niedziela, 4 lutego 2018

"Piotruś i Wilk" - koncert rodzinny, czyli rechot w filharmonii


Gdy wejdziecie na fanpage Filharmonii Szczecińskiej, odtworzy Wam się od razu krótki film. Zobaczycie wyelegantowanych ludzi w różnym wieku, kierujących się do chłodno-dystyngowanego białego budynku. Koronki, kamienie szlachetne, muszka i wyglansowane buty.


Wizyta w filharmonii to wydarzenie. Choćbyś bywał w niej co piątek (a może i częściej), wiesz, że to nie jest coś powszedniego. Idziesz tam, by oderwać się od rzeczywistości. To miejsce, w którym możesz przypomnieć sobie co to piękno i kultura. Skoro zaś tak, sam przenosisz się w inny, lepszy wymiar, starasz się zachowywać i wyglądać inaczej niż zwykle.
To, moim zdaniem, przekaz tego spotu. W pełni się z nim zgadzam.

Nieco ponad dwa lata temu Filharmonia wydała przeznaczony dla młodych czytelników komiks „Bon Ton”. „Komiks jest sztuką. Sztuką jest także muzyka. A to jest komiks, w którym odkrywamy finezyjny obszar sztuki jakim jest muzyka”, napisano w przedmowie. A dalej delikatnie zasugerowano, iż na jego planszach można znaleźć „podpowiedzi jak zachować się wobec muzyki, aby czerpać z niej radość i dobrze się bawić w towarzystwie innych. Jak przygotować się do koncertu i na co zwrócić uwagę w jego trakcie.”


Historia opowiedziana w komiksie dotyczy niejakiego Robina Nietakta, rozbitka odnalezionego na jednej z bezimiennych wysepek w Oceanii, który spędził w odcięciu od cywilizacji długie lata. Robin trafia na koncert do filharmonii, gdzie zachowuje się w sposób adekwatny do noszonego nazwiska (czyli niespecjalnie dobrze). W zabawny i nienachalny sposób twórcy komiksu nie tylko przemycają w nim informacje o tym w jaki sposób należy zachowywać się w czasie odbywających się w filharmonii koncertów, ale i wyjaśniają dlaczego jest to ważne.
Dla mnie bomba. Dla moich dzieci również. Młodszy przeczytał komiks jakieś trzydzieści razy i ciągle podoba mu się tak samo, czyli bardzo.

Od szeregu lat raz w miesiącu Filharmonia Szczecińska organizuje koncerty rodzinne, przeznaczone dla rodzin z dziećmi w wieku 6+. Bywało gorzej (w starym gmachu, choć w nowym też, o czym pisałam tutaj), i lepiej. Ostatnio (jest to drugi sezon, w którym w zasadzie nie opuszczamy żadnego koncertu) jest raczej tylko bardzo dobrze.

Idea koncertów jest prosta. W każdym razie dla mnie (nie czytałam nigdzie żadnego oficjalnego przesłania w tej sprawie, ale tak to odbieram): pokazać, że muzyka klasyczna może być dla każdego. Że nie trzeba się od razu puszyć i nadymać, wystarczy otworzyć umysł, uszy i serce. Serce koniecznie, muzyki klasycznej słucha się sercem.

Prowadząca Agata Kolasińska regularnie przypomina dzieciom o koncertowym savoir-vivrze („nie rozlewamy się na siedzeniach jak meduzy!”), choć zarazem dozwala na swobodę na co dzień w filharmonii zakazaną: można klaskać w trakcie utworów, machać, a niekiedy nawet wznosić dzikie okrzyki. Dzieci mają czuć się w filharmonii dobrze, jednak nie mogą zapominać o tym, że to miejsce wyjątkowe, któremu (tak miejscu, jak i temu co się w nim dzieje) należny jest szacunek.

Uważam, że to dobra droga.
Sacrum i profanum mogą znaleźć wspólny język. Sacrum nie zaszkodzi gdy spuści nieco z tonu, zaś profanum może się trochę uświęcić, od tego się nie umiera.
Koncerty rodzinne nie mogą być tylko odgrywaniem muzyki, bo dzieci umrą z nudów i nigdy już nie zmartwychwstaną, a na pewno nie w filharmonii. Musi być jakaś akcja, nieco gadżetów, wykorzystania multimediów.
Wydawało mi się, że zespół Filharmonii Szczecińskiej odpowiedzialny za edukację muzyczną doskonale wie czym jest ideał i konsekwentnie stara się do niego doskoczyć. Używam czasu przeszłego, bo niestety byłam na koncercie „Piotruś i wilk” (w niedzielę, 4 lutego 2018 roku).



Idea była słuszna.
Klasyczną bajkę symfoniczną Sergiusza Prokofiewa, powstałą w 1936 roku, przystosowano do potrzeb widza/słuchacza urodzonego w XXI wieku. Uczestniczyliśmy więc w procesie Wilka, oskarżonego o zjedzenie Kaczuszki. Prokurator (a w zasadzie prokuratorka, gdyż była rola kobieca, do czego jeszcze wrócę) odczytała przebieg zdarzeń odtworzony przez Narratora, będący w istocie skrótem Prokofiewowskiej historii: oto chłopiec, Piotruś, wyszedł z zagrody na łąkę, lekkomyślnie zostawiając otwartą furtkę, przez którą wymknęła się Kaczuszka. Pojawili się Ptaszek, Kot i Dziadek (w tej roli wszystkie instrumenty dęte drewniane), a wreszcie i Wilk (waltornie), który zjadł Kaczuszkę (tak w każdym razie twierdziło oskarżenie). Sprytny Piotruś jednak, przy pomocy Ptaszka, zwabił Wilka w pułapkę, schwytał i – w ramach kary – miał odstawić do zoo.
W tym miejscu zaczął się proces, w czasie którego sędzia miał ostatecznie zdecydować o tym, czy Wilk dopuścił się zarzucanego mu czynu.
Teoretycznie scenariusz był bez zarzutu: były multimedia, aktorzy (element akcji, ożywiający publiczność), muzyka, w nienazbyt długich fragmentach. Była też edukacja – po kolei wywołano instrumenty ze wszystkich grup, nazywając je i pokazując jak brzmią. Bawiąc uczy, ucząc bawi. Jakoś tak to szło.
Cóż, kiedy twórcy postanowili całość ulepszyć. Widz nierechoczący to widz niezadowolony, pozwólmy mu więc zarechotać.

Jeśli więc sędzia, to przygłupi. Słowo „metaforyczny” okazało się dla niego wyzwaniem nie do przejścia („nie używajcie słów, których znaczenia nie rozumiem!”). Sposób prowadzenia przez niego rozprawy dalece swobodny – żadnego poszanowania czyjejś godności, żadnego szacunku. Oddalenie sprzeciwu manifestowane rzucaniem młotkiem sędziowskim w głowę, pojęcie bezstronności nie istnieje.

Pani prokurator – długowłosa blondynka, w sposób do bólu stereotypowy ogrywająca swoją kobiecość (ach, ta noga w mini spódniczce wystająca spod togi; ach, ten gest odgarniania włosów z oczu!).

Wilk – nieokrzesany (i nieuczesany), ale inteligentny przeciwnik. Bezlitośnie wykpiwający poszczególnych świadków – muzyków. Drwiący z ich sposobu grania, a także wyglądu.

Finał – będący jedną wielką aluzją polityczną, zrozumiałą raczej tylko dla dorosłych (pojawiający się znienacka akt prezydenckiego ułaskawienia oczywiście winnego Wilka).

źródło zdjęcia

Nie tego spodziewałam się w filharmonii, drodzy Państwo.
Jasne, widzom się podobało, widzowie zarechotali. Dzieci obśmiały się do rozpuku z tego głupiego sędziego i głupich muzyków (moje dzieci również). Udało im się wysłuchać muzyki, może nawet zapamiętały, że fagot to ta długa drewniana rura.

Cóż, kiedy nie prowadzę moich dzieci do filharmonii po to, żeby zetknęły się z tym, czego na co dzień mają w nadmiarze.
Filharmonia to nie jest miejsce dla chamstwa i braku kultury.
Nie życzę sobie, żeby pokazywano w niej przemoc (czym innym jest rzucaniem sędziowskim młotkiem w głowę tych, którzy ośmielają się mieć inne zdanie?). Nie chcę, aby wykpiwać kogokolwiek stojącego na scenie, choćby w żartach. Nie interesują mnie dowcipy o zarobkach muzyków orkiestry, nie chcę słuchać w filharmonii o polityce.

Bo filharmonia jest miejscem, w którym powinniśmy przypominać sobie, że możemy być lepsi niż jesteśmy. 
Bo możemy, wystarczy nie schlebiać naszym najbardziej prymitywnym instynktom i wykonać minimalny wysiłek. 

Drogi Zespole Filharmonii, Ty to wiesz.
Nie sięgaj więc po importowane z Poznania wynalazki, zdaj się na lokalne pomysły.
A jeśli ci ich brakuje, graj po prostu muzykę.
Proszę.

Piotruś i Wilk. Koncert rodzinny w Filharmonii Szczecińskiej, 4.02.2018 r.

2 komentarze:

  1. I dlatego ja zabrałem Starszego na tradycyjny koncert :) Na części czuł się dobrze, na części się wiercił, ale z rozmowy wynika, że nie uważa tego czasu za stracony :) A wciskanie polityki w sztukę dla dzieci też mnie wkurza i dlatego mam delikatnego focha na ostatnią (chyba?), Zosię z Kociej, gdzie też czasem światopogląd autorki przenika w treść w ilości, którą ja osobiście uważam za zbędną :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tradycyjnymi koncertami symfonicznymi bywa różnie - u mnie Młodszy łyka w zasadzie każdy, Starszy nie jest w stanie zdzierżyć żadnego. Sześciolatki (a to jest początek grupy docelowej w tym przypadku) raczej nie dadzą rady w ogóle i w sumie się nie dziwię. Dlatego w pełni popieram ideę, natomiast wypaczeniom mówię nie!:D
      Zosi nigdy nie czytałam, moje dzieci też nie, ale jakoś od początku nie czułam, że jesteśmy grupą docelową:P

      Usuń