środa, 7 marca 2018

Z.Miłoszewski "Jak zawsze", czyli książka wystana w kolejce


Dojrzałam do tego, by do etykiet, którymi oznaczam poszczególne posty, dodać taką o treści: „kolejka w bibliotece”.
Kolejki, zwłaszcza te biblioteczne, niezwykle mnie ostatnio fascynują. Gdyby było to możliwe, chciałabym mieć wgląd w biblioteczne programy; tylko po to, by wiedzieć co aktualnie rozpala czytających Polaków. 

W ciągu ostatniego roku w szczecińskich bibliotekach wyczekałam się sporo między innymi na: książkę Violetty Oziminkowski „Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki” (efekt uboczny filmu; wcześniej książka kurzyła się ponoć na półkach), „Kasację” Remigiusza Mroza (cóż to była za kolejka!), „Prokuratora” (ten, kto mówił o kolejce oczekujących na „Kasację”, chyba nie widział tłumu czekającego na debiutanckie dzieło pani Świst!), „Sendlerową” (nadal czekam i tracę nadzieję, że się doczekam) oraz „Jak zawsze”. Jako że próba nie jest reprezentatywna, nie podejmuję się na razie wyprowadzania na tej podstawie jakichkolwiek wniosków. Zwłaszcza tych mało optymistycznych.


Niezależnie od tego czy jest się wielbicielem twórczości Zygmunta Miłoszewskiego, czy też nie, należy mu przyznać jedno: umie pisać. To zaś wśród wydawanych i masowo czytanych twórców zdarza się coraz rzadziej. Dał tego dowód już w napisanym dawno temu „Domofonie”, który moim zdaniem ciągle też pozostaje jego najlepszą książką. Była również trylogia o prokuratorze Szackim, dość nierówna, „Bezcenny”, który od dawna, niczym niemy wyrzut, kurzy się na jednej z moich półek i przeznaczone dla nieco młodszego czytelnika „Góry Żmijowe”. Teraz autor postanowił natomiast wturlać się do zupełnie innej beczki, pisząc - jak głosi informacja na okładce - komedię ironiczno-romantyczną o – jak donoszą  z kolei media – osiemdziesięcioletnich staruszkach, którzy zostają przeniesieni w przeszłość, do roku 1963, startując ponownie w dniu, w którym po raz pierwszy uprawiali seks.


Jeśli czytać „Jak zawsze” jako powieść quasi-publicystyczną, zawierającą zawoalowaną (słabo, choć to pewnie zamierzone) krytykę współczesnej Polski, względnie traktować ją jako kolejną historię alternatywną („co by było, gdyby”), nie miałabym dla autora zbyt wielu ciepłych słów.
Są z pewnością tacy, którzy uwielbiają tego rodzaju literaturę, ja się do nich nie zaliczam. Całkiem zgrabny pomysł zrobienia z Polski lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku czegoś na kształt francuskiej kolonii, na dłuższą metę okazał się czytelniczo nużący. Rozumiem oczywiście i doceniam cały nakład pracy włożony przez autora w to, aby było jak najbardziej wiarygodnie, jednak z pewnością doceniałabym bardziej, gdybym nie musiała robić tego aż przez 471 stron. Dwieście mniej w zupełności by mnie usatysfakcjonowało, nie zmuszając do dyskretnego przerzucania po kilka kartek, niczym w czasach, gdy czytałam „Krzyżaków” (apage!).

Jeśli jednak potraktować „Jak zawsze” jako książkę, którą autor napisał, jak wynika z informacji w posłowiu, dla swoich rodziców, Marii i Krzysztofa, małżeństwa z pięćdziesięcioletnim stażem, okaże się, że jest to piękna, naprawdę, opowieść o miłości. Wolna od ckliwości, niepretensjonalna i diablo prawdziwa.

Mnie autor kupił już pierwszą sceną, w której opisał przygotowania obojga małżonków do wieczornych obchodów ważnej rocznicy – pięćdziesięciolecia dnia, w którym po raz pierwszy uprawiali seks (wówczas zdecydowanie jeszcze pozamałżeński).
Ona lat siedemdziesiąt osiem, on – osiemdziesiąt trzy; nie jest prosto opisać coś takiego, nie popadając w stereotypy. Miłoszewskiemu udało się to w zupełności, dzięki wyposażeniu głównych bohaterów (z których perspektywy, naprzemiennie, poznajemy przebieg zdarzeń) w inteligencję, dystans do siebie i poczucie humoru.

Zastanawiałam się jak przechytrzyć seksowną bieliznę. Normalnie jej zadaniem jest udawanie, że coś zakrywa, podczas gdy w istocie wszystko eksponuje. Ja potrzebowałam wdzianka, które sugerując, że coś odkrywa, tak naprawdę zakrywałoby te fragmenty, po których najbardziej widać, że jestem stara. Szpilki ukryją pokrzywione paluchy. Czarne pończochy rozwiążą sprawę cellulitowych ud. Ale co wyżej?

Cofnięcie akcji o pięćdziesiąt lat (cóż, w dużej mierze także dzięki udanemu przechytrzeniu bielizny), a co za tym idzie - odzyskanie przez bohaterów ich ciał w stanie sprzed półwiecza, połączone z zachowaniem niezmienionego stanu umysłów, otworzyło ogrom możliwości.

„Zaskoczony przejechał dłonią po włosach (…).
- O psiakrew – powiedział.
Jego dłoń zamiast na czaszkę z paroma cienkimi pasemkami włosów natrafiła na czuprynę gęstą jak sierść owczarka niemieckiego. Spojrzał na dłoń – żadnych plam, wykrzywień i pomarszczeń. Spojrzał na brzuch – prawie płaski. Klata normalna, bez siwych włosów i obwisłych męskich cycków. Członek wystawał z normalnego ciemnoblond zarostu, a jego nogi kończyły się normalnymi stopami, a nie sękatymi tworami, do których ktoś krzywo przytwierdził sine krogulcze pazury. Innymi słowy: był młody. Nie zatrważająco młody, ale gdzieś między trzydziestką a czterdziestką.(…)
- O psiakrew – powtórzył. (…)
Smród nikotyny wygonił Grażynę z łóżka tak samo jak jego. Przeciągnęła się, spojrzała na stojącego w obcej sypialni obcego mężczyznę i zaczęła przeraźliwie krzyczeć, szybko zakrywając gołe ciało ściągniętą z łóżka kołdrą.
- Grażyna, to ja!
- Jaki ja? Jaki ja, na miłość boską?
- Ludwik, no.
Zaśmiała się histerycznie.
- Spójrz na siebie! Grażyna, mówię ci, spójrz na siebie.
Zajrzała pod kołdrę.
- Matko Boska Przenajświętsza.
Odrzuciła kołdrę i zaczęła dotykać swojego gołego ciała. Idealnego, perfekcyjnego, pozbawionego wad ciała dwudziestokilkulatki (…). Spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Maryjo Królowo Polski, co za wspaniały sen. Szybko, kładź się, zanim się obudzę. Raz, raz, kładź się.”


Poza czerpaniem czysto cielesnej przyjemności z nowej sytuacji, bohaterowie muszą jednak stanąć także przed koniecznością skonfrontowania się z szeregiem pytań.
Czy po pięćdziesięciu latach spędzonych z jedną kobietą/jednym mężczyzną świadomie zdecyduję się na ponowne pójście tą samą, już znaną i dobrze wytartą ścieżką?
Czego nie wiedziałem/nie wiedziałam pięćdziesiąt lat temu i co z tą, teraz uzyskaną, wiedzą zrobię, gdy mogę zacząć od początku?
Czego na pewno nie chcę powtórzyć, a z czego nie jestem w stanie zrezygnować?
A żeby nie było tak patetycznie, także: jak zarobić na wiedzy, którą mam dzięki pobytowi w przyszłości?

Gdy Grażyna skupia się na planowaniu nowego, szczęśliwszego od dotychczasowego własnego życia prywatnego, biorąc niejako rewanż za wcześniejsze lata (co bynajmniej nie zwalnia jej od konieczności rozstrzygania szeregu dylematów), Ludwik myśli perspektywicznie. I praktycznie.

- Dobrze, porozmawiajmy zatem o pana literackiej przyszłości. Proszę powiedzieć, dlaczego taki rozstrzał gatunkowy? Z jednej strony – teatralnie przesunął jeden jego rękopis na lewą stronę stolika – mamy projekt powieści, jak rozumiem, sensacyjnej, zaczynającej się od bardzo zakrwawionych zwłok znalezionych w Muzeum Czartoryskich, co ma związek z jakąś wielką tajemnicą chrześcijaństwa, o ile dobrze zrozumiałem konspekt?
Przytaknął.
- (…) Czyli spisek i przygoda, tak. Natomiast z drugiej strony – przesunął drugi plik kartek na przeciwną stronę stołu – mamy młodego sierotę, prześladowanego przez wychowujące go wujostwo, jak z Dickensa ta sytuacja, powiedziałbym, który pewnego dnia dostaje zaproszenie do szkoły czarodziejów…
- Na Łysej Górze. – Uznał, że przeniesienie obu fabuł do Polski zwiększy jego komercyjne szanse.
- … i tam ma dwójkę przyjaciół, uczy się machania różdżką, ale ściga go cały czas ten zły czarnoksiężnik, jakby taki Hitler świata magii, który zamordował jego rodziców, czyli powieść dla młodzieży, dla dzieci nawet, tak?”

Prowadząc narrację na zmianę z pozycji kobiety i mężczyzny, paradoksalnie znacznie lepiej poradził sobie Miłoszewski z rolą żeńską. Jego Grażyna wydała mi się autentyczna, a jej rozterki i przemyślenia bardzo kobiece. Ludwik wypadł pod tym względem dużo bardziej blado. Mimo to ich dwugłos mnie przekonał, choć tylko do ich historii, a nie całej fabuły książki.

Reasumując: Miłoszewski napisał coś literacko przyzwoitego.
Jak zawsze.

Zygmunt Miłoszewski „Jak zawsze”. Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2017. Projekt okładki i stron tytułowych: Joanna Górska i Jerzy Skakun.

Odrębne zdanie należy się grafikom. Efekt ich pracy uważam za znakomity, choć moim zdaniem wyklejka (prezentowana wyżej na zdjęciach) jest znacznie lepsza niż główna okładka. Jak widać, wydając książkę nie trzeba sięgać po stokowe zdjęcia, jakaż ulga!

30 komentarzy:

  1. Się rozszalałaś :) Tyle mojego komentarza, albowiem Miłoszewskiego nie przeczytałem dotąd ani kawałka z żadnego dzieła.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wystarczyło podetknąć mi "Prokuratora", dać L4 i już masz: blogowa biegunka:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaraz biegunka. Regularne blogowanie dobrze robi na ciśnienie krwi i ogólne samopoczucie :)

      Usuń
    2. Ciśnienie i bez tego mam dobre, gorzej z samopoczuciem. Rozważę:P

      Usuń
    3. @ZwL Nieregularne jeszcze lepiej :P

      Usuń
    4. @Bazyl nie siej defetyzmu na łamach :D

      Usuń
    5. To nie defetyzm, to szczera prawda. Jeśli człowiek się nie nakręca, że "musi" coś napisać, czuje się znacznie lepiej. Co nie zmienia faktu, że jak już coś napisze i mu wyjdzie, to owszem, zadowolony:D

      Usuń
    6. To była luźna uwaga natury ogólnej:P
      Ale serio, jeśli np. bierzesz książki do recenzji, od razu masz na głowie garb pt. "muszę o tym napisać" (najlepiej dobrze, rzecz jasna); jeśli zanadto przywiązujesz się do klikalności (która spada, jeśli nie piszesz i nie komentujesz u innych), masz tak samo. Frustracja murowana.

      Usuń
    7. Znaczy ogólnie się zgadzam, dlatego recenzyjne to już przeszłość, bo faktycznie potrafiłem się zablokować. Ale w szczególe, to kolega Bazyl zbyt szeroko traktuje pojęcie "nieregularnie" :D

      Usuń
    8. Oj tam, zbyt szeroko! Kwartał, to teraz jak mgnienie oka. Świat wyraźnie przyśpieszył :P

      Usuń
    9. Jasne, rok nie wyrok, dwa lata jak dla brata oraz centymetr nie szpara, milimetr nie miara :D

      Usuń
    10. Widzę, że kumasz czaczę :P

      Usuń
    11. Uhum, ale nie jestem zadowolony :P

      Usuń
    12. I żeś zgasił, Bazylu, tak dobrze zapowiadającą się dyskusję:(

      Usuń
    13. Zawsze mogę wskrzesić niby przypadkiem rzuconym zdaniem o sprzedawaniu się za recenzyjne :P

      Usuń
    14. I do tego wtórna. On chce po prostu odwrócić naszą uwagę od sedna problemu, ot co!

      Usuń
    15. A sednem problemu jest ...? :P

      Usuń
    16. Zaraz, zaraz, nie mogę znaleźć właściwej koperty!

      Usuń
  3. Powiem tak, moje Legimi daje dostęp do bestsellerów praktycznie od ręki, natomiast wciąż nie pojawiła się w abonamencie wspomniana przez Ciebie Sendlerowa, co uważam za nieporozumienie :( Miłoszewskiego czytałem Szackiego dwa tomy, ale nie pamiętam zbyt wiele. Resztki wrażeń podpowiadają, że czytałem bez wstrętu. A wyimki z "Jak zawsze" czytywała mi niedawno Pani Żona (wizytę w sklepie z bielizną, na ten przykład) :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, i to kolejny dowód na to, że ebooki są przereklamowane! Sprawdziłam wczoraj kolejkę do Sendlerowej, podobno jestem wreszcie pierwsza wśród oczekujących. Uwierzę, jak zobaczę.
      U mnie małżonek nieco się z "Jak zawsze" męczył. Tak bardzo, że aż zapłaciłam karę za nieterminowy zwrot. Na pytanie czy mu się podobało, wymamrotał coś niezrozumiałego.

      Usuń
    2. Ebooki są super, tylko że wybór akurat na tej platformie okrojony. Brakuje małych oficyn, a z kolei te wielkie czekają aż się ludziska wycyckają na papier i płatne eksiążki. Ale i tak uważam, że za ~30 PLN to wygoda i bardzo mi się rzecz podoba :) Dość jednak reklamy.
      My z Kitkiem jesteśmy średnio kompatybilni lekturowo, więc rzadko zdarza się, że jedno czyta to co drugie. Sprawę ratowało trochę wspólne uczestnictwo w DKK, ale chwilowo spotkania nam zdechły z braku czasu :)

      Usuń
    3. Ja jestem odporna na ebookowe uroki, nie mogę z nich korzystać i raczej się to nie zmieni. Wystarczy mi tego papieru, co go i tak do końca życia nie przeczytam.
      U nas zgodność połowiczna, choć szanowny małżonek wszedł jakiś czas temu w fazę wielokrotnych powtórek i tej wersji zamierza się trzymać, prychając na wszelkie nowości. Zawsze to lepiej pod względem finansowym, w każdym razie. Nawet jak mu się co która książka rozpadnie ze starości i z zaczytania, i tak wychodzi taniej.

      Usuń
    4. Mnie abo w Legimi pasuje, bo czytam bez szwendania się po bibliotekach, a jak czego nie mam (starocie), to się jednak idę poszwendać, bo też lubię. Kwestie finansowe dotyczą u mnie jedynie książek dla dzieci, bo te kupuję dość namiętnie, za nic mając poszerzanie własnego stanu posiadania w tym (książkowym), względzie. Oprócz Pratchetta, którego gromadził Kitek i którego mamy prawie w komplecie, nasz księgozbiór jest pożałowania godną zbieraniną przypadkowych zakupów. O!

      Usuń
    5. Ja ostatnio z dziecięcymi przyhamowałam, bo po remoncie u dzieci i stawionym przez nich buncie (ja nie chcę tych książek u siebie!) dotarło do mnie, że nie mam ich gdzie trzymać. A jednak żal...

      Usuń
    6. Mamy jeszcze parę półek, więc ... Ja raczej zauważam niechęć do nowych pozycji i powroty do już czytanych (Starszy) lub lenia czytelniczego (Młodszy). Zatem naturalnym krokiem byłoby przystopowanie :P

      Usuń
    7. Leń czytelniczy to drugie imię każdego z moich synów:((

      Usuń