UCZEŃ
MA PRAWO DO:
1)
właściwie zorganizowanego procesu kształcenia, zgodnie z zasadami higieny pracy
umysłowej
„Dziś
pani nie przyszła do szkoły. Staliśmy w szeregu na podwórzu i mieliśmy już
wchodzić do klasy, kiedy nasz wychowawca powiedział:
-
Wasza pani zachorowała.
A
potem pan Dubon, wychowawca zaprowadził nas do klasy. My go nazywamy „Rosołem”.
(…) Rosół ma duże wąsy, często wlepia kary, nie ma z nim żartów. Byliśmy więc
niezadowoleni, że będzie nas pilnował, ale na szczęście powiedział nam w klasie:
-
Nie mogę zostać z wami, bo muszę być u pana dyrektora. Spójrzcie mi w oczy i
obiecajcie, że będziecie grzeczni.
Wszystkie
nasze oczy spojrzały w jego oczy i przyrzekliśmy.
Zresztą
my zawsze jesteśmy zupełnie grzeczni.
Rosół
miał jednak jakieś wątpliwości i zapytał, kto jest najlepszy w klasie.
-
Ja, proszę pana! – powiedział Ananiasz z dumą.(…)
-
Dobrze – powiedział Rosół. – Usiądziesz na krześle pani i będziesz pilnował
kolegów. Ja od czasu do czasu wpadnę zobaczyć, jak się zachowujecie. Powtórzcie
zadane lekcje.”
Nie od dzisiaj wiadomo,
że w szkole najfajniej jest wtedy, gdy nie trzeba się uczyć, a radości płynącej
z informacji, że pani od polskiego zachorowała i nie ma dwóch ostatnich lekcji,
nie da się porównać z byle czym.
Ale czy naprawdę do szkoły
powinno chodzić się tylko z nadzieją, że odwołają lekcje?
2)
życzliwego, podmiotowego traktowania w procesie dydaktyczno-wychowawczym
„-
Mikołaj! Powtórz, co mówiłam! – krzyknęła pani.
Przestraszyłem
się. Wysunąłem zaraz głowę spod ławki i chciało mi się płakać, bo nie
wiedziałem, co pani powiedziała, a ona nie lubi, kiedy się nie uważa. Pani
patrzyła na mnie, a oczy miała tak okrągłe, jak Rosół.
-
Ależ… co ty masz na twarzy? – spytała.
-
To jest nos. Tata mi go kupił – wyjaśniłem, płacząc.
Panią
to zgniewało i zaczęła krzyczeć, i powiedziała, że nie lubi błaznów i że jeśli
będę dalej taki, to mnie wyrzucą ze szkoły i zostanę nieukiem i przyniosę wstyd
moim rodzicom.”
Krzyk, groźby,
odwoływanie się do rodziców. Wydawałoby się, że to przeszłość.
Jedna z nauczycielek
mojego syna prowadzi lekcję w taki sposób, że co chwilę „znienacka” się
odwraca, próbując nakryć któregoś z uczniów na tym, że nie uważa. Uczniowie, w
istocie, nie uważają, gdyż – oczekując w napięciu na kolejny zwrot - nie mogą
powstrzymać chichotów.
Inna z kolei przez
znaczną część lekcji krzyczy. Wystarczyły dwa tygodnie, by dziewięciolatki
znienawidziły przedmiot, którego uczy.
3)
opieki wychowawczej i warunków pobytu w szkole zapewniających bezpieczeństwo,
ochronę przed wszelkimi formami przemocy fizycznej bądź psychicznej oraz
ochronę i poszanowanie jego godności
„-
Jesteś bałwan – powiedział Rufus.
-
To się spodobało nowemu, wyciągnął palec w stronę Ananiasza i powiedział:
-
O, bałwan, bałwan, bałwan!
Był
bardzo zadowolony. Ananiasz odszedł, płacząc – on ciągle płacze, ten
Ananiasz.(…)
-
Jakie sporty macie u siebie? – zapytał Euzebiusz.
Dżodżo
oczywiście nic nie rozumiał i dalej powtarzał swoje:
-
Bałwan, bałwan, bałwan.
Ale
Gotfryd odpowiedział: - Też mi pytanie! U nich gra się w tenisa!
-
Te, błazen! – zawołał Euzebiusz. – Czy ja ciebie pytałem?
-
Te, błazen! Błazen, błazen! – zawołał nowy, który chyba świetnie się wśród nas
czuł.
Ale
Gotfrydowi nie spodobała się ta odpowiedź Euzebiusza.
-
Kto jest błazen? – zapytał i źle zrobił, bo Euzebiusz jest bardzo silny i lubi
dawać fangi w nos, no i Gotfrydowi się dostało. Kiedy Dżodżo zobaczył, jak
Euzebiusz bije, przestał powtarzać: „Te, błazen!”, spojrzał na Euzebiusza i
powiedział:
-
Boks! Doskonale! (…)
-
O co mu chodzi? – zapytał Euzebiusz.
-
Chce się z tobą boksować, idioto! – odpowiedział Gotfryd, rozcierając sobie
nos.”
Bałwan, błazen, idiota,
to brzmi doprawdy niewinnie w zestawieniu ze słownictwem, jakim operują
współczesne dziesięciolatki. Czy to jednak wystarczające, by uważać obrzucanie się takimi epitetami za śmieszne czy zabawne?
Kiedy byłam dzieckiem,
nijak nie mogłam zrozumieć dlaczego książeczki o przygodach Mikołajka fajną
lekturą są.
Jako pilna uczennica jeszcze
w podstawówce przeczytałam od deski do deski kilka części. Teraz czytam je
ponownie, razem z zachwyconymi tym faktem dziećmi. Niestety, nadal nic się nie zmieniło: kolejne historyjki ich śmieszą do rozpuku, natomiast mnie niekoniecznie.
Owszem, rysunki Sempé są
znakomite, a poczynione przez Goscinnego obserwacje psychologiczne dotyczące
zachowania rodziców i nauczycieli trafne (niekiedy niezwykle trafne). Coś
się we mnie jednak buntuje, gdy widzę, że koncept opiera się przede wszystkim
na tym, że jeden kolega dał drugiemu fangę w nos i wszyscy się przy tym znakomicie
bawili. Zwłaszcza gdy widzę, że moi synowie, zachwyceni metodami stosowanymi
przez kolegów Mikołajka, przenoszą je na domowy grunt.
Mam też wrażenie, że gdyby
wyrzucić z poszczególnych części połowę opowiadań dotyczących szkoły, całość
tylko by na tym zyskała – zdecydowanie najlepsze są bowiem te historie, które
rozgrywają się w domu Mikołajka lub w czasie wolnym od nauki. Owszem, także i
wówczas można oberwać, ale zdecydowanie rzadziej niż w szkole.
„Trzy najczęściej doznawane
w szkole uczucia to: „mam przyjaciół”, „nudzę się” i „boję się niektórych
lekcji”. Pierwsze pozytywne uczucie związane z procesem uczenia się
(przekonanie, że uczeń w szkole się rozwija), pojawia się dopiero na czwartym
miejscu, wymienia je 32% uczniów.”
Nie, powyższy fragment nie pochodzi z naukowej, historycznej pracy pod tytułem: „szkoła francuska w latach
pięćdziesiątych XX wieku w oczach uczniów”. Jest to cytat z polskiego raportu rocznego
społecznego programu „Szkoła bez przemocy”, opublikowanego w roku 2011. Napisała
o nim pani Marzena Żylińska w poście, który opublikowała na swoim blogu we wrześniu 2012 roku:
„Warto
zadać sobie pytanie, co prowadzi do tego, że u aktywnych, pełnych zapału i
chęci do nauki pierwszoklasistów już po niedługim okresie pobytu w szkole
pojawia się zniechęcenie. Co sprawia, że początkowo pozytywne nastawienie do
nauki tak szybko znika? Dlaczego
radosne i ciekawe świata dzieci, po kilku latach spędzonych w szkole zamieniają
się w zniechęconych uczniów, których nic nie interesuje i którym już nic się
nie chce? Czy istnieje związek między tym negatywnym procesem a
sposobem, w jaki zorganizowana została szkolna nauka? Czy ignorowanie
naturalnych form uczenia się przez dzieci, ma związek z malejącą motywacją? Nie
sposób nie zauważyć korelacji pomiędzy liczbą lat spędzonych w szkole a
poziomem motywacji.”
We wrześniu 2012 roku
Starszy rozpoczynał naukę w drugiej klasie. Miał szczęście, trafił na znakomitą
panią, dla której ważniejsze niż zrealizowanie programu było zrobienie
wszystkiego, by dzieci dobrze czuły się w szkole.
„Rozmawiałam dziś ze
znajomym, którego syn chodzi do SP nr 23 w Toruniu. Choć jest dopiero w
trzeciej klasie, już stracił chęć i motywację do nauki, a szkoła jest problemem
nie tylko dla niego, ale również dla całej jego rodziny. Chłopiec,
przyjmijmy na potrzeby tego tekstu, że ma na imię Jędrek, całe popołudnia
spędza na odrabianiu lekcji. Pomaga mu w tym mama, babcia i tata. Prace domowe
zabierają często ponad trzy, a czasem nawet cztery godziny. Chłopiec nie ma
czasu ani na zabawę, ani na jakiekolwiek pozaszkolne zajęcia.(…)
Przypadek Jędrka nie jest odosobniony. Niektóre szkoły oczekują, że rodzice będą w domu uczyć swoje dzieci. Niektórzy nauczyciele uważają, że dzieci nie obowiązuje ośmiogodzinny dzień pracy, że nie muszą odpocząć w weekendy. Higiena pracy dotyczy jedynie dorosłych. Celem szkoły jest jak najlepszy wynik zdobyty na testach, więc trzeba od uczniów jak najwięcej wymagać."
W styczniu 2015 roku Starszy
jest w czwartej klasie. Codziennie wraca ze szkoły z długą listą zadań do
odrobienia. Każdego dnia ma lekcje z czterech do pięciu przedmiotów, z każdego
coś zadane, zazwyczaj trzy, cztery polecenia do wykonania. Często nie ma przy
tym pojęcia, co właściwie powinien zrobić, bo niespecjalnie zrozumiał to, co działo
się na lekcji. Z rozmów z rodzicami jego kolegów i koleżanek wynika, że wszyscy
mają ten sam problem.
Zasady mnożenia i
dzielenia pisemnego tłumaczyłam mu przez kilka długich, obficie oblanych jego
łzami, godzin.
Niemieckiego muszę uczyć
go w zasadzie samodzielnie i od zera.
Dobrze chociaż, że
dogaduje się ze szkolnymi kolegami i koleżankami, choć ostatnio niepokojąco często
opowiada o tym kto, z kim i dlaczego się bił.
Może właśnie dlatego
przygody Mikołajka jakoś mnie nie śmieszą?
Sempé i Goscinny „Mikołajek”,
przełożyły Tola Markuszewicz i Elżbieta Staniszkis. Wydawnictwo „Nasza
Księgarnia”, Warszawa 2010.
Sempé i Goscinny „Rekreacje
Mikołajka”, przełożyły Tola Markuszewicz i Elżbieta Staniszkis. Wydawnictwo „Nasza
Księgarnia”, Warszawa 2010.
Sempé i Goscinny „Mikołajek
i inne chłopaki”, przełożyła Barbara Grzegorzewska. Instytut Wydawniczy „Nasza
Księgarnia”, Warszawa 1991.
Wszystkie umieszczone
na wstępie śródtytuły są fragmentami statutu jednej z polskich
szkół podstawowych.