Nigdy nie
lubiłam biografii, a im jestem starsza, tym bardziej wiem dlaczego.
Ułudą
jest bowiem wierzyć, że jesteśmy w stanie dowiedzieć się czegoś o kimś innym.
Poznać bliżej kogoś, kto nas fascynuje, intryguje.
Nie
znamy samych siebie. Kreujemy swój wizerunek nawet przed najbliższymi. To, kim
jesteśmy na zewnątrz, ma się nijak do tego, co robimy, gdy nikt nie patrzy. I wcale
nie chodzi tylko o dłubanie w nosie czy puszczanie bąków.
Prawda jako byt obiektywny nie istnieje, bardzo
mi przykro.
W tej samej chwili jedna osoba zobaczy coś/kogoś zupełnie innego niż druga. Ten sam ktoś jutro inaczej będzie oceniał zdarzenia z dzisiaj.
Jak w tak
niesprzyjających warunkach dowiedzieć się czegokolwiek o kimś, kogo nie mieliśmy
szans spotkać, zobaczyć, porozmawiać?
Nie da się i tyle.
Mimo to czasem zdarza mi
się, że ktoś mnie zaciekawi. Że sięgnę po książkę, obejrzę film, łudząc się
przez chwilę, że czegoś się dowiem.
Obejrzałam „Sztukę
kochania”. Potem przeczytałam książkę Violetty Ozminkowski „Michalina
Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki”. Nie twierdzę, że w związku z tym wiem już
wszystko o Wisłockiej; przeciwnie, przypuszczam, że nie wiem o niej niczego. Ale
wiem też, że książka przybliża mnie do niej dużo bardziej niż film. Który
powinien nosić tytuł „Sztuka manipulacji”.
Na seansie w kinie byłam
najmłodsza; średnia wieku zdecydowanie wynosiła więcej niż 50 lat. Widzowie
reagowali żywo, wykrzykując co jakiś czas „tak było!” lub też chichocząc
zgodnie w momentach innych niż te, która ja uznawałam za przeznaczone do
chichotania. Film pokazał im ich prawdę o czasach, w których żyli, kochali, byli młodzi.
Nie wiedząc wcześniej
zbyt wiele o Wisłockiej, z kina wyszłam z określonym wyobrażeniem na jej temat. Podtytuł
filmu („Historia Michaliny Wisłockiej”) zamaskował to, że dałam się po prostu nabrać.
źródło zdjęcia |
I byłabym tak nabrana (i zadowolona) po dziś dzień, jednak, niestety, przeczytałam książkę. A wtedy wszystko się rypło.
Violetta Ozminkowski, która też
fabularyzuje swoją opowieść o Wisłockiej, w odróżnieniu od twórców filmu nie próbuje jej jednak podrasowywać. Nie pomija też,
wedle własnego uznania, niepasujących do jej wizji epizodów z życia jej
bohaterki, ani nie przerabia ich na własną modłę, uwypuklając co jej potrzebne i przycinając, co odstaje. Stara się ponadto,
w miarę możliwości, pokazać szerszą perspektywę. Wisłocka według Ozminkowski ma
początek, środek i koniec. Po lekturze zostają pytania, wątpliwości. Postać,
która po obejrzeniu filmu wydawała się być jednoznacznie pozytywna (dajmy jej
tytuł Kobiety Roku!), po lekturze książki odzyskuje typową dla ludzi
wielowymiarowość i niejednoznaczność.
Film zaś, hm. Owszem, ogląda
się go dobrze. Dbałość o detale zachwyca. Kreacje Wisłockiej/Boczarskiej
sprawiają, że człowiek wręcz żałuje, iż nie ma w domu choćby jednej zasłony, bo
gdyby takową miał, byłby ją natychmiast zdarł z karnisza i powiózł do
krawcowej.
Muzyka - dobrana
idealnie. Aktorzy - naprawdę zapracowali na swoje gaże.
I tylko ja, głupia taka,
nie rozumiem, czemu ktoś po raz kolejny sprzedał mi podkoloryzowany kit
zamiast miodu, a ja zorientowałam się dopiero po odejściu od kasy.
Być może do biografii
należałoby podchodzić jak do Pudelka. Czytać, ale nie przywiązywać się zbytnio
do treści. Ot, parę obrazków, woda na młyn plotkarzy. Każdy i tak najlepiej wie
co się wydarzyło a wszyscy wiedzą dokładnie tyle samo.
Czyli nic.
I po co było się, droga
autorko książki, tak męczyć?
Violetta Ozminkowski
„Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki”. Prószyński i S-ka, Warszawa
2014.
„Sztuka kochania.
Historia Michaliny Wisłockiej”, reżyseria Maria Sadowska, scenariusz Krzysztof
Rak.
Po co się było, redaktorze, tak męczyć nad książką pani Ozminkowski?!
OdpowiedzUsuńJako wielbiciel pudelka nie będę się wdawał w dyskusję o sensowności pisania i czytania biografii; jedną napisałem, żeby zostać magistrem, i w pełni rozumiem tych, którzy je piszą, bo to jednak jest wciągające, takie rekonstruowanie sobie kogoś, kto żył dawno temu. Przy pewnej warsztatowej rzetelności taka praca będzie pretendować do niejakiej wartości. A póki nie zaczniemy psychologizować, nie mając do tego podstaw, to nie popełnimy wielkich grzechów. Bo najgorzej to próbować wejść w głowę komuś innemu, a jeszcze z innej epoki - to hoho.
A jako czytelnik nie ukrywam: lubię wleźć komuś w pracę, kuchnię, spiżarnię (najmniej chyba w sypialnię), lubię, jak mi się posągi nieco uczłowieczają, lubię wiedzieć, że Marii Skłodowskiej udało się odkryć nie tylko rad, ale i przepis na galaretkę.
Nie wiem czy trzeba było się męczyć w trakcie, ale efekt końcowy jest niezły, moim zdaniem. To naprawdę przyzwoita biografia. Dla kogoś kto lubi biografie.
UsuńNa co dzień mam dosyć żywych ludzi i ich historii, które często trzeba składać niczym puzzle. Doskonale mogę więc obejść się bez wiedzy o galaretkach Curie-Skłodowskiej.
Nie będę wywlekał szczegółów, ale dzięki za docenienie efektu finalnego :D
UsuńJesteś w nietypowej sytuacji, więc biografie mogą Cię nie kręcić, ja tam wciąż mam niedosyt; chciałbym czytać więcej, niż jestem w stanie przerobić. Taki Makuszyński, na przykład. Nic o nim nie wiem, poza smutnym końcem życia, a chętnie bym się dowiedział.
Dowiesz się tego, co ktoś zechce Ci przekazać, przepuściwszy najpierw wszystko przez swój sposób postrzegania świata i tej postaci. Ok, niektórych faktów nie da się przekręcić (choć z drugiej strony, jak pokazuje ostatni niemal każdy dzień, nie ma takich faktów, których nie można przekręcić jak komu pasuje), ale cała reszta to dywagacje i spekulacje. Być może jednak masz rację - mogę być lekko odchylona:P
UsuńSwoją drogą, kiedyś Makuszyński też mnie bardzo ciekawił. Coś tam nawet o nim podczytywałam (kompletnie nie pamiętam co, bo musiało to być jakoś w podstawówce, co kładzie się dodatkowym cieniem na miarodajności tych tekstów). Kiedyś bardzo lubiłam jego książki; niestety po doświadczeniach z czytanym jako lektura przez Starszego "Szatanem z siódmej klasy", mam wrażenie, że bardzo się zestarzały i kolejnych pokoleń czytelników nie będzie.
To, co ktoś chce mi przekazać o danej postaci, też może być ciekawe i wartościowe. Nie dla wiedzy o postaci, ale innych kwestiach. To akurat zboczenie zawodowe.
UsuńCo do Makuszyńskiego, to skłonny jestem się zgodzić, że będziemy ostatnim pokoleniem, które go czytało, aczkolwiek Szatan u nas wszedł w miarę bezboleśnie. Natomiast na nic innego nie udało się Starszej namówić.
O nie, tak daleko w przypadku lektur to ja nie sięgam. Czytam dla siebie, nie dla innych. Co nie przeszkadza mi w pielęgnowaniu upodobania do nurzania się w archiwalnych dokumentach i wyciągania z nich co smakowitszych kawałków. Ale to są MOJE odkrycia i MOJE zachwyty.
UsuńStarszy czytał Szatana przez trzy tygodnie, z miną jakby go zęby bolały. Więc chyba nie bezboleśnie:(
U nas z taką miną wchodziły Bajki robotów i Robinson Crusoe; nie będę się wypowiadał w kwestii zestawień lekturowych w klasie szóstej :P
UsuńZestawienia nader dowolne. U nas zamiast tego było "W 80 dni dookoła świata". Mina bez zmian.
UsuńNa szczęście w przyszłym roku będzie nowa, lepsza podstawa lekturowa, uff!:D
U nas Verne był chyba rok temu, też bez szału.
UsuńWiesz coś o lekturach dla klasy VII? Bo ja mam jakieś dziwne wrażenie, że wrócą książki naszej młodości. Krzyżacy na ten przykład. Albo Lotna :P
"Krzyżacy", ech. Pierwsza lektura w moim życiu, której nie dałam rady przeczytać...
UsuńAle nie, na liście tego nie ma. Za to parę innych znanych nam z dawnych czasów, owszem: Zemsta, Balladyna, Kamienie na szaniec, Quo vadis, Latarnik i - creme de la creme! - Syzyfowe prace. Może przezornie wyrwać im od razu wszystkie zęby?
Och, cu-dow-nie! Znaczy, wszystkie przeczytałem bez bólu, część nawet lubię, ale już widzę moje dziecię nad Sienkiewiczem. Muahahaha.
UsuńLatarnika zmęczą, bo krótki w miarę. Quo vadis może zainteresuje egzotyką i akcją (napisawszy to, przypomniałam sobie jak ostatnio oglądałam razem z nimi "Wejście smoka", obiecując na wstępie, że będzie się dużo działo, a potem musiałam znosić złośliwe uwagi). Ale Judym ich zabije, bez dwóch zdań.
UsuńAle - na szczęście - zawsze można sięgnąć po Grega, jak to zrobi 99,99% dzieci. I wszyscy, z ministerstwem na czele, będą zadowoleni.
Judym napisałam. Rany boskie. To ja już sama napiszę samokrytykę.
UsuńJudym ich zabije dopiero w LO :P Moje dziecko z niejaką goryczą wyznało ostatnio, że jako jedna z nielicznych przemęczyła Robinsona, zamiast wyczytać bryk w necie. Biedactwo, córka tyranów i moli książkowych. Ale w przypadku Krzyżaków chyba sam jej kupię jakieś opracowanie.
UsuńWidzisz, że szlachetnie powstrzymałem się przed nadmierną krytyką :D
UsuńZakładasz, że Twoje dziecko wygra wyścig trzech roczników o miejsce w LO? Naiwniak.
UsuńMój czyta książki a nie bryki sam z siebie i chyba nie żywi urazy. Chociaż ostatnio długo zastanawiał się nad tym jak to jest, że jego książka ma 200 stron a kolegi 50, przy czym to u niego czcionka jest mniejsza, przy czym z testu ze znajomości lektury (uwielbiam pasjami, to moja ulubiona forma zachęcania do czytelnictwa) on dostał 4+, a kolega 5+.
Wiesz, w sąsiednim miasteczku pewnie miejsce się znajdzie, bo na stołeczną szkołę nie liczę.
UsuńTesty u nas też obowiązują i na dodatek mus korzystać z tego wydania lektury, które jest w szkolnej bibliotece, żeby uniknąć wpadek (a już mieć inne tłumaczenie niż to Grega albo Zielonej Sowy, to zgroza). Dziecko czytało uczciwe wydanie Bajek robotów, a potem się okazało, że clou lektury była historyjka z Cyberiady :(
Doczytałam: są "Krzyżacy"! Jako lektura uzupełniająca. Chyba miało być: "dobijająca"?
UsuńMój przez tłumaczenie poległ na teście z Verne'a, bo żadne imię i nazwisko mu nie pasowało do pytań. Trochę nadrobił inteligencją, ale tych z brykami i tak nie dogonił.
Tak czy siak, posiadanie potomstwa w szkole rozwija. Ja na przykład przestałam się dziwić, że 26-latkowie nie umieją czytać ze zrozumieniem i nie przyswajają niczego inną drogą niż via internet (najlepiej w kilkudziesięciu znakach).
Och, a już miałem nadzieję na pierwsze pokolenie, które ominą orzechy gniecione pośladkami Jagienki.
UsuńMnie tam potomstwo w szkole nie rozwija. Przyklejać kurtyny z krepiny do teatrzyku 3D zawsze umiałem, podobnie jak wypychać korpusy szmacianych lalek watą. Objętość graniastosłupa też jeszcze pamiętam. Mogliby wreszcie wprowadzić coś, co byłoby nowością dla rodziców.
Fakt, w czasach gdy pierwsza z brzegu dwunastolatka ma taką nadwagę, że bez trudu łupie tyłkiem orzechy kokosowe, Jagienka nikomu nie zaimponuje.
UsuńJa od plastyki trzymam się przezornie z dala. Podejrzewam, że tylko dzięki temu moje dziecko ma z tego przedmiotu aż czwórkę.
A na nowości bym teraz tym bardziej nie liczyła. Tradycja - to teraz na topie.
My się też trzymamy z daleka, ograniczając do kupowania tuszu kreślarskiego, kolejnych bloków technicznych i wyszukiwaniu pudełek po butach i tektury falistej :P
UsuńTradycja to dobre imię dla dziewczynki.
U mnie, a właściwie u Starszego, wtopa z "Pinokiem". W sensie innego tłumaczenia i niezgodności z wersją prezentowaną w klasie :P Bryki to ulubione narzędzie polonistki z LO. Do dziś pamiętam kłótnię o jakieś kwestie literackie i pukanie palcem w stos niebieskich broszur, będących rzekomo źródłem prawdy objawionej :P
UsuńA tekst bardzo dobry. I nawet napisał bym coś niby mądrego, podpierając się czytanym właśnie "Hyperionem" (kurczę, dobry jest, już chyba do trzeciego tekstu o książkach mi pasuje), ale zbastuję. A biografie lubię :)
ZWL: doprawdy, straciłeś taką okazję! Jedna córka Tradycja, druga Ojczyzna i byłbyś dziś ustawiony.
UsuńBazyl: podziękowała za miłe słowo, a przy okazji pokuśtykała szukać Hyperiona. Ni ma, a dałabym głowę, że gdzieś był. Mój mąż parę razy zachęcał mnie do lektury, ale jakoś nie wyszło. Może teraz? Kiedyś... Wrzuć tę mądrą frazę, to może jeszcze lepiej się zmotywuję:P
W tamtych czasach to co najwyżej jedna Unia, a druga Europejska :P Dopiero miałbym przesmarkane.
Usuń@momarta To nie fraza. Czytam właśnie u Simmonsa o próbie "zaszczepienia" w ludzkim ciele SI wygenerowanego na podstawie tego co ówcześni wiedzą na temat Keatsa. I sama ta SI wie, że Keatsem nie jest, bo suma tego co składało się na człowieka żyjącego ładnych parę lat setek przed czasem akcji jest nawet dla połączonych sił SI nie do poskładania. Za dużo zmiennych, za dużo niewiadomych. Keats mógł być tylko jeden. Zresztą jak każdy z nas.
UsuńMówiłem, że zacznę bełkotać :P
ZWL: Do Unii to jeszcze dałoby się coś dorzucić, żeby ją ratować. Na przykład narzeczonego z Polityki Realnej:P Ale Europejska to faktycznie balast nie do udźwignięcia.
UsuńBazyl: dałam radę, L4 mam na układ ruchu, nie na głowę:P Obawiam się jednak, że ta książka mogłaby chwilowo okazać się dla mnie zbyt przerażająca. I bez niej mam depresję, ilekroć rozejrzę się po świecie.
Unia Polityki Realnej też w stanie agonalnym, nic by dziecko nie zyskało.
UsuńMalkontent!
UsuńAle oszczędził dziecku wstydu :P
UsuńI nie zatroszczył się o jego przyszłość, nie wykazując się profetyzmem (patrz: Tradycja).
UsuńProfetyzm zawsze wydawał mi się podejrzany :P
UsuńImię Wernyhora może też Ci się nie podoba?
UsuńZdecydowanie nie jest to dobre imię dla dziewczynki.
Usuń@ZwL A mnie właśnie do dziewczyny pasuje :)
Usuń@momarta Póki co nie wiem jeszcze dokąd rzeczony "Hyperion" zmierza, ale mam podskórne przeczucie, że nie będzie to nic miłego :P Gdyby jednak finał miał nie nastąpić w tym tomie, to zapobiegawczo zamówiłem już "Upadek Hyperiona", którego tytuł niesie nadzieję na gorzki koniec :D
@Bazyl - a nie pomyliło Ci się z Horpyną? :D
UsuńJeśli już by miało, to ewentualnie z jakąś Walkirią :P
UsuńWalkirią to ja się wkrótce stanę; nie mogę się tylko zdecydować czy wolę być Wyjąca czy Wściekła.
UsuńA Wernyhora jest rodzaju żeńskiego, to jasne. Mimo że mamy paru Janów Mariów na stanie, nikt nie twierdzi, że Maria to imię męskie, nieprawdaż?:P
Wernyhora, przypora, na pewno rodzaj żeński :P
UsuńCzemu akurat przypora, rany?!
UsuńTen sam wzór odmiany. Żeńskiej :D
UsuńPotwora też pasuje. Ta potwora.
UsuńCzyli w każdym wypadku rodzaj żeński
UsuńNawet w przypadku Kopernik, to wiemy od dawna.
UsuńI Skłodowska-Curie też.
UsuńAle imiona dla dzieci wymyślała męskie: Rad i Polon.
UsuńTo w obawie przed zemstą patriarchatu
UsuńE tam, rozpromieniłaby się trochę i cały patriarchat szlag by trafił. Na pewno chodziło o coś innego.
UsuńMoże o kompletny brak chemii :P
UsuńTą wypowiedzią przypomniałeś mi za co tak Cię lubię:D
UsuńMiło wiedzieć :D
UsuńCzułam, że będziesz rad:P
UsuńKomplemencik z rana jak śmietana :P
UsuńTo teraz musisz być jeszcze bardziej błyskotliwy i olśniewający intelektem:P
UsuńJeszcze bardziej? We wtorek rano? po jednej kawie? No nie wiem.
UsuńTo potrzebujesz wspomagaczy? To nie jest Twój naturalny stan? Nie jesteś jak ja tuż po przebudzeniu?
UsuńOch!
Wspomagaczy i stymulantów. Najchętniej 12 godzin snu i urlopu.
UsuńA tak. Sen to mój ulubiony wspomagacz. Pomaga i na IQ, i na zmarszczki. Do lekarza, który przepisywałby go na receptę, bezwzględnie egzekwując jej realizację, ustawiałyby się niezmierzone kolejki.
UsuńMożna by się zdrzemnąć w kolejce pod gabinetem :P
UsuńSame korzyści. Już wiem kim zostaną w przyszłości moje dzieci, hura!
UsuńSpaczami kolejkowymi??
UsuńMyślałam o lekarzu właściwej specjalności, ale może jako spacze kolejkowi faktycznie będą szczęśliwsi?
UsuńNa lekarza to mus się uczyć, a spaczem można zostać ot tak :)
UsuńTo chyba jest tak jak z matematyką: jako małe dzieci każdy z nas wykazuje uzdolnienia w tym kierunku, a potem ci wstrętni dorośli wszystko muszą zepsuć. Tylko najbardziej wytrwałe jednostki nie dadzą się zniszczyć!
UsuńNie wiem jak u Ciebie, ale mojemu Starszemu wróżę wielką karierę:P
W kierunku spacza Starsza ma zadatki na pierwszą ligę, będzie spała pod gabinetami samych profesorów zapewne. Może też zostać opryskliwą portierką :P
UsuńJeśli idziesz w kierunku takich zawodów, to lepsza byłaby chyba szatniarka. "Nie mam Pana płaszcza i co mi Pan zrobi?!":P
UsuńA nie, szatniarka odpada, tam trzeba czasem coś powiesić i zdjąć.
UsuńNo owszem, ale czy korzyść w postaci gratisowych okryć wierzchnich nie rekompensuje tego wysiłku?
UsuńTo już należałoby z samą kandydatką porozmawiać, ale wydaje mi się, że wolałaby w spokoju pić herbatę i zagryzać parówkami, rzucając tylko od czasu do czasu "Zamykać drzwi" :P
UsuńZapomniałeś o wielogodzinnym kontemplowaniu bieżącego numeru "Faktu"!
UsuńRany, człowiek na zwolnieniu, a poczuł się jakby był w pracy...
Zamiast Faktu będzie Baśniobór po raz szesnasty. Ale tak, to jest właściwy model kariery zawodowej dla obecnych możliwości psychofizycznych.
UsuńSłuchaj, my musimy ich zeswatać! Nie wyobrażam sobie lepiej dobranej pary!:D (z tą tylko różnicą, że mój zamiast Baśnioboru będzie czytał Zwiadowców)
UsuńNie wiem jak Twój, ale Moja reaguje wciąż dość alergicznie na płeć przeciwną. To by się skończyło jakąś apokalipsą :P
UsuńA czy ja mówię, że to ma być już teraz? Teraz czas na działania podprogowe.
UsuńMożesz jej np. podmienić parę rysunków w Baśnioborze na konterfekty Starszego:P
A, w przyszłości to ok. Dawaj te konterfekta, tylko nie fotoszopuj za bardzo :D
UsuńCo Ty, mój ma w naturze tak wypielęgnowaną fryzurę, że żaden fotoszop by takiej nie umiał zrobić. A pryszcze w przyszłości i tak znikną, to co szkodzi usunąć je już teraz?:P
UsuńA to usuwaj, na retusz pryszczy się zgadzam. Chłopię z dobrego domu mile widziane.
UsuńRany, to jedna z tych nielicznych chwil, kiedy nie wiem co napisać :P
UsuńTylko prawda Cię wyzwoli!
UsuńA jesteś z dobrego domu?:D
Niestety. Z niepełnej rodziny, czy jak to się tam teraz poprawnie zwie :( Ale moi synowie już z niezłego. Pustak ceramiczny, 15 cm styro, trzykomorowe okna :D
UsuńBazyl: i z trawnikiem, nie zapominaj!
UsuńMoże być. A więc jesteś mile widziany, nawet jak milczysz:)
UsuńZWL: a co ma trawnik do pustaka?
UsuńBo to jest tak, że czasem pewien pustak wyleguje się na trawniku. Ojciec synów tych, znaczy :D
UsuńDobry dom powinien być wyposażony w tereny zielone! Estetyka na co dzień, a w razie klęski żywiołowej jest gdzie uprawiać ziemniaki.
UsuńNie jestem pewna, ale czy Bazyl nie próbuje wepchnąć swojego kandydata do ręki Starszej? Pół księżniczki za żonę? Co na to Król Ojciec i gdzie smok?!
UsuńA moje tereny zielone nadają się wyłącznie do urządzenia na ich - w razie klęski żywiołowej - solidnej glinianki. Mogę Wam tam przechować Wasze ziemniaki:P
Właściwie to masz prawo pierwokupu, ale zastanawiam się, czy nie urządzić we właściwym czasie jakiegoś turnieju rycerskiego. Kandydaci potykaliby się z ojcem-smokiem na sarkastyczne riposty oraz cytaty z literatury :D
UsuńZiemniaki w gliniance by spleśnieli raz dwa :P Chyba że masz na myśli solidną ziemiankę :P
O gliniance com napisała, napisałam (podchodzą mię dziś biblijne numery:P). Myślałam, że Was nabiorę i dacie te ziemniaki.
UsuńA turniej rycerski urządzaj sobie, proszę bardzo. O ile oczywiście chcesz mieć córkę na karku do końca życia. Cytaty z literatury, buchacha!
Och, nie doceniasz mojej znajomości literatury popularnej i młodzieżowej. Lepiej zarządź powtórkę Harry'ego Pottera :D
UsuńPowtórkę?! A można powtórzyć przed pierwszym przeczytaniem?
UsuńYyyy, aż mię zatchło! No nie, ja tu widzę podstawowe braki w kształceniu kawalera z dobrego domu. Proszę wykorzystać okres wakacyjny na intensywne korepetycje.
UsuńTaaak? A całą serię o Ani, tudzież Jeżycjadę kandydatka przeczytała i zna na wyrywki, hę?
UsuńHahaha, jakbyś przy tym była. Kandydat niech chociaż okładki obejrzy, żeby za dużej siary nie było :D
UsuńA czy Ty wiesz ile ci cholerni Zwiadowcy, tudzież książki okołozwiadowcze mają tomów i jak trudno jest pomiędzy kolejnymi powtórkami oraz lekturami szkolnymi wcisnąć jakiekolwiek inne książki?!
UsuńWiem, widziałem w księgarni. To może chociaż streść synowi pokrótce zarys fabuły :P
UsuńJa tu tylko z szybkim strzałem, że Starszy jednakowoż Baśniobór :D
UsuńMój Baśniobór też czytał, ale zrobił krok dalej, phi!:P
UsuńNo cóż, zawsze to jakaś platforma porozumienia :D
UsuńMam tylko nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy, aby na podstawie zamieszczonych powyżej informacji napisać ich biografii:D
UsuńWszystko może być wykorzystane przeciwko. Wszystko.
UsuńSzansa na wydanie mojej biografii jest statystycznie podobna do tej, że ktoś wyda biografię XVIIwiecznego pacholęcia, zwanego w swej, składającej się z czterech kominów wiosce, Głupim Jaśkiem :P
UsuńMoże to chodzi o biografie naszych dzieci, one jeszcze mają szanse się załapać na jakieś sukcesy :D
UsuńMi tam bez różnicy. Pisałam już, że biografie są bez sensu?:P
UsuńNiniejszym pragnę zauważyć, że zatoczyliśmy koło i wróciliśmy do punktu wyjścia. Można zatem spokojnie udać się na obiad.
UsuńPS. A ludzie piszą, że się już nie komentuje na blogach :P
To dzięki mojemu ciągle ściągniętemu warkoczykowi - czułam się w obowiązku jakoś nawiązać do własnego posta:P
UsuńA co do komentarzy, to nie wiem, ostatnio nie bywam (i nie komentuję). W każdym razie: taka dyskusja to dla mnie przyjemność (rany, wyczerpałam limit komplementów chyba na cały rok!)
Kurde, ale poszło :D
UsuńTo było z nabożnym zachwytem?:P
UsuńOczywista :P u mnie nie ma wątków na sto komciów :(
UsuńBo nie ma tak zaangażowanych komentatorów jak Ty. Te ludzie to teraz takie nieużyte.
UsuńTak, przypuszczam, że to dlatego. Ech.
UsuńTylko mię się tu nie rozklejaj.
UsuńNie mam zamiaru, muszę być twardy jak Roman Bratny :P
UsuńOj, a jego jeszcze nie zdekomunizowali? Pytam, bo dziś dowiedziałam się, że w Szczecinie ulica Komuny Paryskiej nazywa się jakoś całkiem inaczej (nie wiem jak, bo to strasznie długa nazwa była a ja szybko jechałam).
UsuńTeraz pewnie trzeba więc być twardym jak całkiem kto inny niż Bratny...
Bratnego by pewnie chętnie zdekomunizowano, ale chyba nie doczekał się żadnej ulicy. W Warszawie placu Komuny Paryskiej nie ma już od 30 lat.
UsuńTu nie idzie o ulicę, ale o godne (lub niegodne) patrioty porównania!
UsuńMi tam ta nazwa ulicy w niczym nie przeszkadzała. Od zawsze wysiadało się na przystanku "na Komuny"; podejrzewam, że prędko to się nie zmieni.
Pojęcia nie mam, jaki jest aktualny i patriotyczny synonim twardości :P
UsuńU nas o tej Komunie już wszyscy zapomnieli, za to wysiada się przy Rondzie Zesłańców i przy Bitwy Warszawskiej :P
Mam parę pomysłów, ale nie zamierzam się jeszcze bardziej podkładać. I bez tego jestem na cenzurowanym.
UsuńNa Rondzie Zesłańców w życiu bym nie wysiadła. Bałabym się, że się stamtąd już nigdy nie wydostanę:P
Bo Ty masz zasady :D A tysiące muszą się tam przesiadać codziennie.
UsuńMyślisz, że posiadanie zasad uniemożliwia wysiadanie na określonych przystankach? Hm, ciekawe. Na Komuny Paryskiej wysiadałam nie raz. Ale najczęściej to na Placu Rodła; nie wiem czy to nie jeszcze gorzej:D
UsuńRodło jest szalenie patriotyczne, można wysiadać bez obaw :P
UsuńNo nie wiem, niemieckie korzenie nie są ostatnio dobrze widziane.
UsuńNo weź, jakież oni mieli niemieckie korzenie :P
UsuńJak napiszę, że byli uchodźcami to mogę się pogrążyć...
UsuńChciałem napisać to samo :P No ale nie byli. Nawet pod imigrantów ekonomicznych nie da się ich podciągnąć :D
UsuńZnaczy się: osadnicy? Z dziada pradziada, wprost od Piasta Kołodzieja pochodzący?
UsuńRety, chyba już wiem jak czują się partyjni piarowcy:P
No w sumie oni sobie w tym piastowskim Poznaniu mieszkali, a potem przyszła prusacka zawierucha i nagle musieli Rodło zakładać.
UsuńBrawo, wróżę Ci wielką karierę.
UsuńA co powiesz na Rondo Hakena?:P
A co chcesz od Hakena? Jak widzę, mocno zasłużony, coś jak Starynkiewicz w Warszawie. I nie szkodzi, że Prusak.
UsuńNo właśnie, że Prusak. Na rdzennie piastowskich ziemiach, brr!
Usuń(Mi nie przeszkadza, ale Komuna Paryska tez mi nie przeszkadzała, więc mogę nie być miarodajna).
Te piastowskie ziemie to dopiero jest partyjna propaganda :P
UsuńTy mi tu nie rujnuj wspomnień z dzieciństwa! Wygrałam aparat fotograficzny marki Smiena (w 1985 roku) za okolicznościowy (wtedy to była 40 rocznica) wiersz, którego jeden z wersetów brzmiał: I wróciliśmy znów do macierzy/ dzięki wysiłkom żołnierzy":D
UsuńAch, pardąsik :D Tak pięknego wspomnienia nie mam serca rozwiewać złośliwymi komentarzami. Że też nie pielęgnowałaś tego poetyckiego talentu :)
UsuńPielęgnowałam. Liczba rymów do "macierzy" jest jednak ograniczona i przy 45 rocznicy spasowałam.
UsuńSzkoda. Może dziś mówilibyśmy o Tobie "Szczecińska Gałczyńska" :D Albo piewczyni macierzy.
UsuńCóż, taki los ludzi wielu talentów. Wszystkich pielęgnować się nie da.
UsuńWażne, że moi rodzice przechowali nagrodzony poemat dla potomności i co jakiś czas olśniewają nim kolejnych słuchaczy:D
Myślę, że i Ty sama powinnaś zadbać o jego upowszechnienia i na przykład zamieścić go na tym tu blogu. Czytałbym.
UsuńRozważę. Może z okazji setnej rocznicy?
UsuńA jak nie zdążę, zobacz, jaki cenny trop podrzuciłam właśnie mym przyszłym biografom!:D
Na wszelki wypadek zrobiłbym z dziesięć odbitek ksero i powciskał w rozmaite stosy szpargałów.
UsuńNie, no co Ty, nie będę im odbierała przyjemności z poszukiwania rękopisu.
UsuńNo weź, jedna kopia - to bardzo ryzykowne!
UsuńDekalog też był w jednym egzemplarzu, a jakoś się przechował.
UsuńNo hola. Nie dość, że go wyryli w kamieniu, to jeszcze w sercach i umysłach całego ludu :P
UsuńOj tam, czepiasz się nieznaczących szczegółów.
UsuńChociaż synów naucz!
UsuńPoczątek już umieją: "Kiedy się wypełniły dni...":P
UsuńCzyli jednak głębokie pokrewieństwo duchowe z Ildefonsem!
UsuńA na drugie mi Hermenegilda.
UsuńTyz piknie :)
UsuńSpuścić Was na chwilę z oczu i już pęka 150 komciów :D
Usuń@momarta Skoro biografie tak dobrze działają na czytelników, to może się przemożesz względem Urbanka :P
Spoko, wróciłam do pracy, już nie będę. Jakem Hermenegilda:P
UsuńPrzypuszczam, że przemożenie się względem Urbanka mogłoby faktycznie zaowocować jakimś zjadliwym postem, co - jak uczy doświadczenie - znacznie podnosi temperaturę dyskusji i zwiększa klikalność (ludność od zawsze lubiła krew w czasie igrzysk). Biorąc pod uwagę fakt, że mój blog ledwie dycha, rozważę:P
Mimo wszystko, wiedząc jak nie lubisz biografii wiem, że przeczytanie tej książki jednak miało sens, prawda? ;-) Mogłaś zrobić analizę i porównać z filmem. Ja biografie lubię i staram się pamiętać, że to tylko jedna z wersji o danym człowieku...Niedługo zabieram się za "poznanie życia" Ireny Tuwim :-) a Makuszyński na liście zakupów.
OdpowiedzUsuńNo miało, miało, owszem.
UsuńWłaśnie sprawdziłam czyjego autorstwa jest biografia Makuszyńskiego. Tym bardziej podziękuję.