By
pozostać w szkolnym temacie, który przy okazji poprzedniego posta wzbudził tak
duże emocje, a zarazem uciszyć blogowe sumienie, które czyni mi wyrzuty, że od
dawna nie opisałam żadnej książki dla młodszego czytelnika, postanowiłam upiec
dwie pieczenie na jednym ogniu.
Będzie
bowiem o szkole i nauczycielach, ale też o szkolnej lekturze szóstoklasistów.
„Szatan
z siódmej klasy” to przykład lektury, którą „przerabia się” w szkole, bo
przerabiało się ją od zawsze, wobec czego wszyscy nauczyciele doskonale wiedzą
jak to robić i co mówić, a uczniowie jak w ulęgałkach mogą przebierać w
zalegających w szkolnych bibliotekach jej egzemplarzach. A najchętniej w jej
streszczeniach.
To książka, którą i ja
czytałam w dzieciństwie, jednak niewiele z niej zapamiętałam. W roku 2017
kojarzyła mi się wyłącznie z – zupełnie nieksiążkową – piosenką „Lato, lato…”
Poza tym – w głowie pustka.
plakat do filmu "Szatan z siódmej klasy" źródło zdjęcia |
Widząc
Starszego, który jako solidne dziecko solidnych rodziców z zaciśniętymi zębami
brnął przez kolejne strony tej lektury (a trwało to jakieś trzy tygodnie, co
przy 275 stronach tekstu daje mało imponujący rezultat niewiele ponad
dziesięciu stron dziennie. Dodam, że przeczytanie około pięciuset stron jednego
z kilkunastu tomów „Zwiadowców” zajmowało mu zwykle nie więcej niż kilka dni), uznałam,
że czas powiedzieć „sprawdzam”.
Przeczytałam.
I zrozumiałam dlaczego
Starszy – indagowany o wrażenia – wyznał, że ledwo dał radę, bo „to takie nudne i monotonne”.
zdjęcie, baner czy jak to się fachowo nazywa autorstwa MoWi zamieszczony cytat pochodzi z książki Marzeny Żylińskiej |
Coś, co przed II wojną
światową (w tym czasie toczy się akcja i wtedy też „Szatan…” ukazał się po raz
pierwszy) mogło być uważane za pełne żywej i emocjonującej akcji, dziś jest
niczym więcej aniżeli nudną jak flaki z olejem ramotą.
Używany przez
Makuszyńskiego język, pełen archaizmów (równie stare, o ile nie starsze obcojęzyczne
teksty, jak chociażby inną tegoroczną lekturę Starszego - „W 80 dni dookoła
świata, można próbować uwspółcześnić przekładem; w przypadku książek polskich
autorów ten patent niestety nie ma szans na zastosowanie) i erudycyjnych nawiązań
zakładających, że czytelnik posiada solidne klasyczne wykształcenie, nie ma
szans przebić się do umysłów dzieci urodzonych w XXI wieku.
Można na to utyskiwać,
można się na to nie zgadzać – to bez znaczenia, tak po prostu jest.
Jeśli chcemy, by nasze
dzieci czytały, nie możemy zabijać ich „Szatanem…” - oto moje zdanie.
I nie chodzi tu,
doprawdy, o to, że krótki rzut okiem do zeszytu Starszego sprawił, że na gdybym miała sporządzić charakterystykę jego polonistki, nie nadawałaby się ona do publikacji.
Zapisany tam temat
lekcji „Biuro Detektywistyczne „Adam” przyjmuje zlecenie” zapewne bowiem
zupełnym przypadkiem zbieżny jest z tematem gotowego, bo umieszczonego w
internecie scenariusza lekcji (proszę bardzo: tutaj). Kilka zadanych Starszemu
pytań upewniło mnie, że lekcja przebiegła od początku do końca tak jak „powinna”.
Żadnych odstępstw od scenariusza; żadnych „dziwnych” pytań. Wnioski tylko
właściwe.
Zgrzyt, zgrzyt, zgrzyt.
To moje zęby.
Tymczasem, gdyby tylko
jeden z drugim polonista zechciał wreszcie przeczytać „Szatana z siódmej klasy”,
a nie jechał na brykach i internetowych gotowcach, zrozumiałby (on bowiem
urodził się jeszcze w XX wieku, a więc jeśli się skupi, może zdoła), że to nie
jest lektura dla jego uczniów, lecz dla niego.
„Klasa spojrzała z niepokojem na pana profesora Gąsowskiego.
Siwy
człowiek, dobry człowiek, usiadł za katedrą i splecionymi rękami zasłonił
twarz. Wyglądał jak ten, co płacze i pragnie przed gawiedzią ukryć łzy. Musiało
mu się coś popsuć w poczciwym sercu, bo wszystkim się wydało, że staruszek
drży.
-
Panie profesorze… - ozwał się ściszony głos z pierwszej ławki.
Profesor
rozplótł ręce i niecierpliwym ruchem jednej z nich dał znak, aby mu nie mącono
ciszy. Drugą zasłaniał sobie oczy. (…)
Trzydziestu
chłopców wpatrywało się w niego spojrzeniem, w którym łzawił się ogromny smutek.
Wszystko można znieść, tego jednak znieść nie można, aby dobry, och, jak dobry
człowiek – dręczył się.”
Szacunek.
Bez niego nauczyciel nie
ma szans.
To coś, na co trzeba
zapracować, i to ciężko. To nauczyciel jako pierwszy musi obdarzyć swoich
uczniów szacunkiem, a wówczas oni, być może, jeśli naprawdę się przy tym
postara, odpowiedzą mu tym samym.
80 lat temu, jak wynika
z książki Makuszyńskiego, uczniowie także oszukiwali. Wiedząc, że będą wzywani
do odpowiedzi i oceniani, czynili wszystko, by uzyskać jak najwyższe noty jak
najniższym kosztem.
Te lekcje, które
profesor Gąsowski „przerabiał”, oni próbowali „zaliczyć”.
Te, do których naprawdę
się przykładał, zostawały im w głowach na dłużej.
„Pan profesor Gąsowski nauczał historii wedle własnej, nieco
rozwichrzonej metody. Niektóre wielkie postacie, błąkające się po Elizejskich
Polach albo krążące pośród gwiazd, bardzo miłował, o niektórych rozprawiał z
drwiącym lekceważeniem, a w licznym, nieśmiertelnym tłumie były i takie, o
których nie chciał mówić wcale. Omijał je przy spotkaniu, udawał, że ich nie
dostrzega, nie kłaniał im się. O ukochanych osobistościach mówił z gorącym
zapałem, piejąc na ich cześć górne hymny, po każdym zdaniu zasadzając
wykrzyknik jak cyprys na grobie. O Napoleonie, z ukochanych najukochańszym, rozprawiał
jak natchniony poeta.”
Dzięki nadmiernemu
przywiązaniu profesora Gąsowskiego do wymyślonego przez siebie systemu
odpytywania i odkryciu przez jednego z uczniów, na czym ów system polega, siódmoklasiści uczyli się tylko tego co musieli i wtedy kiedy musieli.
Wypisz, wymaluj jak
dzisiaj.
Jest jednak pewna
istotna różnica.
Dzisiaj nauczyciele sami
podają uczniom „na co będą zwracać uwagę”. „Nacobezu” (gdyby ktoś chciał pogłębić swoją wiedzę na jego temat, odsyłam tutaj) stało się ważniejsze od
treści lekcji. Nieważne o czym, nieważne dlaczego, ważne nacobezu.
Po trzech latach pracy Starszego w takim systemie (w klasach IV-VI) wiem jedno: jego wiedza jest płytka i powierzchowna, a termin jej ważności upływa równocześnie z wyrzuceniem przez niego kolejnej "zaliczonej" już kartki z informacją na co dany nauczyciel bezu.
I - dziwna sprawa - również profesor Gąsowski, dowiedziawszy się, że każdy z jego uczniów „wiedział z pewnością z góry kiedy będzie pytany i na ten dzień był
doskonale przygotowany”, wykrzyknął ze zgrozą i boleścią: „Człowieku! (…) Przecie w ten sposób nie
umiecie nic!”
Ależ doprawdy, panie
profesorze, że też pan się tym przejmuje. Tylu nauczycieli doskonale o tym wie i ma się dobrze.
Szanowni nauczyciele
przywiązani do tradycyjnego sposobu nauczania, polecam Waszej uwadze kolejny
fragment „Szatana z siódmej klasy”, odnoszący się do rozmyślań siódmoklasistów,
nakrytych przez profesora Gąsowskiego na oszustwie.
„Profesor jest najzacniejszym człowiekiem pod słońcem, krzywdy nikomu
nie uczyni, lecz może dotrzymać jednej groźby: nie z zemsty, lecz z żalu
odsunie się od nich i wypowie im przyjaźń. To byłoby smutne, więcej niż smutne.
Tak bardzo kochali tego cudownego, siwego, pełnego ufności człowieka z duszą
jasną i sercem ślicznym, że utrata jego przyjaźni byłaby klęską sromotną i nie
do odrobienia.”
Drodzy nauczyciele: przyjaźń i szacunek uczniów. Na to bezu?
A potem może i nawet uda się Wam czegoś ich nauczyć.
Kornel Makuszyński „Szatan
z siódmej klasy”. Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 2011.
Szatan wymęczony, Panna z mokrą głową napoczęta i chyba rzucona w kąt. Nic innego nie przeszło. Jako wielbiciel Makuszyńskiego ubolewam, ale rozumiem, że kolejna grupa książek przechodzi do lamusa. Szkoda, że szkoła udaje (bo nie wierzę, że nauczyciele uważają te książki za zdolne trafić do dzisiejszego pokolenia), że nic się nie zmieniło. Zastanawiam sie tylko, w imię czego to robi. Chyba własnej wygody wyłącznie: biblioteki pełne egzemplarzy, konspekty dawno napisane. Od ćwierć wieku czekam, aż znajdzie się minister oświaty, który krzyknie wielkim głosem, że trzeba strząsnąć pajęczyny z systemu. Pewnie umrę, a nie doczekam.
OdpowiedzUsuńSzkoła to jednak w dużej mierze nauczyciele. Do teraz dowolność w doborze lektur była jednak duża (od września to się zmieni, będzie jeszcze gorzej), a mimo to nie kto inny jak nauczyciele wybierali takie książki. Sama uczę (choć nie w szkole) i doskonale wiem, że albo mogę sięgnąć po konspekt, który zrobiłam gdy pierwszy raz miałam poprowadzić zajęcia i w ten sposób odpękać kolejny rok, albo mogę postarać się nadążyć i dostosować do zmienionych realiów, oczekiwań, sposobu myślenia. Czyli poświęcić 10 godzin, by dobrze przeprowadzić godzinę zajęć. Zapłacą mi w obu przypadkach tyle samo. Dlatego niestety uważam, że tym co sprawia, że nauczyciele najczęściej robią to co robią jest lenistwo. Ci myślący inaczej ciągle stanowią wyjątki.
UsuńTe internetowe konspekty lekcji do lektur nie są przy tym często wcale najgorsze - starają się jakoś tekst uwspółcześnić, znaleźć w nim coś, co sprawi, że nie będzie tylko ramotą. Cóż, kiedy uczeń wcześniej musi książkę przeczytać. Czytanie = nuda; tego uczy dziś polska szkoła. I będzie uczyła przez najbliższe lata. Niestety obawiam się, że ostatnie zdanie Twojego komentarza może okazać się prorocze.
No tak właśnie jest. Nie lubię być takim prorokiem, tym bardziej że mam dzieci na początku edukacji i już mocno doświadczone tymi wszystkimi reformami i deformami. W każdym razie po doświadczeniach z szóstej klasy zamierzam zminimalizować straty w ludziach i psychice. Tyle mojego, że wbrew systemowi nauczyłem moje dzieci, że czytanie jest fajne. Choć niekoniecznie czytanie lektur.
UsuńTy nauczyłeś. Ja nauczyłam. Marlow i parę innych osób też.
UsuńA co z resztą?
Cynicznie mógłbym napisać, że reszta mnie nie obchodzi. Ale to chyba nie byłaby prawda i umywanie rączek. Niestety na całą resztę dzieci nie mam wpływu.
UsuńJa niestety też nie. Chociaż czasem się łudzę, że może kogoś choć trochę przekonam tą moją pisaniną. Choćby jednego małego ludzia, nie mam zbyt wielkich oczekiwań:P
UsuńZważywszy, że najbardziej obleganymi recenzjami na moim blogu są trzy lektury szkolne, to mogę mieć chociaż nadzieję, że poszukiwacze łatwiej wiedzy będą czerpać z dobrego źródła :D O ile nie rozczaruje ich brak odpowiedzi na zadane w szkole pytania :P
UsuńNo właśnie. Powierzchowność internetowych poszukiwań prowadzonych przez dzieci i młodzież bywa zatrważająca. Przykład Starszego nie jest w tym przypadku budujący. Jak nic, trzeba postarać się, by umieścili nas w Wikipedii (może by tak samemu się tam umieścić?:P), wyłącznie wówczas będziemy się dla nich liczyć!
UsuńMnie tam bardziej przeraża ortografia tych wstukiwanych w gugla zapytań :P Poza tym kto zadaje do napisania charakterystykę pani Barszcz z Miziołków??
UsuńJako rodzic nowoczesny przestałam przejmować się takim drobiazgiem jak ortografia, doprawdy (chociaż moi są pod tym względem wręcz zachwycający). Ważne, żeby rozumieli co czytają, a z tym jest znacznie gorzej niż z ortografią.
UsuńNo i jak kto zadaje taką charakterystykę? Nauczyciele poloniści, jak przypuszczam. Na pewno po uprzednim gruntownym przemyśleniu celów jakim pisanie takich rzeczy ma służyć, nieprawdaż.
Prawdaż:) Służą nadrzędnemu celowi realizacji programu.
UsuńRealizacja programu dobrem nadrzędnym. Program dobrem narodu. Jakoś tak szło chyba.
UsuńRealizując program, dbasz o dobrobyt przyszłych pokoleń, ot co.
UsuńI tylko jak tu wyciągnąć 300 procent normy, ha?!
UsuńMoże by tak najpierw w ogóle do normy dociągnąć, a potem przekraczać?
UsuńTwoje tendencyjne pytanie zakłada, że możemy dyskutować o tym co jest normą. Jak możesz?!
UsuńNie chodzę już do szkoły, to mogę :P
UsuńNie mów hop. Reedukację też już przerabialiśmy, a że wracamy do pomysłów sprzed lat, to możesz załapać się jako pierwszy.
UsuńAle raczej bym przewidywał reedukację w kopalni niż na kursach marksizmu-leninizmu.
UsuńKopalnie zamykają, a na kursy może znajdzie się dofinansowanie z Funduszy Norweskich...
UsuńFundusze norweskie też się zaraz zamkną :D
UsuńA to akurat prawda:P
UsuńNo to może wujek Donald sypnie groszem za cztery dni?
On mi nie wygląda na chętnego do sypania groszem, w tym przypadku może to i dobrze :)
UsuńAle może chociaż jaki dar Stolicy zostawi?:P
UsuńNa nowy Pałac Kultury nie ma tu miejsca :D
UsuńOstatnio u Was tyle w centrum wycięli, że na pewno da się go gdzieś wcisnąć. O, a Ciebie zatrudni się przy karczowaniu pniaków; jak skończysz w Warszawie, to wyślą Cię do Puszczy razem z kornikiem drukarzem:P
UsuńNo pacz pani, co za błyskotliwy pomysł :D Pani powinnaś ministrą zostać :D
UsuńTfu, aż tak mi źle życzysz?:P
UsuńAleż czemuż? Byłabyś powiewem zdrowego rozsądku na zakurzonych salonach władzy.
UsuńSam sobie powiewaj. Poza tym mam alergię na kurz.
UsuńPosprzątasz zdziebko mokrą ścierką :P
UsuńTaaaa, raczej czym prędzej zarządzę reedukację przy użyciu mokrej szmaty. Najchętniej już:P
UsuńMoże owijanie w mokre prześcieradła i elektrowstrząsy?
UsuńKażdy mężczyzna chciałby być jak Jack Nicholson, wiem.
UsuńJak Tommy Lee Jones w Ściganym :P
UsuńPotrzebę reedukacji widać gołym okiem. Zgniłe kapitalistyczne wzorce, tfu!
UsuńJakby napisał, że jak Gajos w Czterech pancernych, to pewnie też by było źle :D
UsuńOwszem. Gdybyś był córką leśniczego, miałbyś łatwiej, a tak musisz się męczyć dalej:P
UsuńI córce leśniczego coś pod górkę idzie, odkąd się media zwiedziały :D
UsuńMniejsza z tym jak idzie, ważne że wzorzec ma.
UsuńNie dziwię się Twojemu synowi - już na stare lata dwukrotnie przymierzałem się "Bezgrzesznych lat" i nie dałem rady. I uwaga w kwestii formalnej - pomiędzy pomiędzy uczniami profesora Gąsowskiego i uczniami współczesnymi łączność międzypokoleniową zachowuje Ciamciara, Zasępa i reszta paczki.
OdpowiedzUsuńJa chyba kiedyś czytałam. Ale kompletnie nic nie pamiętam. Moimi ulubionymi książkami Makuszyńskiego były "Panna z mokrą głową" i "Przyjaciel wesołego diabła". Boję się po nie ponownie sięgnąć...
UsuńSugerujesz, że Niziurski w odróżnieniu od Makuszyńskiego jest bardziej żywy? Dawno nie czytałam, Starszy też nie. Mus sprawdzić!
Nie, sugeruję jedynie to, że instynktowny odpór dawany przez dziatwę szkolną jest zjawiskiem stałym, zmieniają się tylko jego formy i nacisk grona pedagogicznego :-). Synowi podobało się "Siódme wtajemniczenie" i chyba (bo książka nie przeczytana do końca) "Awantury kosmiczne".
UsuńCały czas się przekonuję, że powrót do lektur z lat, kiedy zaliczałem się do "młodszej młodzieży" to ryzykowne sprawa - wyrzutem sumienia jest dla mnie "Bankructwo małego Dżeka" i "Serce" ale jakoś nie mam odwagi.
Kiedyś (jako posiadaczka odznaki "Wzorowy uczeń" i średniej 5,0) uważałam, że dawanie odporu przez dziatwę szkolną jest wyłącznie przejawem jej demoralizacji. Dzisiaj uważam, że dopóki jest ów odpór, choćby pewna część dziatwy (ta, która daje odpór) nie zginie!
UsuńJak to się człowiekowi wszystko zmienia...
"Bankructwa małego Dżeka" nigdy nie czytałam, ale jako taki wyrzut sumienia funkcjonuje u mnie "Król Maciuś I". A "Serce" też, owszem. Dziecięciem będąc zalałam łzami jeden, doszczętnie zaczytany, egzemplarz tego dzieła. Dziś mam nowy, nieśmigany, bo ilekroć patrzę w jego stronę, coś mnie powstrzymuje. Instynkt samozachowawczy?:P
Serce się bardzo brzydko zestarzało w partiach współczesnych, gdzie dominuje sentymentalizm i nachalne moralizatorstwo połączone z nieznośnie patetycznym stylem, natomiast opowiadania miesięczne nieustannie wyrywają mi szlochy z serca, więc przestałem je czytać dawno temu.
UsuńWiedziałam, że coś jest na rzeczy z tym instynktem. Chociaż, z drugiej strony, węszę nadspodziewanie aktualne powiązanie z tymi historiami, z którymi stykam się na co dzień, w XXI wieku, więc kto wie, może i się zmuszę?
UsuńNo proszę :-), nie włączałem się do dyskusji pod Twoim poprzednim postem bo trudno już było ogarnąć jej wielkość. I w sumie mógłbym powiedzieć "witam w klubie" z tym, że byłby to komunikat nieaktualny bo po ciężko przeżytej (zwłaszcza przeze mnie) porażce dałem sobie na wstrzymanie i w tym roku syn, od dziwo, dostał świadectwo z paskiem bez jakiejś wielkiej napinki. Co najdziwniejsze nie zauważyłem u niego jakiejś szczególnej dumy - był zadowolony, i owszem ale widziałem u niego większą radość gdy zajął pierwsze miejsce na zawodach.
UsuńPodjąłem parę lat temu próbę recepcji "Króla Maciusia", dało się czytać, choć nie ukrywam miejscami mocno ingerowałem w stylistykę Korczaka - w każdym razie szału nie było i mocno trąciło myszką. Przed Tobą stałoby trudniejsze zadanie bo jak się zorientowałem, Twoje latorośle już wyrosły z wieku maciusiowego więc odpadłby istotny bodziec. Moje zapały przed lekturą "Serca" studzi fakt, że tłumaczyła je Konopnicka :-).
PS.
Niestety, z bólem przyznaję, że mimo wielu prób - nie udało mi się nauczyć dziecka, że czytanie jest fajne. Ale ciągle się staram i ciągle mam nadzieję :-).
A wiesz, że coś może w tym być. Tak mi ostatnio przyszło do głowy, że taka Nasza szkapa w czasach, gdy ją czytaliśmy, była przeżytkiem, a dziś wyprzedawanie ostatniej chudoby znów bywa na porządku dziennym.
UsuńZWL: co oznacza, że czasem nawet w ramoty można tchnąć drugie życie, tylko trzeba wiedzieć jak to zrobić.
UsuńMarlow: rozmiar tej dyskusji mógł przytłoczyć;) A większość dzieci nie ma - sama z siebie - ciśnienia, by mieć "pasek", tak mi się wydaje. To presja ze strony rodziców, i ewentualnie chęć zyskania 50 zł w bonach do Empiku ("postępowa" szkoła Starsego już dawno zrezygnowała z "archaicznego" nagradzania uczniów książkami).
Obejrzałam swoje wydanie "Serca" - faktycznie, Konopnicka. Uch!
U nas z czytaniem też jest tak, że nie jest to najbardziej preferowana forma rozrywki. Częściej występuje niejako "z braku laku" (chyba że ma się do przeczytania nowe części "Zwiadowców", to co innego:P), ale uważam,że dobre i to. Teraz na przykład mam wszędzie w domu porozrzucane kolejne części Tytusów, bo wszyscy trzej mężczyźni w moim domu postanowili zrobić sobie powtórkę - dawno widok żadnego bałaganu tak mnie nie ucieszył:D
Tia, komu by się tam chciało tchać to nowe życie.
UsuńA od Konopnickiej się odczepcie :P Aczkolwiek zawsze się zastanawiałem, czy ogólna ckliwość Serca to przypadkiem nie jej sprawka.
Wiem, wiem, reportaż z Normandii:) Co nie zmienia tego, że "O krasnoludkach..." nie da się dziś czytać. Aby obadać kwestię ckliwości "Serca" trzeba by zaś władać jako tako językiem włoskim - ponieważ zaś nie przypominam sobie, aby jakikolwiek fragment dzieła był poświęcony muzyce, osobiście nie czuję się na siłach.
UsuńOj tam, ja Krasnoludki lubię, ale dziwak ze mnie :) Dzieciom czytać nie próbowałem.
UsuńMomarto, ze wstydem (gdy przypomnę sobie swoją postawę rok temu) przyznaję Ci rację - zgadza się, to presja ze strony rodziców. Ale niestety trochę czasu mi to zajęło zanim do tego doszedłem. Marnym pocieszeniem jest fakt, że niektórzy rodzice dzieci z klasy jeszcze ciągle zrozumienie tego mają przed sobą bo myślę, że z każdym rokiem będzie gorzej.
UsuńJeśli chodzi o czytanie, to u nas właśnie Tytus sprawił, że coś drgnęło i to do tego stopnia, że wziął 3 części na obóz. Inna sprawa, ile z tego przeczyta ale i tak jest wyraźny postęp. Tyle że Tytusy, przynajmniej te z moich czasów się kończą jakoś nie mam odwagi by zaryzykować nowsze. Pocieszam się, że już jest w wieku, w którym może zaczynać czytać Thorgala. Zawsze to trochę lepiej niż jakieś gry na telefonie.
Jeśli chodzi o "Serce" to nie wiem, czy Konopnicka jest tu bez winy - jak tylko uporam się z Kapuścińskim non-fiction, może zbiorę się na odwagę i sprawdzę :-)
Wstyd to możemy odpękać zbiorowo, będzie raźniej. Takie rodzicielskie podejście jest powszechne i wcale nie przypisane tylko rodzicom urodzonym przed 1980 rokiem. Ale istotnie, marne to pocieszenie, zwłaszcza gdy uświadomić sobie, że w ten sposób prowadzimy do tego, że takie podejście przechodzi niczym zaraza na kolejne pokolenia.
UsuńTytusy moim zdaniem da się czytać do około XV księgi (może nawet XIV, nie pamiętam dokładnie). Potem jest tylko gorzej. Owszem, zdarzają się przebłyski, ale to tylko przebłyski, po których jeszcze większa żałość człowieka ogarnia gdy czyta dalej. Ja na szczęście nie uważam, że komiksy to ta gorsza część literatury, dlatego myślę, że znajdzie się wśród nich dla naszych dzieci i coś więcej dobrego niż tylko Thorgal:)
Kapuściński non-fiction mnie osobiście przerósł. Mam wydanie I, nieocenzurowane, ale przeczytałam mniej więcej połowę, do tego wcale nie po kolei, a wybrane fragmenty i odpadłam. Ale ja nie lubię biografii, wspominałam chyba:P
W takim razie sytuacja z Tytusami się wyjaśniła, dzięki. A jakbyś jeszcze zdradziła, w ramach pomocy międzyrodzicielskiej, jakie książki/komiksy podobają się Twojemu synowi to byłbym Ci dozgonnie wdzięczny bo zaoszczędziłabyś mi ryzyka pomyłek przy przecieraniu czytelniczych ścieżek nieletniemu.
UsuńJa za to jestem pod wrażeniem (pozytywnym) Domosławskiego, może skrzywiłbym się na ilość i wielkość cytatów z książek Kapuścińskiego ale jest to skrzywienie niewielkie. Swoją drogą nie dziwię się, wdowie po Kapuścińskim, w tym sensie że ją po ludzku rozumiem, całe życie wpatrywała się w męża jak w ołtarz, a tu nagle ktoś ośmiela się szargać świętości.
Tylko uważajcie z tymi Thorgalami, bo tam jednak golizna i botopaniewiadomocojeszcze! Tak tylko wspominam, bo ostatnio na jakimś blogu czytałem zatrwożoną blogerkę, którą tknęło zanim dała dziecku do ręki "Łaumę", a tam w środku proszę, babka, z Jaćwingów ród wiodąca, polewa się benzyną i podpala, a ojciec zabija młotkiem zamienionego w zaskrońca dziadka. Ożeszfak! :P
UsuńBazyl: Nie wiem w jakim wieku było dziecko matki blogerki, ale jeśli około dziesięcioletnie, to myślę, że dało radę lepiej niż matka;) Z młodszym faktycznie bym nie próbowała. Chociaż z drugiej strony, pamiętam jak swego czasu zaczytywałam się w historycznych komiksach Barbary Sedler, a tam - w odcinku poświęconym Krzywoustemu - rzeź i jatka krwawa. Do dziś, obudzona w środku nocy, wyrecytuję komu i co wyłupił Bolek Ka:P
UsuńMarlow: Nie pamiętam w jakim wieku jest Twój syn, ale ja z komiksów współczesnych od młodego atakuję Samojlikiem we wszelkiej postaci; znakomicie sprawdza się u mnie też "Tymek i Mistrz", czytany po wielekroć (przez całą rodzinę). Z zagranicznych dla w miarę młodego czytelnika niezłe - wbrew pozorom - są też wszystkie okołogwiezdnowojnowe książkokomiksy Jeffreya Browna. Ze starszych (czyli: patrz synku, co mamusia z tatusiem czytali jak byli mali) chwytają też Kajko i Kokosz oraz Lucky Luke. Starszemu podoba się też Tintin (mi umiarkowanie). Ongrys wznawia też ostatnio Baranowskiego - to też ok. Ale już np. Szarlota Pawel (mój ukochany Kubuś Piekielny!) to dla nich zbyt duża abstrakcja (w sensie realiów).
Poza tym próbuję różnych rzeczy z biblioteki - polecam, zwłaszcza z uwagi na ceny komiksów, które rujnują kieszeń rodziców na równi z dziecięcymi butami:(
Dzięki - widzę, że trzymasz rękę na pulsie, co za imponująca wiedza na temat komiksów, zupełnie nielicująca z powagą statusu społecznego :-)
UsuńHm, jakby tu... Mój status społeczny ostatnio w oczach suwerena nurza się w dennym błocie, stąd i zamiłowanie do tak niskiej rozrywki jak komiksy dziwić nie powinno:P
UsuńA tak serio, to moja wiedza komiksowa jest nader nikła, uwierz. Znam parę nazwisk i parę próbek różnej twórczości. Mnie więcej wiem co lubię, a czego nie lubię. Będąc wychowana na komiksach ze "Świata Młodych" (tfu!), zawsze będę jednak ciągnąć w stronę tego, co już znam i co podobało mi się w komiksie najbardziej:)
Ze Świata Młodych, z moich czasów, pamiętam Jonkę, Jonka i Kleksa. Nie przepadałem za nimi bo to był dziewczyński komiks a chłopacy (!) czytali wówczas mrożące w żyłach przygody dwóch kapitanów; Żbika i Klossa z Tytusem i Kajkiem na dokładkę.
UsuńJonka i spółka to też Szarlota Pawel, ale mniej moim zdaniem udana niż Kubuś Piekielny (podział na dziewczyńskie i chłopackie się tu chyba nie sprawdza). Na Żbika i Klossa byłam za mała; ba! do niedawna nie wiedziałam w ogóle, że były komiksy o Klossie (zgroza, wiem:P). Za to teraz nadrabiam, skupując i czytając z wypiekami na twarzy wszystkie wznowienia Żbików, a do tego kolejne części historyjek "Z archiwum Jerzego Wróblewskiego". Miodzio. Moim idolem jest na razie Szeregowiec Kromka:D
UsuńO, a jeśli doszłam do Wróblewskiego, to przypomniało mi się, że w Świecie Młodych był też niejaki Binio Bill. Czytałabym i dzisiaj:)
Jestem zawstydzony! :-) Na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że w kiosku Ruchu przy mojej ulicy ŚM można było dostać tylko spod lady. To były czasy, gazety i książki spod lady - ciekawe, czy dziatwa szkolna w ogóle wie co to znaczy? :-) Pewnie to dla nich taka sama abstrakcja jak obsadka i bibuła :-).
UsuńTia, bo w naszych czasach obsadka i bibuła były na porządku dziennym :P
UsuńZWL: no, Ty się podobno lubujesz w Krasnoludkach, więc nie przypuszczam, abyś rozstawał się z kałamarzem:P
UsuńMarlow: owszem, ŚM tylko spod lady, a konkretnie "z teczki". O dziwo, gdzieniegdzie takowe teczki jeszcze funkcjonują. I książki, owszem, też "spod lady". Miałam bardzo zapobiegliwych dziadków - babcia jako kupująca wszystko (przy czym w odróżnieniu ode mnie wszystko co kupiła, natychmiast czytała) była marzeniem każdego księgarza; dziadek - aktywny działacz Federacji Konsumentów miał z kolei za pazuchą szereg rzeczowych argumentów mogących przekonać każdego kioskarza do tego, by odłożył jego ukochanej wnuczce nawet i gazetę z kolorowym plakatem:D
No ale to ja :P Pisałaś kiedyś stalówką z obsadką na co dzień?
UsuńNo ja nie. Ale ja tu jestem najmłodsza, pragnę nieśmiało zauważyć:P
UsuńAle niewiele, do gimanzjum nie chodziłaś :P
UsuńGdybym chodziła do gimnazjum, nie miałabym pojęcia o istnieniu "Świata Młodych", zdaje się. A tak nawet kiedyś załapałam się na wygraną w jakimś organizowanym przez nich konkursie. Nagrodą była książka Kraszewskiego, której do dziś nie przeczytałam, a która co gorsza leży ciągle w jakimś kartonie...
UsuńWięc tym bardziej tak się tu nie pusz najmłodszością :D
UsuńOt, dżentelmen...
UsuńCham, po peerelowskiej podstawówce :D
UsuńDobrze, że chociaż ośmioklasowej
UsuńCzyli dyplomowany :D
UsuńOto przyszłość naszych dzieci? Niedoczekanie!
UsuńWalcz, walcz!
UsuńOddalam się z godnością. Poczytam jakiś wykwintny komiks:P
UsuńMiłej lektury :)
UsuńPhi!
UsuńNie to nie :P
UsuńZnowu mi wątek umknął, przez te Wasze galopady komciowe :P
Usuń@momarta Kurczę, właśnie miałem napisać o wynalazku teczki na prenumerowane/odkładane gazety. Do dziś pamiętam złość, która mnie ogarnęła na wieść, że mój numer ŚM poszedł w obce ręce, bo (z nieznanych mi już dziś powodów) nie dotarłem danego dnia do kiosku po odbiór. No, ale to pani z kiosku rządziła i dzieliła :P
A z Łaumą Starszy poradził sobie doskonale i obaj uśmialiśmy się z tekstu o zabiciu Norbiego. Dla tych co już lecą, że jak to, polecam wpierw lekturę, bo kontekst jest jednak ważny :)
PS. Że też nie mogę znaleźć tego linka do tekstu o komiksie, o którym tu piszę :(
Obawiam się, że mój Starszy nie chwycił kto to Norbi... Ale "Łauma" to w ogóle faktycznie dość wywrotowa jest. Konkluzje, do których dochodzi Ojciec na końcu (mam na myśli przemyślenia na temat tego co jest człowiekowi potrzebne do szczęścia) podpadają, zdaje się, częściowo pod czyn karalny:P
UsuńLinka znajdziesz z pewnością wówczas gdy będziesz chciał napisać na przykład o Żeromskim. Mógłbyś spróbować o nim napisać, bo chętnie bym poczytała. O "Łaumie" oczyma wrażliwej matki, rzecz jasna:D
Nie dam rady z Żeromskim, ale jak tylko, zupełnym przypadkiem, wynoram, to wrzucę :)
Usuń"Wynoram"?! Domyślam się co to znaczy, ale pierwsze słyszę, jak rany! Ty może odstaw te komiksy, co?
UsuńPS. Zrobiłam powtórkę "Łaumy"; teraz czas na "Kościsko":D
Czekam zatem z niecierpliwością na wpis :P A wyraz pożyczony, nie mój :) I odstawić też nie mam co, bo WBP jakoś przystopowało z powiększaniem kolekcji i najnowszych tytułów po prostu brak :(
UsuńA skąd wiesz, że ja o tym napiszę, hę? Chociaż, owszem, coś tam po głowie zaczęło się kołatać:P
UsuńA mię teraz kusi to, ale zdaje się, że w ciągu miesiąca wydałam na książki tyle, ile przeciętny Polak wydaje w ciągu całego swojego życia, więc hamuję się, hamuję...
Tego nie znam, ale po umiarkowanym sukcesie, podarowanego na urodziny Młodszego, Hugo, wstrzymuję się z kupnem komiksów za więcej niż 5 dych i czekam z nadzieją, że może znajdę na półce WBP. Np. taką "Totalnie nie nostalgię". :P
UsuńHugo mnie też nie kręci, więc rozumiem Twojego Młodszego:) Ale, szczerze powiedziawszy, nie rozumiem też tego pędu do wydawania wszystkich komiksów wyłącznie w wydaniach zbiorczych - wiem, że to ładnie wygląda, dobrze prezentuje się na półce i nie rozpada się wskutek wielokrotnego czytania, ale mimo wszystko łatwiej byłoby mi zdobyć się na zakup jednej części za 30 zł (niech będzie nawet, że 35) niż pięciu naraz za stówę.
UsuńA Nienostalgię mam na półce. Przeczytałam ze 20 stron, po czym nieco się przestraszyłam i porzuciłam lekturę. Ale wrócę, może w czasie urlopu.
Zgadzam się, choć przyznaję, że są takie rzeczy, które z chęcią powitałbym w zbiorówkach. Słowem, nie dogodzi :P Wkurza też fakt, że te straszące ceną zbiorówki są zazwyczaj foliowane i zazwyczaj nie ma na półce "rozebranego" egzemplarza do wglądu :(
UsuńMy ciągle czekamy na dalsze części Merlina, ale chyba straciłem nadzieję, że coś z tego jeszcze będzie :( Szkoda, bo Młodszy polubił wielce.
Teoretycznie jeśli ładnie poprosisz, może ktoś Ci to rozfoliuje. Teoretycznie, podkreślam.
UsuńSwoją drogą, to foliowanie zazwyczaj nie ma sensu (poza powodowaniem, że zakup książki staje się mało ekologiczny), gdyż w środku nie ma żadnych ekstrasów luzem. A funkcja zabezpieczająca też jest raczej nikła. Czyżby lobbing producentów folii?:P
O Merlinie zapomniałam, a u mnie chyba też mógłby chwycić. Sprawdzę czy jest w biblio, dzięki!
Z tą folią, to może być tak jak z wszechobecną kostką brukową :P Napisałem do wydawnictwa, korzystając z formularza kontaktowego na stronie, ale na razie bez odzewu. Telefonu brak :( Coś mi się widzi, że raczej nasze dzieci nie doczekają się kontynuacji, a przynajmniej nie ze strony tego akurat wydawcy :P
UsuńOdpowiedzieli. Planują. Nie znają daty. Nie przed 2019 :(
UsuńCzymże są dwa lata wobec wieczności?
UsuńA tak serio, w przypadku książek dla dzieci takie działanie wydawców jest niezrozumiałe. Tzn. rozumiem - koszty, ale oczywistym jest, że jeśli książka jest adresowana do powiedzmy siedmiolatków, to na jej kontynuację za dwa lata mogą się co najwyżej wypiąć. Chyba, że seria rośnie razem z czytelnikiem, jak - nie przymierzając - Harry Potter.
Ale to w sumie fajne problemy. Chciałabym mieć tylko takie przez całe życie.
O tym samym pomyślałem. Dzisiejszy target w przypadku dzieci przestaje być targetem nawet w krótszym cyklu niż 2 lata. Szkoda :(
UsuńPS. Moim dzisiejszym, małym problemem jest ból rąk po niedzielnej wycieczce biegowej. I tak, nie pomyliłem się, rąk. Ramion dokładnie :P
Szkoda, owszem. Przerobiłam to właśnie na przykładzie Pana Brumma (choć tu pretensje nie do wydawcy, lecz autora, że za wolno pisze:P): pierwsze Brummy czytaliśmy ze Starszym, zarykując się zgodnie. Młodszy słuchał i też się śmiał, lecz nie do końca wiedział o co chodzi. Teraz Starszy na widok Brumma prychnął pogardliwie i kompletnie nie był zainteresowany lekturą. Na szczęście Młodszy jeszcze daje radę. Ale przypuszczam, że najpóźniej za dwa lata będę kupować Brummy wyłącznie dla siebie...
UsuńPS. Odganiałeś się od komarów?
Ale to też wszystko zależy. Czasem jeszcze udaje mi się namówić towarzystwo na chichranie przy Brummie czy Matyldzie. Faktem natomiast jest, że coraz częściej przerzucam w internetowej księgarni kategorie 6+ i w dół i skupiam się na innych lekturach :(
UsuńPS. No właśnie nie, ale sporo machałem przy zbiegach. Wczoraj mało nie potłukłem miski z sałatką, jak po nią sięgnąłem i zacząłem podnosić :P
Rzuciłam okiem na scenariusz lekcji i przyznaję, że nie rozumiem. Nauczyć dzieci pisania ogłoszeń i charakterystyki postaci można na dowolnej książce, nie zniechęcając dzieci przy tym do czytania. Jeśli już "Szatan..." jest lekturą to może połączyć to z historią i zrobić lekcję o wojnach napoleońskich. Chyba jednak mało komu się chce wyjść poza schemat.
OdpowiedzUsuńJasne, można dyskutować. Każdemu w duszy zagra zresztą co innego; mnie samą niektóre moje skojarzenia wokółlekturowe często napawają zdumieniem;)
UsuńMyślę, że pójście tropem "detektywistycznym" jest w tym przypadku stosunkowo bezpieczne: wzbudzi to zainteresowanie większości uczniów. A że będzie nieco płytkie? Myślę, że to najmniejszy problem.
Pamiętam jak kiedyś Marzena Żylińska opowiadała mi o tym jak w jednej ze szkół (kompletnie nie pamiętam jakiej) omawiano "Anię z Zielonego Wzgórza" - na wszystkich lekcjach, łącznie z matematyką:) To dopiero był odjazd! Ale to z kolei wymaga współpracy pomiędzy poszczególnymi nauczycielami, a nie tylko "przerabiania" materiału przez każdego z nich, bez oglądania się na to, czy jest to w jakikolwiek sposób spójne z tym, co robią inni.
U nas nacobezu stosowała chyba tylko jedna pani ;) Na szczęście, uff.
OdpowiedzUsuńA "Szatan ..." akurat nam poszedł nieźle, może dlatego, że najpierw obejrzeliśmy (ale dużo wcześniej) obie wersje filmowe. Z lektur (które czasem czytam, czasem nie mam ochoty) dla mnie, ta jest ok, najbardziej chyba, nazwijmy to 'staroświecki', język odrzucił mnie przy Tomku Sawyerze i chłopcach z Placu Broni - tu się poddałam, dziecię dzielnie przeczytało.
No proszę, a u nas w klasach IV-VI prawie wszyscy, na czele z panią od religii.
UsuńFilmu młodzieży nie zapodałam, ale gdy teraz rzuciłam okiem na obsadę tej starszej wersji filmowej, sama nabrałam ochoty.
Przy "Chłopcach z Placu Broni" miałam to samo wrażenie jeśli chodzi o język. Temu można jednak zdaje się zaradzić, bo jest nowe, podobno lepsze, tłumaczenie. Starszemu jednak to nie przeszkadzało - ani w przypadku Chłopców, ani w przypadku Tomka Sawyera.
Przyznać muszę że łapię się za siwiejącą głowę - "Szatan" jako ramota?
OdpowiedzUsuńSzczęsliwie wlasna, dziesięcioletnia dziatwa,sztuk dwie, płci obojga,czytała równie chętnie jak przygody Percyego Jacksona.
Może dla tego, że bez szkolnych uwikłań?
Myślę, że rzecz raczej w indywidualnych upodobaniach. Osobiście też znam jedno dziecko, które przeczytało "Szatana" i nie ziewało. Ale jest to dziecko, które czyta wszystko w ilościach hurtowych - marzenie każdego czytającego rodzica, jedno na milion. Z tego co przekazał mi Starszy, u niego w klasie odczucia wszystkich dzieci były podobne. Przy czym około połowy w ogóle nie próbowało zacząć czytać książki jako takiej.
UsuńSzczerze mówiąc wpis przeczytałam z niejakim bólem i poczuciem niesprawiedliwości. Tak, jestem nauczycielem języka polskiego. Tak, moi uczniowie czytają "Szatana" (6 klasa). I nie - nie uważam siebie ani swoich wyborów lekturowych za relikty przeszłości. Sądzę za to, że lekcje języka polskiego są także po to, by pokazywać dzieciakom nie tylko literaturę współczesną, która często, nie ukrywajmy, nie jest nawet w połowie napisana tak pięknym językiem jak ta dawniejsza. Chyba ważne, aby znaleźć złoty środek? Zaś co do tak intensywnie krytykowanego przez Państwa "nacobezu" - nie stosuję. Nie dlatego, że uważam za głupie - po prostu na lekcji brak mi czasu. Mam jednak wrażenie, że i tak to zawsze nauczyciel będzie tym, na którego rodzic wyleje kubełek pomyj - w końcu to my piszemy całą podstawę programową, jesteśmy odpowiedzialni za te durnowate charakterystyki i wszystko, co w oświacie działa nie tak :D Przyznam, że między innymi przez takie wpisy zamierzam zmienić branżę - dotykają mnie do żywego jako młodą nauczycielkę (jeszcze) z pasją i pomysłami. Polska szkoła wkrótce naprawdę będzie siedliskiem "wapniaków" - w takiej atmosferze nikt młody, kto jeszcze ma odwagę i chęć na zmiany, pracować nie zechce. Pozdrawiam, Daria
OdpowiedzUsuńWszystko pięknie, ale mówię: "sprawdzam". Czy Pani uczniowie naprawdę czytają lektury, które Pani z nimi omawia? W sensie: czytają cały, oryginalny tekst, a nie opracowania lub ich streszczenia? Będąc matką siódmoklasisty i mając dobre relacje z jego kolegami i koleżankami (w takim sensie, że rozmawiam z nimi, jak sądzę, w miarę na luzie), śmiem twierdzić, że wątpię. "Przerobić" można wszystko, pytanie tylko: po co? Po to, żeby dzieci znienawidziły książki (Starszy jest na najlepszej ku temu drodze; właśnie trawi "Zemstę", poprawiając "Latarnikiem")? Po to, żeby napędzić koniunkturę wydawnictwom wydającym streszczenia i opracowania?
UsuńI proszę nie odbierać tego jako ataku na siebie jako nauczycielkę. Wiem doskonale, że podstawa programowa jest taka a nie inna, a dzieci trzeba przygotować chociażby (pozostając przy szkole podstawowej) do egzaminu w ósmej klasie. Ale, doprawdy, nauczyciele, którzy mają pasję i pomysły ciągle są mniejszością. I mam wrażenie, że jeszcze długo będą.
Zgadzam się z panią Darią. Jestem nauczycielem języka polskiego z piętnastoletnim doświadczeniem - gimnazjum, szkoła podstawowa i średnia. Przebrnęłam przez różne lektury na wszystkich poziomach - obowiązkowe i dodatkowe. Według mnie dzieci (i młodzież) powinni stykać się z różną literaturą - szczególnie z klasyką. Lektura to nie tylko "czytadło". To zawsze powinien być kontakt z pięknym językiem i dobrym tekstem. Niestety nie jest - współczesna literatura jest przyjemniejsza w odbiorze niż klasyka, ale bardzo często napisana fatalnym językiem - albo fatalnie przełożona i na dodatek jeszcze wydana. Literówki, BŁĘDY JĘZYKOWE i inne kwiatki. Pilnujemy tego, co jemy, a przecież to, co czytamy, wpływa na nas tak samo. "Niezgodna" może być przyjemnym czytadłem dla nastolatek, ale jest to niestety źle napisana książka. Przez cały trzeci tom autorka nie ma pojęcia, co zrobić z bohaterami - i tak przez kilkaset stron. Wydumana, nadmuchana, napompowana i rozreklamowana pozycja. Przeczytałam - i żadna inna książka nie zawiodła mnie tak bardzo. Brak szacunku dla czytelnika, gatunku, sztuki. Ale nastolatki zaczytywały się nią kilka lat temu. Czy tylko dlatego, że książka jest popularna, powinna stać się lekturą? Za kilka lat przestanie być popularna. W podstawówce dzieci stykały się z Tomkiem Wilmowskim i Anią z Zielonego Wzgórza. Coś dla chłopców i coś dla dziewcząt. Nigdy się nie zdarzyło, że lektura spodobała się wszystkim. Widzieliście kiedyś książkę, która podoba się wszystkim? Powodzenia w szukaniu! Nikt nie napędza koniunktury wydawcom streszczeń i opracowań - nie ma czego napędzać. Szanowna pani, kto teraz KUPUJE streszczenia? Internet się od nich roi! I kto tu tkwi w poprzedniej epoce? Oczywiście że nie wszyscy czytają lektury. W czasach mojej mamy też nie wszyscy czytali. Każdy powinien się zetknąć z różnymi tekstami - aby wyrobić sobie jakiś pogląd i literacki smak. Chcecie państwo, by dzieci były szczęśliwe? Posadźcie je na kilkanaście godzin przed komputerem, a będą. Tylko czy im to wyjdzie na dobre? Chcecie, żeby dzieci czytały? Nie dawajcie im komórki, dopóki nie dojrzeją. W trzeciej podstawówki prawie wszystkie dzieci mają telefony. Jakim cudem jakakolwiek książka ma rywalizować z komórką?
OdpowiedzUsuńCo do NACOBEZU - metoda przydatna w pracy z bardzo słabymi uczniami. Wszystkich pozostałych ogranicza. Reformatorzy zawsze się znajdą, więc należy się spodziewać wielu genialnych pomysłów.
Nie dziwię się, że młodzi nauczyciele odchodzą z zawodu. Pracuję od 15 lat i szukam innej możliwości. A naprawdę lubię, to co robię. Rodzice z pretensjami o wszystko, a do tego przekonani, że wiedzą wszystko o pracy nauczyciela, realiach pracy na lekcji. Charakterystyka nie jest po to, żeby dziecko po raz kolejny zgodnie z programem napisało charakterystykę, ale żeby nauczyło się wyrażać i uzasadniać swoje zdanie, nazywać uczucia, budować dłuższą wypowiedź. Jak wygląda rzeczywistość na lekcji polskiego? Mało które dziecko potrafi zbudować ustną wypowiedź dłuższą niż dwa zdania. Dlaczego? Bo często nie mają nic do powiedzenia. Dlaczego? Bo nie czytają nic wartościowego, tylko książki przyjemne. Siedzą przed komputerem, z komórką od pierwszej podstawówki. Rozmawiają o idiotycznych, odmóżdżających programach telewizyjnych, śledzą głupie, bezmyślne kanały na Youtube. Chcecie, żeby dzieci czytały? Na to niestety trzeba czegoś więcej niż sympatycznych, miłych i przyjemnych lektur. Rodzice wiedzą najwięcej o szkole i metodach nauczania - tak jak pacjenci uzbrojeni w wiedzę z Internetu od lekarzy.
Nauczyciele z pasją i pomysłami są mniejszością, bo rezygnują z zawodu. Nie dziwię im się. Sama mam dość. Za ile mają się starać? Za 2400 na rękę? Po 15 latach? Nawiasem mówiąc w tej sumie jest już wychowawstwo. Bez tego jest trochę ponad 2200. Pasja pasją, a rachunki się same nie zapłacą.
Pozdrawiam.
P.S. Refleksja:
UsuńNic w życiu nie jest łatwe i przyjemne, o wszystko trzeba walczyć, na wszystko trzeba zapracować. Kiedy dzieci mają się tego nauczyć? Jak będą dorosłe? Kiedy mają się przekonać, że cały świat nie będzie ścielił im się do stóp? Że czasem trzeba zacisnąć zęby i zrobić coś, co nam się nie podoba? Chowanie pod kloszem - nawet takim - to zabieranie dziecku możliwości dojrzewania i stawania się samodzielnym.
Proszę mi też wierzyć, po wielu latach pracy w gimnazjum mogę pani powiedzieć, że nie trzeba rozmawiać "na luzie" z osobami w tym wieku, żeby wiedzieć, że wielu czyta streszczenia - mówią o tym zupełnie otwarcie także ci, z którymi się nie jest w dobrych relacjach (ci zresztą o wiele chętniej). Młodym ludziom oferuje się drogę na skróty w wielu dziedzinach życia - więc z niej korzystają. Jak każdy człowiek. Jak też robili moi rodzice. Zwyczajnie - to ludzkie. Tak jak przebieganie na czerwonym świetle, kiedy na horyzoncie nic nie widać. Kto by wtedy czekał na zielone?
Dobrze by było, aby rodzice piszący takie komentarze pamiętali, że widzą tylko jedną stronę. A to znaczy, że daleko im do obiektywizmu. Mówienie w takiej sytuacji "sprawdzam" świadczy o ignorancji. I niestety takie wypowiedzi: "Ale, doprawdy, nauczyciele, którzy mają pasję i pomysły ciągle są mniejszością. I mam wrażenie, że jeszcze długo będą" - to zwykłe świństwo i BIERNA AGRESJA. Jeśli ktoś ma tak bogatą wiedzę i tyle pomysłów, uważam, że absolutnie nie powinien zatrzymywać tego dla siebie, ale podzielić się ze światem i wzbogacić nasz system edukacji. Każdy może zostać nauczycielem, każdy ma do przejścia taką samą ścieżkę. Zachęcam. To praca, w której nie ma szans na nudę (mówię to całkiem poważnie, bez sarkazmu - nigdy się w pracy nie nudziłam).
Proszę też nie udawać, że nie jest to "atak na nauczycielkę". Oczywiście że jest, tyle że zawoalowany. Fakt posiadania dziecka nie czyni nikogo specjalistą w zakresie wychowania. Ani tym bardziej nauczania jakiegokolwiek przedmiotu.
Życzę wszystkiego dobrego. I odrobiny autorefleksji.
Wbrew temu, co zdaje się pani sugerować, proszę mi wierzyć, nauczyciele robią to nieustannie. Nazywa się to ewaluacja. Ewaluujemy absolutnie wszystko. Programy, wyniki, egzaminy, zajęcia dodatkowe, innowacje, wycieczki, wyjścia, uroczystości - wszystko. Z każdej ewaluacji mamy obowiązek sformułować wnioski. Nikt nie korzysta ciągle z tych samych scenariuszy ani pożółkłych zeszytów - spotkałam w swojej karierze jednego nauczyciela, który coś takiego robił. Jednego. Każdy ciągle szuka nowych sposobów, nowych środków, bo świat nieustannie się zmienia i nie da się pracować w tymi samymi metodami. Ten sam tekst można omawiać przy pomocy różnych metod. "Zemstę" da się omawiać na wiele sposobów, angażując uczniów w różne rodzaje aktywności. Fakt, że tekst powstał dwieście lat temu, nie sprawia, że jest przestarzały. Ktoś mi nie wierzy? O, proszę:
«Wiesz, dlaczego dzwon głośny? Bo wewnątrz jest próżny»
Ignacy Krasicki.
Lata siedemdziesiąte XVIII wieku.
Rzecz nie w tym, kiedy tekst został napisany. Rzecz w tym, jakie wartości w sobie niesie.
Długi tekst i pełen nie biernej, lecz czynnej agresji. A szkoda, bo można byłoby podyskutować o wielu sprawach, na które Pani, często trafnie, zwróciła uwagę.
UsuńAle nie chce mi się, naprawdę. Wykrzyczała się Pani, wyładowała na mnie, super. Potraktujmy to jako Pani korzyść. Jeśli pójdzie za tym jakaś autorefleksja, proszę o sygnał. Chętnie porozmawiam, ale w innej tonacji.
Dobrego tygodnia, mimo wszystko.
A ja się zgadzam z panią nauczycielką. Widzę, że autorce zabrakło argumentów i postanowiła nie ciągnąć dyskusji. Ten tekst jest po prostu atakiem. I to nie na program, nie na narzucone odgórnie zagadnienia, tylko na nauczycieli. Zastanawia mnie, czego rodzice oczekują od szkoły. Cyrku? Ale takiego, który się wszystkim spodoba. Wymagane jest podawanie NaCoBeZu - dla słabszych uczniów to wskazówka, jakie zagadnienia po lekcji powinny być jasne. Ale dla rodzica i to jest śmieszne. Cololwiek się zrobi, w jaki sposób by się nie próbowało wyjść naprzeciw dzieciom w tym nawale materiału - i tak będzie krytykowane. Najlepiej, żeby nie wymagać, tylko głaskać po głowach? Żeby było miło, łatwo i przyjemnie? I nic poza tym... Roszczeniowość to drugie imię obecnego rodzica. Ocenianie, niezadowolenie. A od siebie absolutnie nic...
UsuńNie chce mi się z Panią/Panem polemizować, szkoda prądu. Dobrych wakacji!
UsuńA ja odcinam się od komentarzy i napiszę, że bardzo lubię ta książkę :)
OdpowiedzUsuńNo i super! Ja, wbrew pozorom, również:)
Usuń