Ta książka powstała pod
koniec lat siedemdziesiątych w Hiszpanii; została wydana w ramach serii "Książki jutra", składającej
się z czterech tytułów (wszystkie wydało już w Polsce nieocenione wydawnictwo Tako).
Na Półwyspie Iberyjskim ukazała się ponownie
w roku 2015, z nowymi ilustracjami.
Sięgnęłam po nią kilka dni temu. Okazało się, że pewne
rzeczy, stwierdzenia są uniwersalne. Nie znają języka, ani nazwisk
poszczególnych polityków.
Różnimy się. Każdy z nas
widzi to samo inaczej.
Każdy z nas może inaczej
opisywać to samo. Dla jednego czarne będzie białe, dla drugiego białe będzie
czarne.
Białe jednak zawsze będzie po prostu
białym, a czarne czarnym, niezależnie od tego co kto będzie na ich temat twierdził.
„Dyktatura jest jak dyktando.
Jakiś pan mówi, co należy robić, i
wszyscy to robią.
Bo tak.”
„We wszystkich dyktaturach myślenie jest
zakazane.
Można myśleć tylko tak, jak dyktator
chce, żeby myślano.
Ci, którzy mają inne poglądy, są źle widziani
i źle się ich traktuje.
Jeszcze gorzej mają ci, którzy nie tylko inaczej
myślą, ale jeszcze głośno o tym MÓWIĄ.”
„Tak więc dyktator jest najdzielniejszy.
I najmądrzejszy, najlepszy i najwyższy…
Dyktator nie ma przyjaciół. On nie lubi
ludzi (przecież jest najmądrzejszy, najwyższy i najprzystojniejszy).”
„Czasami bywa hojny dla swoich zwolenników i
obdarowuje ich rzeczami, które wcale do niego nie należą: rozdaje im ziemie
będące własnością innych, przyznaje nagrody; daje im to, co tak naprawdę jest
dobrem wspólnym.”
„Dyktator jest bowiem prawem (gdyż tylko on
stanowi prawo).
I jest też sprawiedliwością
(tylko jego przyjaciele mogą być sędziami).”
To co dzieje się dzisiaj w Polsce, dotyka mnie bezpośrednio.
Myślę:
jak łatwo jest zdeprecjonować moją pracę. Wszystkie godziny, które wyrywam
własnym dzieciom, o mężu nie wspominając. Lata spędzone w stanie przewlekłego
stresu. Obrazy, których nie da się odzobaczyć. Tragedie, o których nie da się
zapomnieć. Decyzje, które trzeba było podjąć, choć można było wybierać tylko między mniejszym a gorszym złem.
Jak
łatwo uznać, że wszystko co robiłam dotychczas, jest nic niewarte. Bo jestem w jednym
worku z tymi, którzy są zwykłymi idiotami (a statystyka jest nieubłagana:
idioci są wszędzie, w każdej grupie zawodowej. Wśród lekarzy, sprzedawców, księży,
fryzjerów, polityków i sędziów), przy czym to oni, a nie ja są punktem
odniesienia i oceny.
„Wszyscy pracują, produkują, ale także myślą.
No, a jak myślą, to z wielu rzeczy
zaczynają zdawać sobie sprawę.
Zdają sobie sprawę, że dyktator wcale nie
jest taki dzielny.
Ani taki mądry… Ani sprawiedliwy…”
„Nie
liczę na jakieś masowe protesty – stwierdził wczoraj rzecznik prasowy Sądu Najwyższego, sędzia
Michał Laskowski w rozmowie z jednym z dziennikarzy, pytany o spodziewaną reakcję społeczną w związku z ogłoszonym projektem ustawy o Sądzie Najwyższym. - Większość społeczeństwa
wydaje się obojętna albo nierozumiejąca, albo przyzwalająca, widząca potrzebę
radykalnych zmian.”
Niestety,
jestem równie racjonalna jak pan rzecznik. W pełni podzielam jego pogląd. Co więcej, wydaje się,
że znam przyczyny takiego stanu rzeczy (nie wiem jak pan rzecznik, choć mam
wrażenie, że nasza perspektywa może znacznie się różnić).
Chciałabym
wierzyć, że większość zacznie myśleć, rozumieć i zdawać sobie sprawę. Teraz,
zaraz.
Ale
to tak nie działa.
Dlaczego
nie?
Bo
nie da się w pięć minut nadrobić wielu lat zaniedbań. Przekonania, że my wiemy
jak jest dobrze i nie musimy się nikomu z tego tłumaczyć. Braku szacunku do
drugiego człowieka i zwykłej kultury.
Społeczeństwo
nie rozumie dlaczego tak ważne dla niego jest istnienie kogoś/czegoś, do kogo
będzie można się odwołać i kto/co w sposób niezależny od nikogo i niezawisły
(to kolejne niezrozumiałe, a do tego budzące ostatnio irytację, słowo) rozstrzygnie
spór. Nie rozumie, gdyż nikt tego dotychczas w wystarczająco jasny sposób nie
tłumaczył. A i dziś, gdy stoimy w obliczu realnego zagrożenia zrujnowania
zapisanego w naszej konstytucji porządku prawnego, ci, którzy zabierają głos
podobno także i w moim imieniu czynią to tak, że mam ochotę schować się pod
tapczan i nigdy spod niego nie wyjść.
Większość
ludzi nigdy nie miała do czynienia z sądami. Bazują więc na tym, co mówią inni.
A mówią różnie.
Ci,
którzy mieli z nimi do czynienia i którzy wygrali swoje sprawy, zazwyczaj uważają, że tak
musiało być, bo mieli rację, więc nie ma o czym mówić.
Ci,
którzy przegrali, często tak bardzo zapiekli się w swoim poczuciu krzywdy, że
nie sposób z nimi dyskutować. Niektórzy z nich mogliby mieć przy tym wiele do powiedzenia i warto byłoby ich posłuchać.
Ci,
którzy mają styczność z jednymi i drugimi, z reguły nie umieją z nimi rozmawiać.
Bo nikt ich tego nie nauczył. Bo nie rozumieją, że to ważne. Bo wydaje im się,
że ich punkt widzenia, ich perspektywa jest jedyną właściwą. Bo tak.
Płacimy
dziś rachunki za nieumiejętność słuchania. Za pychę i egoizm. Za oderwanie od
rzeczywistości.
Ich
wysokość będzie jednak niewspółmierna do zaniedbań. Jestem tego więcej niż
pewna.
W
planowanych zmianach nie chodzi bowiem o to, żeby było lepiej.
Wiem
gdzie leżą źródła problemów, może nie wszystkich, ale sporej ich części. Bo problemy
są, niektóre bardziej, inne mniej poważne i jest ich wiele. Z pewnością można
je rozwiązać. Może nie dziś i nie jutro, ale niewykluczone, że za rok mogłoby
się udać
Jednak
nikt mnie ani innych, którzy mieliby w tej sprawie coś merytorycznego do
powiedzenia, o zdanie nie pyta. A nie jestem głupia i doskonale wiem, że to, co
próbuje się dziś przedstawić jako panaceum na wszystko, w niczym nie pomoże. W
każdym razie nie mi i nie Wam. Bo im, owszem, przyda się.
Czterdzieści lat temu autor książki "Oto jest dyktatura" napisał: „najgorsze jest to, że dyktatury niemal
zawsze trwają wiele, wiele lat.”
Historia pokazuje, że to prawda. Ale tak bardzo żal, że nie umiemy uczyć się na cudzych błędach.
Equipo
Plantel „Oto jest dyktatura”, ilustracje Mikel Casal. Przekład Tomasz Pindel.
Wydawnictwo Tako, Toruń 2016.