Gdy
wejdziecie na fanpage Filharmonii Szczecińskiej, odtworzy Wam się od razu krótki
film. Zobaczycie wyelegantowanych ludzi w różnym wieku, kierujących się do
chłodno-dystyngowanego białego budynku. Koronki, kamienie szlachetne, muszka i
wyglansowane buty.
Wizyta
w filharmonii to wydarzenie. Choćbyś bywał w niej co piątek (a może i częściej),
wiesz, że to nie jest coś powszedniego. Idziesz tam, by oderwać się od
rzeczywistości. To miejsce, w którym możesz przypomnieć sobie co to piękno i
kultura. Skoro zaś tak, sam przenosisz się w inny, lepszy wymiar, starasz się
zachowywać i wyglądać inaczej niż zwykle.
To,
moim zdaniem, przekaz tego spotu. W pełni się z nim zgadzam.
Nieco
ponad dwa lata temu Filharmonia wydała przeznaczony dla młodych czytelników
komiks „Bon Ton”. „Komiks jest sztuką.
Sztuką jest także muzyka. A to jest komiks, w którym odkrywamy finezyjny obszar
sztuki jakim jest muzyka”, napisano w przedmowie. A dalej delikatnie
zasugerowano, iż na jego planszach można znaleźć „podpowiedzi jak zachować się wobec muzyki, aby czerpać z niej radość i
dobrze się bawić w towarzystwie innych. Jak przygotować się do koncertu i na co
zwrócić uwagę w jego trakcie.”
Historia
opowiedziana w komiksie dotyczy niejakiego Robina Nietakta, rozbitka
odnalezionego na jednej z bezimiennych wysepek w Oceanii, który spędził w
odcięciu od cywilizacji długie lata. Robin trafia na koncert do filharmonii,
gdzie zachowuje się w sposób adekwatny do noszonego nazwiska (czyli
niespecjalnie dobrze). W zabawny i nienachalny sposób twórcy komiksu nie tylko przemycają
w nim informacje o tym w jaki sposób należy zachowywać się w czasie odbywających
się w filharmonii koncertów, ale i wyjaśniają dlaczego jest to ważne.
Dla
mnie bomba. Dla moich dzieci również. Młodszy przeczytał komiks jakieś
trzydzieści razy i ciągle podoba mu się tak samo, czyli bardzo.
Od szeregu lat raz w
miesiącu Filharmonia Szczecińska organizuje koncerty rodzinne, przeznaczone dla
rodzin z dziećmi w wieku 6+. Bywało gorzej (w starym gmachu, choć w nowym też,
o czym pisałam tutaj), i lepiej. Ostatnio (jest to drugi sezon, w którym w
zasadzie nie opuszczamy żadnego koncertu) jest raczej tylko bardzo dobrze.
Idea koncertów jest
prosta. W każdym razie dla mnie (nie czytałam nigdzie żadnego oficjalnego
przesłania w tej sprawie, ale tak to odbieram): pokazać, że muzyka klasyczna
może być dla każdego. Że nie trzeba się od razu puszyć i nadymać, wystarczy otworzyć
umysł, uszy i serce. Serce koniecznie, muzyki klasycznej słucha się sercem.
Prowadząca Agata
Kolasińska regularnie przypomina dzieciom o koncertowym savoir-vivrze („nie rozlewamy się na siedzeniach jak meduzy!”),
choć zarazem dozwala na swobodę na co dzień w filharmonii zakazaną: można
klaskać w trakcie utworów, machać, a niekiedy nawet wznosić dzikie okrzyki. Dzieci
mają czuć się w filharmonii dobrze, jednak nie mogą zapominać o tym, że to
miejsce wyjątkowe, któremu (tak miejscu, jak i temu co się w nim dzieje)
należny jest szacunek.
Uważam, że to dobra
droga.
Sacrum i profanum mogą
znaleźć wspólny język. Sacrum nie zaszkodzi gdy spuści nieco z tonu, zaś
profanum może się trochę uświęcić, od tego się nie umiera.
Koncerty rodzinne nie
mogą być tylko odgrywaniem muzyki, bo dzieci umrą z nudów i nigdy już nie
zmartwychwstaną, a na pewno nie w filharmonii. Musi być jakaś akcja, nieco
gadżetów, wykorzystania multimediów.
Wydawało mi się, że zespół
Filharmonii Szczecińskiej odpowiedzialny za edukację muzyczną doskonale wie
czym jest ideał i konsekwentnie stara się do niego doskoczyć. Używam czasu
przeszłego, bo niestety byłam na koncercie „Piotruś i wilk” (w niedzielę, 4
lutego 2018 roku).
Idea była słuszna.
Klasyczną bajkę
symfoniczną Sergiusza Prokofiewa, powstałą w 1936 roku, przystosowano do
potrzeb widza/słuchacza urodzonego w XXI wieku. Uczestniczyliśmy więc w procesie
Wilka, oskarżonego o zjedzenie Kaczuszki. Prokurator (a w zasadzie
prokuratorka, gdyż była rola kobieca, do czego jeszcze wrócę) odczytała
przebieg zdarzeń odtworzony przez Narratora, będący w istocie skrótem
Prokofiewowskiej historii: oto chłopiec, Piotruś, wyszedł z zagrody na łąkę,
lekkomyślnie zostawiając otwartą furtkę, przez którą wymknęła się Kaczuszka. Pojawili
się Ptaszek, Kot i Dziadek (w tej roli wszystkie instrumenty dęte drewniane), a
wreszcie i Wilk (waltornie), który zjadł Kaczuszkę (tak w każdym razie
twierdziło oskarżenie). Sprytny Piotruś jednak, przy pomocy Ptaszka, zwabił
Wilka w pułapkę, schwytał i – w ramach kary – miał odstawić do zoo.
W tym miejscu zaczął się
proces, w czasie którego sędzia miał ostatecznie zdecydować o tym, czy Wilk
dopuścił się zarzucanego mu czynu.
Teoretycznie scenariusz był
bez zarzutu: były multimedia, aktorzy (element akcji, ożywiający publiczność),
muzyka, w nienazbyt długich fragmentach. Była też edukacja – po kolei wywołano
instrumenty ze wszystkich grup, nazywając je i pokazując jak brzmią. Bawiąc
uczy, ucząc bawi. Jakoś tak to szło.
Cóż, kiedy twórcy
postanowili całość ulepszyć. Widz nierechoczący to widz niezadowolony, pozwólmy
mu więc zarechotać.
Jeśli więc sędzia, to
przygłupi. Słowo „metaforyczny” okazało się dla niego wyzwaniem nie do
przejścia („nie używajcie słów, których
znaczenia nie rozumiem!”). Sposób prowadzenia przez niego rozprawy dalece
swobodny – żadnego poszanowania czyjejś godności, żadnego szacunku. Oddalenie
sprzeciwu manifestowane rzucaniem młotkiem sędziowskim w głowę, pojęcie bezstronności
nie istnieje.
Pani prokurator –
długowłosa blondynka, w sposób do bólu stereotypowy ogrywająca swoją kobiecość
(ach, ta noga w mini spódniczce wystająca spod togi; ach, ten gest odgarniania
włosów z oczu!).
Wilk – nieokrzesany (i
nieuczesany), ale inteligentny przeciwnik. Bezlitośnie wykpiwający
poszczególnych świadków – muzyków. Drwiący z ich sposobu grania, a także
wyglądu.
Finał – będący jedną
wielką aluzją polityczną, zrozumiałą raczej tylko dla dorosłych (pojawiający się znienacka akt prezydenckiego ułaskawienia oczywiście winnego Wilka).
źródło zdjęcia |
Nie tego spodziewałam
się w filharmonii, drodzy Państwo.
Jasne, widzom się
podobało, widzowie zarechotali. Dzieci obśmiały się do rozpuku z tego głupiego sędziego i
głupich muzyków (moje dzieci również). Udało im się wysłuchać muzyki, może nawet zapamiętały,
że fagot to ta długa drewniana rura.
Cóż, kiedy nie prowadzę moich
dzieci do filharmonii po to, żeby zetknęły się z tym, czego na co dzień mają w
nadmiarze.
Filharmonia to nie jest
miejsce dla chamstwa i braku kultury.
Nie życzę sobie, żeby
pokazywano w niej przemoc (czym innym jest rzucaniem sędziowskim młotkiem w
głowę tych, którzy ośmielają się mieć inne zdanie?). Nie chcę, aby wykpiwać kogokolwiek
stojącego na scenie, choćby w żartach. Nie interesują mnie dowcipy o zarobkach muzyków orkiestry, nie chcę słuchać w filharmonii o polityce.
Bo filharmonia jest
miejscem, w którym powinniśmy przypominać sobie, że możemy być lepsi niż
jesteśmy.
Bo możemy, wystarczy nie schlebiać naszym najbardziej prymitywnym instynktom i wykonać minimalny wysiłek.
Drogi Zespole
Filharmonii, Ty to wiesz.
Nie sięgaj więc po
importowane z Poznania wynalazki, zdaj się na lokalne pomysły.
A jeśli ci ich brakuje,
graj po prostu muzykę.
Proszę.
Piotruś i Wilk. Koncert rodzinny w Filharmonii Szczecińskiej, 4.02.2018 r.
I dlatego ja zabrałem Starszego na tradycyjny koncert :) Na części czuł się dobrze, na części się wiercił, ale z rozmowy wynika, że nie uważa tego czasu za stracony :) A wciskanie polityki w sztukę dla dzieci też mnie wkurza i dlatego mam delikatnego focha na ostatnią (chyba?), Zosię z Kociej, gdzie też czasem światopogląd autorki przenika w treść w ilości, którą ja osobiście uważam za zbędną :(
OdpowiedzUsuńZ tradycyjnymi koncertami symfonicznymi bywa różnie - u mnie Młodszy łyka w zasadzie każdy, Starszy nie jest w stanie zdzierżyć żadnego. Sześciolatki (a to jest początek grupy docelowej w tym przypadku) raczej nie dadzą rady w ogóle i w sumie się nie dziwię. Dlatego w pełni popieram ideę, natomiast wypaczeniom mówię nie!:D
UsuńZosi nigdy nie czytałam, moje dzieci też nie, ale jakoś od początku nie czułam, że jesteśmy grupą docelową:P