środa, 17 lipca 2019

Książki na wakacje, czyli na pomoc ginącemu czytelnikowi!


Przygotowuję się do wakacyjnego wyjazdu. Pal sześć ciuchy, buty, wałówkę. Książki! Jakie wziąć książki?!

Na domowych półkach setki (to nie hiperbola, to gorzka prawda) nieprzeczytanych pozycji. Krążę wokół nich, oglądam, odkładam. Ta za poważna, ta za głupia, ta nie pasuje do wakacyjnego nastroju. O ta, może ta?


Nie bez sensu, za gruba. Czytać jedną grubą książkę przez większość urlopu? Też coś!

Zaglądam do bibliotecznego katalogu. Mam 3 karty (wyrobiłam dla siebie i dzieci), na każdej 7 miejsc. 21 książek. Starczy, nie starczy. Po co tyle wozić, cztery-pięć najwyżej. Ale na których pięć się zdecydować? Jakieś mam już wypożyczone, ale czy trafią w swój czas?


Mąż podbija stawkę. Też chce coś do czytania. Nie wie co, ale ma być fajne. Nie ma czasu się zastanawiać, przed urlopem pracuje do późna. Jak mu nie pomóc? W sumie dobrze się składa, jeśli wezmę pięć książek dla niego i pięć dla siebie, razem będzie 10, powinno wystarczyć. Tylko które wybrać?


Dziś ostatnia szansa, by coś jeszcze zamówić przez internet. Do lokalnej księgarni nie pojadę, kręgosłup mnie uziemił. Złożoną samej sobie obietnicę, że ograniczę się do zamawiania maksymalnie jednej paczki na 2 miesiące, unieważniłam natychmiast po jej złożeniu. Wrzucam do wirtualnego koszyka kolejne pozycje, po czym natychmiast je odklikuję. Ta bez sensu, ta jest w bibliotece, może ta? Składam zamówienie, po czym natychmiast przypominam sobie, że zapomniałam o dwóch książkach, które muszę mieć teraz, zaraz, bo pęknę.

Kurier dostarczył z rana zamówione kilka dni temu książki. Do księgarni już w zasadzie nie chodzę. Na moim osiedlu nie ma żadnej, pewnie by się nawet nie utrzymała. Do miasta jeżdżę dość rzadko. Książki sprowadzam przez Internet, bo na półkach zazwyczaj nie ma tego, co chcę. (…) Lubię odbierać takie duże paczki. Rozcinam ją nożem w kuchni, oglądam każdą książkę z osobna, cieszę się jak dziecko. A potem przytulając do piersi, niosę na górę i jeszcze raz przeglądam.
Nie mam złudzeń – choć czytam codziennie, większość z moich książek nigdy nie zostanie przeczytana. Nie zdążę. Musiałabym nie mieć innych zajęć, prac domowych i zawodowych, wyjazdów, obowiązków rodzinnych i społecznych. Dlaczego je więc kupuję, skoro z góry wiem, jaki los je czeka? Może to nadzieja, że jednak oszukam czas? Może chęć, aby mieć je obok i zawsze móc sięgnąć? Szacunek dla czyjegoś wysiłku? A może to po prostu głód narkomana, który zawsze chce mieć przy sobie działkę? Wiele z nich jest mi też potrzebnych do pracy. Co za wspaniały pretekst!
Zagospodarowywałam dziś nową półkę w gabinecie. Nadzieja szybko prysła. Zapełniła się natychmiast książkami, które narosły na regale powciskane jedne na drugie. Zrobił się trochę porządku. Na krótko.

Ilekroć trafiam na tego rodzaju cytaty, uspokajam się. Nie jestem wariatką, jest nas przecież więcej. Więcej wariatów???

Nie wiem na czym to polega. Jestem przecież racjonalnie myślącą, inteligentną kobietą, starającą się walczyć z nadmiarem, nie tylko kilogramów. Jeśli to genetyczne, to odziedziczyłam z defektem. Moja babcia wprawdzie książek miała kilka tysięcy, ale każdą kupioną natychmiast czytała. Niektóre nawet więcej niż raz. Tylko co ona wtedy, biedaczka, zabierała ze sobą na wakacje? Może Rodziewiczównę, tę mogła czytać w kółko. Nie chcę Rodziewiczówny, nie ma mowy.

Zatem.
Iść w kryminały czy prozę kobiecą?



A może reportaż?


Coś pożyczonego od znajomych, co wypadałoby wreszcie oddać?


Nadrobić braki we współczesnej literaturze polskiej czy niemieckiej?



Niezłym pomysłem byłyby też powieści dla młodszych czytelników, może przy okazji zachęciłabym do czytania któreś z dzieci?


Fantastyka, zapomniałam o fantastyce. Takiej lżejszej raczej, przecież Lema nie wezmę.


No i rozwój duchowy. Samodoskonalenie. Parę mądrych słów od mądrych osób, rady na życie. W wakacje też przydatne, może lepiej mi wejdą?


Książki o zwierzętach. Sytuacja wymaga, bym którąś przeczytała.


W sumie te też powinnam. I w zasadzie chciałabym...


I – rany! – gazety! Wszędzie stosy gazet.
Dziesiątki niedoczytanych „Polityk” i „Tygodników Powszechnych”, kilka zaległych „Rymsów” i „Dużych Formatów”. 


Parę magazynów, zostawionych na moment, gdy będzie więcej czasu na ich lekturę.


Miotam się, wybieram, odkładam. Ciągle nie wiem czy dobrze zdecydowałam. Niech mnie ktoś walnie w łeb, żebym nie musiała nigdzie jechać, ratunku!

Jak nigdy, dziś rozumiem dlaczego Polacy nie czytają. Życie jest wtedy dużo prostsze, a wakacje wolne od trosk.

Zamieszczony w poście cytat pochodzi z książki Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk „Kalendarze”. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015.

Na wszystkich zdjęciach (poza zdjęciem "Kalendarzy") książki, które chciałbym spakować do walizki. Wszelkie uwagi, sugestie, kategoryczne żądania mile widziane. Dziesięć, pamiętajcie tylko 10 książek!