Mam dwójkę
dzieci i schizofrenię.
Pierwszy
raz pomyślałam tak rok temu. Podzieliłam się wówczas tą diagnozą z kimś, kto natychmiast
stwierdził, że będzie to znakomity tytuł i muszę o tym napisać (nazwisko tej
osoby pojawi się pod koniec posta1).
Z
dzisiejszej perspektywy oceniam, że byłam wtedy w stanie remisji. Stan ostry
mam dzisiaj. Dzięki temu wreszcie mogę dorobić do wymyślonego rok temu tytułu
całego posta.
Zdaję sobie przy tym sprawę z tego, że gdyby podejść do tego ze ściśle medycznego punktu widzenia, mojej przypadłości nie należałoby diagnozować jako schizofrenii. Jestem po prostu niczym Doktor Jekyll i Mister Hyde.
Zdaję sobie przy tym sprawę z tego, że gdyby podejść do tego ze ściśle medycznego punktu widzenia, mojej przypadłości nie należałoby diagnozować jako schizofrenii. Jestem po prostu niczym Doktor Jekyll i Mister Hyde.
![]() |
rysunek z komiksu Dr Jekyll and Mr. Hyde źródło zdjęcia |
Rankami
zrywam się śliczny,
Liryczny
i apetyczny.
To
musnę coś jak jaskółka,
To
usnę w słońcu jak pszczółka,
Aż
chmurki zbudzi mnie cień,
Bym
brzęczał cały dzień.2
Szkoła to fajna sprawa.
Dziecko poznaje świat, wykorzystuje swoją naturalną ciekawość, by doświadczać,
badać, pytać i samodzielnie znajdować odpowiedzi.
To też miejsce
socjalizacji. Nauka życia w grupie, wspólnego rozwiązywania problemów, uczenia
się trudnej sztuki kompromisów.
Nikt nie krytykuje, nie
ocenia. Każdy ma prawo do pracy we własnym tempie. Nie zalicza na czas. Nie ma
lepszych i gorszych, wzorowych i nagannych uczniów.
Młodszy lubi swoją
szkołę.
Ja też ją lubię.
Szkoda tylko, że muszę
płacić za nią co miesiąc ciężkie pieniądze.
Lecz
gdy spłynie mrok wieczorny
Typem
staję się upiornym:
Twarz
mi blednie, włos mi rzednie,
Psują
mi się zęby przednie.
Nienawidzę szkoły.
Jakieś dwadzieścia lat
temu nie przypuszczałam, że dorosłemu człowiekowi ostatni dzień roku szkolnego może
kojarzyć się z ulgą porównywalną do usunięcia ropnia z tyłka, zaś sama myśl o 1
września będzie wywoływać dolegliwości psychosomatyczne.
Szkoła to miejsce, w
którym uczeń ma same obowiązki, a z praw tylko jedno, a i to wymuszone – do
przerw pomiędzy zajęciami lekcyjnymi, choć i te skraca się do minimum (5 minut
przecież wystarczy).
To miejsce, w którym
odbywa się przymiarka do późniejszego wyścigu szczurów, postrzeganego ciągle nazbyt
powszechnie jako jedyny i najlepszy pomysł na życie.
Wyścig o stopnie,
nagrody. Zakuwanie, odrabianie zadań domowych po nocach, robienie wszystkiego
bo trzeba, choć nie wiadomo po co.
Uczenie się na pamięć
regułek słowo po słowie, bez zrozumienia i umiejętności odniesienia tego do
zwykłego życia i występujących w nim problemów.
A
rano znów jestem śliczny,
Liryczny
i apetyczny…
![]() |
Maria Montessori źródło zdjęcia |
Decyzja o wypisaniu Młodszego z publicznego systemu oświaty i wejściu z nim w nauczanie metodą Montessori, podjęta dwa lata temu w bólach, po wielokrotnych i burzliwych konsultacjach z mądrzejszymi ode mnie, okazała się być najlepszą rzeczą, jaką mogłam dla niego zrobić w tych realiach, w których żyjemy (co oznacza, że gdybyśmy żyli gdzie indziej, być może wybrałabym nauczanie inną metodą, a może po prostu zwyczajną-niezwyczajną szkołę publiczną z bliskim mi podejściem do kwestii uczenia).
Uczeń jest podmiotem a
nie przedmiotem.
Nauczyciel towarzyszy i
wspiera, a nie naucza i nie robi z siebie dzięki temu idioty w czasach, w
których nie ma prawd objawionych, bo wszystko – mądre i głupie, jak leci (któż w
dzisiejszych czasach potrafi odróżnić jedno od drugiego? Hm, może ci, którzy byli uczeni a nie nauczani?) – uczeń szybciej od
niego znajdzie w internecie, przeglądanym w umieszczonej pod ławką komórce.
W szkole, w której nie ma
ocen, rodzic – po przejściu niezbędnej kwarantanny, gdyż nie jest tak prosto
samemu nauczyć się myśleć w inny sposób – w naturalny sposób wypada z roli
bezwzględnego nadzorcy, batem egzekwującego perfekcyjne wykonywanie obowiązków.
Lecz
gdy spłynie mrok wieczorny
Typem
staję się upiornym…
W tradycyjnej szkole,
wyposażonej w dziennik elektroniczny, rodzic jest uzależnionym do komputera
tyranem, który wcześniej od dziecka wie o wszystkich jego sukcesach i klęskach.
Zwłaszcza o klęskach.
Ile razy dziennie
logujecie się do dziennika elektronicznego? Ja, pracując niemal ciągle przy
komputerze, potrafiłam zrobić to kilkanaście razy dziennie.
Nie wiem jak to się
dzieje, ale w przypadku Młodszego jestem po prostu spokojna. Nie ma ocen? To
nie ma. Dziecko nie umiało liczyć, a teraz umie. Nie umiało pisać i czytać, a
teraz umie. Znaczy, chyba wszystko w porządku. Robi błędy ortograficzne?
Trudno, kiedyś przestanie. Albo i nie. Ale za to jakie ma pomysły!
Moje oczekiwania wobec
Młodszego są całkiem inne niż wobec Starszego.
Jesteś
zmęczony po zajęciach w szkole? Odpocznij, zajmij się czymś przyjemnym. Jasne,
możesz pojeździć na rowerze.
A
Ty, Starszy, dokąd? Przecież masz jutro sprawdzian z matematyki i kartkówkę z
historii. Jak to: umiesz? Ostatnio też tak mówiłeś i dostałeś trójkę.
Drogi Jekyllu, co tak
naprawdę myślałeś o Hydzie?
Bo ja mojego Hyde’a
nienawidzę, ale nie umiem się z nim rozstać.
A system karmi Hyde’a,
kopiąc w tym samym czasie Jekylla po kostkach nogą obutą w korki.
Czytam, dyskutuję,
przekonuję samą siebie.
Z tyłu głowy zaś ciągle dobiega
mnie gorzki wyrzut.
Przez całą (ośmioletnią wówczas) podstawówkę miałam średnią 5,0 (szóstek wtedy nie było). Brałam udział w licznych konkursach i często wygrywałam.
![]() |
źródło zdjęcia |
Przez całą (ośmioletnią wówczas) podstawówkę miałam średnią 5,0 (szóstek wtedy nie było). Brałam udział w licznych konkursach i często wygrywałam.
Gdy w liceum zaczęło iść
mi nieco gorzej (trafiła się i ocena mierna z fizyki na semestr), miałam
naprawdę poważny problem z samą sobą.
Okres liceum wspominam
bardzo źle.
Odżyłam dopiero na
studiach. Może późno, ale dojrzałam i postanowiłam przestać zwracać uwagę na
oceny bardziej niż to było potrzebne (z uwagi na swoją ówczesną sytuację
socjalną potrzebowałam stypendium, także naukowego).
Od ukończenia przeze
mnie studiów upłynęły niemal dwie dekady. Umiem myśleć samodzielnie, iść pod
prąd, jeśli to konieczne, by zachować się przyzwoicie. Czemu więc w głowie nadal
czai się coś całkiem innego?
Choć broniłam się przed
tym rękami i nogami, na prośbę Starszego, któremu na tym zależało, poszłam dziś
z nim do szkoły na uroczystość zakończenia roku szkolnego (skończył szóstą
klasę i od września rozpocznie naukę w nowej szkole, bo „kontynuacja” nauki w
siódmej klasie to obecnie fikcja – większość szkół w naszym regionie nie ma
takich możliwości lokalowych by z dnia na dzień stworzyć uczniom taką
możliwość).
Nie chciałam tam iść.
Byłam pewna, że Hyde przegryzie kraty. Nie pomyliłam się.
W 22-osobowej klasie
Starszego trzynaścioro dzieci otrzymało świadectwa z czerwonym paskiem (informacja
dla niebędących na bieżąco: otrzymują je dzieci ze średnią ocen minimum 4,75 i
wzorową lub bardzo dobrą oceną z zachowania). Nie było wśród nich Starszego.
Jego średnia to 4,63.
![]() |
sala gimnastyczna w szkole Starszego przed rozpoczęciem apelu |
Rodzicom jedenaściorga dzieci
z jego klasy dyrektorka szkoły wręczyła imienne listy gratulacyjne (za średnią
ocen minimum 5,0). Mojego nazwiska nikt nie wyczytał.
Dzieci odebrały nagrody
za stuprocentową frekwencję w szkole i na basenie. Starszy przez cały rok
szkolny opuścił trzy dni nauki, bo był chory. Nie opuścił żadnych zajęć na
basenie, jedynie raz siedział na ławce (było to tuż po owej chorobie), gdyż nie
chciałam, żeby wchodził zimą do zimnej wody. Nie dostał żadnej nagrody, nie
zasłużył.
Pozwoliłam Starszemu
wcześniej na podjęcie ostatecznej decyzji co do wyboru szkoły na przejściowe
dwa lata. Wybrał taką, do której chce chodzić, o której dobrze myśli, której
nauczycieli (część zna) lubi i szanuje.
Cóż, kiedy z obowiązującego
w niej (a ogłoszonego publicznie na początku maja tego roku, bo przecież
wszyscy mieli mnóstwo czasu, by przygotować się do zmian w systemie oświaty,
nieprawdaż?) regulaminu rekrutacji do klasy VII wynika, że decydować będzie
suma punktów: za test, który kandydaci napisali na początku czerwca oraz za
„świadectwo z wyróżnieniem”. Bez znaczenia jest to za co i jakie są oceny,
liczy się wyłącznie biało-czerwony pasek.
Można napisać test
słabo; liczba punktów za „pasek” pozwoli zniwelować dystans do tych, którzy
napiszą go bardzo dobrze.
Spośród tych dzieci z klasy
Starszego, które także wybierają się do tej szkoły, tylko on nie dostanie
dodatkowych punktów.
Poradziłam sobie z problemem
jak umiałam. Dorobiłam pasek. Na własnej twarzy.
W trakcie dzisiejszego
apelu na zmianę bladłam i czerwieniłam się. Targały mną sprzeczne uczucia.
Wstyd. Gniew. Złość.
Na system.
Na siebie, że „nie
dopilnowałam” dziecka, przez co znajomi patrzą na mnie z pogardą przynależną „złym”
matkom. („Agnieszka powiedziała swojemu,
że nie będzie mógł mieć psa, jeśli nie będzie miał paska na świadectwie. I
proszę, jak się zmotywował! Nie
mogłaś też czegoś takiego wymyślić?”)
Znów na system. Który każdego
dnia zmusza mnie do tego, bym zapisała dziecko na listę startową zawodów, w
których ani on, ani ja nie mamy ochoty brać udziału.
Na ważną dla mnie i
mądrą osobę, która – widząc Starszego, tłumaczącego się dlaczego „nie poszedł
na poprawę” - powiedziała po prostu: „Widzę,
że on jest bardzo zestresowany. Czy Ty wiesz jakie stres wyrządza spustoszenie
w jego organizmie?”, a ja po jej słowach odpuściłam mu sugerowaną w
licznych wiadomościach od wychowawczyni konieczność poprawiania dwój ze
sprawdzianów.3
Bo przecież, gdyby je poprawił,
miałby może teraz lepszą średnią, bez problemu dostałby się do szkoły, którą
wybrał a ja mogłabym, dumna niczym pawica (choć może raczej pawianica),
przedefilować przed zebranymi w auli, odbierając list gratulacyjny.
„Możemy mówić o sukcesie. Średnie ocen jakie uzyskaliście dobrze wróżą
waszej przyszłej edukacji. (…) Jako szkoła jesteśmy z Was bardzo dumni.
Uważamy, że dobrze przygotowaliśmy Was do życia we współczesnym świecie” – to
fragment z długiego przemówienia pani dyrektor szkoły Starszego. Było o
średnich, wzorowych ocenach z zachowania. Nie było ani słowa o tym, że to dobre
dzieci. Albo, że ktoś zrobił coś bezinteresownie dla innych. Albo cokolwiek
innego. Dziś liczyły się tylko piątki i szóstki, i zwycięstwa w konkursach.
Robimy dzieciom krzywdę,
a od 1 września na skutek wdrażanej pseudoreformy, demolującej treści, sposób i
przekaz uczenia (doprawdy, to czy nauka będzie odbywać się w systemie 6+3 czy
8+4 ma tu najmniejsze znaczenie, choć oczywiście wprowadzanie zmian w taki
sposób jak czyni się to obecnie, będzie miało fatalne skutki), będzie ona
jeszcze większa.
Na chorobę afektywną
dwubiegunową (bo chyba temu właśnie schorzeniu najbliżsi są Jekyll z Hydem) są
tabletki, ale wyleczyć się z niej do końca i na zawsze nie można.
Trudno, ja będę stosować
się do zaleceń lekarskich, może jakoś przetrwam. Cóż jednak, skoro mam nieodparte
wrażenie, że to akurat schorzenie przenosi się z rodziców na dzieci.
Uważam się za świadomego
rodzica.
Czytam, myślę,
dyskutuję. Staram się zmieniać.
To, co zaszczepili we
mnie moi rodzice tkwi jednak we mnie bardzo głęboko („Dostałaś pięć minus? A za co ten minus? A piątki w klasie były? Czyli
można było, prawda?!”).
Wkurza mnie to, że mam w
sobie takie uczucia i takie myśli.
Cieszy mnie, że umiem
nie wypowiadać ich głośno przy moim dziecku.
Proszę, nie piszcie w
komentarzach pod tym postem, że nie rozumiecie o co mi chodzi i że jestem jakaś
dziwna, bo przecież Wy…
Ja też jestem jak Wy.
Jeśli skupię się tylko na Jekyllu, a Hyde’a zamknę w schowku na szczotki i
mocno zarygluję drzwi.
Poza tym, dziwna sprawa,
w otoczeniu, w którym funkcjonuję na co dzień, widuję głównie Hyde’ów, w
których towarzystwie i mój odżywa.
Dla niego dziwne jest
to, że nie zapisałam dziecka do szkoły, do której w Szczecinie wożą dzieci
wszyscy, którym „leży na sercu dobro ich dzieci i myśl o właściwym
zorganizowaniu procesu ich dalszej edukacji”. Do szkoły, która reklamuje się
zupełnie otwarcie pisząc, że wyróżniają ją „bardzo
wysokie wyniki w nauce i zachowaniu, bardzo wysokie wyniki sprawdzianu po kl.
VI, bardzo wysokie wyniki testów zewnętrznych po klasie III i V.” A przy okazji
wprowadza we własnym regulaminie wewnętrznym zapis, że uczeń powinien „poprawiać słabe oceny (tj. niedostateczne,
dopuszczające, dostateczne).”4
To szkoła, która w
lokalnej opinii publicznej funkcjonuje jako „najlepsza podstawówka w Szczecinie”.
W której dzieci mające
gorsze wyniki w nauce traktowane są jako zbędny balast.
To szkoła, która buduje
podziały. Efekty ciężkiej pracy jej i podobnych jej placówek widać ostatnio w
naszym kraju na każdym kroku.
Proszę, nie piszcie też
o tych wszystkich rzeczach, o których dobrze wiem, gdyż dowiedziałam się o nich
od mądrzejszych ode mnie osób. To znaczy wie o nich Jekyll.
„Niepokoić powinna (…) ewentualność, że opór dzieci wobec naszej presji
na lepsze wyniki może się wyrazić słabszym przykładaniem do nauki, z oczywistym
rezultatem: wyniesieniem ze szkoły mizernej wiedzy. Mniejsza o świadectwo, które
nie spełnia naszych oczekiwań: jeżeli będziemy wywierali na dziecko zbyt dużą
presję, ono może myśleć mniej samodzielnie.
Oczywiście,
istnieje szansa, że przymus zaprocentuje, i w dniu, w którym mocniej
przykręcimy śrubę, dzieci rzucą się do książek i przyniosą właśnie takie
stopnie, jakich oczekujemy. Może nawet powiedzie się nam umieszczenie ich w
dobrej szkole średniej. Jednak podobnie jak w wypadku stosowania dyscypliny,
słono zapłacimy za takie zwycięstwo. Co nasze interwencje mają wspólnego z
samopoczuciem dzieci i z ich uczuciem do nas? Jak stres wpływa na ich zdrowie
psychiczne? Co dzieje się z zainteresowaniem czytaniem i myśleniem? Jeżeli stopnie
same w sobie mogą sprawić, że nauka wydaje się katorgą, to wyobraźmy sobie, jak
bardzo taki efekt zwielokrotnia ciągła presja rodziców na poprawianie tychże
stopni.”5
Dobrych wakacji!
Dopieśćcie przez ten
czas Jekylla. 1 września Hyde powróci ze zdwojoną mocą, jestem tego pewna.
Przypisy:
1)
Osobą,
którą wielokrotnie wymieniałam w poście, nie podając jej nazwiska, jest Marzena
Żylińska. Marzena – razem z coraz większym gronem osób podobnie do niej myślących
- próbuje zmieniać polską szkołę i ciągle tryska optymizmem. Wierzę, że ich działania,
prowadzone pod szyldem „Budzącej się szkoły” (pisałam o niej tutaj - klik, ale najlepiej sięgnąć do źródła, czyli tutaj - klik) kiedyś wreszcie przyniosą dostrzegalną
na większą skalę rezultat.
2)
Ten
i kolejny cytat to oczywiście fragment piosenki „Upiorny twist”, której tekst
napisał Jeremi Przybora
3)
Tak,
tu znów chodzi o Marzenę Żylińską:)
4)
Chodzi
o tę szkołę. Podaję ją jako przykład, bo o jej istnieniu i sposobie działania wiem
sporo, z różnych źródeł. Szkół podobnych do niej jest ciągle bardzo wiele, a
zapotrzebowanie na ich istnienie nie maleje.
5)
Alfie
Kohn „Wychowanie bez nagród i kar. Rodzicielstwo bezwarunkowe”, przełożyła
Bogumiła Malarecka. Wydawnictwo MiND, Podkowa Leśna 2013.
A tym, którzy są zaniepokojeni moją różnicującą dzieci postawą, wyjaśniam, że Starszy nie może/nie mógł chodzić do szkoły Młodszego, gdyż nie ma tam jeszcze starszych klas.
A tym, którzy są zaniepokojeni moją różnicującą dzieci postawą, wyjaśniam, że Starszy nie może/nie mógł chodzić do szkoły Młodszego, gdyż nie ma tam jeszcze starszych klas.