Szacunek.
Słowo, którego znaczenie
jeszcze jest, jak się wydaje, powszechnie znane. Co niekoniecznie przekłada się jednak na częstotliwość jego stosowania w mowie i piśmie.
Czym innym jest zresztą
używanie, choćby najbardziej poprawne, a czym innym
postępowanie w zgodzie z tym, co się mówi.
Traktowanie kogoś lub
czegoś z szacunkiem – to nie jest wartość w dzisiejszych czasach. Dziś na
szczycie są raczej dewaluowanie i deprecjonowanie, prowadzące prostą drogą do degrengolady,
degradacji i destrukcji, by przywołać tylko niektóre z haseł „Słownika wyrazów
obcych”.
Im więcej wkoło mnie słów
z przedrostkiem „de-”, tym większą radość czerpię z obcowania z ludźmi, którzy
traktują mnie, wszystkich innych i to, co robią z szacunkiem. Wczorajszy
wieczór doprowadził mnie zaś do stanu wręcz euforycznego.
Płyta jazz bandu Młynarski-Masecki
„Noc w wielkim mieście” jest świetna. Koncert z kolei to istna petarda, eksplozja
radości.
Niewiarygodny kunszt muzyków (w tym genialnego Marcina Maseckiego,
którego miałam okazję słuchać drugi raz w ciągu ostatnich trzech tygodni, poprzednio
w bardziej klasycznej odsłonie), nienaganny styl, pozbawiony jednak
pompatyczności i sztuczności. I szacunek. Tak do granej muzyki, jak i słuchającej jej publiczności (nie zawsze
odwzajemniony, sądząc po strojach i typowym dla każdego koncertu,
gdziekolwiek by się on odbywał i jakikolwiek miałby charakter, zachowaniu pt. „muszę
wyjść przed końcem, żeby być pierwszy w szatni”).
źródło zdjęcia |
Nie idzie mi tu przy tym tylko o
nader wytworne ubiory muzyków i przepiękny kwiat w
klapie Jana Młynarskiego, ale także o podejście do granych utworów.
Jan Młynarski źródło zdjęcia |
Przedwojenne fokstroty i
inne taneczne kawałki, w sam raz do wykonywania na eleganckich międzywojennych
dancingach; niedzisiejsze, jednak zaaranżowane (przez Maseckiego) w nowoczesny
sposób, zagrane przez znakomitych muzyków na stylowych instrumentach
(fantastyczny zestaw perkusyjny, pianino, bandżola, suzafon, trzy saksofony
zastępowane niekiedy klarnetami), sprawiają, że nie sposób nie ukłonić się nisko przed
przedwojennymi kompozytorami, będącymi głównie Polakami narodowości żydowskiej. Z muzyki
przebija wielokulturowość i brak kompleksów. Tak mogli i mogą tworzyć i grać albo ci,
którzy żyli w Polsce czasów dwudziestolecia międzywojennego, albo ci, którzy w dorosłość weszli po
roku 1989, a wykształcenie muzyczne zdobyli w wielokulturowej Ameryce (Młynarski i Masecki).
Marcin Masecki źródło zdjęcia |
Trudno jest zbudować coś
dobrego od zera, negując wszystko, co było wcześniej.
Pycha to w kościele
katolickim jeden z siedmiu grzechów głównych; nie bez powodu.
Masecki i Młynarski są od
pychy wolni, co nie przeszkadza im cieszyć się własną, wysoką i w pełni
zasłużoną samooceną (w przypadku Maseckiego połączonej dodatkowo ze
specyficzną, pełną uroku, nonszalancją).
Ich jazz band na każdym kroku podkreśla, że wykonuje utwory, które nie pojawiły się znikąd. Tu fetuje się przedwojennych
mistrzów, wśród których są takie nazwiska jak Fanny Gordon (jedyna kobieta -
kompozytorka w tym towarzystwie), Jerzy Jurandot, Andrzej Włast czy Henryk
Wars.
Adam Aston źródło zdjęcia |
Z kolei śpiewający Jan
Młynarski nisko kłania się swoim poprzednikom, na czele z Adamem Astonem. Jego
głos, daleko od oczywistej „ładności”, idealnie wpasowuje się w klimat
wykonywanych utworów, zaś sama interpretacja daleka jest od pastiszu czy prostego
epatowania szeregiem zapewniających łatwy poklask chwytów.
Nie sposób także nie
wspomnieć o samej płycie i dołączonej do niej książeczce, w której
Tomasz Lerski obszernie przybliża historie i pochodzenie poszczególnych
utworów, dyskretnie edukując słuchaczy (nie oszukujmy się, niewielu jest wśród
nich znawców muzyki polskiego przedwojnia). Na każdym kroku widać
ogrom pracy włożony przez twórców w przygotowanie i wydanie tej płyty. To nie jest efekt przypadkowego spotkania paru muzyków, a owoc kilku lat pracy.
Doprawdy, był to chyba
najlepszy koncert na jakim byłam od czasu niezapomnianego (i już nie do
powtórzenia) koncertu Zbigniewa Wodeckiego z Mitchami.
Wrażeniom sprzyjała
także znakomita akustyka w Trafostacji Sztuki, choć całkowicie niezrozumiałym
było dla mnie zrezygnowanie przez organizatorów z obiecywanej przy zakupie
biletów możliwości zajęcia tak miejsc siedzących, jak i stojących. Taki koncert
aż prosił się o możliwość poruszania się w eleganckim, przedwojennym tańcu.
Niestety, ustawiony ciasno szereg plastikowych krzesełek pozwalał wyłącznie na
rytmiczne kiwanie głową i przytupywanie.
Zapewniam jednak, że
czyniłam to wyłącznie z najwyższym szacunkiem.
Jazz Band
Młynarski-Masecki „Noc w wielkim mieście”. Lado ABC, 2017.
Koncert w Trafostacji
Sztuki w Szczecinie (w ramach festiwalu Szczecin Jazz 2018), 10 marca 2018 r.
Po takiej recenzji jeszcze bardziej żałuję, że nie wystarczyło dla mnie biletów. Pozostaje słuchać płyty i czekać na kolejny koncert.
OdpowiedzUsuńAgnieszka
No niestety. Nie chciałam Cię dobijać, ale inaczej o tym koncercie nie dało się napisać. A sala faktycznie była zapełniona na maksa.
UsuńJest jednak jeden wniosek dla Ciebie na przyszłość: zawsze gdy nie wiesz z kim iść na koncert, pytasz mnie i problem z głowy:P