piątek, 16 sierpnia 2013

A. Bahdaj "Mały pingwin Pik-Pok", czyli o zgubnym wpływie pingwina na moralność polskiej dziatwy

Kiedy niedawno pomstowałam na nadmierny dydaktyzm polskich książek dla dzieci, na śmierć zapomniałam, że jestem świeżo po lekturze pozycji, której nie sposób postawić podobnego zarzutu.
Fakt, jej autor nie żyje od blisko trzech dekad, a jego życiorysem można by obdzielić kilku przeciętnych śmiertelników, nie bądźmy jednak drobiazgowi. To nie ma z pewnością nic do rzeczy.


Mały pingwin Pik-Pok, którego powołał do życia Adam Bahdaj, pozornie wydaje się być przeciętnym pingwinem z Wyspy Śniegowych Burz.

Wprawdzie miał toksyczne dzieciństwo (zarówno matka, jak i ojciec, a nawet dalsza rodzina zbywali go, gdy zadawał im jakiekolwiek pytania i w ogóle nie poświęcali mu wystarczająco dużo czasu i uwagi. Z pewnością nie bez znaczenia jest też fakt, że biedny Pik-Pok był zmuszony żyć w głębokim cieniu swego stryja Wak-Woka, który wszędzie był, wszystko robił i wszystko widział), jednak nie robi z tego dramatu, w szczególności zaś nie widzi potrzeby schwycenia pomocnej dłoni psychoanalityka.


Wprawdzie ucieka z domu, w czym pomaga mu nieodpowiedzialny dorosły (pilot wspaniałego srebrnego ptaka z wielkimi skrzydłami, na których mogłaby się zmieścić cała pingwinia rodzina), jednak nikt nie czyni mu z tego powodu wyrzutów (wątek zamartwiających się rodziców zostaje pominięty głuchym milczeniem), a i on sam nie sprawia wrażenia szczególnie smutnego z powodu utraty kontaktu z ojcem i matką.

Wprawdzie kłamie (połknąwszy puszkę z sardynkami najpierw zaprzecza, aby to w ogóle uczynił, zaś kiedy zostaje prześwietlony na wskroś, kręci i bierze na litość) oraz niszczy cudze mienie (zanurza się po czubek dzioba w cebrzyku z najdroższymi czekoladowymi lodami, nie bacząc na to, że wskutek takiego działania nie będą się już one nadawały do sprzedaży, ergo: właścicielce cebrzyka grozi bankructwo), jednak nie spotyka go za to żadna kara. Przeciwnie, doprowadzony na posterunek policji, w stylu godnym Franka Dolasa omamia przesłuchującego go komendanta („-Imię? – zapytał srogo [komendant]. – Pik. – Nazwisko? – Pok. – Data urodzenia? – Dwa lata po powrocie stryja Wak-Woka z ogrodu zoologicznego w Paryżu.”), do tego stopnia, że ten najpierw oddaje się razem z nim niecnym i bezproduktywnym rozrywkom w postaci słuchania śpiewu kanarka i wąchania fiołków, a następnie wypuszcza go na wolność, nie zastosowawszy jakiejkolwiek sankcji za wcześniejsze naganne zachowanie.




Wprawdzie wdaje się w miejscu publicznym (zoo) w bójkę z użyciem niebezpiecznego narzędzia (zębów buldoga Kajetana), narażając tym samym innych, w tym małoletnich na zgorszenie, jednak jego zachowanie nie tylko nie spotyka się z przewidzianą w kodeksie karnym represją (kara pozbawienia wolności do lat 3), lecz przeciwnie, zostaje uznane przez nieodpowiedzialne jak zwykle środki masowego przekazu za przejaw bohaterstwa i odwagi i rozpropagowane na pierwszych stronach gazet.


źródło zdjęcia

Doprawdy, niezrozumiałym jest, jak doszło do tego, że polskiemu autorowi przyszło do głowy, by napisać taką książkę! Jeszcze bardziej niezrozumiałym zaś to, dlaczego stała się ona tak popularna i chętnie czytana, ba! nawet zekranizowana? Za absolutny skandal należy zaś uznać fakt, że podobizna pingwina Pik-Poka do dziś widnieje na biletach komunikacji miejskiej oraz monetach!

Na szczęście, wydaje się że siła rażenia książki jest stosunkowo niewielka. Może nabiorą się na nią dzieci młodsze (jak Młodszy), ale już starsze (jak Starszy), nie dadzą sobie wcisnąć przysłowiowego kitu. Wprawdzie niektórzy mówią, że czym skorupka za młodu nasiąknie…, jednak nie przejmowałabym się nimi zbytnio. Może i nasiąknie, ale jak się dobrze ściśnie i poprawi „Elementarzem małego Polaka”, można wycisnąć.

Adam Bahdaj „Mały pingwin Pik-Pok”, ilustrowała Magdalena Kozieł-Nowak. Wydawnictwo Literatura, Łódź 2011. 

23 komentarze:

  1. Zły, bardzo zły pingwin. Ale losami kubełka lodów bym się nie martwił, obrotna właścicielka na pewno wyprzedała całość, cudów nie ma. No chyba że akurat miała kontrolę z sanepidu :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właścicielka kubełka robiła w tej książce za szwarccharakter, więc myśl o sprzedaży na pewno powstała w jej głowie natychmiast po zdarzeniu:) Kontrola z Sanepidu jednak wielce prawdopodobna, bowiem wcześniej podstępny Pik-Pok siedział z transparentem informującym mniej więcej o tym, że kto tu lody zje, ten się na pewno zatruje:))

      Usuń
    2. czyli bardzo życiowa lektura, jednym słowem:))

      Usuń
    3. Owszem. Jest też o złych rybakach, którzy przekraczają limity połowowe (nikt mi nie wmówi, że pingwin mieści się w jakimkolwiek gabarycie, jeśli chodzi o złowione sztuki!:P)

      Usuń
    4. E tam! Właściwy Ci empatyczny stosunek do potworów z pewnością nie pozwoli Ci zbyt długo się bać i natychmiast doszukasz się istnienia u rybaka przyjaznych cech (np. miał łeb do interesów, bo gdy zorientował się, że pingwin jest mało przydatny, szybko go sprzedał za korzystną cenę!)

      Usuń
    5. Miły człowiek, w końcu mógł pingwina udusić.

      Usuń
    6. O, widzisz! Wiedziałam, że dasz radę!:P

      Usuń
    7. Młody, zdolny, inteligentny, dowcipny, ach!:D (a najgorsze jest to, że nie jest to katalog zamknięty!)

      Usuń
    8. A myślałam, że nie dasz rady skomentować tego "o rety", jednak - o ja głupia! - zapomniałam, że przecież młody, zdolny i z otwartym katalogiem!:P

      Usuń
    9. Gwoli sprawiedliwości (bo sprawiedliwy też jestem, a jakże, a nawet a juści) to nie ja, tylko Pratchett i niesamowita Niania Ogg :D

      Usuń
    10. Łe, to się nie liczy!

      Usuń
    11. No i bądź tu człowieku sprawiedliwy, prawdomówny i szlachetny - nie docenią :(

      Usuń
  2. Paczpani, a ja pominąłem milczeniem naszą lekturę "Pilota ...". Błąd, a nawet wielbłąd :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie jest za późno, by zboczyć z wielbłądziej ścieżki!! Pilota będziemy czytać jakoś zaraz - mam nawet zabytkowe wydanie, z serii książeczek z kotem, które służyło mi w dzieciństwie:)) (nie pamiętam nic, poza ilustracjami)

      Usuń
    2. Ja, wstyd przyznać, mimo ponownej lektury w ciągu ostatniego, bodajże, półrocza, też nic nie pamiętam :(

      Usuń
    3. Cieszę się, że też tak masz, bo ja poważnie zaczynałam rozważać konieczność udania się do jakiegoś specjalisty od pamięci.

      Usuń
  3. Moneta z Pik-Pokiem? Ale super! Znamy tego "gościa". Ostatnio Starszy nawet słuchał audiobooka. Ale ciii... :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie rzeczy to tylko w Łodzi!
      Ale że Twój Starszy skusił się na Pik-Poka? No, no! Nasz Starszy ograniczył się do pogardliwych prychnięć i stwierdzeń, że książek dla maluchów to on czytał nie będzie!:P

      Usuń