Teoretycznie
wszystko jest fajnie.
Mamy
Konwencję Praw Dziecka, Rzecznika Praw Dziecka, a cytatami z wypowiedzi Janusza
Korczaka wytapetowana jest co druga polska szkoła.
W
preambule Konwencji (do przeczytania np. tutaj) stoi czarno na białym, że „dziecko powinno być w pełni przygotowane do życia w społeczeństwie jako
indywidualnie ukształtowana jednostka, wychowana w duchu ideałów zawartych w
Karcie Narodów Zjednoczonych, a w szczególności w duchu pokoju, godności,
tolerancji, wolności, równości i solidarności”.
Super,
nie?
W
art. 72 Konstytucji RP mowa jest o tym, iż „w
toku ustalania praw dziecka organy władzy publicznej oraz osoby odpowiedzialne
za dziecko są obowiązane do wysłuchania i w miarę możliwości uwzględnienia
zdania dziecka." "Rzeczpospolita Polska zapewnia" zaś, rzecz jasna, "ochronę praw dziecka".
Niestety,
wszystko to się jakoś słabo przyjmuje. Konstytucja – wiadomo,
postkomunistyczna, można zrozumieć. Z kolei Konwencja to akt prawa
międzynarodowego, a każdy Polak co sił w płucach przecież od maleńkości śpiewa,
że nie będzie żaden obcy pluł nam w twarz i dzieci nam bisurmanił.
Dzieci
mają prawa, ok, nie będziemy tego negować. Pozwólmy jednak dorosłym zdecydować,
jakie prawa są im przynależne, a na jakie są jeszcze zbyt małe, niedojrzałe. W
końcu to dorośli są dorośli i odpowiedzialni. Nawet w Wikipedii napisali przecież, że dziecko to młody człowiek, który nie osiągnął jeszcze pełnej dojrzałości!
na wyklejce książki, o której piszę niżej, nadano definicji z Wikipedii należną jej rangę |
Weźmy
więc takie art. 28 i 29 Konwencji (tudzież art. 70 Konstytucji, bo w obu mowa
jest o tym samym – prawie do nauki). Przepraszam, ale muszę zacytować:
Art. 28 ust. 2: Państwa-Strony
będą podejmowały wszelkie właściwe środki zapewniające, aby dyscyplina szkolna
była stosowana w sposób zgodny z ludzką godnością dziecka i z niniejszą
konwencją
Art. 29 ust. 1: Państwa-Strony są
zgodne, że nauka dziecka będzie ukierunkowana na:
a) rozwijanie w jak
najpełniejszym zakresie osobowości, talentów oraz zdolności umysłowych i
fizycznych dziecka;
b) rozwijanie w
dziecku szacunku dla praw człowieka i podstawowych swobód oraz dla zasad
zawartych w Karcie Narodów Zjednoczonych;
c) rozwijanie w
dziecku szacunku dla jego rodziców, jego tożsamości kulturowej, języka i
wartości, dla wartości narodowych kraju, w którym mieszka dziecko, kraju, z
którego dziecko pochodzi, jak i dla innych kultur;
d) przygotowanie
dziecka do odpowiedzialnego życia w wolnym społeczeństwie, w duchu zrozumienia,
pokoju, tolerancji, równości płci oraz przyjaźni pomiędzy wszystkimi narodami,
grupami etnicznymi, narodowymi i religijnymi oraz osobami rdzennego
pochodzenia;
e) rozwijanie w dziecku
poszanowania środowiska naturalnego.
Straszne
nudy, a do tego niezrozumiałe. Na szczęście zwłaszcza dla dzieci.
„Ludzka godność dziecka”? Co to w ogóle
jest? W szkole dziecko jest uczniem, a w szkole musi panować właściwa uczniom,
a nie dzieciom dyscyplina, to chyba oczywiste.
Gdyby
nie było to jasne, zawsze można sięgnąć po odpowiednią lekturę.
Wydana
pod patronatem Rzecznika Praw Dziecka z okazji dwudziestopięciolecia Konwencji o Prawach Dziecka książka „Moje prawa - ważna sprawa!” to
kwintesencja takiego podejścia.
Jedna
z historii (rozdziałów jest 16, każdy dotyczy innego artykułu Konwencji i
innego prawa dziecka) poświęcona jest narzekającemu na szkołę Przemkowi.
Przemek, dziecko w wieku nieokreślonym (sądząc jednak z tytułu jego lektury –
dziewięcio- lub dziesięciolatek), nie miał dobrego dnia w szkole.
„Nogi już niosły Przemka do domu, ale jemu
wydawało się, że nadal jest w szkole, stoi w ławce, a pani czepia się go i
strofuje przy całej klasie:
- Nie przeczytałeś
lektury, a przecież miałeś na to cały miesiąc? Co masz na swoje
usprawiedliwienie?
Przemek wzruszył
ramionami i zwiesił głowę. Wtedy ktoś z końca klasy szepnął, ale na tyle
głośno, by wszyscy usłyszeli:
- No bo Przemuś nie
potrafi jeszcze czytać.
Śmiech przetoczył się
przez salę. Pani skarciła dowcipnisia, a do Przemka powiedziała:
- Stawiam ci jedynkę.
Jednak na tym nie koniec. Poprawiłam wasze wczorajsze dyktanda i twoje wypadło
najgorzej. Zrobiłeś mnóstwo błędów. Tak więc zarobiłeś dzisiaj dwie jedynki za
jednym zamachem.
- Oj, to z pisaniem u
naszego orła też cieniutko – rozległo się gdzieś z tylnych ławek.
Pani uspokoiła klasę i
patrząc na Przemka z przyganą, dodała, że w tej sytuacji z pozytywną oceną na
półrocze mogą być kłopoty.”
Pomyślmy
teraz cóż tutaj mamy?
Dobrze
pojętą troskę o rozwijanie w jak
najpełniejszym zakresie osobowości, talentów oraz zdolności umysłowych i
fizycznych dziecka? Dbanie o szkolną dyscyplinę? Poszanowanie ludzkiej
godności dziecka?
A
może przeciwnie? Wyśmiewanie, napiętnowywanie na klasowym forum? Zabijanie motywacji
do nauki? Brak jakiejkolwiek empatii? Poniżanie? Straszenie? Zachęcanie do
agresji?
Na
szczęście wątpiący w dalszej części opowiadania znajdą gotową odpowiedź,
wygłoszoną ustami dziadka, któremu Przemek żali się po przyjściu do domu
(pewnie, głupi dzieciak, oczekuje wsparcia w domu), pytając „I po co się tyle mówi o prawach dziecka? (…)
Niby mam tyle praw, a potem dostaję dwie jedynki na jednej lekcji, uwagę w
dzienniczku na drugiej a telefon jest do odebrania u dyrektora!”.
Mądry
dziadek (wiadomo, starszy to mądry, młody to jeszcze głupi) nie może się „nadziwić tym wszystkim pretensjom.
Myślę, że sam sobie
nawarzyłeś tego piwa. A jeśli chodzi o te wasze prawa, to za moich czasów nikomu
nawet się o nich nie śniło. W szkole różne kary były na porządku dziennym.
Zazwyczaj bito nas linijką po dłoni. (…) Jeszcze gorsza była chłosta kijem albo
trzciną na wypiętą pupę. Jeśli ktoś coś zbroił, to musiał położyć się na ławce
lub krześle, a nauczyciel wymierzał mu karę. (…) I nie daj Boże, żeby poskarżyć
się w domu, bo rodzice uważali, że jak nauczyciel zbił, to widocznie miał
powody i ojciec jeszcze łapał za pas, żeby poprawić.”
A
żeby Przemek zrozumiał jeszcze jak złe jest gadanie na lekcji, dziadek
wspomina:
„Cisza była jak makiem zasiał. (…) Każdy
uczeń musiał mieć ze sobą patyczek o długości mniej więcej ołówka i jak w
klasie zapanowało jakieś poruszenie, nauczyciel kazał trzymać te patyczki w
ustach. Podczas odpowiedzi kijki wyjmowano z buzi, a po skończeniu wkładano je
tam na powrót. Sposób prosty a skuteczny. Taką mieliśmy, wnusiu, w szkole
dyscyplinę i z godnością niewiele to miało wspólnego. A ty mi tu narzekasz, że
zabrali ci na chwilę telefon albo że dostałeś zły stopień, bo się nie
przyłożyłeś do nauki?”
No.
Szybko, prosto i rzeczowo. Lekcja poglądowa jak skutecznie wybijać dzieciom z
głów fanaberie o jakichś ich prawach. I jakżeż przy tym skutecznie!
Przemek
bowiem, wysłuchawszy z uwagą dziadka, dochodzi do wniosku, że „za nic w świecie nie chciałby chodzić do
szkoły, w której uczył się dziadek.
To ja już wolę moją. Jak
się tak zastanowić, to ona wcale nie jest zła – pomyślał i pobiegł do swojego
pokoju czytać lekturę o najfajniejszej szkole pod słońcem, czyli o Akademii
Pana Kleksa.”
W
pozostałych piętnastu rozdziałach schemat pozostaje mniej więcej taki sam: mądry
dorosły naucza głupiutkie dziecko o jego prawach. Ono zaś, po spiciu słów z
jego ust, nie ma już żadnych pytań.
Idealna
nowoczesna lektura szkolna dla postępowych nauczycieli. Można zamknąć usta
rodzicom narzekającym na starocie typu „O krasnoludkach i sierotce Marysi”,
pokazać, że jest się światłym i dbającym o prawa ucznia, naszych milusińskich,
a zarazem pozostać w sferze betonu. Zbrojonego.
![]() |
fragment scenariusza apelu źródło zdjęcia i link do dyskusji |
Sięgnęłam
po tę książkę, zainspirowana wpisem na fb Budzącej się szkoły, poświęconym apelowi,
jaki miał się odbyć w jednej ze szkół podstawowych w Pabianicach.
Nauczyciele
(sądząc z wymiany zdań na fb – 2 nauczycielki) uznały, że lepiej od dzieci
wiedzą jaki ma być scenariusz apelu. Przygotowały gotowca, które dzieci miały
po prostu odczytać (a reszta z uwagą wysłuchać).
„W
szkole nie mamy do czynienia z dzieckiem, ale z uczniem.”
„Jest
oczywiste, że uczeń i nauczyciel nie mają równych praw.”
To
dwa najbardziej bulwersujące mnie zdania. I nie, wcale nie mam ochoty
przeczytać całego scenariusza; za bardzo boję się, że mogłaby trafić mnie
apopleksja.
To
nie przypadek. Taki mamy teraz klimat, nie tylko w tej szkole, jak napisała
jedna z matek, ale w całym odgórnie narzucanym (od lat) myśleniu o tym czym
jest i być powinna polska oświata.
Dlatego
tak ważny jest głos rodziców. Choćby mieli oni być wołającymi na puszczy (wiem,
co piszę, w miniony piątek wołałam na jednej z wywiadówek, a odpowiadało mi
echo).
Nie
zgadzajcie się na to.
Nie
pozwólcie, by zmuszano do tego Wasze dzieci.
I,
jak rany, nie czytajcie tej książki! To może grozić śmiercią lub kalectwem!
Anna
Czerwińska-Rydel, Renata Piątkowska „Moje prawa - ważna sprawa!”, ilustracje Kasia
Kołodziej. Wydawnictwo Literatura, Łódź 2015.
PS. Na szczęście znam inną książkę poświęconą tej samej tematyce, znakomitą. Jeśli PT Czytelnicy wyrażą takie życzenie, chętnie o niej napiszę:)