W
tekście „Cesarz bez poddanych”, napisanym krótko po śmierci Ryszarda Kapuścińskiego (do
przeczytania tutaj), Piotr Bratkowski podzielił się między innymi taką
refleksją:
„ (…) oto wcale nie oddajemy hołdu prawdziwemu
Ryszardowi Kapuścińskiemu, lecz jego stworzonemu przez media wizerunkowi;
wizerunkowi wielce dla nas wygodnemu, pozwalającemu się łączyć we wspólnej
żałobie, lecz zarazem zwalniającemu od stawiania sobie trudnych pytań. Ten
wizerunek składa się z kilku stereotypów. Chłopca, który wychodząc z ubogiego,
poleskiego miasteczka, ruszył w świat i zyskał sławę. Polaka przyjmowanego na światowych
salonach, mędrca obsypanego nagrodami, odznaczeniami i honorowymi doktoratami.
Starszego, niezwykle sympatycznego pana, który od czasu do czasu pojawiał się w
telewizji, wygłaszając kilka przemyśleń na tyle mądrych, by zatrzymały na
chwilę uwagę widza, i na tyle ogólnych, by niemal każdy widz mógł uznać je za
swoje.”
Rok 2018, w którym już
za chwilę, 12 maja, przypadnie 10 rocznica śmierci Ireny Sendlerowej, uchwałą
Sejmu RP został ustanowiony rokiem jej imienia. W uchwale, przyjętej 8 czerwca 2017 r. czterysta trzydziestoma pięcioma głosami za, przy jednym wstrzymującym
i braku głosów przeciw, posłowie stwierdzili:
„Irena Sendlerowa, pseudonim okupacyjny „Jolanta”, to wybitna polska
działaczka społeczna. Urodziła się 15 lutego 1910 roku w Warszawie, gdzie zmarła 12 maja 2008 roku.
W
czasie II wojny światowej jako kierowniczka referatu dziecięcego Rady Pomocy
Żydom „Żegota” zorganizowała siatkę ludzi i instytucji, z którymi niosła pomoc
dzieciom z getta. Przyczyniła się do ocalenia z Holokaustu około 2500
żydowskich dzieci. Z narażeniem życia, heroizmem, w największej konspiracji
wyprowadzała dzieci z warszawskiego getta, a następnie znajdowała im
schronienie w polskich rodzinach, klasztorach i domach opieki.
W
październiku 1943 roku Irena Sendlerowa została aresztowana, była
przesłuchiwana i torturowana w siedzibie Gestapo przy alei Szucha i więziona
przez 100 dni na Pawiaku. Nawet pod groźbą kary śmierci nie zdradziła swoich
współpracowników ani nie ujawniła żadnych informacji. Prowadzony przez Irenę
Sendlerową rejestr uratowanych dzieci pozwolił im na poznanie ich własnej
tożsamości, a także odnalezienie bliskich po zakończeniu II wojny światowej.
Irena
Sendlerowa została uhonorowana w 1965 roku medalem Sprawiedliwej wśród Narodów
Świata, w 2003 roku – Orderem Orła Białego, w 2007 roku – Orderem Uśmiechu. Od
1990 roku Honorowa Obywatelka państwa Izrael.”
Powyższa uchwała jest
hołdem złożonym stworzonemu w ostatnich latach wizerunkowi Ireny Sendlerowej, miłej
starszej pani, którą znają nawet w Ameryce, listkowi figowemu, który tak
pięknie przesłania to, czym niekoniecznie chcielibyśmy się chwalić.
Irena Sendlerowa źródło zdjęcia |
Niestety, przywołane w niej fakty niekoniecznie odpowiadają historycznej prawdzie. Ani 2500 dzieci, ani 100 dni na Pawiaku. To znaczy owszem, uratowane dzieci tak i Pawiak tak, jednak przywołane liczby niekoniecznie się zgadzają z twardymi danymi.
Czy Sendlerowa byłaby treścią
uchwały ucieszona? Pewnie tak. W każdym razie ta Sendlerowa, jaką była w
ostatnich latach życia.
Czy jej działalność w
czasach okupacji, która przyniosła jej sławę i chwałę, jest dziś przedmiotem
głębszej analizy ogółu, w tym zwłaszcza czterystu trzydziestu pięciu
głosujących „za” posłów? Śmiem twierdzić, że niekoniecznie.
Tymczasem Bikont próbuje wyłącznie powiązać
ze sobą w zgrabną całość, nie zaś w splątany kłąb, szereg sznurków, po których
plotła się historia Ireny Sendlerowej. Po kolei, od początku, od narodzin małej
Irenki, wówczas jeszcze Krzyżanowskiej, aż do czasów współczesnych.
Podjętej przez autorkę próbie towarzyszył wielki wysiłek, niestety jeśli chodzi o efekty zbliżony do tego jaki przypadł w
udziale Syzyfowi.
„I tak już będzie cały czas z tą opowieścią. Spędziłam setki godzin w
archiwach, rozmawiałam z dziesiątkami osób, już, już wydawało mi się, że
chwytam jakąś nitkę, że mogę powiedzieć coś pewnego o życiu Ireny Sendlerowej,
po czym okazywało się, że znowu coś się nie zgadza.” – uprzedza lojalnie
autorka już na początku trzeciego rozdziału (łącznie jest ich
dwadzieścia).
Margarita Turkow dziś źródło zdjęcia |
W czasie lektury początkowo można odnieść wrażenie, że postać Sendlerowej jest tylko pretekstem do
opowiedzenia o zagładzie Żydów z warszawskiego getta. O straszliwych czasach. O
rozrywających serce losach żydowskich dzieci. Bikont opowiada bowiem o
Sendlerowej przez pryzmat indywidualnych historii osób, które się z nią
zetknęły.
Czytelnik pozna więc
między innymi historię córki Jonasa Turkowa, Margarity. Uratowanej, a jednak od
czasów wojny aż do teraz mającej poczucie, że nie żyje.
„Coś we mnie pękło na zawsze, kiedy mieszkałam u Borcińskiej [osoba, u
której była ukrywana]. Ja wtedy w Zielonce błagałam rodziców, żebym mogła
zostać z nimi. Wiedziałam, że jak przeżyję, będę w środku martwa. Odesłali
mnie. Dlaczego nie kochali mnie tak, żeby chcieć ze mną umrzeć?”
Renata Skotnicka-Zajdman źródło zdjęcia |
Bikont opowie także o Renacie
Skotnickiej-Zajdman, która poznała Sendlerową w roku 1993 i od tego czasu
zaprzyjaźniła się z nią, stając się jej ambasadorką na drugiej półkuli
(Skotnicka-Zajdman mieszkała w Montrealu), mimo że jej wojenna historia nie
była z nią związana (życie zawdzięczała rodzinie Bartczaków).
„Jak tylko zobaczyłam Irenę, zapragnęłam, by była częścią mojego życia” -
powie Annie Bikont krótko przed swoją śmiercią.
W opowieści pojawi się
także wiele innych nazwisk (zamieszczony na końcu spis postaci liczy blisko
sześćdziesiąt osób), bardziej lub mniej znanych. Są wśród nich między innymi pisarz
i literaturoznawca Michał Głowiński - z całą pewnością uratowany dzięki
Sendlerowej; współpracownik Sendlerowej z Wydziału Opieki - Jan Dobraczyński, powojenny
pisarz; Adam Celnikier (od czasów wojny - Stefan Zgrzembski) – drugi mąż
Sendlerowej; Helena Radlińska – pedagożka i mentorka Sendlerowej czy rodzice pisarki
Joanny Papuzińskiej – Stanisław Papuziński i Zofia Wędrychowska.
Im dalej w lekturę, tym z jednej strony lepiej, gdyż kończą się (a w
każdym razie nie są już tak skondensowane) dramatyczne opowieści, sprawiające,
że przeczytanie jednego rozdziału trzeba rozłożyć na kilka dni. Z drugiej, rośnie konsternacja. Pojawia się bowiem coraz więcej wątpliwości,
nieścisłości, zmyśleń, często wprowadzanych, bardziej lub mniej świadomie przez
samą Sendlerową. Trudno w takich okolicznościach wierzyć w mit.
źródło zdjęcia |
Anna Mieszkowska,
autorka pierwszej książki traktowanej jako biografia Sendlerowej, wydanej po raz
pierwszy w roku 2004 pod tytułem „Matka dzieci Holocaustu. Historia Ireny
Sendlerowej”, opowiadała jak wyglądała, wspólna z Sendlerową, jej praca nad tą
książką.
„Irena
Sendlerowa postawiła mi trzy warunki: proszę nie nagrywać, nie notować i nie
zadawać bolesnych pytań. Spisywałam coś na skrawku papieru, podarła przy mnie i
wrzuciła do kosza. Ten tekst był dwukrotnie autoryzowany, skakało jej ciśnienie
i cukier. (…) Miałam bardzo mało czasu i bohaterkę, która nie nadawała się na
dziennikarskie śledztwo.”
Czy godzi się „grzebać”
w historii Sendlerowej, skoro ona sama wyraźnie sobie tego nie życzyła? Odpowiedź
na to pytanie nie jest oczywista (to samo pytanie stawiano zresztą także po
śmierci przywołanego na wstępie Ryszarda Kapuścińskiego, zwłaszcza w kontekście
jego biografii autorstwa Artura Domosławskiego).
Bikont odpowiada na nie
pozytywnie, opisuje więc także powojenną działalność Sendlerowej, epizody dla
których brak jest miejsca w hagiografii.
Bo jak powiązać z tą
sympatyczną starszą panią fakt, że była między innymi członkinią partii
komunistycznej, wcale nie wbrew własnej woli?
Jak pogodzić ze
świętością to, że nie była w stanie ułożyć sobie życia prywatnego, żyjąc – z katolickiego
punktu widzenia – w grzechu? Z pierwszym mężem, Sendlerem, rozwiodła się, po
latach pobrała ponownie, by znów się rozwieść; z drugim, Celnikierem –
Zgrzembskim wprawdzie się nie rozwiodła, jednak faktycznie rozstała na cztery
lata przed jego przedwczesną śmiercią.
Czy pasuje do świetlanej
postaci to, że jej dzieci miały do niej żal o to, że według ich pamięci nigdy
nie było jej w domu. „I oni nigdy mnie, np.
dziś, nie pocałują, bo mówią: „Teraz chcesz nas całować – a gdzie byłaś?? jak myśmy
byli mali i czekaliśmy na Twe pocałunki?? – to ty byłaś na rozmaitych
zebraniach?” - żaliła się Sendlerowa
w liście do przyjaciółki, Wandy Rotenberg.
Ktoś, kto nad wszystko przedkłada
wielbienie pomników, kto uwielbia się chełpić cudzymi zasługami, traktując je niemal
jak swoje (co sprzyja wszak ich wyolbrzymianiu), nie będzie zadowolony.
Nie spodoba mu się z
pewnością bezceremonialność, z jaką Anna Bikont pisze (a warto przypomnieć, że
książka ukazała się pod koniec października ubiegłego roku, na długo przed,
mówiąc delikatnie, zamieszaniem z przegłosowaną w styczniu tego roku
nowelizacją ustawy o IPN) że „Irena
Sendlerowa wraz z Janem Karskim stała się sztandarowym produktem eksportowym
Polski. Dla narracji patriotyczno-obronnej, która żywi się odpieraniem
wyimaginowanych ataków godzących w dobre imię kraju, oboje są darem
Opatrzności.”
Nie wydaje się również,
aby ów ktoś dobrze odebrał to, iż w innym miejscu Bikont stwierdza, że „by dopasować Sendlerową do obowiązującego w
dzisiejszej Polsce wzorca bohatera, trzeba było wiele faktów z jej życia
przykroić, dosztukować i doszyć. Chodziło przy tym nie tylko o umieszczenie
Sendlerowej w panteonie aktualnych narodowych świętych. Celem było także
przenicowanie doświadczenia Sprawiedliwych – ich dojmującej samotności,
poczucia, że walczą nie tylko z niemieckim okupantem, ale także z polskim
otoczeniem – na doświadczenie całego narodu, wystawiające dobrą notę Polakom en
bloc. Jak to trafnie ujął tygodnik „Niedziela”: „dziś historia jej życia
podawana jest w mediach i na lekcjach historii jako piękny przykład postawy
Polaków wobec Holocaustu.”
Pomnik Sendlerowej w Moskwie źródło zdjęcia |
W mity, legendy i żywoty
świętych przyjemnie jest wierzyć. Poza tym podobizny świętych ładnie wyglądają, oprawione w złote ramki i postawione na komodzie wśród rodzinnych portretów.
To, że życie nie jest
czarno-białe, a postaci ludzkie jednowymiarowe, choć oczywiste, jest znacznie
mniej fotogeniczne.
Anna Bikont podeszła do
Ireny Sendlerowej z najwyższym szacunkiem. W napisanie książki o niej włożyła
olbrzymi nakład pracy. Niemal każde zdanie jest tu znakomicie udokumentowane,
dzięki czemu czytelnik w każdej chwili może powiedzieć: „sprawdzam”. Wydawałoby
się, że nie sposób zarzucić jej, że dopuściła się przekłamania, jednak nie ma
dziś u nas rzeczy niemożliwych.
Owszem, Bikont obtłukła
ze wszystkich stron kryształową figurę Sendlerowej. Ci, którzy lubią piękne,
lśniące formy mogli poczuć się zawiedzeni. Warto jednak, by otarłszy łzy
sprawdzili, czy kryształ nie był przypadkiem plastikową podróbką, a w jego
wnętrzu nie kryło się coś dużo cenniejszego. Choć znacznie mniej
ostentacyjnego.
Anna Bikont „Sendlerowa.
W ukryciu.” Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017.
Czekam na tę Sendlerową na Legimi i czekam. A w tzw. międzyczasie przeczytałem coś zgoła odmiennego w tematyce, czyli "Pod klątwą".
OdpowiedzUsuńJa czekałam tak w bibliotece, ale się doczekałam:) A jak "Pod klątwą"? Mam na to dużą ochotę, ale cena mnie jak na razie skutecznie powstrzymuje. Objętość trochę też (przeczytałeś oba tomy?). Poza tym mam wrażenie, że po "Sendlerowej" muszę zrobić przerwę, bo emocjonalnie padnę.
UsuńIlość przejrzanej przez autorkę dokumentacji i ilość przypisów przytłacza. Jest parę wniosków IMO na wyrost, ale praca włożona w publikację robi wrażenie. Jestem po pierwszym tomie, bez przypisów, bo te zostawiłem sobie na później (stanowią prawie połowę 1ego tomu). Zdaniem Sąsiada drugi tom jest jeszcze ciekawszy.
UsuńPodobnie jest u Bikont - żeby napisać te około 400 stron, wcześniej musiała przeczytać 400.000 innych. Choć mam wrażenie (może mylne), że "Sendlerowa" to przy "Pod klątwą" czysta beletrystyka. Drugi tom przeraża mnie bardziej niż pierwszy, w każdym razie na podstawie opisu na stronie wydawcy. Tak czy siak, w mojej bibliotece już jest - grzecznie ustawiłam się w kolejce (bo takowa już stoi, a jakże!).
UsuńDziękuję za ten tekst, tak dopracowany. Niedawno czytałam dzieciom o Sendlerowej, ale (jak to teraz widzę), laurkę.
OdpowiedzUsuńDziękuję za dobre słowo, starałam się:)
UsuńPisząc o Sendlerowej dla dzieci najłatwiej popaść w laurkowatość. Zwłaszcza gdy nie wykona się wcześniej tak rzetelnej pracy jak to zrobiła Anna Bikont. A, przykro mi, tempo pisania kolejnych książek przez panią Czerwińską-Rydel wyklucza się, moim zdaniem, z porządną kwerendą. Nie wiem jednak czy i jak można byłoby o Sendlerowej napisać dobrą książkę dla dzieci. Może gdyby skupić się tylko na jakimś wycinku, albo opisać zdarzenia z dziecięcej perspektywy, jak to zrobiła choćby Joanna Papuzińska w "Asiuni"? Nie czytałam jednak "Listów w butelce" (czekam grzecznie w bibliotekowej kolejce), więc póki co tylko teoretyzuję, być może jak kulą w płot.
Miałam w rękach "Kto uratował jedno życie" - pozycja dla dzieci wczesnoszkolnnych.
Usuńhttp://mcagnes.blogspot.com/2018/04/kto-uratowa-jedno-zycie-historia-ireny.html
Podobało mi się, sama esencja, ale - jak to teraz widzę - absolutnie żadnych wątpliwości. Tylko czy dla tak małych dzieci byłyby one potrzebne?
A widzisz, o tej książce nie słyszałam. Ta seria Egmontowa, choć całkiem dobra, jest jednak mocno uproszczona. Co, biorąc pod uwagę założenie całej serii, wydaje się zresztą w pełni uprawnione. To nie mają być książki historyczne, a raczej ciekawe opowieści, zachęcające do czytania. Nie sposób więc oczekiwać w tym przypadku historycznej skrupulatności i rzetelności, bo i faktycznie - po co?
UsuńBardzo dziękuję za tę recenzję, ja po lekturze książki nie chcę już o Sendlerowej słyszeć. I nie mogę zrozumieć dlaczego tak wiele osób woli utwierdzać kolejne pokolenia w micie o dobrych Polakach, zamiast zacząć się w końcu mierzyć z niełatwym antysemityzmem.
OdpowiedzUsuńNo jak to dlaczego? Nic nie jest tak łatwe i przyjemne jak dobre myślenie o samym sobie, a złe o innych.
UsuńMnie natomiast dopiero po lekturze tej książki postać Sendlerowej wreszcie zaciekawiła. Ale ja nie lubię landrynek:P
Jasne, teraz dopiero nabrała mięsa i charakteru. Ale wkurza mnie ta cała otoczka, trzeba by każdemu z osobna tłumaczyć jak było naprawdę
OdpowiedzUsuńJak było naprawdę, tego tak do końca nie wiadomo. Piszę to ja, zwolenniczka teorii, że prawda nie istnieje. W każdym razie nie taka wspólna dla wszystkich.
Usuń