Nie
wiem, czy wróciłabym do reportaży Wojciecha Tochmana, gdyby nie świadomość
nadciągającego wielkimi krokami spotkania z autorem.
Tochman
= ból. Czarna noc z szeroko rozwartymi źrenicami. Nie lubię tak. Nikt nie lubi.
Gdy
pierwszy raz czytałam jego teksty, byłam jeszcze młoda (on też) i nie miałam
dzieci.
Kiedy
na początku tego wieku jeździliśmy z mężem do Chorwacji, w walizce leżała jego
książka "Jakbyś kamień jadła". Rozmawialiśmy z Chorwatami o ich spojrzeniu na ten straszny czas, a w
tyle głowy miałam to, co o wojnie na Bałkanach pisał Tochman.
Rok
po tym, kiedy byliśmy tam ostatni raz, urodziłam pierwsze dziecko. Od tamtej
pory aż do teraz nie mogłam zmusić się, żeby wziąć którąś z jego książek do
ręki. Nadal nie jestem gotowa, aby wrócić do „Jakbyś kamień jadła”, nie mówiąc
już o przeczytaniu „Dziś narysujemy śmierć”; dlatego sięgnęłam po „Wściekłego
psa”.
W
zasadzie dobrze się złożyło, bowiem niejako równolegle czytałam polskie
reportaże Ryszarda Kapuścińskiego.
Kapuściński
w zbiorze „Busz po polsku” zebrał migawki z Polski lat pięćdziesiątych
ubiegłego wieku. Ot, fotografie, dodatkowe utrwalenie w pamięci tego, co kiedyś
było tu i teraz. Czasem były to sceny banalne, czasem niecodzienne, jednak żadna z nich nie dotknęła mnie na wskroś.
Tochman wybrał tylko to, co boli. Pokazał konkretnych bohaterów, w ich bardzo indywidualnych sytuacjach, odnoszących się jednak zarazem do szerszego kontekstu, w którym wszyscy żyjemy. Może za 50 lat czytałabym te reportaże tak samo, jak teraz czytam teksty Kapuścińskiego, jednak czytam je dziś. Być może bolą mnie dlatego tak mocno, gdyż widzę, iż ciągle są aktualne. Pomimo upływu kilku lat (zbiór ukazał się w roku 2007; obecnie został wznowiony i uzupełniony o reportaże z tomu „Schodów się nie pali” – tytuł owej nowej całości to „Bóg zapłać”) niewiele się zmieniło, opisane w nim problemy nadal są realne.
Na pytanie czy kiedyś wróci do pisania reportaży o Polsce, Tochman odpowiedział że na razie nic na to nie wskazuje, bowiem uważa że nie ma nowych rzeczy, o których mógłby napisać. Po przeczytaniu „Wściekłego psa” w zasadzie go rozumiem. Problemy o których napisał kilka lat temu nie zniknęły, nie pojawiły się żadne cudowne rozwiązania; przeciwnie, część z nich zdaje się wciąż narastać.
Tochman
pozornie nie komentuje; stawia tylko czasem pytania. Pytając ujawnia jednak
niekiedy swój stosunek do bohaterów, uwypukla miejsca, w których widzi źródło problemu.
Jego diagnoza zazwyczaj jest trafna, tylko co z tego, skoro nie wynaleziono jak
dotąd lekarstwa.
W
tym zbiorze znajdują się m.in. dwa reportaże, które dotyczą tego samego miejsca,
tych samych ludzi i tego samego zdarzenia. Jest to otwierający całość
„Mojżeszowy krzak” oraz kończące „Amen”. Tochman dwukrotnie – z różnej
perspektywy czasowej – opowiada o tragicznej pielgrzymce autokarowej
maturzystów z Białegostoku; pielgrzymce zakończonej wypadkiem, wskutek którego
zginęło 13 osób. Wiem, że bez tego powrotu nie byłoby efektu, że dopiero on
pokazał dodatkowy tragizm całej sytuacji, ale nie mogę pojąć, jak autor był w
stanie tam wrócić. Zwłaszcza, że wiedział iż będzie to powrót bardzo bolesny.
Dla wszystkich, także dla czytelników.
Polska
Tochmana jest beznadziejna i przygnębiająca. Odbieram ją tak między innymi
dlatego, że wiem iż tak wygląda naprawdę. Na szczęście wiem również, że ta
prawda nie jest całą prawdą i że nawet u nas słońce czasem świeci.
Na
razie jednak cieszę się z deklaracji autora, że nie będzie pisał o Polsce. Wystarczy
mi tego, co sama widzę na co dzień, o czym czytam w gazetach. Czekam jednak z
zaciekawieniem na jego nową książkę, nad którą teraz pracuje. Jak zdradził, powinna się ona
ukazać jesienią, a będzie opowiadała o filipińskich slumsach. I pomimo że zdaniem
Tochmana istnieje wiele podobieństw między Filipinami a Polską, mam nadzieję że
ostatecznie okaże się, iż jest ich mniej niż przypuszcza.
Wojciech
Tochman „Wściekły pies”, Wydawnictwo Znak, Kraków 2007.
Muszę to napisać. Tochman?! O tej porze roku?!! Zgięło Cię?!!! Ja omijam wszelkie depresanty, włączając w to książki, gazety i wiadomości TV. Może to dziecinne, ale właśnie tak. Zakrywam oczy dłońmi i udaję, że tego wszystkiego, nie ma.
OdpowiedzUsuńLuz. Jest grudzień. W październiku bym umarła (umierałam i bez tego). Poza tym pretensje do ludzi ze szczecińskiego Teatru Kana, który wymyślił, żeby teraz spotykać się z Tochmanem:)Musiałam przecież coś przeczytać, prawda?
UsuńA omijanie wiadomości TV stosuję o każdej porze roku od jakichś 10 lat. Życie od razu nabrało normalnych barw:P
Mnie wystarczają małe nieszczęścia w rodzaju sobotniej "jelitówki" Młodszego. A jako anty stosuje leciutką literaturkę. Niestety, nowa Chmielewska jako, chyba nie wypali :(
UsuńA, jeśli była jelitówka, to jesteś usprawiedliwiony. Limit nieszczęść na ten rok wyczerpany:P
UsuńMówisz, że Chmielewska nie bardzo? Ja już od dłuższego czasu nie jestem z nią kompatybilna, ale ZWL wypowiadał się pozytywnie, więc myślałam, że a nuż?
A literaturę lżejszą też już mam w odwodzie, choć niestety nie o choince i o tym, jak się wszyscy kochają pod jemiołą:P
Może to kwestia weekendowego zagonienia, może ogólny jakiś brak koncentracji, ale wydaje mi się, że po ok. 100 stronach wciąż nie wiem o czym czytam. Chyba pójdę w jakąś młodzieżówę :D
UsuńMoże kiedyś i ja pęknę, i zabiorę się za coś z przedziału wiekowego "naście". Na razie bronię się dzielnie, choć niewykluczone, że głupio.
UsuńDlaczego? Ja tam błądzę od Sasa do lasa i dobrze mi z tym. Wiem, wiem, lektura powinna rozwijać, a nie być tylko czczą rozrywką, ale ja już chyba niespecjalnie na rozwój mam ochotę :D
UsuńTu bardziej idzie o braki w pojemności, a nie o ambicje. Choć ja w ostatnich latach czytelniczo szłam raczej w brak ambicji, więc teraz przydałoby się wręcz przeciwnie:)
UsuńMogę się podpisać pod wypowiedzią Bazyla- zamykam oczy i udaję, że nie ma, znikło, rozpłynęło się we mgle. :) Zero telewizji, zero gazet, radiowych wiadomości,żadnej polityki. W książkach czasami zdarza się coś cięższego i dołującego; choć najczęściej przez przeoczenie. Dwa ściślejsze kontakty z białym personelem zapewniły mi odpowiednią dawkę depresji, a teraz jest radość każdego dnia i tu i teraz. Pozdrawiam
UsuńRadość dobra rzecz:) Czasem przydaje się jednak trochę posmucić, choćby po to, by pełniej ją odczuć.
UsuńKilka reportaży z tego zbioru zamieszczono później w "Bóg zapłać", który zrobił na mnie b. duże wrażenie, właściwie połknęłam go. Z początku obawiałam się religijnego "skrętu", na szczęście niepotrzebnie. Mocna rzecz.
OdpowiedzUsuńToteż napisałam o tym w swoim poście:) O ile "Wściekły pies" jest już zasadzie niedostępny, o tyle "Bóg zapłać", i owszem. Później zerknę do Ciebie i porównam wrażenia:)
UsuńObawa religijnego skrętu w przypadku Tochmana? Dla mnie to ostatnia rzecz, o którą bym go podejrzewała.
Wycięłam początek komentarza i wyszło, że się mądrzę i nie czytałam posta.;)
UsuńTochmana dobrze nie znam, więc czytając zapowiedzi "Bóg zapłać" myślałam, że będzie o rozmodlonych wiernych itp. To nie jest mój świat, więc byłam uprzedzona. Niesłusznie. Kusi mnie, żeby przeczytać jego książkę o Beacie Pawlak.
Mnie "Córeńka" kusi mniej, bo ta historia jest dla mnie wyjątkowo tragiczna, a w wykonaniu Tochmana pewnie jest dramatycznie tragiczna. Może za 10 lat? Niespiesznie więc poczekam na historię o Filipinach, choć pewnie też miło nie będzie...
UsuńMyślę, że to autor, którego książki zawsze będą powodować duży dyskomfort u czytelnika. Oby tylko nie przesadził, bo wpadnie w manierę.
UsuńSprawiał wrażenie osoby, która wie o takim zagrożeniu i ma do siebie dystans. Poza tym - on nie tylko pisze, ale i działa, co powinno znakomicie chronić go przed manierycznością.
UsuńLiczę na to, że napisze kiedyś coś mniej bolesnego.;)
UsuńMniej bolesne może mu się uda, ale na bezbolesne bym nie liczyła...
UsuńDlatego też może stać się - przynajmniej dla mnie - autorem, który wciąż pisze tę samą książkę.
UsuńBardzom ciekawa Filipin, slumsy widziałam, i biedę na ulicach w Manilii - mimo to Manila należy do jednych z moich ulubionych miast.
OdpowiedzUsuńA dlaczego akurat Manila? Ja nie mam o niej pojęcia, bowiem w podróżowaniu jak na razie ograniczam się do Europy.
UsuńTochman mówił, że w styczniu wybiera się do Bombaju; jak zrozumiałam, po to, aby mieć porównanie. Wspominał też o organizowaniu swego rodzaju wycieczek po slumsach dla turystów - zarówno w Bombaju (on na taką właśnie się zapisał), jak i w Manili.
Nie teraz, nie na zimę i nie w święta, ale na pewno tak, bo chociaż boli, to warto
OdpowiedzUsuńTochman i święta to faktycznie kolejny oksymoron, który można wstawić do "Bóg się rodzi":) Z drugiej jednak strony, latem i pod palmą boli chyba tak samo.
Usuń