wtorek, 9 kwietnia 2019

Dość długa bajka o tym, dlaczego popieram strajk nauczycieli, mimo że najchętniej część z nich wysłałabym na Marsa


(albo na Plutona, który podobno nie jest planetą, ale mnie nauczyciele uczyli, że jest, dlatego bym ich na niego wysłała, a poza tym jest dalej od Marsa)

źródło zdjęcia
Wcale nie dawno temu, ale teraz, nie za górami i lasami, ale w Szczecinie, żyje sobie Momarta.

Momarta dotychczas żyła modelowo. Mąż, domek opodal lasu (wprawdzie nie na kurzej łapce, ale za to na kredyt), dwójka zdrowych dzieci (Starszy i Młodszy), kariera w rozkwicie, rozmiar ubrań ten sam od 20 lat. 
W domku opodal lasu wszystko przebiegało zatem harmonijnie, a przez jego okna (o ile akurat zostały umyte, co niestety nie zdarzało się częściej niż 2 razy w roku) biła, opromieniając okolicę i świat cały, aura ogólnej szczęśliwości.

Dzieci rosły, a co za tym idzie, zaczęły uczęszczać do przedszkoli i szkół. Raz było lepiej, raz gorzej, jednak Momarta zawsze trzymała rękę na pulsie. Śledziła najnowsze rodzicielskie trendy, od czytania nocami mądrej literatury niszczyła wzrok, nie ustawała w wysiłkach, by uczestniczyć we wszystkich mądrych warsztatach, spotkaniach czy odczytach. A wszystko po to, by wspomniana wcześniej aura biła blaskiem coraz większym i jaśniejszym (bo przecież te okna tylko dwa razy do roku).

Zatem. Skoro Starszy, rocznik 2005, miał być według zapewnień Ministerstwa Edukacji Narodowej na-pewno-ostatnim-rocznikiem-który-nie-będzie-musiał-pójść-do-szkoły-w-wieku-6-lat-ale-w-przyszłym-roku-to-będzie-płacz-tłok-i-zgrzytanie-zębów-podwójnego-rocznika-więc-my-tam-byśmy-go-posłali-do-szkoły-już-w-tym-roku, Momarta (wespół z mężem, rzecz jasna), zaufawszy, posłali Starszego do szkoły (publicznej) jako sześciolatka.

źródło zdjęcia

Początkowo było ślicznie i lirycznie. Dziecię uczyło się na dywaniku, w życzliwej atmosferze, przez znakomicie do tego przygotowaną nauczycielkę edukacji wczesnoszkolnej, nie przysparzając sobie i rodzicom większych zmartwień. Niestety, gdy ukończyło klasę 3, liryka gwałtownie została zastąpiona szkolną prozą w postaci nauczycieli z piekła rodem, których główne zajęcie sprowadzało się do wykrzykiwania uczniom, że żarty się skończyły (po szczegóły odsyłam do książki Marcina Wichy „Klara. Słowo na Szy”).


Powyższe sprawiło, że Momarta (wspólnie z mężem, rzecz jasna) postanowiła, że Młodszemu należy tego wszystkiego oszczędzić. Skonsultowawszy się z mądrzejszymi i nieprzespawszy stu nocy, posłała Młodszego do szkoły Montessori. Niestety prywatnej, gdyż publicznych szkół montessoriańskich w tym kraju, póki co, nie robią. Momarta miała w związku z tym pewne wątpliwości, gdyż zawsze pilnie uczyła się historii, zwłaszcza najnowszej, co doprowadziło ją do ugruntowanego przekonania, że nigdy w życiu nie chciałaby znaleźć się w getcie. Nawet jeśli miałoby być to getto ludzi bogatych. Dyrekcja szkoły zapewniała ją jednak w gorących słowach, że wprawdzie liczy sobie za czesne 750 złociszów miesięcznie (plus obiady, plus wszystko inne, stawki sprzed 4 lat, pamiętajcie o inflacji i waloryzacji), to jednak dzięki stosowaniu bogatego systemu ulg i zwolnień wśród jej uczniów nie brakuje osób z rodzin mniej zamożnych. Momarta (i jej mąż, rzecz jasna, dalej jako: ijmrj), naiwna, uwierzyła.

źródło zdjęcia

Przez pierwsze dwa lata wszystko przebiegało pomyślnie. Aura szczęśliwości miała się świetnie i przebijała się nawet przez bardzo brudne szyby. Niestety, jak to w bajkach bywa, na horyzoncie wkrótce pojawiły się czarne chmury.

Rok 2017 nie był dobrym rokiem.

Najpierw okazało się, że – a kuku! – ministerstwo dokonało rewizji swych planów i uznało, że rocznik 2005 jest jednak skazany. Nie, nie na sukces, lecz na bycie podwójnym rocznikiem. To przed czym Momarta (ijmrj) chciała uciec, wystawiło znienacka łeb zza brudnych szyb domku opodal lasu.

Aura zawyła boleśnie, jednak planowała walczyć. Niestety, wróg zaszedł ją również od tyłu. Szkoła Montessori, przeniósłszy się do nowej wypasionej siedziby, postanowiła bowiem udoskonalić metodę nauczania, dostosowując ją tak do potrzeb nowoczesnego XXI wieku, jak i cen oraz rozmiarów aut, którymi dowożeni byli do niej jej uczniowie (system ulg i zwolnień słabo się przyjął).
Aura podkuliła ogon i uciekła do pobliskiego lasu (a było zamieszkać w centrum!), zostawiając Starszego, Młodszego oraz Momartę (ijmrj) na pastwę losu.
Los zaś bywa, nie tylko w bajkach, okrutny.

źródło zdjęcia
Przez kolejny rok Momarta (ijmrj) tułała się od lekarza do lekarza, od szpitala do szpitala, próbując zdiagnozować i wyleczyć to jedno, to drugie dziecko. Bóle głowy, bóle brzucha, ogólne osłabienie organizmu, infekcje - jedna za drugą, zapalenia płuc, każde trwające miesiąc (dygresja prawnicza: razy dwoje dzieci równa się dwa miesiące, co już prowadzi do wyczerpania zasiłku opiekuńczego przysługującego na dzieci w wymiarze 60 dni rocznie, a gdzie reszta chorób?). Hospitalizacja tu i tam, diagnostyka taka i owaka. Lekarze, rozkładający ręce i mówiący, że to już wprawdzie ente takie dziecko, które widzą, jednak z medycznego punktu widzenia to oni nie są w stanie postawić diagnozy innej niż chwcmjajchnjmk (w swobodnym tłumaczeniu z lekarskiej łaciny: „ch… wie co mu jest, ale ja ch… nie jestem, może kolega”).
I tak minął cały rok 2018.
Naszedł rok 2019.

źródło zdjęcia
Starszy zobojętniał i zapatyczniał. Nauczyciele z jego szkoły przestali już nawet ukrywać, że nie są w stanie w dwa lata zrealizować programu przewidzianego dotychczas na trzy lata gimnazjum (fuj gimnazjum, fuj!) i zaczęli jawnie sugerować konieczność korzystania z pozalekcyjnego wsparcia, napominając, że bez tego to ciężko będzie dobrze zdać egzamin ósmoklasisty, a co za tym idzie – dostać się do szkoły innej niż branżowa (wiadomo, podwójny rocznik). Starszy zaczął przesiadywać przy biurku godzinami, wpatrując się w ścianę i powtarzając, że jest debilem i idiotą, szczególnie głośno po każdej kolejnej ocenie niedostatecznej (szczegóły tutaj). Zrozpaczona Momarta (ijmrj) postanowiła zorganizować mu korepetycje. Niestety, przy planie lekcji Starszego (zajęcia od 7.10 do 16.30, w porywach do 14.30, patrz tutaj) okazało się, że można wcisnąć mu je tylko w weekendy, co też uczyniono. Wobec faktu, iż miesięczne wydatki z tego tytułu przekroczyły kwotę przekazywaną co miesiąc na konto nowej, lepszej szkoły Młodszego, małżonek Momarty zaczął bywać w domu tylko w weekendy, z uwagi na konieczność zdwojenia wysiłków w celu dostarczenia potrzebnych rodzinie środków utrzymania. Starszy przywykł do tego, że codziennie rano musi łyknąć proszek od bólu głowy, a do już i tak napiętego grafiku dorzucił wizyty u logopedy-specjalisty od jąkania. Aura szczęśliwości, do której jakimś cudem dotarły wieści w tej sprawie, zawyła tylko głośno z oddali, szczęśliwa, że nie musi już brać w tym udziału.

Równolegle Młodszy zaczął chorować intensywniej niż wcześniej. Okazało się, że nie zwizytował jeszcze szeregu oddziałów szpitalnych, toteż rozpoczął nadrabianie braków. Momarta (tym razem samodzielnie) uruchomiła wszystkie znajomości (również w banku), dzięki czemu mogła zapoznać się z przebogatą ofertą świadczeń medycznych tylko teoretycznie refundowanych przez NFZ. W przerwach od korzystania ze świadczeń Młodszy wracał do swojej szkoły, czasem na tydzień, czasem na dwa, po czym spektakularnie rozpoczynał prezentowanie nowej gamy objawów klinicznych. Momarta pomału zaczęła przywykać do tego, że co drugi poniedziałek stawia się w pracy jako zombie (o ile się stawia), zaś personel dziecięcego SOR-u zaczął witać ją (zazwyczaj po ukraińsku) w każdy niedzielny wieczór jak starą znajomą.

I tak żyliby sobie jeszcze być może długo, choć niezupełnie szczęśliwie, gdyby nie nastąpił trach. I krach.

W tym miejscu dygresja, niezbyt bajkowa.
Zgodnie z policyjnymi statystykami (dostęp tutaj), w roku 2017 dwadzieścioro ośmioro dzieci z grupy wiekowej od 7 do 12 lat targnęło się na swoje życie, z czego tylko jedno skutecznie. W grupie wiekowej od 13 do 18 lat takich dzieci było 702 (115 zamachów zakończyło się śmiercią dziecka). W roku 2018 w grupie wiekowej od 7 do 12 lat prób samobójczych było 26, z czego już 5 skutecznych, zaś w grupie wiekowej od 13 do 18 lat – 746, z czego śmiercią dziecka zakończyło się 92.

Psychiatria dziecięca w Polsce przeżywa kryzys. Lawinowo wzrasta liczba dzieci potrzebujących pomocy psychiatrycznej (o czym alarmował m.in. Rzecznik Praw Dziecka – tutaj), zaś maleje liczba dostępnych lekarzy specjalistów i łóżek szpitalnych. W listopadzie 2018 roku działający przy Ministerstwie Zdrowia zespół ds. zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży podał, że według jego ustaleń „rozpowszechnienie zaburzeń psychicznych w populacji dzieci i młodzieży dotyczy około 10%, co oznacza, że w Polsce ponad 600 tys. osób poniżej 18 roku życia wymaga zapewnienia profesjonalnej opieki. Wśród czynników wpływających na rozwój zaburzeń, oprócz czynników biologicznych, genetycznych i epigenetycznych, coraz większe znaczenie odgrywają czynniki rodzinne i społeczno-kulturowe. Na przestrzeni ostatnich lat obserwuje się narastanie częstości zaburzeń zależnych lub częściowo zależnych od uwarunkowań cywilizacyjnych i kulturowych (np. zaburzenia depresyjne, próby samobójcze, samookaleczenia, zaburzenia odżywiania, uzależnienia, zaburzenia związane ze stresem). Szczególnie poważnym problemem są próby samobójcze. Stanowią one w chwili obecnej w Polsce pierwszą przyczynę zgonów w wieku pomiędzy 14 a 19 rokiem życia.” (całe stanowisko zespołu dostępne tutaj).

Wróćmy jednak do naszej bajki.

Momarta (ijmrj) starała się być dobrym rodzicem. Wsłuchiwała się w potrzeby dzieci, starała się nie wywierać na nie nadmiernej presji, próbowała trzymać rękę na pulsie. Być może dlatego zorientowała się, że tonie, dopiero gdy znalazła się na samym dnie. Razem z Młodszym.

źródło zdjęcia

Momarta nigdy nie myślała, że zobaczy to, co zobaczyła i usłyszy to, co usłyszała.

Nie sądziła również, że kiedykolwiek zapragnie, by jej dziecko znalazło się w jakimś bezpiecznym miejscu, najlepiej wyposażonym w pasy i postawnych pielęgniarzy lub pielęgniarki, dzierżących w dłoniach strzykawki z dużą ilością mocnych środków uspokajających. A jednak zapragnęła.

Nie przypuszczała też, że sama będzie potrzebowała fajnych proszków, aby funkcjonować. Zawsze była wszak świadomą i nietracącą kontroli kobietą. A jednak zaczęła potrzebować.

Nigdy nie mów nigdy – to mógłby być morał tej przydługiej bajki, ale jednak nie będzie. I nie tylko dlatego, że jest mało błyskotliwy.

źródło zdjęcia
Momarta bowiem, opróżniwszy duszkiem znalezioną na dnie fiolkę z fajnymi proszkami, chwyciła Młodszego w objęcia w ostatniej chwili, tuż przed ostatecznym atakiem strasznego potwora (w porządnej bajce muszą być wszak potwory).
Potwór gonił ich długo, wykrzykując różne rzeczy i przybierając różne postacie.
Raz był którymś ze szkolnych kolegów i koleżanek Młodszego, wyśmiewającym się z niego stale i systematycznie, dzień po dniu; drugi raz - nauczycielem, nie reagującym na takie sytuacje. Innym razem przybrał postać innego nauczyciela, surowo mówiącego do Młodszego, że jest idiotą, który niczego nie rozumie, ale to nic dziwnego, bo pewnie nocami gra na komputerze, więc dorzuci mu jeszcze więcej zadań do zrobienia, to może zrozumie i wreszcie się nauczy. Kolejny raz był przedstawicielem dyrekcji szkoły, żyjącej w przekonaniu, że jeśli dzieciom trzy lata wcześniej mówiło się, że białe musi być białe, to można teraz, w związku z doraźną potrzebą, pomalować białe na czarno i twierdzić, że takie było zawsze, a dzieci i tak się nie zorientują. Różne, związane ze szkołą rzeczy wykrzykiwał potwór, a z każdym jego słowem Młodszy stawał się mniejszy i mniejszy, smutniejszy i smutniejszy.

źródło zdjęcia
Na szczęście dla Momarty, której kondycja fizyczna pozostawiała wiele do życzenia, gdyż wieczorami zamiast gnać na siłownię, gnała do biurka, by skończyć to, czego nie zdążyła zrobić w pracy (i działo się tak każdego wieczoru, gdyż czas pracy Momarty jest określony wymiarem jej zadań, a czego jak czego, ale zadań do wykonania to jej nigdy nie brakuje, buchacha), nagle zza węgła wyskoczył jakiś zbłąkany psychiatra dziecięcy (być może dlatego, że odwołali mu lot do Irlandii, ale nie wiadomo na pewno, bo Momarta bała się zapytać) i bach potwora po pysku! Niestety, zaraz potem poinformował, że następne bach może odbyć się dopiero za trzy miesiące, a i to tylko dlatego, że w trybie pilnym, po czym przeprosił i słaniając się na nogach, udał się ratować kolejne dziecko. To jednak wystarczyło, by zziajana Momarta złapała oddech (w przeciwieństwie do potwora) i odskoczyła w bok, cały czas tuląc Młodszego do obfitej piersi (co wieczór znakomicie jej się bowiem pracowało przy małych przekąskach, w sam raz na stres).

I w ten to sposób, moi drodzy, dobrnęliśmy niemal do końca tej przydługiej bajki. Momarta stoi sobie bowiem aktualnie z boku świata (razem z Młodszym) i duma.

Duma o tym, że rozpoczęty właśnie strajk nauczycieli tylko pozornie niczego w jej sytuacji nie zmienia. Teoretycznie jest jej przecież wszystko jedno, czy lekcje się odbywają, czy nie, skoro Młodszy i tak do szkoły nie chodzi, a Starszy nie zachowuje się jak osoba, która ma z tego powodu jakiś problem (o egzaminie ósmoklasisty Momarta nie myśli, gdyż przestała myśleć o rzeczach, na które nie ma wpływu).
Praktycznie jednak Momarta wie, że zależy jej na tym, aby każde dziecko w tym kraju zaczęło mieć realny, a nie tylko teoretyczny dostęp do darmowej EDUKACJI, niestety mylonej dotychczas z tresurą. Zależy jej na tym, aby jej dzieci spotykały w szkołach PEDAGOGÓW, a nie absolwentów kierunków pedagogicznych. Na tym, by wykonywanie pracy nauczyciela stało się na tyle prestiżowe, by garnęli się do niej nie tylko nieuleczalni zapaleńcy, gotowi do daleko idących poświęceń lub spadkobiercy rodzinnych fortun, niemuszący troszczyć się o finanse, ewentualnie ci, którym nic w życiu nie wyszło.
Momarcie marzy się bowiem świat, w którym szkoła jest miejscem, w którym szczęśliwi nauczyciele zapewniają szczęśliwym uczniom, każdemu z osobna i wszystkim razem, warunki niezbędne do ich rozwoju oraz przygotowują ich do wypełniania obowiązków rodzinnych i obywatelskich w oparciu o zasady solidarności, demokracji, tolerancji, sprawiedliwości i wolności (Momarta przeprasza za patos, ale przepisała tylko, wzruszając się do łez, fragment obowiązującej od ładnych kilku lat preambuły do ustawy – Prawo oświatowe).

Dlatego ja, Momarta, popieram strajk nauczycieli. Bo ja na dnie już byłam. I wiem, że nie sposób tam żyć.