Z
umiejętnością poprawnego używania języka polskiego nie jest dobrze.
Z jednej strony narzekamy
na jego wulgaryzację i zaśmiecanie słowami bezmyślnie kopiowanymi z innych
języków.
Z drugiej, rośnie grupa
osób pozornie wykształconych, które niestrudzenie włanczają światło i blombują zęby
(osobiście znam kilka, wszystkie z tytułem magistra, a niektóre nawet doktora
habilitowanego, wcale nie nauk ścisłych).
W sytuacjach, w których
uszy nam więdną, a ręce opadają, często czujemy się zagubieni. Bo co jest
lepsze? Zwrócić uwagę, ryzykując, że nasz rozmówca śmiertelnie się obrazi, czy
zignorować, godząc się tym samym na to, że wirus językowy będzie się rozprzestrzeniał, atakując kolejne ofiary?
Jeszcze gorzej dzieje
się, gdy sięgamy po pisma urzędowe.
Na jednym biegunie
znajdują się teksty napisane językiem, którego nie da się zrozumieć,
jeśli nie ma się ukończonego choćby podstawowego kursu kryptologicznego.
Dla przykładu jedno
zdanie autorstwa sędziego Sądu Najwyższego, osoby niewątpliwie bardzo
wykształconej: „Oznacza to, że
rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego powinno zostać osadzone w stanie faktycznym
odzwierciedlonym przez Sąd odwoławczy, a wszelkie modyfikacje postulowane przez
skarżącego nie są nośne.”
Jeśli o mnie chodzi, jedyne
co potrafię z siebie wydusić po bezowocnej próbie przeczytania tego tekstu ze
zrozumieniem, to „hę?”
Na biegunie przeciwnym
mieszkają ci, którzy bardzo się starają. Tak bardzo, że czasem przekraczają granice
własnych możliwości.
Cytat tylko z jednego
bardzo urzędowego pisma, które trafiło w moje ręce w ciągu minionego
tygodnia: „Biegły nie wziął pod uwagę
dokumentów złożonych przez powoda, a tym samym wykazał się ignorancją.”
Miałam ochotę odpisać,
parafrazując znaną prawniczą paremię, „ignorantio
lingua nocet”, ale się powstrzymałam, gdyż moja znajomość łaciny, a w
szczególności zasad deklinacji, jest na poziomie zbliżonym do tego, w jakim językiem polskim włada autor krytykowanego przeze mnie pisma.
Przeżywając takie rozterki, chętnie skorzystałam z możliwości spotkania z
profesor Katarzyną Kłosińską, które odbyło się wczoraj w ProMedia,
jednej z filii Miejskiej Biblioteki Publicznej w Szczecinie, a które poprowadziła dziennikarka Marta Zabłocka.
źródło zdjęcia |
Wrażenia? Było umiarkowanie porywająco. Nie mogłam niestety wziąć
udziału w poprzedzających otwarte spotkanie warsztatach z frazeologii, które podobno były atrakcyjniejsze;
być może wtedy, uskrzydlona emocjami, byłabym bardziej entuzjastyczna.
Profesor Kłosińska jest
bardzo sympatyczną, otwartą, a do tego niezwykle mądrą osobą, perfekcyjnie posługującą się piękną
polszczyzną. W zasadzie to powinno wystarczyć, by wytrzymać dwie godziny na
niewygodnych krzesełkach. Czegoś jednak zabrakło, choć nie do końca wiem czego.
Może moderacji? Może
wiodącego tematu? A może w ogóle pomysłu na ciekawą rozmowę?
Nie dowiedziałam się
niczego nowego, nie rozwiązałam żadnego językowego problemu; po prostu
spędziłam piątkowy wieczór w towarzystwie interesującej osoby. Może za wiele
oczekuję, może to powinno wystarczyć, nie wykluczam.
Jeśli chodzi o moje problemy, do nierozwiązanych językowych doszedł jednak niestety jeszcze jeden, całkiem
innej natury.
Od wczoraj nie wiem
bowiem, czy naprawdę zainteresowanie czystością języka wyklucza zainteresowanie
czystością własnych butów i schludnością ubioru?
źródło zdjęcia |
Na szczęście siedziałam
w jednym z dalszych rzędów, dlatego nie musiałam stale wpatrywać się w brudne
buty, dżinsowe spodnie i zgrzebny sweter prowadzącej. Mimo to jednak nie do
końca mogłam skupić się na wypowiedziach profesor Kłosińskiej. Zastanawiałam
się bowiem nad tym, jak to jest, że dorosłej kobiecie, poproszonej o poprowadzenie
spotkania z „pracownikiem naukowym na
Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, doktorem habilitowanym
językoznawstwa, (…) sekretarzem naukowym Rady Języka Polskiego przy Prezydium
PAN, [zajmującą się] w pracy naukowej (…) m. in. kulturą języka polskiego oraz
językiem polityki i językoznawstwem kulturowym” (cytuję za informacją zamieszczoną na facebookowym profilu MBP w Szczecinie), nie przyszło do głowy,
by ubrać się adekwatnie do okoliczności, a – przede wszystkim – by wyczyścić
buty?!
Co jest ważniejsze?
Wygląd czy sposób wyrażania się? To co na człowieku, czy to co ma w środku?
Czy można być
kulturalnym niechlujem?
Czy to w ogóle ma
znaczenie?
Doprawdy, trzeba było mi
zostać w domu, oszczędzając tak cenny ostatnio czas.
Nie dość bowiem, że od
wczoraj próbuję znaleźć odpowiedzi na postawione wyżej pytania, to jeszcze
przerwałam blogowe milczenie w taki akurat, nie do końca dla wszystkich
sympatyczny, sposób.
Ech!
Miło, że odżyłaś choćby na chwilę :)
OdpowiedzUsuńTo ja tak sobie pozwolę zwrócić uwagę, że temat jest przewodni, a słowo wiodący jest ohydnym, pleniącym się rusycyzmem. Chociaż może w obliczu sytuacji geopolitycznej nie warto go wypleniać, będzie jak znalazł na przyszłość :D
O, widzisz! Czyli warto było napisać tego posta, żeby czegoś się nauczyć:P
UsuńAle oczywiście, teraz będę trzymać się wersji, że ja tak specjalnie, w związku z sytuacją geopolityczną:D
A nie powinnaś raczej trenować jakichś jędrnych germanizmów?
UsuńNie psuj mi koncepcji obrony wizerunku!:P
UsuńA poza tym, gdzie odpowiedź na którekolwiek z nurtujących mnie pytań?
Słucham? To ja tu udzielam pereł mojej językoznawczej mądrości, a Ty jeszcze żądasz odpowiedzi na pytania? Ok, trze być w czystych butach na weselu. Znaczy na spotkaniu autorskim.
UsuńJedno nie wyklucza drugiego. Profesor Kłosińska wczoraj rzucała swe perły przed wieprze (chrum, chrum!), a zarazem odpowiadała na pytania.
UsuńI nie trze, tylko trza, o!:P
Na marginesie, sama zaliczam się do osób, którym często na buty czasu nie starcza. Ale takie brudne miewam tylko te sportowe, po powrocie z treningu w lesie, w czasie deszczu. Do pracy w dżinsach nie chodzę jednak nigdy, w zgrzebnych sweterkach także. Czuję się jak zardzewiała konserwa, ale nie zamierzam zbaczać z obranej drogi. Choćby miała zaprowadzić mnie na złomowisko.
Trza, zaiste!
UsuńJa tam chodzę do pracy w dżinsach i bluzach z kapturem, czym budzę lekki niesmak nowych dyrekcji. Ale nie zamierzam zbaczać z obranej drogi.
Jeśli zmierzasz do jakiegoś celu, to ok. Choć gdybym była Twoją dyrekcja, też pewnie byłabym zniesmaczona.
UsuńZmierzam do podkreślenia własnej niechęci do strojów bardziej formalnych.
UsuńA ja miałam na myśli cel bardziej odległy. Ja też np. nienawidzę wszelkich garsonek i kostiumików (co w Twoim przypadku przekłada się na garnitury, jak sądzę), ale pomiędzy nimi a dżinsami i bluzami z kapturem, tudzież rozciągniętymi swetrami i flanelowymi koszulami w kratę jest jeszcze sporo opcji pośrednich.
UsuńTo jest opcja pośrednia, bo nie stosuję krótkich spodni i koszulek z muppetami :D
UsuńTo gdzie w tym wszystkim jestem ja? Długie spodnie i Muppety na przemian z Hulkiem i Supermanem?? :P
UsuńAle buty chociaż czystawe?
UsuńNie wiem czy załapałyby się na skali czystości momarty, ale z pewnością nie tak ufajdane, jak te ze zdjęcia :P
UsuńMomarta ma zawyżone standardy :D
UsuńMiałem kiedyś w życiu chwilę nabożeństwa do wypucowanych butów. Moje glany błyszczały się jak psu ..., zresztą, nieważne. A potem, wiesz: dom, praca, dzieci. Zdaję sobie sprawę, że to żadne wytłumaczenie. Może jakbym odgrzebał martensy, to by mi wróciło :P
UsuńMyślisz, że to kwestia typu obuwia? Bo ja znam takich, co i lakierki by im nie błyszczały :D
UsuńNo właśnie, bo tu wcale nie o typ obuwia idzie. Dodam do tego, że piszę to ja, osoba, która nie dalej niż w minioną sobotę paradowała po mieście w dwóch różnych kozakach (bardzo się spieszyłam wychodząc, a oba były czarne...)
UsuńA jeśli chodzi o standardy, wydawało mi się, że zawsze powinno się raczej ciągnąć w górę, nie zaś w dół:P Koszulki z Muppetami owszem, ale nie zawsze i nie wszędzie. Chyba, że jest się szalonym artystą, wtedy można.
No przecież nie na śluby i pogrzeby te koszulki, ale żeby nie do pracy? :) Nie mam koszulki z Muppetami i tak.
UsuńNie no weź, idź na całość:P Czemu nie na śluby i pogrzeby, skoro do pracy można?
UsuńJasne, wszystko zależy od rodzaju pracy. Są takie, w których nie mrugnęłabym nawet okiem, widząc taki przyodziewek. Ani ja, ani Ty (w każdym razie moim zdaniem) nie powinniśmy jednak tak się ubierać w sytuacjach oficjalnych. Tak wierzę.
Nie mam w pracy sytuacji oficjalnych. No z rzadka.
UsuńNic a nic? Żadnego malutkiego interesancika? Siedzisz tylko w jakiejś zakurzonej piwnicy i starasz się nie rzucać nikomu w oczy?
UsuńJakbyś przy tym była. Szczególnie teraz, w okresie burzy i naporu, staramy się nie wychylać spod naszego kamyczka.
UsuńHm, gdy w grę wchodzi bojaźń i drżenie, faktycznie lepiej niż koszula sprawdza się odpowiednio obszerna bluza z kapturem:P
UsuńKolesia w takiej bluzie nikt nie ruszy :P
UsuńDorzuć do niej kij baseballowy (z odpowiednim znaczkiem, rzecz jasna; podobno robią je w Szczecinie, mogę Ci podrzucić), wtedy na pewno nikt Ci nie podskoczy.
UsuńNie, kij mi nie pasuje :D Mam w szafie parasol ze szpikulcem.
UsuńNajpierw pomyślałam, że chodzi o taki parasol i stwierdziłam, że w sumie, skoro niebo gwiaździste nad Tobą, to może faktycznie nie potrzebujesz kija.
UsuńPotem jednak dopatrzyłam się, że w tym modelu brak szpikulca:( Gdybyś zmienił zdanie w sprawie kija, pisz na priv!:P
W sprawie kija nie śmiałbym Ci głowy zawracać, mam pod bokiem puszczę, można znaleźć konar i se ostrugać :D
UsuńAle to potem chyba nieporęcznie z takim konarem tak do pracy tramwajem jechać? Chociaż co ja się tam znam, kobieta na obcasach:P
UsuńRaz bym się przemęczył, a potem tylko trzymał pod biureczkiem.
UsuńDziś już ciemno, ale jutro pewnie po pracy popędzisz do lasu.
UsuńMam nawet za domem kilka poręcznych konarów z ostatniego przycinania drzew.
UsuńBierz wszystkie, nie bądź egoista. Koleżankom i kolegom też się przydadzą!
UsuńA czym będę zimą palił?
UsuńNaprawdę, czy musisz być taki przyziemny?
UsuńJa nie muszę, ale kotki mi zmarzną.
UsuńTo się nazywa umiejętność użycia dobrego argumentu!:P
UsuńZawsze możesz zabrać kotki do pracy, tam pewnie ciepło. W bluzie z kapturem, sękatym konarem pod biurkiem i dwoma kotami będziesz nie do ruszenia!
One by się, biedactwa, zanadto stresowały nowym miejscem. niech już się tam grzeją przy płonącym konarze :P
UsuńEfekciarz! Teraz mam się niby zachwycać jaki to jesteś odważny, bo poradzisz sobie w samej bluzie?:P
UsuńTak. Zresztą mną się możesz w ogóle zachwycać. Najlepiej bezkrytycznie :D
UsuńOjej. Bezkrytycznie nie umiem. Taki defekt:(
UsuńNiedobsz. Bo jak zaczniesz analizować, to gotowaś się nie zachwycić :(
UsuńJeśli analiza nie, to może synteza? Słowo "zsyntetyzowany" znakomicie zresztą się wpisuje w tematykę tego posta:P
UsuńNie chcę być zsyntetyzowany, to już wolę analizowanie.
UsuńI synteza, i analiza idą mi obecnie baaaardzo wolno, w każdym razie w internecie. Musimy odłożyć to na kiedy indziej.
UsuńZmiany w języku, i w ogóle jakiekolwiek zmiany, to rzecz i nieuchronna, i pożądana. Gorzej, gdy błąd utrwala się jako norma.
OdpowiedzUsuńProfesor Kłosińska powiedziałaby w tym miejscu: "no tak, tylko co to w ogóle jest ten błąd?"
UsuńEch, strasznie to wszystko skomplikowane:(
Miałem skomentować co do meritum, ale musiałbym zboczyć w politykę, zahaczyć (nomen omen) o Wiadomości, wczorajszy strajk i panią minister, ale niedziela taka ładna ... Idę pobiegać :D Podpisano: humanista w nerwach "brudzący" język gwarowymi naleciałościami, ale też i czasem o czystość i poprawne formy walczący :D
OdpowiedzUsuńO matko, naprawdę da rady powiązać tego posta z opisanymi przez Ciebie wydarzeniami? Jak się już wybiegałeś, zdradź w jaki sposób, nie bądź świnia!:P
UsuńJako mieszkanka Pomorza Zachodniego nie mam problemów z gwarowymi naleciałościami. W zamian nadużywam jednak wulgaryzmów - zawsze jednak adekwatnie do sytuacji i wyłącznie w towarzystwie, w którym tego rodzaju słownictwo przyjmowane jest z całkowitym zrozumieniem. Choć z pewnością znalazłoby się wiele osób, które gdyby kiedykolwiek usłyszały mnie w takiej wersji, już do końca życia patrzyłyby na mnie "takim wzrokiem":P
Obiecuję jutro, bo zrobiłem 17 kilometrów z haczykiem i nawet palec wskazujący od tabletu mnie boli :P
Usuń17 kilometrów, no, no! Ja dziś rano 10,5, małym żuczkiem przy Tobie:P
UsuńCzekam więc niecierpliwie na jutro!
W Wiadomościach w wielce obiektywnej relacji ze strajku nauczycieli, wyciągnięto na jaw tweeta młodzieżówki PO, w którym błyszczał błąd ortograficzny i podano go na tacy głównego wydania, jako przykład braku edukacyjnej skuteczności gimnazjów. Jakoś nikt nie czepił się natomiast cytatu minister, która w swej wypowiedzi użyła nieznanego, anie mnie, ani SJP, czasownika "wydyskutować" :)
UsuńI po raz kolejny utwierdziłam się w słuszności dawno temu podjętej decyzji o nieoglądaniu ŻADNYCH wiadomości w ŻADNEJ Tv.
UsuńTak na marginesie, pamiętam jak swego czasu wyciągano poprzedniemu panu prezydentowi błąd (a może nawet błędy, nie pamiętam) ortograficzne, popełnione przy okazji wpisu w jakiejś księdze pamiątkowej. Idąc tym tokiem myślenia, to chyba przykład braku edukacyjnej skuteczności ośmioklasowej podstawówki, nieprawdaż?:D
Nie ciągnijmy tego wątku, bo obiecałem sobie ograniczyć stresy dnia powszedniego :P
UsuńNie pamiętam, szczerze powiedziawszy, ale czy Ty też masz dziecko w szóstej klasie?
UsuńDziś byłam u fryzjera. W czasie gdy siedziałam z farbą na głowie, wysłuchiwałam telefonicznej relacji z zebrania z rodzicami w klasie Starszego (nie mogłam być, nie tylko ze względu na fryzjera). Po zakończeniu rozmowy poprosiłam fryzjera o zostawienie farby o 10 minut dłużej, żeby zdążyły mi się ufarbować także te włosy, które posiwiały mi w trakcie tej rozmowy.
To tyle o stresie.
Nie mam, ale mam Młodsze powołane zgodnie ze starą ustawą i Starsze, które pójdzie gdzie indziej zgodnie z nową. Czekam na rozwój sytuacji, bo jest dynamiczny i kto wie, czy za 3 lata nie będzie jednak powszechnej siedmiolatki, bo przecież w międzywojniu się sprawdzała. Ot, róbmy coś, żeby robić, bo papier wszystko przyjmie, a ludzie się przyzwyczają :(
UsuńJa jestem niestety w mniej komfortowej sytuacji. Cieszy mnie to, że w przypadku Młodszego podjęłam decyzję, żeby wymiksować go z tego systemu (w każdym razie na tyle, na ile to możliwe bez popadania w edukację domową). Martwi mnie to, że jak na razie Starszy idzie w całości na straty.
UsuńI tak się stęskniłam!
OdpowiedzUsuńLejesz miód na me serce:) Ale w zasadzie mogę odpowiedzieć: i vice versa!
UsuńI ja też za wami obiema!!!
UsuńEch! A kiedyś było tak pięknie:( Nic to: jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie. Tak wierzę.
UsuńAnna :) wstyd przyznać, ale ja to jednak jestem ciągle na etapie zazdrości w stosunku do Twojej sytuacji krajoznawczej...
UsuńMomarto > Wolę jednak "przepięknie" niż "normalnie" ;) Jest DZIŚ... i wiadomo jak jest.
A prawie wczoraj w Magazynie Świątecznym ciekawe konstatacje "O człowieku, który zepsuł Internet". Może to jeden z kluczy?
Cóż, Annie to chyba większość zazdrości:)
UsuńPrzepięknie nie musi wykluczać normalnie. Ba! Śmiem twierdzić, że zwyczajne też może być przepiękne. Coś tam jeszcze pamiętam, jak to kiedyś było...
Tekstu w Świątecznej nie czytałam (ograniczyłam kupowanie gazet do tych, które naprawdę chciałabym przeczytać; i tak połowy z nich nie mam czasu czytać), a wyczerpałam już darmowy dostęp internetowy w tym miesiącu, więc nie sprawdzę, czy klucz pasuje do tego zamka.
Miło, że dajesz (jakieś) oznaki życia. Lepszy rydz...
OdpowiedzUsuńT
Napisz post a wyrzut sumienia się odezwie. Pamiętam. Chwilowo mogę tylko czule ucałować w czółko. Prace nad napisaniem czegoś dłuższego niż komentarz w toku.
UsuńMoże to jest dziennikarka radiowa i zapomniałam, że teraz ją widać? ;)
OdpowiedzUsuńAle fakt- ubiór też chyba świadczy o szacunku.
O błędach się nie wypowiadam, ale się staram nie robić często ;)
ps. jak miło,że wróciłaś! :) to ja chaber73, zapomniałam hasła i nie mogę się zalogować na konto..
Może - gdy już przypomnisz sobie hasło - prześlij je w jakimś zaszyfrowanym mailu; wtedy będę mogła podrzucić Ci je przy następnej okazji:P
UsuńDziennikarka pracuje obecnie dla PAP-u, o ile mi wiadomo (mogę się mylić); tam faktycznie nie widać:)
Wieści o moim powrocie są nieco przesadzone, ale robię co w obecnej sytuacji mogę.
wiesz, tu nie ma co pokazywać języka- to w moim wypadku nie jest głupi pomysł- to podanie hasła komuś, kto je zapamięta! póki co poszukiwania hasła trwają o_O
UsuńMoże w sumie gorszy od braku stosownego ubioru, jest brak stosownego przygotowania do rozmowy? :)
Dajesz znaki życia, to też jakiś promyk w tunelu oczekiwania dla czytelników tegoż bloga ;)
Stojącym w tunelu radzę zaopatrzyć się w długo działające latarki. Póki co, frustruję się, myśląc o tym, co chciałabym tu napisać, jednak nie bardzo mam jak i kiedy.
UsuńBrak przygotowania do rozmowy istotnie gorszy. A już dwa w jednym to w ogóle makabra. Swego czasu trafiłam do programu radiowego prowadzonego przez niechlujnie ubranego dziennikarza z przetłuszczonymi włosami, który nie miał pojęcia o co mnie pytać. "To może Pani tak coś od siebie opowie?" - zagaił, a ja tylko przez wzgląd na wydawcę audycji nie wstałam i nie wyszłam. Zostałam zraniona i przez oczy, i przez uszy, a nawet przez mózg:(
Odczytałabym orzeczenie SN - ponieważ materiał dowodowy zgromadzony w sprawie był mocny, a argumenty skarżącego słabe, orzeczono jak w sentencji:) W kwestii stosownego ubioru - przypomina mi się moje wrażenie odnotowane na blogu- dotyczące wizyty w teatrze londyńskim, kiedy to zostałam zbulwersowana tym, w jaki sposób ubrali się widzowie oraz tym, że 90 procentom widowni szkoda było wydać funta na szatnię i trzymano wierzchnie okrycia- płaszcze, kurtki, czapki i szaliki na kolanach, bądź na ziemi, że o siatach z zakupami nie wspomnę. W swoim wyjściowym stroju i szpileczkach wyróżniałam się na tle pozostałych. Ale... kiedy przedstawienie się skończyło, a widownia wykazała tak ogromny entuzjazm i radość z udziału w przedstawieniu pomyślałam, czy ubiór rzeczywiście jest taki ważny. Dla aktorów zapewne ważniejsza jest reakcja widzów, a ta była niesamowita (bardzo często uczestniczę w przedstawieniach teatralnych- zwłaszcza musicalowych), ale z taką reakcją spotkałam się tylko dwa razy (drugi to był koncert w innym europejskim mieście). I nie odpowiem ci na twoje wątpliwości. I choć jestem osobą o liberalnych poglądach wydaje mi się, że są sytuacje, kiedy po prostu nie wypada / nie powinno się ubierać "na luzie". Ale nie czepiałabym się pani prowadzącej- spotkanie miało charakter raczej nieformalny, a pani być może jechałam środkami komunikacji miejskiej, była brzydka pogoda i nie było możliwości zmiany/ czyszczenia obuwia. A do pracy to różnie- ja na co dzień w dżinsach, a i zdarza się o zgroza- swetrach (raczej nie rozciągniętych), choć częściej bluzki koszulowe, choć zawsze szpilki (od czasu, jak pracuję w biurze, a nie w terenie), na spotkania oficjalne "mundurek" czyli koniecznie marynarka. I od razu dodam, że nie mam do czynienia z klientami i choć nie jestem ukryta w kanciapce, to chętnie zaszyłabym się w jakiejś piwnicy, abym mogła trochę popracować w spokoju.
OdpowiedzUsuńPs. Wczoraj wracając z koncertu w Filharmonii myślałam o Tobie, ba, myślałam nawet podczas, przypominając sobie twój wpis dotyczący jakiegoś koncertu (?..) i zastanawiałam się kiedy wrócisz i proszę- myślisz i masz. Miło, że jesteś
No i sama widzisz - Twoje wrażenia z Londynu mogłyby wskazywać, że jednak się czepiam. Jestem gotowa przyjąć to wiadomości, choć nie zaakceptować.
UsuńMyślenie o mnie w kontekście filharmonii to niezły pomysł - w ciągu ostatniego tygodnia byłam tam trzy razy (raz na imprezie zewnętrznej, całkiem niezwiązanej z muzyką poważną). Teraz już wiadomo gdzie jestem, gdy nie ma mnie w internecie:P Ale - nawiązując do głównego wątku - przy dwóch "poważnych" wizytach zaobserwowałam sporą rozpiętość ubiorową, przy czym wariant dżinsowo-sweterkowy wcale nie był preferowanym tylko przez młodzież. Mnie to jednak, mimo wszystko i nieustannie, razi. Z drugiej strony, na tym innym koncercie (muzycznie dość mocnym; perkusja łupała mi w głowie jeszcze przez kilka godzin po zakończeniu) było kilka osób ubranych w garnitury, tudzież garsonki. Ja byłam w dżinsach (i w miarę czystych butach:P).
No właśnie wszystko zależy od okoliczności i kontekstu. Ale czyste buty warto mieć zawsze:)
OdpowiedzUsuńTeż tak uważam. Gorzej, że zazwyczaj odkrywam to, że moje są brudne, na minutę przed planowanym wyjściem z domu.
UsuńCieszę się, że jesteś ☺
OdpowiedzUsuńCo do pytań, to ja pewnie będę na przeciwnym biegunie - kompletnie nie zwracam uwagi na ubiór u innych i uważam, że nie suknia zdobi człowieka. Można być mega chamem z wypastowanymi lakierkami, a można być i, jak to nazwałaś,kulturalnym niechlujnie 😀
Pewnie, że można i tak, i tak. A niektórym z najpiękniejszych, najdroższych i najczystszych szpilek potrafi wyłazić słoma. Mimo wszystko upieram się jednak przy swoim stanowisku, że przykładając wagę do ubioru, dajemy sygnał, że oto w naszym życiu wydarza się coś choćby trochę niezwykłego i odświętnego. Za chwilę niczego nie będziemy celebrować, a przecież nasze wspomnienia, wrażenia budowane są także przez całą "otoczkę".
UsuńWczoraj byłam na pogrzebie. I raził mnie strój niektórych żałobników. Nie chodzi mi przy tym wcale o konieczność przyodziania się w czerń od stóp do głów. Ale naprawdę nie wierzę, że ktoś nie ma innych spodni niż dżinsy, albo innej kurtki niż żarówiasta sportowa. I pewnie, liczy się przede wszystkim obecność, ale, doprawdy, czy nawet w takiej sytuacji nie można zdobyć się na minimalny wysiłek?
hmm, dla mnie to jednak dwie różne kwestie i akurat w przypadku dostosowywania ubioru do tzw. 'okazji' czy okoliczności, zgadzam się z Tobą. Natomiast, jak już pisałam, daleka jestem od oceniania ludzi po wyglądzie, nawet po brudnych butach ;)
UsuńOcenianie ludzi a wyrażanie zdania na temat ich wyglądu to dwie całkiem inne sprawy. Myślę, że w tym się zgadzamy:)
UsuńOczywiście :)
UsuńMiałam podobne odczucia co do ubioru osoby prowadzącej spotkanie, ale byłabym w stanie jej to wybaczyć (ma taki swetrowo-dżinsowy "styl" a brudne buty, to może wynik deszczowej pogody?). Za to sposób prowadzenia spotkania, nudne, nic nie wnoszące pytania i ta egzaltacja w głosie męczyła mnie o wiele bardziej.
OdpowiedzUsuńWcześniejsze warsztaty moderowane przez samego gościa, były o wiele ciekawsze.
Agnieszka
Byłam tylko na dwóch spotkaniach prowadzonych przez panią Zabłocką i w obu przypadkach goście byli całkowicie samowystarczalni, czyli żadne pytanie nie było w stanie im przeszkodzić:)
UsuńZadawanie właściwych pytań we właściwym momencie to prawdziwa sztuka; sama od ładnych kilkunastu lat próbuję ją opanować i nadal daleka jestem od perfekcji, stąd też akurat w tym przypadku jestem bardziej niż Ty pobłażliwa.