Król Pafnucy
Trzeci, bohater bajki napisanej i zilustrowanej przez Bohdana Butenkę "Grzyby i król", nigdy dotąd nie był jeszcze na grzybobraniu.
Dlaczego? –
zapytacie. - Czy mieszka w Norwegii?
Hm,
raczej nie. Wprawdzie Norwegia jest monarchią, zatem szanse na króla są w niej
większe niż w Polsce, nie zbiera się w niej grzybów, jednak nie wydaje się, aby
którykolwiek z jej królów (a nawet aż trzech) miał szansę mieć na imię akurat Pafnucy.
Jak
sądzę, przyczyn należy upatrywać raczej w istocie królowania. Król bowiem
rzadko oddaje się sam plebejskim rozrywkom. Ma od tego poddanych. Którzy wstają
o świcie (król jeszcze wtedy śpi, otulony cieplutką kołderką). Drepczą w
gumiakach po mokrym lesie, narażając się na ukąszenia kleszczy (w królewskiej
garderobie gumiaków się nie uświadczy). Schylają się co chwilę, dostrzegłszy
wśród liści prawdziwka czy kozaka, co następnego dnia skutkuje często bólami w
krzyżu (król nie schyla się po nic, jego krzyżem jest zaś cały kraj, który
dźwiga na swych barkach. Metaforycznie. Starczy).
Doprawdy,
na pozór wiodę królewskie życie. To mój małżonek bowiem wstał w tym roku o
świcie, wdział gumiaki i udał się w mroczną czeluść lasu. Ja zaś nie mam
gumiaków; mam za to cieplutką kołderkę (i ułożonego na niej, grzejącego mnie w
nerki kota; każdemu królowi szczerze polecam!). Na tym podobieństwa się kończą, gdyż bóle w krzyżu miewam i bez grzybów, do tego całkiem
niemetaforyczne.
Mi jednak również, podobnie jak Pafnucemu, zdarzyło
się wybrać do lasu z wielkim koszem. Oboje naiwnie myśleliśmy, że skoro inni nie
mają problemów z napełnieniem go dorodnymi grzybami, my także zrobimy to
raz, dwa.
Cóż. Jak napisano w książce: „chodził godzinę, chodził dwie – na próżno: ani jednego
grzyba.”
Swoją klęskę przyjęłam z
godnością. Zrozumiałam, że mogę zbierać tylko te grzyby, które będą rosły z
transparentami „Tu jesteśmy!”, dlatego też, nie licząc na ich rychłe pojawienie
się w lesie, czym prędzej wróciłam pod cieplutką kołderkę (uprzednio jednak
wyiskawszy się z kleszczy).
Tym samym dowiodłam, że
w mych żyłach nie płynie królewska krew.
Prawdziwy bowiem król, a
takim, rzecz jasna, jest Pafnucy Trzeci, zdenerwowawszy się („Co te grzyby
sobie myślą?”), natychmiast przechodzi do działania.
Wie, że w tym przypadku
konieczne jest wysłanie do lasu heroldów celem oznajmienia „prawdziwkom
i innym maślakom” królewskiej woli („Król
nasz i monarcha, miłościwie nam panujący Pafnucy Trzeci, nakazuje wam wszystkim
stawić się jutro na polanie, bo punktualnie o ósmej jego majestat was stąd
zabierze!”), a następnie surowe ukaranie wszelkich przejawów lekceważenia
tejże („Jutro rano cały las wyciąć tak,
żeby tam jednego drzewka nie zostało!”).
Docenić przy tym należy
umiejętność zmiany zdania. I to mimo najwścieklejszej wściekłości, która może
ogarnąć człowieka (a co dopiero króla!) na widok wysłanych do lasu z siekierami
drwali, którzy krążą w tę i z powrotem, nosząc do domów kolejne kosze
wypełnione grzybami, mimo że nieprawomyślnymi!
Tak, nawet król,
widząc taką ilość grzybów, może rzucić się do zbierania.
„A król dobrodziej tylko pot ociera z czoła i zbiera, zbiera, zbiera…”
Kiedy pierwszy raz
przeczytałam tę książkę (a pisałam o niej już tutaj), nie doceniłam sprytu
mistrza Butenki.
Sprytu, który kazał mu uciąć
opowieść w newralgicznym momencie. Król zbiera w zapamiętaniu, dworzanie
odnoszą kolejne kosze do zamku. I nikt, absolutnie nikt, nie zadaje sobie
pytania o to, co dalej się z zebranymi grzybami działo.
No ja się wcale nie
dziwię.
Gdyż grzyby, po
zebraniu, trzeba natychmiast przerobić.
Oczyścić, pokroić.
Ususzyć, udusić. Wsadzić w ocet i w cebulę. Zakisić też można.
Król mąż przywiózł mi przedwczoraj
z lasu mnóstwo grzybów. Po czym, zalany w pestkę (nie ma to jak grzybobranie z
kolegami), udał się do łóżeczka. A następnego dnia, wytrzeźwiawszy, do pracy.
Czym prędzej.
Czyściłam, kroiłam.
Suszyłam, dusiłam. Wsadzałam w ocet. Mroziłam. I tak przez pół nocy oraz
kolejny dzień cały aż do kolejnej nocy.
Zrobiłam grzyby w
śmietanie, w pomidorach i zupę grzybową.
Dzieci drugiego dnia
odmówiły dalszego spożywania („znów grzyby?!”)
W międzyczasie skończyły mi się słoiki i cierpliwość.
O tak, Bohdanie Butenko,
teraz już doskonale wiem dlaczego kazałeś swojemu królowi błąkać się do dziś po
lesie.
Bo niewątpliwie w zamku
te wszystkie kosze z grzybami odbierała bardzo, bardzo, bardzo Zła Królowa!!!
Bohdan Butenko „Grzyby i
król”. Wydawnictwo Dreams, Rzeszów 2013.
Grzyby są zdecydowanie przereklamowane, ale jestem w stanie zrozumieć łowieckie zacięcie, to dość wciągające.
OdpowiedzUsuńPozwolę sobie nie zgodzić się z przedmówcą. Grzyby są fajne (mimo wszystko, choć na razie trzymajcie mnie od nich z daleka, bo nie ręczę za siebie), ale nie wiem co może być wciągającego w chodzeniu po lesie ze spuszczoną głową i nieznajdywaniu ani jednego grzyba.
UsuńU nas w tym roku grzybów jak napluł, więc wchodzisz w dowolny zagajnik i zbierasz, i zbierasz... Nawet ja pięć znalazłem mimochodem.
UsuńNo pacz pan. Weszłam, podeptałam i wyszłam z pustymi rękami. Ani chybi do tego zagajnika zaglądają tylko nieplujący.
UsuńZapraszamy do Polski Centralnej, tylko słoików dokup.
UsuńAleż czy ja narzekałam na brak grzybów? Tudzież na brak możliwości znajdowania ich w okolicy przez innych (czyli wszystkich poza mną)? Nigdy w życiu!
UsuńNiezależnie od słoików skończyło mi się także miejsce na regale z przetworami.
No takie odniosłem wrażenie, że czujesz niedosyt :D A regalik na przetwory zawsze warto powiększyć, może niespodziewanie obrodzi jakimś plonem rolnym albo leśnym.
UsuńChwilowo nie potrafię znaleźć kulturalnego zamiennika do "spadaj", więc sam sobie powiedz to, co mam ochotę powiedzieć Ci teraz najbardziej.
UsuńSam se pójdę i tylko wypuszczę zatrutą strzałę: pomyśl o domowych delikatesach, które zapewniłaś rodzinie na mroźną zimę :P
UsuńTaaa, ja już nawet mam na ten temat pewne przemyślenia.
UsuńOby pozytywne, bo Ci się zadławią tymi przetworami.
UsuńZadławieni konsumenci przetworów nie są mi do niczego potrzebni, bo sama będę musiała wszystko zjeść. Jakiś instynkt samozachowawczy jeszcze mam!
UsuńW każdym razie miłej konsumpcji :)
UsuńMieszkam 100 metrów od lasu, więc temat grzybów dotyczy mnie niejako naturalnie. Poza tym mam byłego sąsiada, emeryta, który mnie szczuje zdjęciami okazów na buniu, więc ... Powiem tak, dwa lata temu to był wysyp, a w tym roku, tylko ładne zbiory. Nie zmienia to faktu, że po trzech kolejnych dniach, kiedy wychodziłem na 45 minutowe spacery do lasu i wracałem z wiadrem grzybów, dostałem szlaban na wizyty w ostępach :P Sam zresztą byłem już upchany wszelkimi formami potraw grzybowych po korek i las zacząłem omijać nawet wzrokiem :D Ciekawe jest to, że potrafię opanować gorączkę grzybobrania i pójść przynieść wyznaczoną np. na zupę liczbę kapeluszy :)
OdpowiedzUsuńZ ciekawostek. Nie marynuję, bo nie lubię. Suszę i spożywam takie prosto z lasu w formie sosiku, kaszotta i różnych takich. Kończę, bo o grzybach mógłbym długo, dodatkowo podpierając się materiałami wizualnymi, bo też robiłem zdjątka co ładniejszym sztukom :D
Ja do lasu mam nieco dalej, bo jakieś 500 metrów, co w przypadku adresu w Szczecinie jest sporym osiągnięciem:) Ba, w lesie tym również występują grzyby (tak twierdzą ci, którzy umieją je znaleźć, np. mój mąż, nie wspominając o sąsiedzie, który mieszka tu od urodzenia). Takiego wysypu jak w tym roku dawno tu jednak nie było. U Was najwyraźniej grzybniej niż u nas.
UsuńMarynowane ja bardzo, bardzo. Taki grzybek domowej roboty w sosiku tatarskim, ach! Kaszottem nie wzgardzę (wolę niż risotto); cóż, gdy tylko ja w moim domu jadam takie rzeczy!
I dobrze, że dodałeś ten komentarz dopiero dziś. Nerw grzybowy był mi bowiem już opadł.
Lubię czytać Twoje posty :)
OdpowiedzUsuńNie wiem kto na swoim blogu napisał, że zaraz po publikacji bohater jego postu oddaje ducha Panu. Ale to nie Ty, co?
Będzie brakowało BB. To tak,jakby mi kawał dzieciństwa obumarł.
Nie, to nie ja. Gdyby to miało mieć związek, do końca swego żywota nie napisałabym o Mistrzu Butence ni słówka!
UsuńKawał dzieciństwa, kawał serca. Bardzo mi dziś smutno.