„Nie jesteś zły, jesteś bardzo dobrym
człowiekiem, wiesz? Naprawdę. – Poklepała go po dłoni. – Tylko jesteś… -
Zawiesiła głos, szukając właściwego określenia. - …jak by to powiedzieć, nie
poirytowany i nie agresywny. O, wiem, gniewny. Może to kwestia twojej profesji,
ale gdybym miała wybrać jedną cechę, która identyfikuje mojego ojca, to
powiedziałabym, że jest to gniew.”
Nie lubię Teodora
Szackiego, głównego bohatera kryminalnej trylogii autorstwa Zygmunta Miłoszewskiego. Nie polubiłam go od pierwszego spojrzenia, jakie rzuciłam na niego w
„Uwikłaniu”. Za bardzo przypominał mi wszystkich beznadziejnych prokuratorów,
których znam lub znałam.
W „Ziarnie prawdy” był
już niemal wyłącznie irytujący, co w połączeniu z przestylizowaną fabułą
sprawiło, że pożegnałam go bez żalu.
Natomiast w „Gniewie”…
Faktycznie, przymiotnik „gniewny” zdaje się najlepiej do niego pasować. Gdybym
nie znała Szackiego wcześniej, może nawet bym się zainteresowała. Ecce homo! –
chciałoby się zawołać. Pełen wad, błądzący i grzeszny, ale z jakimś szlachetnym rysem. Gdyby nie ten wygląd…
„Miał na sobie, jak sam to nazywał, „bondowski zestaw”: brytyjska
klasyka, która nigdy go nie zawiodła, kiedy chciał zrobić wrażenie. Garnitur w
szarym kolorze nieba przed burzą, w prawie niewidoczne jasne prążki, błękitna
koszula, wąski grafitowy krawat w delikatny deseń. Poszetka z surowego lnu,
wystająca na centymetr z kieszonki marynarki. Spinki i zegarek z matowej stali
chirurgicznej. W tym odcieniu, co jego gęste, idealnie siwe włosy. Wyglądał jak
ostoja mocy i trwałości Rzeczpospolitej.”
…i zachowanie…
„Edmund Falk poprawił mankiety koszuli, żeby wystawały z rękawów
marynarki przepisowy jeden centymetr. Z tym gestem było jak z ziewaniem, więc
Szacki poprawił swoje, jego wystawały centymetr dłużej, ponieważ były spięte
spinkami. Doprawdy, król sztywniaków i książę sztywniaków, dobrali się w korcu
maku.”
W kończącym książkę
słowie „od autora” Zygmunt Miłoszewski podziękował między innymi olsztyńskim
prokuratorom i sędziom, nie wymieniając ich jednak „z nazwiska ze względu na
charakter ich pracy”. Nie wątpię, że bez rozmów z nimi „Gniew” byłby znacznie
mniej autentyczny. Mam jednak wrażenie, że na swoich rozmówców Miłoszewski
wybrał wyłącznie słusznie sfrustrowanych przedstawicieli obu profesji, którzy chociaż zdążyli już popaść w
rutynę, to zarazem nie zatracili jeszcze umiejętności autorefleksji. Nie jest to jednak, niestety, grupa reprezentatywna.
„-
Szkoda, że pana nie było rano. Miałem tutaj pseudopandę w sam raz dla pana.
-
Pseudopandę?
Zaklął
w myślach. Najpierw własność, a teraz odruchowo użył durnego gliniarskiego
slangu, którym gardził, ale który słyszał tyle razy, że w końcu wrył mu się w
pamięć. (…)
-
Czasami policjanci mówią „panda” na pobitą kobietę – wyjaśnił w końcu. –
Rozumie pan? – Palcem zrobił kółko wokół oka.
-
Czyli pseudopanda – powiedział wolno Falk. – To zapewne ofiara przemocy
psychicznej?
Potwierdził.
-
To bardzo ciekawe, ile seksistowskiej pogardy można zawrzeć w jednym słowie. To
dość rozczarowujące, że akurat z pana ust usłyszałem coś takiego.”
„Gniew” to nie tylko
czcza rozrywka dla miłośników kryminałów. To lektura ze społecznym przesłaniem,
podanym na szczęście w umiejętny i nienachalny sposób (znacznie lepiej niż w
dwóch poprzednich częściach). Owszem, zaczyna się od trupa (a właściwie dwóch),
jednak w środku sporo całkiem innej treści. Momentami bywa nawet zabawnie - bądź dzięki silnie ironicznym lokalnym (tym razem olsztyńskim)
wstawkom, bądź przez sposób sportretowania szeregu drugoplanowych postaci,
poczynając od patologa profesora doktora habilitowanego Ludwika Frankensteina,
przez policjanta Jana Pawła Bieruta, na spragnionym przygody urzędniku USC
Myślimirze Szcząchorze skończywszy.
Dlatego, mimo że końcówka książki wyraźnie siada (nie
pomogło jej nawet ostatnich kilka stron, w zamierzeniu mających chyba
zaskakiwać, w mojej ocenie nadmiernie jednak przekombinowanych), warto
poświęcić parę godzin akurat na tę lekturę.
Jednym zwróci ona być
może uwagę na ciągle lekceważony problem przemocy domowej.
Drugim spodoba się
lokalny koloryt.
Jeszcze innych wciągnie
sam, od pewnego momentu dość wartki, wątek kryminalny.
I może nikt nie zauważy
jak prawdziwie beznadziejnie przedstawieni tu zostali ci, którzy tworzą polski,
szeroko rozumiany, wymiar sprawiedliwości.
„-
Dwadzieścia lat stoi pan po stronie prawa – ciągnął Falk niezrażony. – Długa
lista sukcesów na papierze dobrze wygląda. Ale my wiemy, czego na papierze nie
ma. Spraw tak słabych dowodowo, że nawet ich pan nie wszczął. Albo wszczął i
zaraz potem umorzył. Sprawców, którzy wymknęli się przez dziurę w prawie.
Niekompetentnych kolegów, przez których jesteśmy najbardziej pogardzaną
instytucją w Polsce, którzy swoimi błędami i zaniechaniami nie dość, że świata
nie naprawili, to jeszcze zmienili go na gorsze. A przede wszystkim nie ma na
tej liście pańskiego ogromnego żalu, że miał pan walczyć o lepsze jutro, a
tymczasem tylko wyciera rozlane mleko.”
Mam nadzieję, że
Miłoszewski dotrzyma słowa i Szacki już nie wróci, a głównymi bohaterami polskich powieści kryminalnych staną się odtąd wyłącznie dobrzy, szlachetni i odnoszący same sukcesy policjanci, prokuratorzy i sędziowie. Bo przecież na to właśnie zasługujemy, nieprawdaż?
Zygmunt Miłoszewski
„Gniew”. Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2014.