Pewnie
nie przeczytałabym tej książki, gdyby nie pewna ważna dla mnie osoba, która
powiedziała, że po tej lekturze pomyślała o mnie, ciekawa mojej opinii. Dodała
jeszcze, że to co przeczytała, cały czas siedzi jej w głowie.
Pomyślałam
wtedy, że to żadna sztuka, przeczytać Houellebecqa tuż po zamachach w Paryżu i
uznać, że to takie aktualne. Okazało się jednak, że wspomnianej osobie chodziło
o zupełnie inne konotacje. Przeczytałam więc. A to, co przeczytałam od tej pory
cały czas siedzi i w mojej głowie, przerażając.
Houellebecq
nie jest moim ulubionym autorem. Sposób prowadzenia przezeń narracji mnie nie
porywa, jego bohaterowie mnie mierżą, a historie nudzą. „Uległość” w żadnej
mierze nie porwała mnie literacko; były momenty, w których miałam ochotę
odłożyć ją na półkę i nigdy więcej doń nie zajrzeć; początkowo rozważałam też
czy by nie zasnąć, a następnie nie obudzić się kilkadziesiąt stron dalej. Zamiast
tego mniej więcej w połowie lektury zamarłam, porażona (nastały czasy, w
których to słowo znów wraca do łask) trafnością i uniwersalnością spostrzeżeń.
O
tym, o czym jest „Uległość” znakomicie i z pewnością znacznie lepiej niżbym
zrobiła to ja, napisał Krzysztof Varga w jednym z ostatnich felietonów
zamieszczonych w „Dużym Formacie” (całość dostępna tutaj). Vargowe streszczenie
brzmi tak (kto nie chce, ten nie czyta, specjalnie wyróżniam ten fragment):

„Wykładowca literatury francuskiej Francois
prowadzi życie jałowe i samotne, rozświetlając je czasem dorywczymi romansami,
a jeśli tych akurat brakuje, to wegetuje przed telewizorem z dwiema butelkami
wina. Jedyną bodaj rzeczą, prócz reglamentowanego seksu, która go podnieca i
wyrywa z marazmu, jest obserwowanie francuskiej polityki i zdawanie nam z tego
skrupulatnych relacji, szczególnie gdy nadchodzą wybory, które ku zaskoczeniu
wszystkich wygrywa Bractwo Muzułmańskie i następuje tak zwana demokratyczna
wymiana elit. Prezydentem zostaje niejaki Mohammed Ben Abbes, polityk wybitnie
sprawny i przekonujący, można nawet powiedzieć, że ciepły i koncyliacyjny,
potrafiący jednak skutecznie omamić miliony nierozgarniętych wyborców.
Znamienne, że Bractwo wcale nie interesuje się gospodarką, ale nade wszystko
edukacją, oświatą, kulturą, albowiem pragnie wychować kolejne pokolenia podług
swych zasad i posiąść rząd dusz: "Prawdziwy geniusz muzułmańskiego kandydata
ujawnił się, kiedy zdał on sobie sprawę, że wybory nie rozegrają się wokół
gospodarki, ale wartości". Nie stosuje przemocy, ale skuteczniejsze
przecież populizm, przekupstwo i szantaż, w efekcie Francois, jako modelowy
oportunista, po krótkiej walce wewnętrznej przechodzi na islam, dzięki czemu
będzie miał dobrą pracę i świetną płacę. Niebagatelną rolę w konwersji Francois
odgrywa też naturalnie oficjalna w islamie poligamia, co uwolni go wreszcie od
seksualnej nerwicy. Wszystko odbywa się bezkrwawo, choć na drugim planie
powieści co jakiś czas słychać wybuchy, strzały i gdzieniegdzie dochodzi do
zamieszek. Zwycięskie Bractwo przeprowadza swoistą rewolucję moralną, znikają
dilerzy narkotyków, chuligani, zapanowuje spokój społeczny i radosna kolaboracja
francuskich elit.”
W
konkluzji swojego felietonu Varga sugeruje, aby pod słowo "Francja"
podstawić "Polska", a pod "Bractwo Muzułmańskie" jakąś
fikcyjną polską partię o mocno religijnym programie, która nade wszystko na tak
zwane wartości i moralność stawia i tak ponownie tę książkę odczytać. Z
całym szacunkiem dla Krzysztofa Vargi, ale wydaje mi się to zbyt proste.
Od
kilku tygodni staram się nie słuchać radia innego niż Dwójka, ewentualnie RMF
Classic (tak, wiem, podobno RMF Classic to straszny szajs. Ja uważam inaczej),
względnie Trójka (tu jednak w grę wchodzą tylko starannie wyselekcjonowane
audycje, w określonych godzinach). Za bardzo denerwuję się tym, co słyszę i
widzę w internecie (telewizji nie oglądam już od dawna), a zbyt wiele
kosztowało mnie odzyskanie nadwątlonej w ostatnich tygodniach równowagi
psychicznej.
Nie
jestem głupia. Nie postrzegam świata w kategoriach czarno-białych. Wydaje mi
się, że rozumiem większość zachodzących wokół zjawisk.
To, co w ostatnich
dniach widzę i słyszę, sprawia, że czuję się bezsilna. I przerażona.
Nie boję się islamskich
terrorystów. Boję się nas.
„- Chodzi o uległość – powiedział cicho Rediger. – Oszałamiająca, a
zarazem prosta myśl, nigdy dotychczas niewyrażona z taką mocą, że szczytem
ludzkiego szczęścia jest bezwzględna uległość.”
Brak własnych poglądów.
Podążanie za najprostszymi rozwiązaniami. Kierowanie się wyłącznie własnym
interesem, bez zważania na innych. Łatwo nas kupić.
Nie rozumiemy istoty
demokracji i praworządności. Nie widzimy jak cienka granica oddziela nas od
dyktatury i faszyzmu. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wielką siłą jest to,
że istnieją instytucje i mechanizmy, które zabezpieczają nas przed tymi, którzy
wiedzą lepiej i wiedzą to za nas.
Bo może chcemy, aby inni
wiedzieli i robili za nas? Bo tak jest wygodniej? Ulegniemy, ale w zamian za to
otrzymamy szereg przyjemnych rzeczy. 500 złotych na dziecko, darmowe leki, to
brzmi jak początek dobrze zapowiadającej się historii, takich jakie lubimy.
Żeby było jasne. Od
wielu lat uważałam (a ci, którzy znają mnie osobiście, wiedzą że to prawda, a
nie tylko dostosowana do okoliczności wolta), że ci, którzy rządzą tym krajem,
robią to źle. Widziałam – dzień po dniu i czarno na białym - jak w białych
rękawiczkach niszczy się to, o co tak wielu tak ciężko walczyło przez tak wiele
lat. Różnica pomiędzy tym, co działo się przed 25 października, a tym co dzieje
się teraz polega na tym, że obecnie nie dba się nawet o zachowanie pozorów, a tempo
i rodzaj podejmowanych działań powodują, że nikt nie jest w stanie stwierdzić z
całą pewnością do czego to wszystko doprowadzi.
Nie mam złudzeń. Ludzie
nie wyjdą na ulicę. Taka opcja nie istnieje. Ulegniemy, bo w końcu po co się
męczyć. Tu się nagniemy, tam udamy, że się naginamy i będzie dobrze.
W roku 2006 profesor
Barbara Skarga, filozof, łączniczka wileńskiej AK, więźniarka łagrów, w
rozmowie z Janem Strzałką i Arturem Sporniakiem mówiła tak:
„Starożytni Grecy określali męstwo słowem „andreia”. Tłumacze
Arystotelesa wiedzą jednak, że Grecy znali także pojęcie „arete”, czyli
dzielność. W języku polskim funkcjonuje jeszcze jedno określenie, pochodzące z
niemieckiego – „hart”, czyli twardość, i to jest piękne słowo. „Andreia”, „arete”,
„hart” – nie czuję, by te pojęcia różniły się radykalnie, ale każde z nich
posiada subtelne niuanse znaczeniowe, każde kładzie nacisk na coś innego, choć
wszystkie określają tę samą postawę życiową: postawę człowieka, który nie
poddaje się losowi.
W jednym tylko przypadku
dzielność jest niemożliwa – w myśleniu. Mówi się raczej o odwadze myśli.
I
w tym tkwi wskazówka. Mówimy o męstwie bycia – całego naszego bycia, męstwo
tworzy więc jedność, odwaga natomiast dotyczy tylko pewnych sfer bycia, a więc
czynów, myślenia, mowy. Jeżeli człowiekowi, którego uznajemy za mężnego,
zabrakłoby śmiałych słów, np. sprzeciwu wobec nadużyć władzy – przestałby zasługiwać
na przydomek mężnego, bo wszystko jedno w czym, ale przejawiła się jakaś jego
słabość. Męstwo bowiem obejmuje człowieka w każdym jego czynie, myśli.”
Zdarzenia ostatnich dni
spowodowały, że chcąc nie chcąc, robiąc to co robię, znalazłam się na pierwszej
linii próby. Nie, nie wystąpię w telewizji, nie zbuduję barykad. Pamiętam
natomiast, co pisał ksiądz Józef Tischner w jednym z listów do swoich
studentów: „Musimy jednak pamiętać, że -
jak pisał Platon – jesteśmy tu, postawieni przez bogów, „jakby na
posterunku" i – jak w podobnym duchu wyrażał się św. Paweł - „nie sobie
żyjemy, nie sobie umieramy". „Jako stojący na posterunku", „nie sobie
żyjący" musimy godnie i rzetelnie spełniać nasz podstawowy obowiązek,
obowiązek wobec myślenia".
Gdyby każdy z nas udał
się na swój posterunek i robił tylko to, co do niego należy, najlepiej jak
potrafi, nie istniałby problem, z którym będziemy musieli się mierzyć.
Ja wiem, co mam robić.
A ten kto nie wie, może
na początek zabrać się za Robótkę (kliknięcie w słowo "Robótkę" przenosi w świat wszelkich potrzebnych informacji).
Bo nawet jeśli świat
zmierza w złym kierunku, można spróbować go z niego zawrócić. Dobrem, nie
uległością.
Michel Houellebecq „Uległość”,
przełożyła Beata Geppert. Wydawnictwo WAB, Warszawa 2015.
Fragment wypowiedzi
Barbary Skargi pochodzi z tekstu „Człowiek, istota zadziwiająca”,
zamieszczonego w wydaniu specjalnym Tygodnika Powszechnego „Kanon. Sztuka
rozmowy. Urodzinowa antologia wywiadów Tygodnika Powszechnego."