„Długie rabaty przed domem dźwigają
jednoroczne i wiecznotrwałe ostróżki, orliki, ogromne maki, goździki, lilie,
złote laki, malwy, zimoodporne floksy, peonie, lawendę, astry, bławatki, jasne
goździki i wetknięte tam też kwiaty cebulowe. To są rabaty, które ledwo tknęła
ręka ogrodników. Do wiosennych skrzynek na schodach werandy włożyłam różowe,
białe i żółte cebulki tulipanów. Kocham tulipany bardziej niż wszystkie inne
wiosenne kwiaty; są ucieleśnieniem rześkiej wesołości i tulipan koło hiacynta
wygląda jak rozśpiewana młoda dziewczyna po świeżej kąpieli obok tęgiej damy,
której każdy ruch wypełnia powietrze ciężkim zapachem paczuli.”
Naczytawszy
się entuzjastycznych opowieści Elizabeth von Arnim o jej ogrodzie, położonym ledwie
niecałe dwadzieścia kilometrów od mojego domu (i cóż, że sto lat temu?), pełna zapału rzuciłam się wiosną pielić i sadzić.
Entuzjazmu i czasu starczyło mi akurat na jedną - niezbyt długą - rabatkę.
Następnego
dnia po zakończeniu prac poczułam się zupełnie jak von Arnim.
„Gdy dzisiaj rano zeszłam na śniadanie,
zobaczyłam leżące na stole rachunki za moje róże i bulwy roślin, i pozostałe
ogrodowe dobra z ostatniego roku. Okropność. Ogrodnictwo wydaje się drogie,
kiedy wydatki trzeba pokrywać z własnej kieszeni.”
Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że tytuł
„Elizabeth i jej ogród” zwiastuje nudnawą powiastkę z cyklu „jak
cudownie jest ryć w ziemi”. Owszem, ziemia i ogród były
dla Elizabeth ważne, jednak w swojej powieści sporo uwagi poświęciła też książkom oraz toczącemu się wokół zwykłemu życiu.
pałac w Nassenheide (źródło zdjęcia) |
Nassenheide
(obecnie Rzędziny), gdzie położony był pałac rodziny von Arnim, sto lat temu
były typowo pruską wsią. Gdyby Elizabeth (a właściwie Mary Anette) była
Prusaczką, z pewnością nie przetrwałoby o niej nawet marne wspomnienie.
Rozpłynęłaby się w tłumie porządnych i śmiertelnie nudnych niemieckich żon i matek.
„Dla większości niemieckich gospodyń obiady i
puddingi mają wielkie znaczenie, te kobiety są dumne, że wszystkie widoczne
części domów utrzymują w stanie nieskazitelnej czystości, co jest oczywiście
chwalebne, ale chciałabym skromnie zapytać, czy nie ma nic innego choć równie
ważnego? I czy prosty sposób życia i wzniosłość myśli nie są lepsze od ciągłego
kręcenia się? Gotowanie obiadów i odkurzanie mebli wydaje mi się bardzo kłopotliwe,
zabiera przecież strasznie dużo cennego czasu – ale wstydliwie przyznaję się,
że lubię i pudding, i gramatykę. Człowiek nie może być niewolnikiem własnych
domowych bogów i toteż niniejszym uroczyście oświadczam: jeśli kiedykolwiek
zirytuje mnie mój mebel, ponieważ należało go odkurzyć, kiedy ja właśnie
chciałam robić co innego, i nie będzie nikogo, kto by mnie w tym zajęciu
wyręczył, to wszystko razem wrzucę do ognia w ogrodzie, usiądę i z wielką
przyjemnością ogrzeję sobie palce w płomieniach, a moje ścierki do odkurzania
triumfalnie odsprzedam pierwszemu domokrążcy, który kupi je, choć z początku
będzie się trochę opierał.”
Złośliwa,
błyskotliwa, samodzielna, odważna, wykształcona, inteligentna. Do tego oczytana
i wyczulona społecznie. Żyjąc w Prusach na początku XX wieku, u boku hrabiego
Henninga von Arnima (występującego w książce jako „Gniewny”) nie mogła być
szczęśliwa.
„Jechaliśmy konno i byliśmy właśnie przy grupie przechodzących
robotników, mój mąż rozmawiał jeszcze z dozorcą, kiedy pojawiła się samotna
kobieta, wzięła szpadel i zaczęła kopać. Uśmiechnęła się do nas radośnie,
dygając, a dozorca powiedział, że ona dopiero co była w domu i urodziła
dziecko.
-
Biedna, biedna kobieta! – zawołałam, czując do Gniewnego jakąś niewytłumaczalną
urazę. – A łajdakowi jej mężowi jest to całkiem obojętne, na pewno zbije ją
dzisiaj wieczorem, kiedy mu jedzenie nie zasmakuje. Co za żart rozmawiać o
równości płci, dopóki kobiety rodzą dzieci!
-
Całkiem słusznie, kochana – odpowiedział Gniewny z łaskawym uśmiechem. –
Trafiłaś w sedno. Natura kobiety jest obciążona tym przyjemnym obowiązkiem,
który ją osłabia i czyni niezdolną do rywalizacji z mężczyzną. Jak może taka
osoba, która regularnie traci jeden rok z najlepszego czasu w swoim życiu,
konkurować z młodym mężczyzną, który w ogóle czasu nie traci? Do niego należy
ostatnie słowo, szczególnie że w razie czego może użyć pięści.”
Może dlatego tak ważną
rolę na tym etapie życia Elizabeth odgrywały książki i przyroda?
„Chętnie wzięłabym tom wierszy i poszła tam, gdzie kwitnie jaskier,
usiadła na pniu wierzby pod strumieniem, zapomniała o istnieniu wszystkiego
poza soczystymi pastwiskami, cichymi jeziorami i beztroskimi powiewami wiatru
nad pogodnymi polami.”
Niestety, marzenia nie
zawsze mogą być zrealizowane. Pobyt Elizabeth von Arnim w Nassenheide trwał
tylko dwanaście lat i zakończył się rozwodem z mężem. Potem Elizabeth
podróżowała po całym świecie; mieszkała m.in. w Londynie, Szwajcarii,
południowej Francji, by wreszcie osiąść w Stanach Zjednoczonych.
Po ogrodzie w
Rzędzinach pozostały tylko zapisane w jej książkach wspomnienia.
Od 26 kwietnia przed
kościołem w pobliskim Buku (do którego rodzina von Arnimów jeździła na
niedzielne nabożeństwa) stoi natomiast pomnik pisarki.
Bardzo żałuję, że nie
byłam na jego uroczystym odsłonięciu. Mogłabym wówczas, postępując zgodnie ze
wskazówkami Elizabeth, zadać wszystkim ustawionym obok niej osobom te
pytania, które ona sama uważała za ważne.
źródło zdjęcia |
„Jeśli chodzi o ludzi, którzy zjawiają się niespodziewanie z chęcią
pogadania o tym, co słychać, to chciałabym wiedzieć, jak w ogóle żyją, czy
czytają książki i czy marzą?”
Chyba czytają. Gdyby nie czytali, nie wpadliby na pomysł postawienia takiego pomnika.
Elizabeth von Arnim „Elizabeth
i jej ogród”, przekład Elżbieta Bruska i Berenika Marta Lemańczyk. Wydawnictwo
MG, Warszawa 2011.
Raz po raz czytam o Elizabeth von Arnim i wciąż postanawiam przeczytać tę książkę...Pomnik zamierzam wkrótce ujrzeć ale nie spojrzę Autorce w oczy dopóki nie przeczytam książki!!
OdpowiedzUsuńCałkiem słusznie, bo książka wielce przyjemna. Czyta się zresztą bardzo szybko - mi zeszły ledwie dwa baseny Młodszego plus dwa poranne pobyty w łazience, a to doprawdy tyle co nic:P Planowałam, że wybiorę się do Rzędzin zanim napiszę posta, ale uwijałam się z tą wizytą co najmniej tak samo sprawnie jak Ty z przeczytaniem tej książki:(
UsuńPrzy okazji: rzuć okiem na stronę Gminy Dobra (można wejść np. przez link pod ostatnim zdjęciem w tym poście) i zobacz jakie tłumy mieszkańców Rzędzin stawiły się na promocji świeżo przetłumaczonej książki von Arnim. Serce rośnie, doprawdy! Organizatorzy Gryfii powinni zgłosić się do Rzędzin na korepetycje.
mam mnóstwo wyrzutów sumienia w związku z zachwaszczonym terenem za domem :) Paru ogrodników miałoby co robić przez rok.
OdpowiedzUsuńMoje wyrzuty sumienia z powodu ogrodu zostały zagłuszone przez wyrzuty sumienia z powodu domu, w którym nie można już znaleźć absolutnie niczego, gdyż nic nie leży na swoim miejscu, kurz ściele się metrową warstwą, a w szafach ciągle na pierwszym miejscu wiszą zimowe kurtki i płaszcze. Potrzebuję nie tylko ogrodników, ale i domowego personelu pomocniczego:(
UsuńTo masz gorzej, bo my chociaż kurze starliśmy w związku z wizytacjami babć i teściowych :D Ale dodatkowy personel też by się przydał.
UsuńJa za cztery dni ewakuuję się z wnętrz oraz ogrodu, licząc na to, że do czasu mojego powrotu pozostały w środku personel posprząta i wyplewi!:D
UsuńKrasnoludki znaczy przyjdą? A kupiłaś odpowiednią ilość gipsowych?
UsuńNie krasnoludki, tylko małżonek. Żywy, nie z gipsu:)
UsuńBiedak, po tych wszystkich robotach to raczej będzie ledwo żywy.
UsuńJak nie obleje, to wsiadam dziś na moją machinę i jadę z koksem 1300 m2 trawska. A mieszkało się ładnie w bloku, to nie. Biały domek pod lasem i z działeczką :P
UsuńPS. Nie ma jednak nic bardziej fantastycznego niż lektura na tarasie, z kocykiem na kolankach i talerzykiem ciasta kitkowej produkcji w ręce.
Yyyyyyyyyy, ale to oburzające, że masz czas na wylegiwanie się z książką i kocykiem, o cieście nie wspomnę :(
UsuńPo ciężkiej pracy, trzeba pokosztować kołaczy. Czy jakoś tak :D
UsuńO to, to Bazylu! Też to mówię mojemu małżonkowi - że kołacze będą jak już wykona tę ciężką pracę z okazji mojego powrotu:D
UsuńPS. 1300 m2? Ma się panie, rozmach! A ileż do pielenia, fuj! Co nie zmienia faktu, iż mi na moich 475 m2 udało się do tej pory rozłożyć na trawce z książką raz (słownie: jeden raz). Bez sensu to życie, normalnie.
Mnie nie pobijecie. W ogrodzie wisiał hamak, leżeli w nim WSZYSCY poza mną. Więc jak już raz miałem pięć minut, żeby się w nim położyć, to się cholernik urwał. Chińska produkcja, mać.
UsuńTen areał to na razie obsiany trawą plac, który powolutku będzie uszczuplany. Na jesieni przez drzewka owocowe i miniplantację takichże krzewów. Może jakieś klombiki. A jak uzbieramy mamonki, to i budyneczek gospodarczy. Nie do końca mnie to cieszy, bo powierzchnia do koszenia niby będzie mniejsza, ale kombinacji sprzętem wiele więcej. Na razie śmiga się jak po sznureczku i jest git! :D
Usuń@ZwL Ja ogólnie hamakom nie ufam. Od czasów jednego z wakacyjnych wyjazdów :P
UsuńToteż od tamtej pory żadnego hamaka nie ma :P
UsuńZ hamakami doświadczeń brak, ale i tak nie mam gdzie powiesić, że o położeniu się nie wspomnę:( W każdym razie, drogi ZWL, przyjmij moje serdeczne wyrazy współczucia (ciekawe czy hamaka nie ma dlatego, że im nie ufasz, czy dlatego, że zwykły z Ciebie pies ogrodnika)
UsuńBazyl: plany, że ho, ho. Obawiam się jednak (w kwestii mamonki), że bez zbiórki publicznej tu się nie obędzie. Chyba że zamierzasz hodować drzewka owocowe od pestek...
Może dojść i do tego. Obóz Starszego, studia Kitka, moja impreza urodzinowa. Wiem, kupię na imprę owoce i każę rzucać pestki na działkę :D
UsuńJest to jakiś plan, o ile lubisz swobodne nasadzenia:P Idąc tym tropem, właśnie postanowiłam, że na mojej imprezie urodzinowej (o ile w ogóle ją urządzę, zamiast zignorować tę tragiczną datę) poproszę gości, by lali łzy razem ze mną, co wreszcie pozwoli mi na stworzenie w ogrodzie oczka wodnego.
UsuńOczek nie cierpię, ale dżakuzja na tarasie. Oł, je!!! :D
UsuńU mnie oczko to konieczność z powodu żab, które z braku oczka tłumnie gromadzą się w truskawkach. Chciałabym zapewnić im bardziej satysfakcjonujące warunki bytowe. Z jaccuzzi (już wiem czemu napisałeś w wersji spolszczonej, nie mam pojęcia jak się to cholerstwo pisze) mogłyby nie chcieć korzystać...
UsuńPrzypomniała mi się historia zasłyszana na imprezie urodzinowej, na którą zawiozłem Starszego. Sąsiad gospodyni wystawił "gustowną" fontannę na posesji, a następnego dnia po inauguracji skorzystały z niej luźno chodzące kaczki wyżej wymienionej. Nie muszę chyba wyjaśniać bliżej co znaczyło "skorzystały" :P Więc może i z żabami się uda :D
UsuńŻabom i jaszczurkom wystarczy nieduży kawałek niekoszonego zielska gdzieś w najdalszym rogu. Chociaż u nas popylają centralnie przez taras i trawnik :D
UsuńPatrz pan, jakie moje żaby kulturalne i nieruchawe - naprawdę siedzą tylko w truskawkach:) Nie wiem tylko (i nie chcę wiedzieć) co z nimi robią. Zwłaszcza w kontekście Bazylowej opowiastki:P
UsuńMyślę, że tylko dzięki tym żabom żadne robale Ci tych truskawek nie zżerają, dosyp im tam czasem komarów albo innych muszek.
UsuńKomarów i muszek dosypuję rosiczce i kapturnicy, dla żab już nie starczy. Poza tym bez przesady z tym rozpieszczaniem żab - ciągle jeszcze mam żywo w pamięci gwałtowność odkrycia ich po raz pierwszy, w czasie pielenia...
UsuńPewnie je wtedy śmiertelnie wystraszyłaś, biedne żabcie :(
UsuńA właśnie, że nie. Przestraszyłam się tak bardzo, że bezgłośnie skamieniałam i nawet serce przestało mi bić.
UsuńNo to dobrze, bo z tego szoku jeszcze by się w jakieś księżniczki pozmieniały, a na co im to.
UsuńO, co to, to nie! Na tym ogrodzie jest miejsce tylko dla jednej księżniczki!
UsuńW tym ogrodzie. Upał szkodzi:(
UsuńAle może choć jeden książę by się trafił :)
UsuńLepiej nie. Fiokuje się taki, pudruje, białego konia do salonu pcha. Niech już zostanie jak jest:P
UsuńI cóż ja mogę napisać na tak praktyczne podejście do sprawy?
UsuńWszystko zależy od tego z kim się identyfikujesz. Jeśli z książętami, trzeba by napisać jakiś paszkwil na momartę. Jeśli natomiast bliski Ci zwykły, szary mężczyzna, ruszaj z laudacją!:P
UsuńNie pudruję się i nie pcham zwierząt pociągowych i wierzchowych do salonu, znaczy muszę laudować :D
UsuńTak czułam:) Zaczynaj więc!
UsuńAle czy Ci nie zaszkodzi taka dawka laudacji? Wbijesz się w pychę i nadmiesz jak, nie przymierzając, te płazy w truskawkach. Albo i pękniesz, a ja pozostanę z poczuciem winy i wyrzutami :D
UsuńNie zaszkodzi, uwierz. Ostatnio kopali mnie i poniewierali, więc jednej małej laudacji nawet nie zauważę:P
UsuńAch, biedactwo. W takim razie sławcie narody Momartę, dobrodziejkę płazów, miłośniczkę żab, dostarczycielkę oczek wodnych. Niech jej się żaby mnożą i żyją w dobrobycie!
UsuńHalo, coś pisałeś? Mówiłam, że nawet nie zauważę.
UsuńNo faktycznie oczadziała jesteś :P
UsuńA poza tym nic nie słyszę, bo żab mi się ostatnio namnożyło i strasznie rechocą.
UsuńUtop je w oczku, będzie ciszej :P
UsuńJeszcze nie miałam tych strasznych urodzin, nie mam więc i oczka:(
UsuńNo to się płazom upiekło. A propos upiekło, rozważałaś ich spożytkowanie obiadowe?
UsuńGości, nawet nieproszonych, nie jadam. A poza tym wolę ślimaki.
UsuńŚlimakom musiałabyś sałaty nasiać.
UsuńZ sałatą za dużo roboty. Jakieś pikowanie, hartowanie. Dziękuję, po ślimaki pójdę do Lidla.
UsuńMomarto, nie wiem, czy Cie pocieszę zdradzając w sekrecie, że pierwszym okryciem rzucającym się nachalnie w oczy po wejściu do mojego domu, jest zimowa kurtka Najstarszej? ;-)
OdpowiedzUsuńElizabeth musiała być wyjątkową kobietą. Zadziwia mnie, jak po tak trudnych przejściach, potrafiła zawrzeć w swoich książkach tyle ciepła.
Pocieszyłaś, dzięki! Kozaki też macie? Bo ja owszem, za to większość butów letnich poniewiera się gdzieś po piwnicy...
UsuńA Elizabeth musiała być wyjątkowa, bez dwóch zdań. O cieple nie będę się wypowiadać, bo czytałam tylko tę jedną książkę, ale jej umiejętność obserwacji mnie zachwyciła. O Gniewnym wypowiadała się nader oględnie, ale mam wrażenie, że wspólne życie tej pary musiało być - mówiąc oględnie - trudne.
No to ja "zmartwię"? bowiem dwa dni temu zmieniłam wystrój szafy z zimowego na letni, chowając kozaki do pawlacza. A swoją drogą personel pomocniczy to by mi się przydał.
UsuńHa! Dziś już mnie to nie rusza:) Kozaki w piwnicy, letnie buty wyjęte. Wprawdzie swetry i wełniane spódnice nadal leżą na wielkiej kupie, ale przynajmniej zrobiłam krok w dobrym kierunku.
UsuńI gdzież są te wszystkie perfekcyjne panie domu, no gdzie?:P
W telewizji! ;) I jeszcze moja siostra. :)
UsuńTelewizja kłamie. Ale z siostrą nie wiem doprawdy co począć...
UsuńSiostrę tylko kochać można :) Mimo perfekcjonizmu (który na szczęście objawia się tylko w niektórych aspektach życiowych). Poza tym to naprawdę najlepsza młodsza siostra na świecie! :))
UsuńI to dopiero jest laudacja!:) Niestety, chwilowo nie zdołam wygłosić podobnej na cześć mojej młodszej siostry. Mam nadzieję, że z naciskiem na chwilowo.
UsuńPS. Zaczęłam wczoraj czytać "Zaczarowany kwiecień" i jestem zachwycona!
Nie pogardziłabym jakąś pomocną dłonią nawet nie perfekcyjną, ale wykonującą swe zadania należycie. Zwłaszcza w takie dni jak dziś. Tymczasem oddaję się lenistwu :)
UsuńTakie dni jak ten pięć dni temu dziś są tylko wspomnieniem. Ziąb jak psiakrew! Człowiek od razu chętniej garnie się do porządków, licząc na to, że trochę się przy tej robocie rozgrzeje:)
UsuńHurra! Mam książkę! W ten weekend biorę się za czytanie! I będzie to czytanie na zielonej trawce, więc wszystko jak należy ;-)
OdpowiedzUsuńJestem z Ciebie dumna!:) Zwłaszcza że - z powodu upływu czasu - wiem, że weekend na zielonej trawce okazał się czytelniczo owocny:)
UsuńWitam:) Jak mi narobiłaś ochoty na tę książkę:)))) Zamówiłam sobie ją właśnie przed chwilką ze względu na jej autorkę,która widać od razu że jest cudowną kobietą.Mam pytanie: widziałam też książkę pt:"Ogród wyobraźni hrabiny von Arnim" autorstwa Małgorzaty Piery.Podaję link:http://www.empik.com/ogrod-wyobrazni-hrabiny-von-arnim-piera-malgorzata,p1101631539,ksiazka-p
OdpowiedzUsuńZnasz ją?Czy to jakaś biografia???Nie wiem czy kupić?
Witam. Cieszę się z Twojego książkowego entuzjazmu, tym bardziej że sama go wywołałam:) To naprawdę bardzo przyjemna lektura, nie będziesz żałować.
Usuń"Ogrodu wyobraźni..." nie znam, słyszałam tylko o tej książce, ale nie było to nic konkretnego, toteż nie doradzę, ani nie odradzę. Z czystym sercem mogę natomiast polecić kolejną książkę Arnim "Zaczarowany kwiecień" - jeśli będziesz mogła, sięgnij koniecznie!
Hmm,chyba odwiedzę Rzędziny :))) Wielka szkoda,że nic się tam nie ostało:( Podobno są tam tylko trzy schodki po których chodziła.Smutne....
UsuńZa polecenie "Zaczarowanego kwietnia' dziękuję i na 100% sięgnę po książkę:)
Ja wizytę w Rzędzinach obiecuję sobie od dawna i cały czas nic z niej nie wychodzi. Okolice są jednak bardzo ładne (coś tam pamiętam z zamierzchłych czasów), więc może uda się teraz, przy okazji jesiennych wypraw na grzyby.
UsuńElizabeth von Arnim i jej książki to - moim zdaniem - perełki, dobrze robiące czytelnikowi. Gdybym miała podać pierwsze literackie skojarzenie (do czyich książek są podobne książki von Arnim), byłaby to Jane Austen, tyle że ulepszona. To chyba coś znaczy, prawda?:)
Oj tak:))Znaczy...Jane Austen....co jakiś czas również w jej książkowy świat uciekam:) Ps:Zazdroszczę,że Ty do Rzędzin masz krótką drogę.Ja niestety z Poznania....ale i tak się wybiorę.Co roku lub nieraz dwa razy w roku jeżdżę nad morze do Sarbinowa i Gąsek więc raz mogę w tamtym kierunku również:))
UsuńW takim razie sądzę, że von Arnim także Ci podpasuje. Jeśli to możliwe, daj znać za jakiś czas jak wrażenia.
UsuńZ tą bliską odległością do Rzędzin to nieco złudne - często jest tak, że osoby, które mają coś atrakcyjnego pod nosem, nie potrafią się zmobilizować, by to obejrzeć, podczas gdy inni potrafią przejechać kilkaset kilometrów byleby tam dotrzeć. Niewykluczone więc, że Ty dotrzesz do Rzędzin przede mną:)
I jeszcze coś z gatunku "patriotyzm lokalny":) Wiem, że mieszkańcy Poznania jeżdżą najczęściej na Pomorze Środkowe, ale - mając porównanie (byłam i w Sarbinowie, i w Gąskach) - szczerze polecam, by kolejnym razem wybrać się w zachodniopomorskie. Po pierwsze, woda jest cieplejsza (tam są jakieś upiorne prądy, które powodują, że zawsze jest chłodniej), po drugie jest jakoś... przyjemniej:) Sama od kilku lat jeżdżę do Mrzeżyna i uważam, że ma ono idealne proporcje: kto chce, znajdzie tam nadmorski kurort z jego "atrakcjami", kto chce, dostrzeże tam natomiast nadmorskie miasteczko, w którym ciągle można znaleźć dzikie miejsca. No, a że plaże są u nas najładniejsze, to chyba oczywiste, prawda?:))