Na początku października,
gdy Starszy (dla przypomnienia: piątoklasista, dziesięciolatek) miał już dwie jedynki z przyrody i codziennie zarzekał się, że
nienawidzi tego przedmiotu, bo jest on bez sensu, coś mnie tknęło.
- Opowiedz mi jak wyglądają lekcje przyrody – poprosiłam.
-
No jak? Normalnie – obruszył się Starszy. - Na początku pani sprawdza zadania
domowe. Potem Natalia czyta temat z podręcznika. Ostatnio dwa razy czytała
Oliwia. My w tym czasie mamy słuchać. Potem pani zapisuje na tablicy temat i
cele, a także zadania domowe. Zapisuje bardzo szybko i zaraz zmazuje. Czasem
ktoś z uczniów zapisuje na tablicy temat i cele. Potem pani puszcza nam z płyty
krótki film o tym temacie, który mamy przerabiać. Potem rozwiązujemy sami
zadania w ćwiczeniach, a jeśli ktoś zrobi je szybciej, może też zrobić zadanie
domowe.
„(…)
istotą szkoły XX wieku jest mówienie i
słuchanie. Skupia się ona na nauce z książek i pisaniu tego, co dyktuje
nauczyciel. Chodzi przy tym o naukę pro forma, nie na serio – i uczniowie to
czują. Poważne niebezpieczeństwo, które się za tym kryje, to poczucie utraty
sensu, brak doświadczeń, zanik motywacji; brakuje w tym wszystkim
bezpośredniego uczenia się i przeżywania własnej skuteczności.”
XXI
wiek to nie wiek XX; mimo upływu 15 lat polskie szkoły jeszcze jednak tego nie
spostrzegły. A w każdym razie nie wszystkie (śmiem twierdzić, że te mało spostrzegawcze stanowią zdecydowaną większość).
Zmieniły się, i to diametralnie, dzieci, zmienił się świat. Dzięki
internetowi, który nawet siedmiolatki mają w telefonie, wiedza – na wszelkie
tematy – stała się dostępna zawsze i dla każdego. Nauczyciel jako jedyny
dysponent wiedzy, niosący kaganek oświaty – to się dzisiaj nie sprawdza.
Na
moim blogu znajduje się kilkanaście wpisów na temat lektur szkolnych dla dzieci
z klas I-IV. Poczynając od września aż do maja, niemal codziennie blogger
informuje mnie o kilku lub nawet kilkunastu wejściach do tych postów z haseł
typu „Piątka z Zakątka test z lektury do druku” czy „Dynastia Miziołków schemat
lekcji”. Nie sądzę, aby danych tego rodzaju poszukiwały ośmio- czy dziewięciolatki; podejrzewam raczej o to ich nauczycieli.
„Lekcja często jest zaplanowana z góry na
podstawie kart pracy, do których rozwiązania znajdują się w podręczniku
nauczyciela. Wynikający z tego plan nauczania w obecnym systemie brzmi
następująco: „Rób, co ci każą”. W ten sposób kształtuje się wrogą innowacjom
mentalność jednostki posłusznie wypełniającej obowiązki. Jedną z wielu cech
niezbędnych od naszego współistnienia jest umiejętność dostosowania się do
grupy, społeczności czy przedsiębiorstwa i oddania przywództwa w stosownych
sytuacjach, być może też poświęcenia własnej woli na rzecz wyższych idei. Ale
oprócz tego, zwłaszcza w obecnych czasach, potrzeba jeszcze więcej – podstawę wszelkiej
innowacji stanowią autonomia, samodzielne myślenie, rozsądek, silna osobowość,
odwaga i możliwie duża interdyscyplinarność.”
W
minioną środę, dzięki życzliwości Marzeny Żylińskiej i Agnieszki Czeglik,
miałam możliwość wzięcia udziału w pierwszym szczecińskim Budziku – spotkaniu nauczycieli
i dyrektorów, służącym przybliżeniu im idei „budzących się szkół”.
Przyglądając
się stosunkowo chłodnym okiem (choć oko rodzica dzieci w wieku szkolnym musi
się w takiej sytuacji nieco zagrzać), zobaczyłam, że znalazłam się w gronie otwartych
i myślących ludzi. To nie były panie nauczycielki i panowie nauczyciele ze
szkoły mojego starszego syna, odklepujący kolejne lekcje według schematów, z
których sami uczyli się dzieścia lat temu. Były to w przeważającej mierze osoby, których obecność w takim
miejscu wskazywała, że w obecnej rzeczywistości jest im niewygodnie. To dobrze.
przyfrunęła do mnie taka kartka, na której ktoś narysował swoje wyobrażenie wiatru |
Możliwość
wzięcia udziału w dwóch lekcjach, przeprowadzonych dla uczestników (występujących w
rolach wciśniętych w przymałe ławki uczniów) na ten sam temat przez skrajnie
różne panie nauczycielki, dała – mam nadzieję – wielu osobom do myślenia.
Moja grupa
najpierw trafiła na „dobrą” lekcję, w czasie której dmuchaliśmy, rysowaliśmy,
puszczaliśmy do siebie samoloty, chichotaliśmy i – naprawdę – wiele się
nauczyliśmy.
udało się! zrobiłam! Proszę pani, dostanę piątkę? |
Gdy, uśmiechnięta, trafiłam do sali „złej” pani, po dwóch minutach pomyślałam, że
chyba wiem, co czuje Starszy na swoich lekcjach.
Było wszystko: czytanie przez „chętnych” uczniów reszcie klasy fragmentów podręcznika, oglądanie przygotowanej przez „panią”
prymitywnej prezentacji („bardzo się napracowałam, miło mi, że to doceniacie”)
i rozwiązywanie pseudoćwiczeń, identycznych z tymi, które codziennie robi
Starszy, kompletnie niczego z nich nie zapamiętując. Nuda, nuda, nuda.
Na
szczęście nasza „lekcja” trwała tylko 20 minut; pewnie dlatego, że gdyby trwała
45 minut, moglibyśmy tego nie znieść.
„Szkoły nie są odosobnionym fragmentem
rzeczywistości, lecz stanowią jeden z najważniejszych elementów naszego
społeczeństwa. Jego przyszłość decyduje także o przyszłości szkoły. Albo raczej
– powinna decydować. (…) Podczas gdy wyzwania przyszłości oprócz rozwoju
kognitywnych kompetencji wymagają także umiłowania przyrody, odpowiedzialności
społecznej, umiejętności nawiązywania relacji i szacunku wobec drugiego
człowieka, szkoła XX wieku wciąż wychowuje dzieci na pasywnych konsumentów i
jednostki posłuszne systemowi. PISA i inne programy oceny umiejętności uczniów
zachęcają do poświęcania o wiele większej uwagi wiedzy fachowej niż życiu wśród
ludzi i stosunkom międzyludzkim.”
Podczas
kończącego Budzik spotkania wszystkich uczestników, jedna z nauczycielek
zwróciła uwagę na to, że problemem w doprowadzeniu do „przebudzenia szkoły”
jest nieunikniona w dzisiejszych czasach konieczność uczenia dzieci „pod testy”.
Jej wypowiedź spotkała się z ostrą krytyką, całkiem moim zdaniem niezasłużoną.
Uważam bowiem, że wszyscy obecni powinni być jej wdzięczni za to, że
powiedziała na głos to, co większość nauczycieli uważa za prawdę nie do
obalenia, lecz do czego w tym miejscu wstyd było się przyznać.
Można oczywiście zapytać o sens akcji tego rodzaju jak ta, w sytuacji, w której nowy rząd zapowiada
odwrót od wszystkich dotychczasowych pomysłów i w zasadzie nie wiadomo, z czym
nauczyciele będą musieli zmierzyć się w kolejnym semestrze, by nie wspomnieć o
kolejnym roku szkolnym.
Tymczasem moim zdaniem właśnie
dziś, bardziej niż kiedykolwiek indziej, widać sens działań tego rodzaju. Wbrew temu, co się wielu wydaje, nawet w takich realiach istnieją spore możliwości manewru.
„Świadomość społeczna i przejęcie odpowiedzialności to podstawy
społeczeństwa demokratycznego. Dojrzały obywatel ze zdolnością do partycypacji
stanowi esencję demokracji. Partycypacja to postawa oparta na współpracy,
dialogu i empatii. Skuteczna partycypacja to nie tylko powoływanie się na
przysługujące prawa, lecz także przejęcie odpowiedzialności. Nie należy się
zatem dziwić, że rozwój osobowości, którego owocem jest dojrzały,
odpowiedzialny i zdolny do działania obywatel, stanowi podstawowe zadanie
szkoły (…). Kultura nauczania w
naszych szkołach ma decydujący wpływ na to, czy odpowiedzialność własna jest
wspierana, czy tłumiona, czy dziecko uczy się przejmowania odpowiedzialności,
czy ćwiczy kompetencje demokratyczne i czy odważnie ryzykuje przejęcie
odpowiedzialności. Świadomość społeczna i świadomość odpowiedzialności powstają
dzięki doświadczeniom wykraczającym poza własne interesy. Świadomość społeczna
jest powiązana z poczuciem sensu i z tym, że jesteśmy czymś więcej niż
indywiduami. Powstaje ona dzięki więziom tworzącym się podczas wspólnego działania.”
Potrzebujemy mądrego
społeczeństwa, bo czasy, w których żyjemy stawiają przed nami coraz większe
wyzwania.
„Mamo, a czy to nie będzie tak, że zanim Słońce zgaśnie, ludzie sami
zniszczą Ziemię?” – zapytał ostatnio Starszy, po wysłuchaniu w radiu
relacji z paryskiej konferencji klimatycznej, a ja mogłam mu tylko przytaknąć.
Ostatnio z nadzwyczajną
ostrością widać także, do czego prowadzi brak szacunku dla innych. Takiego traktowania często zaczynamy uczyć się właśnie w szkole.
- Dlaczego mówisz o swoich nauczycielach „Kowalska”, „Kwiatkowski”,
zamiast „pani Kowalska”, albo „pani Danuta? – zapytałam Starszego, który
dotąd w stosunku do nikogo innego tak się nie zachowywał.
- A jak mam mówić? Oni też mówią do mnie tylko po nazwisku! –
odpowiedział.
W jednym z blogów (nie
zamierzam go podlinkowywać, bo nie zasługuje na promocję), nazywająca siebie „kobietą
niezwykłą” była nauczycielka, opisała przyczyny dla których zrezygnowała z
pracy w szkole. W tekście pisze o „debilizmie” uczniów, w jednym z komentarzy
pod postem dorzuca jeszcze – pisząc o swojej byłej uczennicy – „ta mała gnida”.
Wyjątek?
Niekoniecznie. Pod
tekstem jest ponad dwieście komentarzy, w większości pochodzących od
nauczycieli (a przynajmniej od osób, które się za nauczycieli podają). Na palcach jednej ręki można policzyć osoby, które uznały, że coś
jest nie tak. Nie, nie z dziećmi. Z tą panią.
Wiem, że rzeczywistość
nie jest taka prosta. Na to jaka jest szkoła wpływ mają nie tylko nauczyciele,
ale także rodzice uczniów. Ci zaś bywają bardzo różni. Nauczyciele muszą
mierzyć się także z szeregiem niezwykle trudnych wyzwań, nie uzyskując przy tym
niemal żadnego wsparcia (polecam w tym zakresie rozmowę z psychoterapeutą Michałem Pozdałem, zamieszczoną w Magazynie świątecznym Gazety
Wyborczej z 5-6 grudnia 2015 r.).
Najlepszą puentą wydaje
mi się jednak w tym miejscu zamieszczony w książce „Budząca się szkoła”
fragment wypowiedzi Václava Havla.
„Krótko mówiąc, każdy z nas ma szanse zrozumieć, że również on – nawet jeśli
jest bezsilny i tak niewiele znaczy – też może zmienić świat. Każdy musi zacząć
od siebie. Jeśli jeden zacznie czekać na drugiego, wszyscy będą czekać na
próżno”.
To co? Do roboty?
Wszystkie zamieszczone w
tekście cytaty pochodzą z książki Margret Rasfeld i Stephana Breidenbacha „Budząca
się szkoła”, przetłumaczonej przez Emilię Skowrońską, a wydanej w tym roku
przez słupskie Wydawnictwo Dobra Literatura.
Mimo tablic multimedialnych, laptopów i internetów, polska szkoła stoi w miejscu. I cóż z tego, że chciałbym w domu inaczej, jak muszę odrobić do "szkoły". Czasem uda się w weekend. Jak ostatnio, kiedy Starszy wyciągnął trochę przykurzone "Mapy" i otworzył na Islandii, a ja odpaliłem tablet i wyszperałem fotorelację pewnego rowerzysty z wycieczki po niej. I tak zasuwaliśmy sobie dobre pół godziny, porównując rysunki Mizielińskich i fotografie Michała. I choć nie znamy nazw wulkanów (kto by je nie tylko zapamiętał, ale wypowiedział), to wiemy, że są. I gejzery i co stolicą, i jaki krajobraz. Ale to są wyjątki :(
OdpowiedzUsuńStoi w miejscu, bo nie zmienił się sposób myślenia, nowe są tylko dekoracje. Mnie bezsilny szlag trafiał cały ubiegły rok, w tym postanowiłam coś zrobić. I wyobraź sobie, że widzę małe bo małe, ale jednak efekty. Nie stanowi przy tym dla mnie rozwiązania to, że posłałam Młodszego do znakomitej prywatnej szkoły, bo na tę szkołę mnie stać, ale innych już nie. Szereg innych (jak sądzę również, nie przymierzając - Wy) osób nie ma poza tym wyboru, bo mieszka gdzie mieszka. Tu naprawdę trzeba zmian systemowych. W które będą zaangażowani, a może i będą ich inicjatorami, nie tylko nauczyciele, ale także rodzice. Rozmawiałeś kiedyś z paniami, które uczą Twoje dzieci? Zaproponowałeś im pomoc, podrzuciłeś materiały?
UsuńOtóż to niestety- od tylu lat nie zmienił się sposób myślenia, od czasu do czasu zmieniają się tylko deklaracje. Rzeczywiście w szkołach uczy się "pod testy",a także wg konkretnych schematów- ostatnio rozmawiałam o tym z jedną z polonistek. Mówiła też, że z przerażeniem patrzy na młodsze pokolenie nauczycielek i tego jak są "przygotowane" do zawodu w placówkach do tego wydawałoby się stworzonych. A to, że osoby uczące dzieci często uważają, że "nie ma co się starać, oni (dzieci/młodzież)są i tak na to za głupi" niestety jest zjawiskiem dość nagminnym. Wymagają do siebie szacunku, zapominając, że uczeń też go wymaga.
OdpowiedzUsuńTeż myślę, że często brakuje zaangażowania rodziców w sprawy szkoły. I to nie chodzi o dorzucenie się do klasowego, tylko tak jak napisałaś- konkretne propozycje. Mój brat zaniósł kiedyś do przedszkola swoich córek, podrzucony mu przez mnie repertuar teatru Groteska. Przedszkolanka podchwyciła temat, dzięki temu starsza bratanica w wielu 3 lat pomaszerowała na przedstawienie (jak się okazało, dzieci z tego przedszkola wcześniej do teatru nie chodziły). Od tego czasu chodzą i do teatru, i do kina. Czy to tak wiele było potrzeba, żeby zmotywować się i kogoś do działania? :)
Nie mam pojęcia jak obecnie wygląda przygotowywanie nauczycieli do wykonywania zawodu, ale sądzę, że nawet najlepsze przygotowanie nie pomoże, jeśli za uczenie w szkole zabierze się niewłaściwy człowiek. Dlatego uważam, że wielkim problemem jest Karta Nauczyciela, która obecnie wiąże ręce nawet najlepszemu dyrektorowi. A uwierz mi, wiem co mówię. Nauczycielom potrzebna jest stabilizacja oraz szereg uprawnień, ale powinny zostać one skonstruowane i osadzone w rzeczywistości w całkiem inny sposób niż robi to Karta.
UsuńPodany przez Ciebie przykład aktywności rodzica doskonale ilustruje to, co chciałam wyrazić. Czasem naprawdę chodzi o drobiazg. Poza tym nawet najlepszy nauczyciel może czasem o czymś nie pomyśleć lub na coś, bardzo prostego, nie wpaść.
U mojej córki w czwartej klasie, przyroda jest akurat bardzo fajnie prowadzona (zero czytania z podręcznika, za to rozmowa, opowiadanie tematu przez nauczyciela, pytania dzieci, dużo doświadczeń, uprawianie ogródka, dokarmianie ptaków itp). Świetne oceny prawie całej klasy.
OdpowiedzUsuńNiestety historia wygląda tak jak u Was :/ Moje dziecko znudzone, twierdzące, że nie cierpi historii. Oceny może nie katastrofalne, ale raczej średnie.
Tak mnie zainspirowałaś, że może nawet się odważę i poruszę ten temat. Tylko muszę najpierw wybadać opinie innych rodziców i uświadomić im w czym problem ;)
A spotkania w szczecińskim Budziku zazdroszczę. To było na pewno ciekawe i mądre doświadczenie.
Agnieszka
Bo przyroda jako przedmiot szkolny jest w mojej ocenie samograjem. Jest to jednak poza tym ważny przedmiot, dlatego tak bardzo mnie boli to, jak jest jej uczony mój syn.
UsuńNa Twoim przykładzie doskonale widać też, że można - w obrębie tej samej szkoły, działając w tych samych realiach. Można, o ile się chce.
I cieszę się, że Cię zainspirowałam - o to chodziło! Teraz tylko utrzymaj zapał i rusz do boju! Ja cały październik nękałam rodziców z klasy Starszego. Część z nich po raz pierwszy rozmawiała ze swoimi dziećmi nie na temat tego "jak było w szkole", ale "jak wygląda lekcja, czy ci się podobała? co zapamiętałeś?" I - żeby nie było różowo - większość nie była skłonna, żeby cokolwiek ze zdobytą wiedzą zrobić. Niektóre matki, z którymi rozmawiałam, po prostu nie przyszły na zebranie (a wcześniej chodziły); inne mówiły: "a czy to warto? Niech wytrzymają te 1,5 roku". A mimo to coś tam się udało i mam nadzieję, że uda się jeszcze więcej.
Nudne lekcje, nudne prace domowe... To zmora dzisiejszej szkoły. Korzystamy na lekcji z internetu? Proszę bardzo - WIKIPEDIA na ekranie! A dzisiejsze dzieciaki chcą więcej!
OdpowiedzUsuńDo tego wielu zmęczonych i znudzonych swą pracą nauczycieli.. Brak pasji, chęci zmiany... Często o tym słyszę od znajomym rodziców. Sama mam pewne doświadczenia w tej kwestii.. Wiem również, że od nas rodziców, też sporo zależy. My też możemy coś zmienić w szkole naszych dzieci. Czasem uda się nawet zmienić nauczyciela :-)
Na szczęście jest wielu dobrych nauczycieli, którzy chcą zmian, chcą się rozwijać. Jak dobrze, że są takie inicjatywy, spotkania. Zazdroszczę, że mogłaś w nim uczestniczyć! Dziękuję za podzielenie się wrażeniami!
Nie dalej jak wczoraj także rozmawiałam z obcym człowiekiem, który ma dzieci w zupełnie innych niż ja szkołach - jego doświadczenia są przerażająco podobne do tego, o czym napisałaś. Rozwiązaniem są szkoły prywatne czy edukacja domowa, ale nie każdy może sobie na to pozwolić, a poza tym - do cholery - nie o to chodzi. Moje dzieci i ich wychowanie są dla mnie na tyle ważne, że w przypadku Młodszego wybrałam sektor prywatny, ale traktuję to jako moją wielką porażkę. Bo naprawdę wierzyłam w to, że publiczne szkoły w Polsce się zmieniły.
UsuńI owszem, całe szczęście, że nie wszyscy są po ciemnej stronie mocy:) A spotkanie było na tyle inspirujące, że nawet - jak widzisz - udało mi się przełamać niemoc twórczą i napisać o nim stosunkowo szybko.
A co, jeśli dyrektor zatrudnia słabo wykształconych nauczycieli z pełna świadomością, bo to ktoś polecony przez urzędnika samorządowego? Czasem nawet kilku w jednej szkole...
OdpowiedzUsuńNo cóż, wtedy mamy problem. Sama widziałam takie przypadki na własne oczy (po wyborach samorządowych trzeba znaleźć miejsca dla byłych radnych). Jak dla mnie pozostaje czekanie na cud, niestety. Albo zmiana miejsca pracy/zamieszkania.
UsuńMOmarto, czy ja mogę wlać nadzieję w dusze Czytaczy i przedstawić nauczycielkę Mata? Warto zobaczyć!
OdpowiedzUsuńhttp://poznan.wyborcza.pl/poznan/1,36001,9841536,Na_dobry_poczatek_wakacji_fenomenalna_nauczycielka.html
Dzięki, właśnie o to chodzi! Nie chodzi o załamywanie rąk i tłumaczenie, że "nie da się, dopóki...", tylko o zrozumienie, że "da się, jeśli się chce". Wasza nauczycielka jest tego najlepszym przykładem - jak sądzę ma do dyspozycji tyle samo godzin chemii, co inni i tyle samo, co innym jej płacą.
UsuńMogę tylko pozazdrościć Matowi - ja przez całą edukację miałam beznadziejnych nauczycieli chemii. Skutek? Wiem co to jest H2O, ale żeby cokolwiek więcej to niekoniecznie...
Jeśli w Szczecinie jest więcej rodziców, którzy chcieliby wziąć udział w Budziku, to dajcie znać. Możemy coś zorganizować. Ja będę 26 lutego razem z Bożeną Będzińską (dyrektorka SP nr 81 z Łodzi)w Goleniowie, więc potem możemy wziąć udział w spotkaniu z rodzicami. Tylko musielibyście sami takie spotkanie zorganizować. Pozdrawiam wszystkich, którzy marzą o lepszej szkole i gotowi są nie tylko o tym rozmawiać, ale i zacząć działać :-)
OdpowiedzUsuńDo 26 lutego jest na szczęście trochę czasu, więc pomyślimy. Zwłaszcza, że Marzena Żylińska i Bożena Będzińska-Wosik w dwupaku to okazja jakich mało:)
UsuńDeklaruję niniejszym chęć bycia skrzynką kontaktową dla chętnych. Można pisać albo na blogu, albo na maila: momartablog@gmail.com.
Żadna ,,rewolucja" rodziców nie zmusi nauczycieli do zmian jeśli oni sami nie będą tego chcieli.......chyba powinni to Państwo wiedzieć i być tego świadomi. Rodzice powinni sami osiągnąc wysokie umiejętności komunikacji aby móc spokojnie mediować z nauczycielami w sprawie zmian w edukacji. Czy tak jest ???? Od kilku lat głoszę te same treści , które głosiłam na Budziku szczecińskim i wiem jak trudno przebić się przez pancerz pedagogów . Jeśli tego nie czują - tam w środku - tam w serduchu- to nikt ich nie zmusi , nie wyprosi , nie wywrze presji , nie zmieni nastawienia , jeśli sami tego nie będą chcieli. Bo nikt człowieka nie może zmusić do uśmiechania do aktywnego słuchania do współpracy jeśli sam nie będzie tego chciał. Spójrz w lustro i zobacz jakim jesteś człowiekiem , a dowiesz się jakim jesteś nauczycielem , rodzicem , szefem , trenerem .......tydzień temu powtórzyłam tzw ,,budzik" z 50 osobami z jednego grona pedagogicznego.......dużo musiałam się nagimnastykowac żeby dostać się do ich serc.........były brawa , były prace zespołowo-warsztatowe , były nawet piosenki i tańce oraz rozmowy osobiste po spotkaniu ale na drugi dzień były też obawy ,,Panie Dyrektorze super spotkanie , Pani Agnieszka jest autentyczna , otwarta ale BsS to góra lodowa na którą chyba nie dam rady wejść...." itd itp. Mimo to chcą następnych spotkań , chcą rozmawiać , chcą spróbować i to mnie napawa nadzieją!!!! Proszę mnie źle nie zrozumieć bo ,,walcze" o to samo co Państwo już od kilku lat. Mam anarchistyczne podejście do szkól i zmieniłabym wszystko :-). Mimo to widzę , że nasz zawód na każdym kroku jest atakowany. Atakuje już na wstępie dyrektor , kuratorium , media i oczywiście rodzice , których nauczyciele tak naprawdę najbardziej się boją. Nauczyciele nie są przygotowani do zawodu i nigdy nie byli. Nikt nie uczy ich na uczelni jak pracować z dziećmi tylko jak nauczać. Może to zabrzmi banalnie ale to zawód misyjny. Ludzie po studiach trafiają do szkół i zaczyna się prawdziwy dramat. Muszą nauczyć radzić sobie z emocjami i po prostu zadbać o siebie aby móc dbać o innych. Zmiana to dłuuuuugi proces , zwłaszcza dla opornych. Jest możliwa ale potzebuje czasu , spokoju , dialogu , współpracy i zrozumienia. Nauczyciele potrzebują wsparcia , a nie ustawicznej negatywnej oceny i pouczania........wystawią wtedy swoje kolce i trudno je będzie pokonać..........
OdpowiedzUsuńRozumiem, że ten komentarz to w ramach wyrzucenia z siebie emocji? Bo chyba nie po to, żeby powiedzieć, że to wszystko nie ma sensu, nie Pani!:P
UsuńCiężko zmieścić w jednym poście wszystko, co ma się do powiedzenia i o czym się myśli od kilku lat, ale wydaje mi się, że napisałam i o biernych rodzicach, i o beznadziejnych nauczycielskich przypadkach, i o nauczycielskiej samotności. Ja postrzegam Budzącą się szkołę i Budziki jako inicjatywę, która ma na celu porządne puknięcie w głowy - i nauczycielskie, i rodzicielskie. Niektórzy może oddadzą i złożą zawiadomienie do prokuratury, inni uciekną w popłochu, zatykając uszy, ale niektórzy może zaczną powoli otwierać oczy. Na to kto jak się zachowa nie mamy wpływu, ale coś robić musimy. Bo źli nauczyciele też biorą się ze złych szkół.
Spodobał mi się rzucony przez Marzenę pomysł zrobienia spotkania dla rodziców - to chyba też metoda wsparcia "przebudzonych" nauczycieli lub tych, którzy chcieliby się przebudzić, ale się boją. Będę się kontaktować, bo sama na pewno nie dam rady, choćby dlatego, że nie mam za sobą żadnego zaplecza logistycznego (mogę natomiast załatwić nagłośnienie medialne całej akcji, w tym tego konkretnego spotkania; zostało mi jeszcze trochę znajomości z dawnych lat:P). Jakkolwiek pompatycznie to zabrzmi, liczę na to, że razem damy radę:)
Nie wyrzucałam emocji :-)......przelałam swoje myśli , obawy , doświadczenie , swoje spojrzenie na ,,podwórko" , w którym funkcjonuje od 23 lat.........jeszcze raz powtarzam - szkoła musi się zmienić i będę o to walczyć dopóki sił starczy !!!!!! :-) Mam nadzieje , że na spotkaniu pojawią się rodzice , którzy będą chcieli wesprzeć nauczycieli w tych zmianach z zachowaniem granic tak aby ich nie wystraszyć , nie obrazić nie obnażyć ich słabości. Bez obudzonego dyrektora będzie bardzo trudno :-( nawet największej grupie świadomych i przebudzonych rodziców......jak mawia moje grono pedagogiczne ,,Jaki Pan taki kram" :-). Życzę powodzenia !!! :-)
OdpowiedzUsuńTo teraz już na pewno dobrze zrozumiałam intencje:)
UsuńJeśli chodzi o to, że w szkołach trzeba zacząć od dyrektorów - pełna zgoda. Dlatego uważam, że strzałem w dziesiątkę było to, że tak wielu z nich pojawiło się podczas szczecińskiego Budzika. W szkole mojego starszego syna też zaczęłam od dyrektorki - w minioną środę gadałam przez godzinę, aż mi w gardle zaschło, ale czuję, że będą owoce.
Najgorsze, co można byłoby zrobić, to nastawić nauczycieli i rodziców przeciwko sobie. Wypunktować można prawie każdego, ale faktycznie nie doprowadzi to do niczego konstruktywnego.
Będziemy działać, mam nadzieję, że się uda!