O
pierwszej „dorosłej” książce J.K.Rowling napisali już chyba wszyscy. Na
szczęście nie wszystko, dlatego napisanie oryginalnej recenzji jest wciąż
możliwe, choć – nie da się ukryć – mocno utrudnione.
Dzisiaj
– dzień po wyborach do europarlamentu – można by wszak na przykład skupić się
na tytułowym trafnym wyborze. Wymagałoby to jednak przeprowadzenia wnikliwej
analizy ogłoszonych właśnie wyników, powiązania ich z sylwetkami startujących w
wyborach kandydatów oraz dokonania oceny kampanii wyborczej. Brzydząc się
polityką, pozostawię tę przyjemną pracę innym.
Nic
nie stoi jednak na przeszkodzie, by w dniu święta wszystkich matek nawiązać do
tego, co niemal od pierwszych stron lektury tłukło mi się po głowie.
„Z
okazji Twego święta, Mamo
życzę Ci
zdrowia, sił i codziennej radości
wraz ze
słowami największej wdzięczności.
Za
wszystkie dla mnie trudy i starania
składam Ci
dzisiaj podziękowania.
Niewykluczone,
że takie właśnie życzenia złożyłby swojej mamie Shirley, Miles Mollison, „wielki, brzuchaty, pachnący wetywerią i
starym potem”. Mężczyzna pozornie dorosły, mąż, ojciec dwóch dorastających
panienek. Skupiony na sobie egocentryk, pozostający pod olbrzymim wpływem
rodziców, zarówno ojca – przewodniczącego rady miejskiej Pagford, jak i matki.
„Miles przybrał ton, którego często używał w
rozmowach z matką: niższy niż zazwyczaj głos nieustraszonego przywódcy,
charyzmatycznego i zasadniczego. Czasami, zwłaszcza po alkoholu, Samanta
odgrywała rozmowy Milesa z Shirley. „Bez obaw, mamusiu. Miles czuwa. Twój mały
żołnierz.” „Kochanie, jesteś cudowny: taki duży, odważny i mądry.”
„W
kalendarzu Święto Matki
z
życzeniami spieszą dziatki.
Ja
Ci mamo dziś w podzięce
za
Twe trudy daję serce
i
przepraszam za me psoty,
za
wybryki i kłopoty.”
Takie
życzenia z kolei z radością przyjęłaby Tessa Wall, „otyła szkolna pedagog”, matka Simona Walla – „Fatsa”. Fatsa, który
był „szkolną znakomitością i punktem
odniesienia”, nie robiącym sobie wiele z zasad i norm moralnych. Fatsa,
który gardził ojcem, wicedyrektorem szkoły, a i matce okazywał niewiele większy
szacunek.
„Kiedy
tłum się przerzedził, ich oczom ukazał się Fats. Szedł długimi krokami, jak
zwykle w towarzystwie Arfa Price’a. Wiatr odgarniał mu włosy z chudej twarzy.
Czasami, patrząc pod pewnym kątem i przy pewnym oświetleniu, można było
zobaczyć, jak Fats będzie wyglądał na starość. Przez chwilę, gdy patrzyła na
niego z głębin swojego zmęczenia, syn wydał jej się zupełnie obcym człowiekiem
i pomyślała, jakie to dziwne, że za chwilę ten ktoś podejdzie do jej samochodu,
a ona będzie musiała wyjść na tę koszmarną, hiperrealistyczną wichurę, żeby go
wpuścić na tylne siedzenie. Ale kiedy do nich podszedł i uśmiechnął się
niewyraźnie, udało się jej odtworzyć obraz chłopca, którego mimo wszystko
kochała, więc wysiadła z samochodu i stała niewzruszona na ostrym jak brzytwa
wietrze, czekając, aż on wsiądzie do samochodu i dołączy do swojego ojca, który
nie ruszył się, żeby go wpuścić.”
„Dzisiaj
składam Ci Mamo najlepsze życzenia,
za
twe przykrości, za twe cierpienia,
za
noce bolesne, za noce czułe
za
wszystko Mamo dziś Ci dziękuję.”
W
życiu Terri Weedon, matki nastoletniej Krystal i trzyipółletniego Robbiego,
zdarzyło się z pewnością wiele bolesnych nocy, zaś znacznie mniej czułych.
„Całą powierzchnię chudych ziemistych ramion
kobiety pokrywały srebrzyste ospowate ślady, a na wewnętrznej stronie jej
przedramienia ziała wściekle czerwona otwarta rana. Na prawym ramieniu i pod
szyją widać było spore plamy bliznowatej tkanki nadającej skórze lśniący,
plastikowy wygląd.”
Nic
tu nie jest proste, choć na takie wygląda. Ot, puszczająca się na prawo i lewo
narkomanka, której najlepiej byłoby odebrać dzieci. Zwłaszcza, że zdaniem
porządnych mieszkańców Pagford, jej córka najkrótszą drogą zmierza prosto w
ślady matki.
„(…)
Krystal Weedon. To imię i nazwisko
doskonale do niej pasowało i jednocześnie układało się w świński dowcip:
„obsikany kryształ”. Szła zamaszystym krokiem w grupie nastolatków i śmiała się
na całe gardło. Z uszu zwisały jej rzędy kolczyków, a z nisko opuszczonych
spodni od dresu wyraźnie wystawały stringi”.
I
zupełnie nie wiadomo po co do tego jasnego przekazu trzeba dołączyć także
informacje takie, jak ta.
„Tessa wiedziała, że Krystal miała w życiu
więcej styczności z nagłą śmiercią niż ona. Ludzie z kręgu matki Krystal
umierali przedwcześnie z taką częstotliwością, że równie dobrze mogliby brać
udział w jakiejś tajnej wojnie, o której reszta świata nie miała pojęcia.
Krystal opowiedziała Tessie o tym, jak w wieku sześciu lat znalazła u matki w
łazience zwłoki obcego młodego mężczyzny.”
„Moja
najdroższa Mamo!
Za
Twe czułe serce i mądre Twe nakazy
w
dniu Twojego święta dziękuję Ci
-
bodaj sto razy!”
Ruth
Price, matka Andrew i Paula, to typowa ofiara przemocy domowej, którą lęk przed
mężem Simonem sparaliżował tak bardzo, że zagłuszył czułość i mądrość jej
serca. Jeśli więc mogłaby usłyszeć takie życzenia, to chyba tylko wypowiedziane
ironicznym tonem.
„Andrew pomyślał, że właśnie w taki sposób
Ruth mówi do Simona w tych rzadkich chwilach, kiedy czuje się zobowiązana
stawić mu czoło: służalczym, przepraszającym, nieśmiałym tonem. (…) Dlaczego
zawsze była taka tchórzliwa, dlaczego ciągle wszystkich przepraszała? Czemu nie
odeszła od męża?
Zawsze traktował Ruth jak odrębną,
dobrą i nieskażoną jednostkę. Kiedy był mały, rodzice jawili mu się w
czarno-białych barwach: jedno złe i przerażające, drugie dobre i łagodne. Ale
kiedy dorósł, ostro występował w myślach przeciwko dobrowolnemu zaślepieniu
Ruth, jej nieustannemu stawaniu w obronie ojca, jej niewzruszonej lojalności
wobec fałszywego bożka.”
„Kochana
Mamo,
kiedy
przytulam się do Ciebie,
to jest mi
cieplej niż słońcu na niebie,
więc nie
wypuszczaj mnie ze swych ramion,
kocham Cię
bardzo Moja Mamo!”
Parminder
Jawanda – hinduska emigrantka, lokalna lekarka, mimo przekroczonej
czterdziestki ciągle szczupła tak samo jak w wieku dwudziestu lat, żona
niezwykle przystojnego męża, matka dwójki uzdolnionych dzieci. A właściwie
trójki, ale o trzecim nie warto wspominać.
„Włochata, ciężka i brzydka. Pospolita i
niezdarna. Leniwa według matki, która codziennie zasypywała ją krytycznymi
uwagami i była na nią zła. Trochę powolna według ojca, który mówił to z
czułością, niezmniejszającą jednak jego braku zainteresowania. (…) Parminder
najdiwdoczniej nie była w stanie pojąć ani zaakceptować, że wydała na świata
nieutalentowane dziecko. Jeśli któryś z nauczycieli choćby mimochodem
zasugerował, że Sukhvinder mogłaby się bardziej starać, Parminder czepiała się
jego słów i triumfowała.
- „Sukhvinder łatwo się zniechęca i
powinna mieć więcej wiary w swoje umiejętności”. Otóż to! Widzisz? Twój
nauczyciel twierdzi, że za słabo się starasz, Sukhvinder.”
Owszem,
„Trafny wybór” to opowieść o – znakomicie sportretowanej (mimo że autorka
zdecydowanie nadużywała czarnej farby, a do tego zerkała na modeli przez
nadmiernie krzywe zwierciadło) – małomiasteczkowej społeczności. To także
historia o tym, że polityka – nawet na bardzo niskim szczeblu – jest zazwyczaj
obrzydliwa. Ale po sześciu miesiącach, jakie upłynęły od czasu, gdy przeczytałam tę książkę, pamiętam przede wszystkim te fragmenty, w których autorka podsuwa odpowiedź na pytanie dlaczego ze słodkich,
niewinnych dzieciątek wyrastają kolejni, tak samo głupi i nieszczęśliwi jak ich
rodzice, dorośli.
Dzisiaj
jednak, otoczona laurkami i obwieszona wyprodukowanymi małymi rączkami koralami
z makaronu, nie chcę wiedzieć jak za dziesięć lat będą postrzegały mnie moje
własne dzieci. W końcu przecież, może akurat mi się uda?
J.
K. Rowling „Trafny wybór”, przekład Anna Gralak. Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.
Wszystkie
zamieszczone w poście wierszyki z życzeniami pochodzą z internetu.