrze, a jeden z egzaminatorów zaproponował mu wzięcie udziału w konkursie. I, owszem, on lubi swój instrument, ale od wczoraj ćwiczy z większym zapałem. I tylko kota, który nienawidzi tych dźwięków, żal...
UsuńA co do reszty: nie, nie. Nie chcę tego słuchać. Mój malutki Starszy, który zaraz będzie we właściwym wieku, na pewno nigdy by nie pił takich świnstw jak Ty, a fuj!:P
Moja córka lat 7, pierwszoklasistka, w październiku zaczęła już mówić o tym, jak Pani Wychowawzyni krzyczy na nich, mówi że są najgorszą klasą w szkole i że nie będzie im za karę robiła wycieczek. Płakać mi się chciało. Gdyby nie to, że ona uwielbia być między dziećmi- poprowadziłabym Jej edukację domową. A tak zostają nam rozmowy. O neistotności ocen, o tym że Pani stresuje się tak jak każdy ale nikt nie nauczył Jej radzenia sobie ze stresem dlatego tak reaguje. O tym, że czyjeś słowa nie świadczą o tym, kim jesteśmy, że szkoła służy poszerzaniu wiedzy i horyzontów, a resztę należy olać. To jest bardzo ciężkie, jeśli dzieci wychowuje się w poszanowaniu ich godności, decyzyjności,prawa do rozwoju zgodnego z ich zainteresowaniami. Potem przychodzi szkoła i chce się walić głową w mur. Nie poddaję się, chodzę na kursy, uczę Ją odpuszczać, nadrabiam w zabawie sporo rzeczy, staram się przekabacić rodziców, ale masz rację- dłuuuga droga przed nami. A jak słyszę: "my też chodziliśmy do takich szkół i proszę". No to właśnie: proszę. Zestresowani, robiący to czego nie lubią, nieasertywni, niepewni siebie, o niskim poczuciu własnej wartości, zacofani, bojący się zmian, przerażeni innościami, przyczajeni. Cali my. Serio, chcemy to robić kolejnym pokoleniom? Uff, ale z siebie zrzuciłam.
OdpowiedzUsuńP.s. miałam bal w ósmej klasie. Rocznik 1982. Pozdrawiam.
To też o to chodzi, aby coś z siebie wyrzucić, bo to wymusza nazwanie rzeczy po imieniu. Niestety wyobrażam sobie jak czuje się Twoja córka i jak Ty się czujesz. Jeśli mogę się jeszcze trochę pomądrzyć w oparciu o swoje doświadczenia z ostatniego miesiąca (mam wrażenie, że za chwilę w obu szkołach zainstalują alarm ostrzegający, że się zbliżam), to trzeba z Panią porozmawiać. Ciepło, życzliwie, powtórzywszy sobie najpierw podstawowe zasady NVC. Opowiedzieć o uczuciach córki i swoich. Jeśli Pani jest człowiekiem, dotrze. Jeśli kamieniem (zdarza się), trzeba uruchomić dyrekcję i wybadać pozostałych rodziców. Jak się nie da zrobić nic zupełnie, zmienić szkołę. Moja koleżanka właśnie z takiego powodu zabrała córki w połowie drugiej klasy i do dziś powtarza (teraz są w klasie piątej), że była to jedna z jej najlepszych decyzji.
UsuńA z tymi balami ósmoklasisty to może jakieś regionalne trendy? Jak bonie dydy, że u nas nie występowały! I teraz też okazało się, że rodzice są zdecydowanie przeciw (bo padło takie pytanie w czasie wywiadówki).
jak bardzo regionalne? Jesteśmy (tzn. ja już nie, ale wtedy tak) z jednego województwa ;)
UsuńO matko, to ja już nie wiem. To taka hipoteza tylko była, ale uznajmy, że właśnie z hukiem upadła:D
UsuńMoja córka jest dopiero w drugiej klasie SP a ja już słyszę, że nie znosi matematyki. W zeszłym roku angielskiego uczyła się chętnie w tym roku nad nim płacze, bo Pani wymaga od nich pisania i czytania po angielsku, kiedy one mówić w tym języku jeszcze nie potrafią. Kartkówki i testy z różnych przedmiotów - kilka razy w tygodniu. W tej chwili czytamy trzecią lekturę w tym roku szkolnym i nie są to jakieś tam książeczki tylko najpierw Kubuś Puchatek który ma 130 stron a teraz Dzieci z Bullerbyn na 340 stron. Drugoklasista nie jest w stanie przeczytać tego w miesiąc, ale mimo to moje dziecko uważa przez to, że nie daje rady, bo jest głupie. W międzyczasie uczymy się tabliczki mnożenia i dzielenia i ledwo po wprowadzeniu tematu mnożenia przez 2 i 3 dzieciaki dostają na teście do uzupełnienia luki typu 6×...=30, co w moim odczuciu jest już dzieleniem i to spoza poznanego zakresu, a samo dzielenie zostało wprowadzone zaledwie dzień przed tym testem. Ostatnio policzyłam, moja córka ma już w sumie prawie 50 ocen a jeszcze trzeci miesiąc nauki się nie skończył, a jak wiadomo w miesiącu roboczych dni mamy średnio 20. To jest paranoja.
OdpowiedzUsuń"nie daje rady, bo jest głupie" - o rany, jak dobrze to znam! Przerabiałam to w ubiegłym roku - dziecko znalazło się (jak cała nasza rodzina) w bardzo trudnej psychicznie sytuacji, a delikatne kopniaki wymierzane przez szkołę okazały się być tym kropką nad i, pchnięciem w przepaść. Mechanizm ten sam jak ten opisany przeze mnie w poście, choć rzecz jasna sytuacja nie tak drastyczna.
UsuńW pierwszej kolejności trzeba wzmacniać dzieci. Ich samoocena rozumiana jako poczucie własnej wartości jest najważniejsza. Odpuścić dziecku to, co można (problem z samodzielnym czytaniem ja np. rozwiązałam przez audiobooki. Chromolę to, że czyimś zdaniem moje dziecko musi umieć to przeczytać w krótkim czasie. Skoro nie umie i nie chce, nie zamierzam zabijać w nim jakiejkolwiek chęci czytania poprzez przymus. Kiedyś zacznie czytać). Nie zwracać uwagi na oceny, któych zresztą w klasach I-III nie powinno być. Potem trzeba rozmawiać ze szkołą. Otwierać oczy. Dużo czytać, inspirować się tymi, którzy już tę pracę wykonali. Jak wszystko zawiedzie, rozważyć zmianę szkoły.
To trudne. I frustrujące. Ale kiedyś i od kogoś zmiana musi się zacząć. Trzymam kciuki!
PS. A tak poza tym, to autentycznie przeraża mnie, że jest nas aż tak wielu.