niedziela, 28 października 2018

Znów o szkole, czyli prawo (ucznia) sobie, a szkolna praktyka sobie


W szkolnej rzeczywistości jest tak (w każdym razie w przedmiotowych systemach oceniania (PSO) obowiązujących w szkole mojego starszego syna):

Ocenie podlegać będzie również forma w postaci oceny aktywności, za którą uczeń będzie mógł otrzymać od 5 do 20 punktów na semestr”.

W praktyce oznacza to tyle, że za aktywność uczeń może otrzymać np. 2 na 5 punktów (pisałam o tym w poprzednim poście). W obowiązującym w szkole Starszego systemie procentowym 2 punkty stanowią w tej sytuacji 40% możliwych do uzyskania punktów, co z kolei jest równoznaczne z uzyskaniem oceny 2 minus (dolną granicą oceny dopuszczającej, dawniej znanej jako "mierny", jest w tej szkole właśnie 40%).

źródło zdjęcia
Nie zgłaszasz się do odpowiedzi? Jak to?! Musisz! Jeśli nie chcesz (bo np. jesteś nieśmiały, albo się jąkasz i nie lubisz ustnych wypowiedzi na forum), już nauczyciel Cię odpowiednio „zmotywuje” oceną negatywną z tej „formy” (litościwie spuszczę zasłonę milczenia nad stosowanym w PSO językiem, dalekim od poprawnego języka polskiego).

Tymczasem zgodnie z prawem jest tak (art. 44b ust. 1 ustawy z 7 września 1991 r. o systemie oświaty, tekst ustawy jest dostępny m.in. tutaj):

Ocenianiu podlegają: 1) osiągnięcia edukacyjne ucznia; 2)  zachowanie ucznia.

W tej sytuacji rodzi się zatem pytanie: czy aktywność na lekcji jest osiągnięciem edukacyjnym czy zachowaniem?
Warto ponownie zajrzeć do obowiązujących w tej mierze przepisów.
Zgodnie z prawem (art. 44b ust. 3 i 4 ustawy o systemie oświaty):

Ocenianie osiągnięć edukacyjnych ucznia polega na rozpoznawaniu przez nauczycieli poziomu i postępów w opanowaniu przez ucznia wiadomości i umiejętności w stosunku do:
1)  wymagań określonych w podstawie programowej kształcenia ogólnego lub efektów kształcenia określonych w podstawie programowej kształcenia w zawodach oraz wymagań edukacyjnych wynikających z realizowanych w szkole programów nauczania;
2)  wymagań edukacyjnych wynikających z realizowanych w szkole programów nauczania - w przypadku dodatkowych zajęć edukacyjnych.
Ocenianie zachowania ucznia polega na rozpoznawaniu przez wychowawcę oddziału, nauczycieli oraz uczniów danego oddziału stopnia respektowania przez ucznia zasad współżycia społecznego i norm etycznych oraz obowiązków określonych w statucie szkoły.”

Jak z powyższego wynika, o ile nie mamy do czynienia z przedmiotem "występy publiczne", prawo nie stwarza możliwości stawiania uczniom ocen za ich aktywność na lekcji (lub jej brak).
Dlaczego więc szkołach łamie się prawo, faktycznie oceniając aktywność uczniów?
Dalej idące pytanie brzmi: dlaczego nauczyciele (i ich dyrektorzy, pozwalający na wprowadzanie takich PSO) w ogóle uważają, że mogą oceniać ucznia za wszystko?

Przejdźmy dalej.
W świetle prawa jest tak (art. 44e ust. 4 ustawy o systemie oświaty):
Sprawdzone i ocenione pisemne prace ucznia są udostępniane uczniowi i jego rodzicom.

Tymczasem w statucie szkoły mojego syna zapisano, że:
„Sprawdzone i ocenione prace pisemne ucznia są udostępniane do wglądu uczniowi na lekcji, na której są omawiane, rodzicom - w czasie konsultacji z nauczycielami.”

W praktyce szkolnej Starszego oznacza to tyle, że 90% nauczycieli nie wyraża zgody na zrobienie przez ucznia zdjęcia jego pracy klasowej (po uprzednim grzecznym zapytaniu). O zabraniu pracy klasowej do domu (do czasu następnej lekcji) również nie może być mowy, bo „prace giną, a to jest dokumentacja szkolna”.
Jeśli uczeń chciałby pokazać pracę rodzicowi, albo – co wcale nie jest rzadkie – korepetytorowi, musi zatem najpierw poprosić rodzica, by ten specjalnie udał się do szkoły. Nie wiem niestety, czy wówczas rodzic może wykonać zdjęcie pracy, bo dotychczas tego nie ćwiczyłam, ale przypuszczam (mam nadzieję, że niesłusznie), iż i z tym mogą być problemy.

Zastanówmy się więc nad tym dlaczego prawo przyznaje uczniowi wgląd w prace pisemne.
Czy chodzi o to, żeby umożliwić uczniom i rodzicom krytykowanie nauczycieli i wrzucanie zdjęć prac klasowych, opatrzonych zjadliwymi komentarzami, do internetu?
Czy może o to, aby uczeń i jego rodzice (o ile są zainteresowani przebiegiem procesu edukacyjnego swojego dziecka) mogli na bieżąco reagować na to, co się dzieje, uzyskując informacje o tym, co uczniowi poszło dobrze, a co jeszcze wymaga dalszej pracy? (dla niezorientowanych: obecnie obowiązujące prawo, a konkretnie przepis art. 44 ust. 5 pkt 2 ustawy o systemie oświaty, naprawdę stanowi, że celem oceniania jest m.in. „udzielanie uczniowi pomocy w nauce poprzez przekazanie uczniowi informacji o tym, co zrobił dobrze i jak powinien się dalej uczyć”. Tak, naprawdę w przepisach nie ma nic na temat wściekłego kreślenia po całej pracy czerwonym długopisem bezlitośnie tropiącym co uczeń zrobił źle, gorzej i w ogóle najgorzej! Niewiarygodne, prawda?).

Nie będę tu zamieszczała obszernych fragmentów mojej korespondencji mailowej z nauczycielami Starszego, poprzestanę na reprezentatywnych wyjątkach („Uprzejmie proszę o umożliwienie Starszemu zrobienia zdjęcia jego pracy klasowej”. „Niestety, nie jest to możliwe”.  Ale jednak ponownie proszę o umożliwienie mu tego.” „Nie jest to możliwe.”).
Nie będę również streszczać odbytej kilka dni temu rozmowy z dyrektorką szkoły (w skrócie jej stanowisko w tej sprawie brzmi: „Nie zastanawiałam się dotychczas nad tą kwestią. Muszę się skonsultować z naszym prawnikiem”).
Zamiast tego zacytuję Ministerstwo Edukacji Narodowej (naprawdę nie przypuszczałam, że uznam ich za sojuszników. Okazuje się, że powiedzenie „nigdy nie mów nigdy” ma sens!).

Na stronie internetowej MEN (zakładam, że dyrekcje szkół nie mają założonych blokad na dostęp do tej strony) czytamy zatem tak (dodam jeszcze, że na zapoznanie się z treścią tej informacji, zamieszczonej 10 listopada 2015 roku, były jak dotąd trzy lata):

„Uzyskanie sprawdzonej pracy pisemnej jest również wyrazem prawa ucznia i jego rodzica do bezpośredniego dostępu do informacji o postępach w nauce lub ich braku, wskazującej nad czym uczeń musi popracować, aby uzupełnić te braki lub rozwinąć swoje umiejętności.
Jednocześnie art. 44e ust. 7 ustawy [o systemie oświaty] wskazuje, że szkoła musi określić w swoim statucie sposób tego udostępniania. Przy wyborze sposobu udostępniania sprawdzonych prac, szkoła powinna wziąć pod uwagę realne możliwości szybkiego otrzymania przez ucznia i jego rodziców danej pracy, np.: przekazanie zainteresowanym oryginału pracy lub jego kopii, udostępnienie pracy do domu z prośbą o zwrot pracy podpisanej przez rodziców itd.
Udostępnianie prac do wglądu tylko na terenie szkoły (np. w czasie organizowanych przez szkołę spotkań z rodzicami) nie spełnia warunku swobodnego dostępu rodziców ucznia do informacji o postępach i trudnościach w nauce ich dziecka.”

Dlaczego nauczyciele i dyrektorzy szkół interpretują obowiązujące prawo na niekorzyść uczniów, wbrew stanowisku MEN?
Dlaczego rodzic musi się szarpać ze szkołą, by uzyskać to, co powinno być oczywistością, należną mu – a przede wszystkim: jego dziecku – jak psu kość?

Niestety, to jeszcze nie koniec.

Zgodnie z prawem jest tak (art. 44f ust. 9 pkt 1 ustawy o systemie oświaty):
Ocena klasyfikacyjna zachowania nie ma wpływu na oceny klasyfikacyjne z zajęć edukacyjnych”.

W praktyce jest jednak tak (patrz PSO w szkole Starszego):
Wszelkie kwestie nieuregulowane Przedmiotowym Systemem Oceniania rozstrzyga nauczyciel.”
Co nie jest zakazane (w PSO, bo któż by czytał ustawy?), jest więc dozwolone. Nauczyciel może zatem, jako karę za niewłaściwe (jego zdaniem) zachowanie ucznia podczas lekcji, nakazać uczniowi wykonanie określonego zadania, z jednoczesnym poinformowaniem go, że niewykonanie tego zadania będzie oznaczać wpisanie oceny negatywnej.
Ten sam nauczyciel może również, odpowiadając na zgłoszone przez rodzica ucznia wątpliwości co do legalności takiego działania (litościwie spuśćmy zasłonę milczenia nad celami dydaktycznymi tegoż), poprosić o zrozumienie, tłumacząc to tym, że musi zdyscyplinować klasę („wystarczy, że zrobię tak 1-2 razy i już wiedzą. My mamy przecież tyle materiału do zrealizowania. Pani syn miał pecha, że akurat na niego padło”).

Tak. Owszem. Pełna zgoda. Rzeczywiście wystarczyło, że Amerykanie w 1945 też spuścili tylko dwie bomby atomowe na Japonię i ta też już wiedziała. Wszelkie kwestie nieuregulowane rozstrzygnęli Amerykanie.
(Znam proporcje. Przemoc jest jednak zawsze przemocą, nawet jeśli nazwiemy ją dyscypliną i nawet jeśli nikt w wyniku jej zastosowania nie zginie.)

Dlaczego dzieją się wszystkie rzeczy, które przed chwilą opisałam?
Czy dlatego, że nauczyciele i dyrektorzy nie znają przepisów, a opierają się wyłącznie na własnym przekonaniu o tym, co słuszne?
Czy może dlatego, że prawo, a zwłaszcza prawo ucznia do czegokolwiek, w naszym kraju ciągle się jeszcze nie przyjęło?
Czy jest jakiś inny powód, którego nie znam?

Niezależnie od treści odpowiedzi, jedno jest pewne. 
Tak dziać się nie może, to niedopuszczalne. 

Co zatem zrobić, aby to zmienić?
To w zasadzie proste.
Przestać milczeć. Zacząć myśleć. Stawiać pytania i żądać odpowiedzi.
I stać po stronie ucznia, niezależnie od tego czy jest się jego rodzicem, czy nauczycielem.

Bo - chciałabym to jasno wyartykułować - to nie jest post przeciwko nauczycielom. Przeciwnie, uważam, że w walce o dobro dzieci musimy (my-rodzice i oni-nauczyciele) stać po tej samej stronie. 
Tylko najpierw trzeba nauczyć się rozróżniać która strona jest która.


EDIT z 4 LISTOPADA 2018:


Niniejszy post opublikowałam tydzień temu, w niedzielę. Wówczas także, bezpośrednio przed publikacją posta, osobiście sprawdzałam wszystkie zamieszczone w nim linki. Każdy z nich był aktywny i prowadził do informacji opisanej w tekście. Nie zrobiłam wówczas printscreenów poszczególnych stron, mogę zatem odwołać się wyłącznie do własnej rzetelności i uczciwości.


Dzisiaj, próbując wejść z własnego bloga na stronę MEN, do której odsyłam w tekście, odkryłam ze zdziwieniem, że strona ta przestała istnieć, a link przekierowuje na ogólną stronę MEN, co może stwarzać wrażenie, że to ja chciałam odesłać na nią czytelników tego bloga. Nie jest to prawdą.

28 października link zamieszczony w znajdującym się powyżej poście zdaniu: „Na stronie internetowej MEN (zakładam, że dyrekcje szkół nie mają założonych blokad na dostęp do tej strony) czytamy zatem tak (dodam jeszcze, że na zapoznanie się z treścią tej informacji, zamieszczonej 10 listopada 2015 roku, były jak dotąd trzy lata):”, aktywny po kliknięciu w słowa „czytamy zatem tak”, prowadził bowiem do zamieszczonego tam w dniu 10 listopada 2015 r. tekstu pt. „Poznaj zasady udostępniania prac uczniom i ich rodzicom” (proszę zresztą wpisać tytuł tego tekstu do wyszukiwarki internetowej, w wynikach wyszukiwania powinna jeszcze pojawić się strona MEN).
Tekst ten miał wydźwięk korzystny dla uczniów, opisany przeze mnie w niniejszym poście. O jego treści informowała także m.in. „Rzeczpospolita”, w artykule pt. „MEN: Ocenione klasówki i kartkówki szkoła musi na bieżąco przekazywać rodzicom” (dostęp tutaj), czy Portal Oświatowy (dostęp tutaj).

Mogę przypuszczać, obserwując w ciągu ostatnich trzech dni wzmożone zainteresowanie moim postem (według licznika wyświetleń prowadzonego przez platformę „Blogger” przeczytało go tylko przez te trzy dni kilka tysięcy użytkowników internetu), zainicjowane zamieszczeniem informacji na jego temat na wielu fejsbukowych profilach, w tym przede wszystkim profilu Marzeny Żylińskiej i Budzącej się Szkoły, że tajemnicze zniknięcie owej informacji nie nastąpiło bez powodu.


Pozostaje mi jednak wierzyć, iż jest to dzieło anonimowych hakerów, nie zaś pracowników Ministerstwa Edukacji Narodowej – naczelnego organu administracji publicznej, powołanego m.in. w celu czuwania nad tym, by szkoła zapewniła „każdemu uczniowi warunki niezbędne do jego rozwoju" oraz przygotowała go "do wypełniania obowiązków rodzinnych i obywatelskich w oparciu o zasady solidarności, demokracji, tolerancji, sprawiedliwości i wolności” (cytat pochodzi z preambuły do ustawy z 14 grudnia 2016 r. – Prawo oświatowe).

26 komentarzy:

  1. Odniosę się do tego:
    "Dlaczego dzieją się wszystkie rzeczy, które przed chwilą opisałam?
    Czy dlatego, że nauczyciele i dyrektorzy nie znają przepisów, a opierają się wyłącznie na własnym przekonaniu o tym, co słuszne?"

    Odpowiedź brzmi - niestety tak. Bardzo często nie znają, nie śledzą na bieżąco zmian w przepisach, czekają na gotowe przysłane wytyczne. I niestety, ale u nas to nie tylko nauczyciele, a w zasadzie prawie wszyscy. Nie mam nic wspólnego z prawem, a poznałam już bardzo dobrze prawo budowlane (i dzięki temu mam dom), prawo bankowe, a teraz oświatowe. Mogłabym pewnie 'olać' jak większość rodziców, ale jakoś nie potrafię i czasem też odzywam się na zebraniach - ostatnio wyrwałam się z tym, że na świadectwie ukończenia szkoły podstawowej będzie też ocena z przyrody z 6 klasy. Nikt o tym nie wiedział ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do "prawie wszystkich" i w innym niż szkolny kontekście, umiarkowanie mnie to dziwi. Przy takiej biegunce legislacyjnej z jaką mamy do czynienia, trudno jest się połapać. Ja sobie ledwo radzę, a jestem wysoko wykwalifikowaną siłą prawniczą (tak, naprawdę mam dobre zdanie o poziomie swoich kwalifikacji zawodowych!).
      Tu natomiast rozmawiamy po pierwsze o tym, co intuicyjnie jest nie w porządku. Jeśli ktoś jednak skutecznie zagłuszył swoją intuicję, powinien chociaż wiedzieć co może, co mu wolno, a co nie. Jeśli nie szeregowy nauczyciel, to dyrekcja szkoły na pewno. Tymczasem ja podczas przeprowadzonych przeze mnie rozmów czułam się niczym Kolumb, który właśnie wrócił z Ameryki i opowiada o tych dziwnych Indianach, których spotkał. A z każdym kolejnym zdaniem oczy jego (i moich) rozmówców stają się coraz większe. "Dziwy, dziwy, prawicie, Kolumbie/momarto!"
      Uch.

      Usuń
    2. Tyle, że moje doświadczenia z tym budowlanym i bankowym to są już prawie sprzed 20 lat, więc nie wiem, czy to do końca o tę 'biegunkę' chodzi ;)
      Taa, z tymi dziwami to znam z autopsji. A najlepsze - 'ojej, a skąd Ty o tym wiesz?", jakbym rzeczywiście jakąś wiedzę tajemną posiadła, a nie po prostu przeczytała to, co jest dostępne na klik w internecie ...

      Usuń
    3. No nie, 20 lat temu zaczynałam "robić w prawie" i wtedy dawało się jeszcze jako tako wszystko ogarnąć przy pomocy starych, poczciwych, papierowych Dzienników Ustaw. Teraz brak szans, nie tylko dlatego, że Dzienniki przestali wydawać w papierze.
      Ludzie są teraz coraz bardziej leniwi. Często nie chce im się niczego weryfikować, nad niczym się zastanawiać. Czasem można to zrozumieć i wytłumaczyć zabieganiem, i brakiem czasu na ważniejsze sprawy niż bycie na bieżąco ze wszystkim, o ile się naprawdę nie musi (tak mam w wielu przypadkach). Jednak gdy idzie o rzeczy ważne, a wychowywanie dzieci (także szkolne) to rzecz najważniejsza, nie jestem w stanie tego pojąć. Trochę to zresztą tak, jakbym ja powiedziała sobie w pracy, "eee, co tam będę czytać", skoro starsi koledzy mówią, że jest tak, to na pewno mają rację. Otóż, zdarza się, że nie mają.

      Usuń
    4. "Jednak gdy idzie o rzeczy ważne, a wychowywanie dzieci (także szkolne) to rzecz najważniejsza, nie jestem w stanie tego pojąć."

      Chociaż moje doświadczenia szkolne (z dzieckiem) i ogólny pogląd na szkołę są trochę inne od Twoich - to pod tym zdaniem podpisuję się w 100%. I też nie pojmuję ...

      Usuń
    5. Jak tak teraz myślę, to źle napisałam. Bo czemu, to ja w sumie pojmuję, nie godzę się jednak na to, by to zaakceptować.
      I to jest coś, czego powinna uczyć szkoła. Umiejętności spoglądania na świat z uwzględnieniem różnych punktów widzenia. Otwartości na drugiego. Empatii. Umiejętności przyznawania się do błędów. Współpracy. Gdyby do szkoły przychodzili uczyć tak uformowani (przez inne szkoły) nauczyciele, nie miałabym o czym pisać. Tymczasem szkoły wypuszczają ludzi uformowanych całkiem inaczej. Ukierunkowanych na wyłącznie własne dobro, nieustanną rywalizację, przyzwyczajonych, że działają tylko w warunkach presji, a jeśli czegoś nie muszą, bo nie będzie z tego profitów, to tego nie robią. A oni wszyscy potem zostają nauczycielami, lekarzami, sędziami, urzędnikami. I jest jak jest.

      Usuń
  2. Piszę to z drżeniem serca, ale niech tam, zaryzykuję :-): otóż aktywność na lekcji jest jednym z mierników osiągnięć edukacyjnych ucznia. Można je sprawdzić w formie wypowiedzi pisemnych, można też i w formie wypowiedzi ustnych w formie klasycznego - że tak powiem - odpytywania, a czasami na ochotnika. Jeśli uczeń nie zgłasza się przez cały semestr to oczywiście, że być to oznaka tego, że jak piszesz dziecko jest nieśmiałe, albo się jąka i nie lubi ustnych wypowiedzi na forum albo też zwyczajnie nie zna odpowiedzi na pytanie. Czy to nie podlega ocenie? no, nie wiem.
    Też nie podoba mi się wiele rzeczy w prozaicznym życiu szkoły mojego syna. A to, że logistycznie cofnięto ją do poziomu środkowego prlu za sprawą kolejnych "reform", a to że zdarzają się nauczyciele niewydolni pedagogicznie, a to że także nie mogę obejrzeć wyników prac pisemnych dziecka, a to że tzw. lekcje wychowania fizycznego odbywają się na korytarzu, a to że plan lekcji jest tak ułożony, że uczniowie nie mogą wziąć udziału w zajęciach pozalekcyjnych itp., itd. ale stąd jeszcze daleka droga do bomb atomowych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, czyżbym naprawdę była aż tak straszna jak niektórzy twierdzą? Bez obaw, jesteś bezpieczny. Zwłaszcza, że sformułowałeś swoją wypowiedź w taki sposób, że w sumie nie wiem czy się ze mną zgadzasz, czy nie. Sprytne!
      Aczkolwiek ze zdaniem "aktywność na lekcji jest jednym z mierników osiągnięć edukacyjnych ucznia" całkowicie się nie zgadzam. Aktywność na lekcji niczego nie mierzy, a już na pewno nie osiągnięcia edukacyjne. Można znać odpowiedź na każde pytanie i milczeć (z różnych powodów, także z lenistwa). Co w takim razie jest wówczas u takiego milczącego ucznia oceniane? Z pewnością nie jego wiedza. Czym innym jest natomiast odpowiedź ustna, tu - jeśli nauczyciel musi, proszę bardzo, niech ocenia.
      Ale jasne, żyjemy w czasach i w kraju, w którym nie ma prawa, są tylko interpretacje, każda równoprawna, niezależnie od stopnia ich głupoty i oderwania od tego na co kiedyś, w zakresie prawnym, się w zachodnich demokracjach umówiliśmy. Z całą pewnością już wkrótce dowiem się więc od dyrekcji szkoły Starszego, że ich prawnik powiedział, że stawianie takich ocen jest dopuszczalne. Mój głos, jego głos. Skoro są dwa różne głosy, to znaczy, że nie jest to zabronione, prawda?
      A wypowiedź o bombach atomowych była, o czym z pewnością wiesz, hiperbolą. Nie wiem bowiem jak inaczej skłonić tych, którzy uważają, że nauczyciel, dążąc do zachowania tzw. dyscypliny na lekcji, ma prawo do stosowania metod tego rodzaju jak ta, którą opisałam, do dostrzeżenia, że często dochodzi wówczas z jego strony do stosowania przemocy, tyle że nie fizycznej (choć wielu pewnie boleje nad tym, że nie można już ucznia porządnie wytargać za ucho, albo dać mu linijką po łapach. Ja jeszcze dostawałam).

      Usuń
  3. To strasznie smutne, że rodzice, którzy przecież muszą każdego popołudnia wchodzić w rolę nauczycieli, nie mają na bieżąco wglądu w sprawdziany swoich dzieci. Jeśli szkoła przerzuca część swoich zadań na rodziców, to nie powinna im utrudniać pracy. Szczególnie dziś, gdy wystarczy zrobić zdjęcie. Trzeba tylko wiedzieć, jakie są priorytety i cele. Jeśli priorytetem jest dobro uczniów, a celem wspieranie ich rozwoju, to zarówno oni, jak również ich rodzice powinni mieć nieograniczony dostęp do sprawdzianów. Bo przecież na błędach człowiek się najwięcej uczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam te same przemyślenia, ale jak rozmawiam z koleżankami nauczycielkami to one uważają , że to jest absolutnie ok. Przecież mogę sobie przyjść na konsultacje i obejrzeć.
      A ja się pytam " A jak nie mogę?". No to w dalszym ciągu nie wiem czego to moje dziecko nie łapie i jak mu pomóc.
      A czemu tak się dzieje? Żeby można było ten sam sprawdzian wykorzystać jeszcze kilka razy. To gdzie tu dobro dziecka ?

      Usuń
    2. No właśnie, to pytanie o priorytet. Który - jak mi się wydaje - powinien być w tym przypadku jeden i oczywisty. Dobro ucznia (dziecka).
      I naprawdę nie wpadłam na to, że może chodzić o to, aby nie przekazać pytań ze sprawdzianu (i odpowiedzi) innym. Gdyby tylko taka była motywacja nauczyciela, to byłoby już bardzo blisko dna.

      Usuń
  4. Czy postawienie jedynki za aktywnosc na lekcji z wf uczniowi klasy sportowej za to ze odbijal pilke nie tak jak zyczyl sobie nauczyciel jest zgodne z przepisami? Ktos moze wie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. § 9 ust. 1 rozporządzenia Ministra Edukacji Narodowej Narodowej z 3 sierpnia 2017 r. w sprawie oceniania, klasyfikowania i promowania uczniów i słuchaczy w szkołach publicznych (Dz.U. z 2017 r., poz. 1534): Przy ustalaniu oceny z wychowania fizycznego, techniki, plastyki i muzyki należy przede wszystkim brać pod uwagę wysiłek wkładany przez ucznia w wywiązywanie się z obowiązków wynikających ze specyfiki tych zajęć, a w przypadku wychowania fizycznego - także systematyczność udziału ucznia w zajęciach oraz aktywność ucznia w działaniach podejmowanych przez szkołę na rzecz kultury fizycznej.
      No i tyle. Dość pojemnie. To jak nauczyciel będzie takie przepisy interpretował, zależy od jego wrażliwości i świadomości pedagogicznej. Moim zdaniem w takiej sytuacji jak opisana, taka ocena nie powinna być postawiona. Chyba że w danym przypadku jest tylko jeden poprawny sposób odbijania piłki (nie wiem, nie znam się na technikach sportowych), ale wówczas ocena powinna być nie za "aktywność", tylko za wiedzę rozumianą jako umiejętność sportowa.

      Usuń
  5. Dziękuję za ten tekst. Szczególnie za podanie umocowań prawnych, jakoś o tym nie wiedziałam. Szkoła współczesna doprowadza mnie do dużych nerwów. U mojej córki tez są te punkty za niby zachowanie a w rzeczywistości za aktywność typu przynoszenie korków do szkoły... Na koniec 4 klasy była taka sytuacja,że część dzieci z klasy otrzymało świadectwa z czerwonym paskiem na sali gimnastycznej a częśc w klasie. dopóki myślałam ,że chodziło o zróżnicowanie średniej nie czułam się z tym do końca źle.Dzieci i owszem. Ale okazało się ,że świadectwo na sali otrzymały dzieci, które miały celujący z "zachowania"- tak na prawdę wpłynęło na to przynoszenie korków, doniczek itp . Efekt był taki,że chłopiec który miał wysoką srednią z ocen , ale na co dzień chodzi po klasie w czasie lekcji, wyśmiewa się z innych uczniów i rzuca przedmiotami ,ale za to przynosi tony korków bo cała rodzina mu zbiera dostał świadectwo na sali a moja córka z tą samą średnią , dostała w klasie. Niektóre dzieci z tego powodu płakały. Rozmiawałam o tym z nauczycielką,że jest róznica w zachowaniu i aktywności.... nic z tego chyba nie wynikło.
    Sprawa sprawdzianów też jest osłabiająca- też nie oddają, bo to dokumenty, dzwoniłam do kuratorium- nie ma takich przepisów....
    trzy sprawdziany w jeden dzien nie zgodne ze statusem szkoły... dzieci próbują się bronić a nauczycielka na to : nie odzywaj się bo dostaniesz 5 punktów ujemnych"...
    Macie poczucie,że da się z tym walczyć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do poczucia sensu walki, proszę przeczytać poprzedni post na tym blogu. Był bardziej optymistyczny i mówił o tym, co można zrobić, żeby uzyskać jakieś poczucie sprawczości, choćby mikroskopijne. A w każdym razie o tym, co ja robię. Ale lekko nie jest. Jednak nie robiąc nic, niczego się nie zmieni. Kropla drąży skałę. A tu trzeba wielu kropel. Najlepiej pancernych.
      To co Pani opisała, brzmi zupełnie jak opis rzeczywistości szkolnej w jednej z rankingowo wiodących szkół podstawowych w Szczecinie (nie mam tam i nie miałam żadnego dziecka, ale mnóstwo znajomych ma). Te same ujemne punkty za zachowanie, takie samo promowanie "załatwiactwa" i cwaniactwa (przynieś nakrętki, zlikwidujemy Ci 5 punktów ujemnych. Które można dostać za wszystko, w dużych ilościach, również za odzywanie się na lekcji bez pozwolenia lub nie na temat). Czy Pani jest ze Szczecina? Jeśli tak, można się ze mną skontaktować na adres mailowy podany na pasku bloga, może będę mogła pomóc, choćby rozmową.
      Najprościej powinno być jednak z tym udostępnianiem prac klasowych. Proszę spróbować podeprzeć się stanowiskiem MEN, podlinkowanym i cytowanym w moim poście. Ale jeśli nie poskutkowały rozmowy (telefon do kuratorium to tak jakby brak jakiegokolwiek działania, przez telefon dużo łatwiej się spuszcza natręta do kosza niż gdy pojawia się on na drodze oficjalnej), trzeba pisać. Najpierw drogą oficjalną do dyrekcji, potem drogą oficjalną do kuratorium. Póki co, sama będę tak robić i jestem pełna optymizmu, że przynajmniej jeden problem rozwiążę.
      A jeśli chodzi o sprawdziany, to wystarczy, że jeden będzie pracą klasową, drugi kartkówką, a trzeci diagnozą i już hulaj dusza, można obejść zapisy statutu. Też to przerabiałam. Bo, niestety, wrażliwości na innych nie da się zamknąć w przepisach.

      Usuń
    2. Dziękuję za wsparcie:) Nie jestem ze Szczecina, ale mam tam wspaniałą rodzinę:)
      Mieszkamy w pomorskim, wieś letniskowa blisko średniego miasta.Szkoła do 3 klasy była świetna dzięki nauczycielce, teraz .. beton.... Ale ... poczułam się podbudowana , będę rozmawiać...

      Usuń
    3. Nauczyciele nie chcą oddawać sprawdzianów, ponieważ bardzo dużo ich błędów widać na tych sprawdzianach, przez kilkadziesiąt lat robią te same sprawdziany-gotowce z lenistwa itd.....

      Usuń
    4. Najpierw odpowiem Anonimowej Pani z pomorskiego:)
      Z mojej perspektywy to wygląda tak, że mamy świetnie (co do zasady) wykształconych nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej, którzy (również co do zasady, bo oczywiście zdarzają się wyjątki) czują te wszystkie idee, o których dziś zaczyna się mówić, które propaguje m.in. Budząca się Szkoła, ale nie tylko ona. Potem jednak pojawiają się tzw. "przedmiotowcy" i zaczynają dziać się rzeczy straszne.
      Nie lubię generalizowania, ale co do zasady poczynając od klasy 4 zaczynają odwracać się proporcje nauczycieli "czujących bluesa" i "nieczujących". Tych drugich jest ciągle więcej niż pierwszych, stąd szok, jaki przeżywają dzieci i ich rodzice.
      Mogę jeszcze - w ramach podbudowy - odnieść się do swoich osobistych doświadczeń z rozmów z nauczycielami i dyrekcją. Podeszłam do nich bez zakładania złej woli rozmówcy, myśląc raczej o tym, że trzeba spróbować pokazać inny punkt widzenia, skłonić do refleksji. To bardzo trudne, zwłaszcza gdy okazuje się (jak w moim przypadku), że w gronie rozmówców ja, rodzic, jestem jedyną osobą, która słyszała o pedagogice innej niż hydrauliczna. Jestem prawniczką, mi jest łatwiej. Wiem gdzie szukać i jak czytać, to co widzę. Nie dam się zbyć gadką "na okrągło" (z całą pewnością to umiem robić lepiej niż każdy nauczyciel:P). Ale potrzeba czasu. Moje dziecko (klasa 8) go nie ma. Jestem wściekła na całokształt, na to co szkoła zrobiła z jego psychiką. Dlatego nie odpuszczę, chociaż wiem, że pewnie już nie dla niego.
      Mimo odległości, gdyby potrzebowała Pani pozytywnej podbudowy, proszę pisać. Najgorzej byłoby dać sobie wmówić, że to my mamy świra.

      A teraz do drugiej Pani lub Pana Anonimowego: to najprostsze wytłumaczenie. Sądzę, że w niektórych przypadkach prawdziwe (niestety). Mimo wszystko jednak (mimo całego rozgoryczenia jakie wywołały ostatnie lata edukacji szkolnej mojego starszego syna) uważam, że to nie reguła, a wyjątek. Większość podąża za trendem. Nie zadaje sobie pytań, bo po co. Wygodniej jest robić tak, jak robiło się od lat. I jak robią niemal wszyscy. Tylko niektórzy są gotowi na przecieranie nowych szlaków. W jednym z komentarzy na fb (teraz nie pamiętam czy u Marzeny Żylińskiej, czy na stronie Budzącej się Szkoły) jedna z nauczycielek użyła zwrotu: "jeśli uczniowi bardzo zależy", to mu udostępnia pracę do wglądu. Tej pani do tej pory nie przyszło do głowy, że w ten sposób stawia ucznia w pozycji płaszcząco-proszącej, zmusza go do wykazywania, że "mu zależy". Większość nie poprosi, bo będzie się bała/wstydziła/będzie zbyt dumna. Ale wierzę w to, że kiedyś ta pani dozna olśnienia. Może nie po tym poście, może nie po następnym, może za 10 lat. Żal, ale gdy się wzrastało i funkcjonuje w określonych realiach, bardzo trudno jest powiedzieć sobie, że tyle rzeczy do tej pory robiło się nie tak.

      Usuń
  6. Mała pomoc odnośnie braku linka do informacji MEN :-)
    Pismo Departamentu Jakości Edukacji MEN z dnia 10 listopada 2015 r., znak: DJE-WEK.4019.205.2015.TK
    Pozdrawiam
    Paweł Łoniewski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, chociaż nie pomogło mi to znaleźć tekstu (pisma Departamentu itd.) w sieci. Ale ja może mało sprytna jestem:( W każdym razie widać, że go nie wymyśliłam, dobre i to!

      Usuń
  7. Zawsze można się zwrócić do MEN z wnioskiem o udostępnienie takowego. Może udostępnią...?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To byłby niezły eksperyment;) W ramach dostępu do informacji publicznej, rzecz jasna. Jak kiedyś wygrzebię się z ruin, chyba przećwiczę!

      Usuń
  8. Na szczęście w internecie nic nie ginie:

    https://web.archive.org/web/20180119161518/https://men.gov.pl/ministerstwo/informacje/poznaj-zasady-udostepniania-prac-uczniom-i-ich-rodzicom.html

    Pozdrawiam

    Zainteresowany tematem :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Pewnie, że nie ginie, trzeba tylko umieć znaleźć (ja nie umiem). Dzięki!
      Pozdrawiam, zagrzewając do działania!:)

      Usuń
  9. Good post. I be taught something tougher on completely different blogs everyday. It should at all times be stimulating to learn content material from different writers and follow a bit of something from their store. I’d want to use some with the content material on my weblog whether or not you don’t mind. Natually I’ll provide you with a hyperlink on your internet blog. Thanks for sharing. online casino real money

    OdpowiedzUsuń
  10. Witam. Mam jedno pytanie. Prace powinny być udostępniane rodzicom do domu. Jakie konsekwencje poniesie nauczyciel, jeśli dziecko pracy nie odda, bo np.zgubiło? A następnie przyjdzie rodzic tego dziecka, twierdząc, że on tej pracy nigdy nie widział i chce zobaczyć. Jednocześnie kwestionując wystawioną ocenę, bo dziecko powiedziało, że dostało lepszą. Nauczyciel nie ma sprawdzianu i nic nie może udowodnić. Co wtedy ma robić? Rodzice są teraz tacy, że gotowi zażądać usunięcia oceny i zgłosić sprawę do kuratorium, jeśli nauczyciel się nie zgodzi.

    OdpowiedzUsuń