Gdybym
miała doradzić komuś jak napisać relację ze strasznie nudnego spotkania,
zapytałabym go najpierw (w ślad za Magdaleną Parys) czy będzie pisał na zamówienie, czy z potrzeby serca.
Gdyby
miał pisać na zamówienie, odesłałabym go do lektury tego tekstu w „Wyborczej”. Na
jej stronach internetowych zamieszczono bowiem wzorcowo nudną relację z nie
tylko nudnego, ale i wysoce rozczarowującego spotkania. Nawet gdybym bardzo się
postarała, nie umiałabym napisać niczego bardziej spełniającego oczekiwania zamawiającego,
będącego zarazem organizatorem opisywanego zdarzenia; sprawozdania, w którym zamieszczono
szereg osobnych zdań, streszczających wypowiedzi, ale w żaden sposób nie
oddających emocji.
Gdyby natomiast chciał pisać
z potrzeby serca, poleciłabym mu, by przypomniał sobie te uczucia, które
miotały nim pod koniec spotkania. Następnie, by zastanowił się nad
motywacją, która sprawiła, że w paskudny styczniowy wieczór, miast udać się do
domu po ciężkim dniu wypełnionym pracą, skierował się całkiem gdzie indziej,
szczerze wierząc, iż jest to jedyny właściwy wybór.
To powinno wystarczyć,
by wkurzył się wystarczająco mocno. A – co wiedzą wszyscy piszący z potrzeby
serca relacje z nudnych spotkań – nie ma nic lepszego niż pisanie pod wpływem
negatywnych emocji.
źródło zdjęcia |
Bo
też, gdybym na przykład ja miała napisać o spotkaniu, jakie w czwartek 12 stycznia
odbyło się w Szczecinie i było dumnie i szumnie reklamowane jako pierwsze
spotkanie w ramach nowego, ambitnego i jedynego w swoim rodzaju projektu pt. „Akademia Opowieści”, najpierw przypomniałabym sobie jak bardzo zdenerwowana (uwaga,
eufemizm!) byłam mniej więcej od czterdziestej piątej minuty trwającego półtorej godziny spotkania. Jak
coraz bardziej twarde i niewygodne stawało się krzesło, na którym siedziałam.
Jak, chcąc nie chcąc, stawałam się coraz bardziej złośliwa i zgryźliwa,
komentując pod nosem, niczym jeden z członków muppetowej loży szyderców, kolejne wypowiedzi. Potem wróciłabym do momentu, w którym wydawało
mi się, że będzie to fantastyczny wieczór. Że – jak twierdzono zarówno na
papierze, jak i w internecie – wezmę udział nie tylko w zwykłym spotkaniu z
autorem, ale i w warsztatach. Że uwiedzie mnie opowieść autorki, którą lubię, o
najważniejszym człowieku w jej życiu. Że nie tylko usłyszę, ale i zobaczę na własne
oczy jak Michał Nogaś nawiązuje więź nie tylko z autorem, z którym rozmawia,
ale i z publicznością. Że spędzę miło czas. Że usłyszę coś, co zapamiętam, co
mnie w jakiś sposób poruszy.
źródło zdjęcia |
„Akademia Opowieści”, według intencji jej twórców ma być szkołą pisania. Wirtualnym miejscem,
dzięki któremu opowieści o pozornie zwykłych ludziach, snute przez osoby nieposługujące
się na co dzień piórem, staną się pasjonującymi, zapadającymi w pamięć
historiami. W papierowym „Dużym Formacie” zamieszczono, pewnie na zachętę,
kilka dobrze skonstruowanych, pochodzących od zawodowców opowieści. W internetowym
serwisie można odsłuchać (a może i obejrzeć, nie wiem, bo nie mam czasu
sprawdzić) kolejne historie. 12 stycznia w
Szczecinie, po raz pierwszy realnie a nie wirtualnie, miały się odbyć
warsztaty, w czasie których jeden z trzech zaangażowanych w projekt
dziennikarzy (ta trójka to Mariusz Szczygieł, Michał Nogaś i Włodzimierz Nowak) miał poświęcić
opowieściom ich uczestników „dużo więcej czasu niż akademicki kwadrans”.
Magdalena Parys w
czwartek w Szczecinie kilkakrotnie powtarzała, że jeśli konstruuje się
opowieść, koniecznie trzeba najpierw sporządzić konspekt, z którego będzie
jasno wynikał początek, szczyt i koniec całej historii.
Spotkaniu jakie miało
miejsce w Szczecinie 12 stycznia, zabrakło zarówno konspektu, jak i szczytu.
źródło zdjęcia |
Są rozmówcy, których nie
trzeba moderować i delikatnie nakierowywać na właściwe tory, bo sami mają
doskonałe wyczucie i perfekcyjnie potrafią czarować słuchaczy. Magdalena Parys
do nich nie należy. Nie wątpię przy tym w to, że ma do powiedzenia wiele
mądrych i interesujących rzeczy – przeczytałam dwie jej książki („Tunel” i „Białą
Rikę”) i obie mi się podobały, a autorkę zapisałam na liście „interesujących”.
Nie każdy jednak, kto umie dobrze pisać, umie też porywająco opowiadać.
Zadaniem osoby prowadzącej spotkanie z kimś takim jest więc nieustanne
trzymanie ręki na pulsie i dbanie o to, by temperatura nazbyt nie opadła, a
opowiadana historia nie zatraciła swojego sensu.
Niestety, Michał Nogaś w
tej roli się nie sprawdził. Chwytanie się za czoło i wznoszenie oczu ku niebu,
powtarzane wielokrotnie przez półtorej godziny to trochę za mało, by sprawić
aby chaotyczna, pozbawiona nie tylko szczytu, ale i nawet małego wzgórka, opowieść
Magdaleny Parys o jej dziadku Antonim, porwała. Jeśli chodziłoby o pokazanie, w
najbardziej bolesny ze sposobów, jak nie konstruować historii, można by
odtrąbić sukces.
Gdybym
była jednym z twórców „Akademii Opowieści”, obejrzałabym kilka razy (bez
przewijania w miejscach dłużyzn, czyli co chwilę) nagranie tego spotkania (które
podobno ma kiedyś gdzieś zostać zamieszczone). A potem wyciągnęłabym wnioski.
A
ponieważ jestem sobą, pozostaje mi wyłącznie żałować, że ten falstart miał
miejsce akurat w Szczecinie.
Doprawdy jesteś jakimś kulturalnym kamikadze, zamiast zalegać na wygodnej kanapie z książką :) Pytanie zasadnicze brzmi: czemu nie wyszłaś, głośnymi okrzykami manifestując swoją opinię o imprezie? :P
OdpowiedzUsuń"Kulturalny kamikadze" - ładne, zapamiętam:) Tę misję przeżyłam (jestem początkującym kamikadze), ciekawe jak pójdzie mi na dzisiejszym, hip-hopowym koncercie?
UsuńA nie wyszłam, bo jestem osobą kulturalną i dobrze wychowaną, o czym świadczy także wyważona treść powyższego posta:P Gdybym siedziała gdzieś z tyłu i z boku, pewnie wymknęłabym się chyłkiem; niestety siedziałam zupełnie gdzie indziej.
Oj, zupełny brak zmysłu strategicznego, kto to widział wpychać się w pierwsze rzędy? Zawsze warto mieć drogę odwrotu :) Oraz znajdować się blisko stołu z przekąskami, jeśli są przewidziane :P
UsuńPrzypominam, że szłam tam pełna zapału i entuzjazmu, chcąc spijać każde słowo z ust bohaterów wieczoru. Gdybym zakładała, że będzie dennie, z pewnością moja noga nie postałaby nie tylko w tylnich rzędach, ale i tam w ogóle.
UsuńTo widzę, że koleżanka optymistka :P Ja tam w cynizmie swoim zawsze spodziewam się najgorszego :D
UsuńDlatego nie wychodzisz z domu? Na dłuższą metę to nieco monotonne, nie sądzisz?:P
UsuńOwszem :D Monotonne? No nie wiem, jakoś nie kusi mnie blichtr świata :P
UsuńOlać blichtr, człowiek się liczy. W domu ich trochę mało (w każdym razie w moim).
UsuńJa mam za dużo ludzi w pracy na co dzień, co jest wyzwaniem dla mojej mizantropii, więc w domu im mniej, tym lepiej.
UsuńMyślę, gdyby licytować się na ilość ludzi spotykanych w pracy, miałabym spore szanse z Tobą wygrać. Ale ja to naprawdę lubię; gdybym miała tylko siedzieć za biurkiem w jakiejś zatęchłej norze, umarłabym w dwa dni.
UsuńCzemu od razu w zatęchłej? Ale w norze mógłbym siedzieć, wypełzając co dwie-trzy godziny, żeby chwilę po
Usuńplotkować w kuchni. Niestety w tej chwili drzwi do mojego pokoju się nie zamykają, a ja coraz bliższy jestem rzucaniu we wchodzących czymkolwiek.
Może być niezatęchła, proszę bardzo. Też bym umarła.
UsuńI sądzę, że jest spora szansa, że po tym jak pięć razy z rzędu rzucisz we wchodzących śmierdzącym jajkiem, zostaniesz przeniesiony w jakieś bardzo odosobnione miejsce, rozważ to!:P
Jajko się ciężko sprząta, a pod ręką mam zapas ciężkich książek :)
UsuńNie jestem pewna, czy pięć rzutów ciężką książką będzie równoważne pięciu rzutom jajkiem. Obawiam się, że możesz za takie rzuty dostać towarzystwo w swoim miejscu odosobnienia...
UsuńPrędzej wieloosobową celę w Białołęce, jeśli celnie trafię :P
UsuńTo właśnie miałam na myśli, ale chciałam być delikatna. Przy jajku rosną szanse na odizolowany oddział psychiatryczny, może się jednak skusisz?
UsuńPytanie, czy oddział psychiatryczny jest cichy i spokojny oraz czy można tam sobie poczytać.
UsuńNie sprawdzisz, nie będziesz wiedział.
UsuńMyślałem, że masz jakieś przecieki w kwestii warunków :P
UsuńPodejrzewasz, że już tam byłam?:P
UsuńZ wizytacją na przykład :D
UsuńA nie, nie. To nigdy nie były moje rewiry. Ja wizytuję wyłącznie eleganckie salony:P
UsuńTreść tego posta taka wyważona, że szkoda, że nie spytałam Cię o bardziej "mięsne" szczegóły, kiedy się widziałyśmy w sobotę. ;) No i nie żałuję, że nie dałam rady dotrzeć na to spotkanie. Lubię autorkę, cenię prowadzącego, więc przynajmniej uniknęłam negatywnych wspomnień. Różne bywają te spotkania autorskie. Czasem prowadzą się właściwie same, gość ma świetny kontakt z publicznością i moderator nawet przeszkadza. Innym razem moderator potrafi uratować sytuację i nawrócić gościa na właściwe tory. Szkoda, że Panu Michałowi się nie udało.
OdpowiedzUsuńA pamiętasz to spotkanie, kiedy to moderator stał się gwiazdą i więcej mówił, niż autor? Mam na myśli pana Boberka i pana Wakułę. Niby ok, ale był jakiś zgrzyt.
Mam nadzieję, że Twoje wrażenia i wpis z koncertu będzie mniej wyważony, za to pełny ochów i achów ;)
Agnieszka
Żeby były mięsne szczegóły, musiałby najpierw znaleźć się kawał mięsa, z którego można byłoby je wykroić. Uwierz mi, tym razem nie było z czego.
UsuńZ Twoimi uwagami co do spotkań autorskich zgadzam się w pełni. Są tacy goście, którym żaden moderator nie przeszkodzi, poprowadzić spotkanie z taką osobą to żadna sztuka. Dlatego uważam, że znacznie większym wyzwaniem jest bycie gospodarzem takiego spotkania. I tym bardziej jestem zła, że wyszło jak wyszło. Bo po tym prowadzącym spodziewałam się dużo więcej.
Spotkanie panów Wakuły i Boberka pamiętam. Myślę jednak, że tu niewiele dało się zrobić - dla publiczności gwiazda była tylko jedna, dlatego pewnie najlepiej by było, gdyby moderatorem był jeszcze ktoś inny, nie kojarzący się nikomu z nikim popularnym.
I nawet nie wiesz jak chętnie napisałabym coś na temat sobotniego koncertu, chociażby dla przeciwwagi. Niestety, chwilowo nie da się:(
To ja mam podobnie do Zacofanego- na takich spotkaniach, choć przyznaję, że bywam na nich sporadycznie (i tu jak Zacofany wolę swoją norkę- wcale niezatęchłą) zajmuję strategiczną pozycję ewakuacyjną. Wychodzenie po angielsku często ratowało moją równowagę. Niestety nie dotyczy to spektakli teatralnych, na których często zasiadam w pierwszym rzędzie. Tym sposobem na musiałam kiedyś dotrwać do końca I aktu Makbeta szczecińskiego teatru - bo jakoś głupio było mi się wychodzić w trakcie przedstawienie (niekulturalnie).
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o wychodzenie przed czasem, to ostatnio czołowe pozycje na mojej "ewakuacyjnej" liście przebojów zajmują osoby, które wychodzą pod koniec, chcąc być pierwsze w kolejce do szatni:) W szczecińskiej filharmonii do zobaczenia niemal na każdym koncercie. Nie wiem czy na "Makbecie" we Współczesnym także:P
Usuńa to zupełnie inna kategoria ludzi, którzy w trakcie często zaglądają do komórki i sprawdzają, a to godzinę, a to otrzymane wiadomości, a przed końcem wstają i pędzą do szatni, aby pierwszymi dopaść parkingu i wyjechać spod teatru, filharmonii, czy gdzie tam jeszcze. W mój komentarz wkradło się jakieś niechlujstwo. Miałam na myśli to, że nie mogłam wyjść z moim zdaniem kiepskiego przedstawienia Makbeta (o czym już kiedyś wspominałam- tj. o spektaklu) bowiem siedząc w pierwszym rzędzie mogłabym zakłócić przedstawienie, a tego nie chciałam, szanując innych widzów, którzy może byli nim zachwyceni. W końcu moje opinie są moim subiektywnym postrzeganiem świata. Na szczęście na wczorajszym Dzwonniku nie zauważyłam nikogo, kto by wyszedł przed przed ostatnim zapadnięciem kurtyny.
UsuńMyśl przewodnią Twojego poprzedniego komentarza zrozumiałam, bez obawy:)
UsuńSama też zachowuję prawo do manifestacyjnego wychodzenia w trakcie wyłącznie do przypadków naprawdę tego wymagających. Jak dotąd zdarzyło mi się to raz, w kościele. Gdybym mogła, dziś wyszłabym zresztą jeszcze bardziej manifestacyjnie:P
A jeśli chodzi o poziom kultury i szacunek dla innych, to mam wrażenie, że pilnie potrzebna jest praca u podstaw. Zdaje się jednak, że nie o to idzie we wdrażanej obecnie po trupach (m.in. mojego dziecka) reformie oświaty...
Na Notre Dame poszłabym, ach! Gdybyś planowała pójść na ten spektakl jeszcze raz, daj znać! W końcu ode mnie to tylko 4,5 godziny w jedną stronę, phi!
Ale moja droga, czy planuję? ja tam mam stały abonament. W tej chwili mam wykupione bilety na kwiecień i na lipiec, a jak tylko będzie możliwość zakupu na jesień natychmiast to zrobię, więc jakby co dawaj znać na skrzynkę:)Dla mnie jedyny minus to to, że idzie się troszkę w ciemno, bo obsada ogłaszana jest dopiero na kilka dni przed, ale nawet najsłabsza obsada to całkiem niezła obsada, a samo przedstawienie- muzyka, choreografia, scenografia plus wykonanie to dla mnie bomba. No ale ja jestem zupełnie nieobiektywna wariatka, jeśli idzie o parę musicali, więc mnie nie ma co słuchać.
UsuńNie owijając w bawełnę: na tej obsadzie to ja się znam tak samo jak na chińskim alfabecie. Z pewnością jest (subiektywnie, a może nawet i obiektywnie) lepsza lub gorsza, ale mi tam wszystko jedno. Weszłam nawet na właściwą stronę, ale zdaje się, że zostały już tylko ogryzki miejsc, a ja - gdybym już miała jechać - wolałabym jednak coś lepszego. A że mój stosunek akurat do tego musicalu jest podobnie nieobiektywny jak Twój, uznaj że zapisuję się na ewentualną jesień:)
UsuńPotwierdzam. To spotkanie to przykład na to, że nie każdy kto dobrze pisze, potrafi dobrze opowiadać. I nie każdy kto świetnie opowiada, potrafi dobrze pytać... Czuję się zawiedziona, jednak miałam wyborne towarzystwo zarówno z lewej, jak i z prawej strony, więc przeboleję... :-)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy czytałaś dzisiejszy DF, w którym została zamieszczona pisemna wersja tego spotkania. Ach, gdybyż faktycznie udało im się tak skondensować jak w tym tekście! Nie byłoby wtedy tego posta, to pewne:P
Usuń