środa, 4 października 2017

Zadanie z geografii, czyli ćwiczenia praktyczne

Dziś zapraszam na wspólne ćwiczenia. 

Temat zajęć: dlaczego dziecko nie jest człowiekiem.

Ćwiczenie pierwsze:

Dostawca prądu w przesłanej Wam fakturze zaznaczył, że zmianie ulega numer rachunku  bankowego do dokonywania wpłat i podał (wcale nie małym druczkiem) nowy numer.
Rachunek opłaciliście jak zwykle przelewem, w terminie.
Miesiąc po upływie terminu płatności budzicie się rano a tu w lodówce ciemno. I wszędzie indziej też.
Wściekli dzwonicie do Waszego dostawcy prądu, chcąc dowiedzieć się o co chodzi - przecież zapłaciliście.
Osoba, z którą rozmawiacie, cedzi przez zęby: „płatności nie odnotowano, nie wiem dlaczego, nie interesuje mnie to, to Pana/Pani problem”, po czym się rozłącza.

Jak się czujecie?

Sprawdzacie historię konta – przelew poszedł, jak byk. Wściekli, maszerujecie do punktu obsługi klienta Waszego operatora, gdzie regulujecie należność gotówką i zgłaszacie potrzebę ponownego podłączenia prądu (bo światło w lodówce by się jednak przydało).
Miesiąc później, gdy przychodzi kolejny rachunek, ze zdumieniem odkrywacie, że zmienił się numer konta i… poprzednio po prostu się pomyliliście, a przelew poszedł na stary numer rachunku.
Niestety, przelane wcześniej pieniądze są nie do odzyskania.
Reakcja na Waszą próbę wyjaśnienia sytuacji sprowadza się do pełnych politowania spojrzeń i kąśliwych komentarzy typu: „a czytać Pana/Pani nie nauczyli? Wie Pani/Pan, w Pana wieku to chyba należałoby wiedzieć na co trzeba zwracać uwagę.” (Gdyby wyjaśnianie sprawy odbywało się poprzez wymianę maili, reakcja mogłaby być na przykład taka: „no faktycznie, bardzo trudno było popatrzeć gdzie trzeba i przeczytać ze zrozumieniem fakturę. <turlam się ze śmiechu>”)

Czy uważacie, że to byłoby w porządku? Czy chcielibyście, aby tak Was potraktowano?


Wczoraj mój syn dostał z geografii zero. Pod zrobionym przez niego zadaniem domowym nauczycielka napisała „Brak zadania”.
Sprawdziłam: zero w tym przypadku oznacza zero punktów na pięć możliwych do zdobycia. Ocena nie podlega poprawie. Nie ma możliwości ponownego wykonania zadania.
Abstrahując od tego, jak było naprawdę, załóżmy, że moje dziecko po prostu się pomyliło. Miało zrobić zadanie numer 3, a zrobiło zadanie numer 4.
I co?

Jak to co? 
Nie ma zmiłuj. Jak głupi, niech cierpi.

Pod zamieszczonym na Facebooku przez Marzenę Żylińską postem na ten temat (link do jej profilu tutaj), jeden z komentujących napisał (dalsze zamieszczane przeze mnie w tym poście komentarze będą pochodziły z tego samego źródła, zachowuję oryginalną pisownię):

Uczniowie mieli opisać, a nie zaznaczyć na mapie (swoją drogą na mapie brak Półwyspu Helskiego). Polecenie jest jasne i czytelne. A dawanie komuś chociaż jednego punktu bo sie napracował jest słabym pomysłem. Później rośnie pokolenie ludzi niezdolnych do pracy. Dochodzi do sytuacji gdzie młodzi nie chca pracować bo im sie nie podoba, że miszą coś robić tak jak szef każe a nie tak jak oni chcą. Że nie ma nagród za wszystko co sie zrobiło. Że zrobiło się źle a szef nie dał chociaż małej premii za to, że się napracował. Bo w szkole pani dawała punkty za źle wykonane zadanie, bo przecież się starał. Takie zachowania trzeba kształtować od początku. I uczyć czytania i słuchania ze zrozumieniem. Jak jes tapisane opisz to opisz a nie zaznacz na mapie. Jak każą opisać damę z łasiczką a uczeń namaluje obraz to też należą się punkty bo się napracował? Nie tędy droga. Szkoła ma również uczyć, że życie to nie tylko nagrody. To również kary i konsekwencje. Nie wykonałeś zgodnie z poleceniem to masz 0 punktów. Generalnie praca ładna (sam jestem po geografii) ale nie na temat.

Inny komentujący rzuca mimochodem:
to faktycznie bardzo trudne do zrozumienia polecenie <turlam się ze śmiechu>

Czy to, że dzieci są traktowanie w szkole inaczej niż sami chcielibyśmy być traktowani, jest w porządku?

Czy obowiązkiem pracowników jest wykonywanie „bez szemrania” wszystkich poleceń przełożonych? Bo jeśli szef coś powiedział, to trzeba to zrobić i już?

Czy chcielibyśmy, aby za wszystko nas karać? Pomyliłeś numer konta do przelewu, bach!, nie dość, że musisz zapłacić drugi raz, to jeszcze kara. Na początek finansowa, ale kto wie, może w przyszłości pomyślimy nad jakimś biczowaniem (to ukłon w stronę tych, którzy tęsknią do czasów bicia uczniów linijką po łapach), albo wrzucaniem nazwisk na internetową „listę idiotów”, nad którą zbiorowo będziemy turlać się ze śmiechu?

Ćwiczenie drugie:

Zrobiliście w domu remont. Nic wielkiego, ale tylko na tyle było Was stać. Pomalowaliście ściany w kuchni i pokoju. Chcecie skorzystać z ulgi remontowej i odliczyć od podatku kwoty równe podatkowi VAT doliczonemu do cen zakupionych materiałów budowlanych. Wypełniacie potrzebne dokumenty, składacie rachunki, a tu bach! Urząd Skarbowy twierdzi, że pomalowanie ścian to żaden remont, bo remont musi mieć większe rozmiary i ulga Wam nie przysługuje.

Czy możecie coś zrobić? Czy uważacie, że urząd ma zawsze rację tylko dlatego, że jest Urzędem, a obowiązkiem obywatela jest się go słuchać?



Polecenie, jakie nauczycielka podyktowała (niczego więcej nie tłumacząc) dzieciom w klasie mojego syna brzmiało: „opisać pasy rzeźby terenu Polski”.

Tok myślenia Starszego był taki (wiem, bo zapytałam): jestem na geografii, nie na polskim. Na geografii pracuje się z mapami, a nie pisze wypracowania.

Co więc zrobił? Narysował mapę Polski, zaznaczył na niej pasy rzeźby i ich granice oraz opisał. Tak jak on rozumie słowo „opis”.

Jaka była reakcja nauczycielki?
Jak na pierwszym zdjęciu: suchy komunikat: „Brak zadania. Zero.”
Ani słowa wyjaśnienia. Żadnej możliwości odwołania. Tylko prosty przekaz: nie masz racji, bo rację mam ja. Bo tak. Bo jestem Urzędem. Urzędem Nauczycielskim.

Dlaczego dzieci muszą się na to godzić, a ich rodzice nie?
Dlaczego dorośli mogą odwołać się od decyzji urzędu, przekonując, że to ich interpretacja pojęcia „remont” jest właściwa, a dzieci nie mają prawa złożenia do nikogo odwołania?

Uwaga: dorosły też może nie mieć racji i przegrać. Ale ma prawo do tego, żeby ktoś zbadał jego sprawę i wytłumaczył mu na czym polegał jego błąd.

Zacytujmy kolejny komentarz:
 Co jest niejasnego w poleceniu "opisz"? I czy naprawdę _nastolatek_ nie odróżnia "opisz" od "narysuj"...? Ja też bym nie wpadła na pomysł, że uczniom z 7 klasy trzeba tłumaczyć takie rzeczy.

Tak, bo racja jest zawsze tylko jedna, a świat czarnobiały, nieprawdaż?

Dlaczego dorośli mają prawnie zagwarantowaną zasadę rozstrzygania wątpliwości na ich korzyść (w prawie karnym: in dubio pro reo, a w prawie podatkowym in dubio pro tributario), zaś dzieciom nie przyznaje się takiego prawa?
Czy naprawdę uważacie, że to jest w porządku?

Ćwiczenie trzecie:

Postanowiliście wziąć udział w konkursie literackim. Napisaliście wiersz od serca, tak jak Wam muzy dyktowały.
Nie wygraliście. Pal sześć.
Dowiedzieliście się jednak, że niektórzy członkowie jury w kuluarach podśmiewali się z Waszego wiersza, komentując, że nie dość, że grafomański, to jeszcze żywcem ściągnięty z internetu.

Jak byście się czuli?

Starszy zrobił zadanie, korzystając z mapy zamieszczonej w podręczniku. Kontury Polski odrysował przy użyciu tekturowego szablonu pożyczonego od kolegi, resztę zrobił samodzielnie.

Parskającym pod nosem zwracam uwagę: nie rozmawiamy o tym czy Starszy zrobił dobrze, czy źle. Czy jest mądry, czy głupi (nie bójmy się nazywać rzeczy po imieniu, wszak jesteśmy tacy odważni, a w internecie to już najbardziej)

Ale ponieważ widzę, że sala ma taką potrzebę, to może pokomentujemy i osądzimy?

Komentujący nr 1: Bardzo kreatywnie! http://edudu.pl/print-sciaga-uksztaltowanie-powierzchni...
Tylko o tekstu spod sciagi juz sie kreatywnemu i pracowitemu dziecku nie chcialo przepisac :)

Komentujący nr 2: No właśnie. Tam wyżej pani specjalistka dramatycznie pyta: "czego można nauczyć się przepisując tekst z podręcznika, a czego rysując taką mapę, jak na załączonym obrazku?"
Śmiem twierdzić, że więcej można się nauczyć przepisując, niż kopiując mapkę (i to bardzo niechlujnie - co z Mierzeją Helską?) przez przytknięcie kartki do monitora.
Mam wrażenie, że do komentatorów nie dociera, że chodzi o ucznia klasy VII i zachowują się tak, jakby mowa była o sześciolatku, który godzinami tę mapkę kolorował. Otóż nie, nastolatek pobazgrał trochę, bo ewidentnie nie chciało mu się wykonać zadania, nawet o wielkie litery nie zadbał. Nie wykonał pracy - nie należą się punkty.

Komentujący nr 3: Jakby przerysował samodzielnie, to by nie oddał tak perfekcyjnie wszelkich proporcji i krzywizn. no chyba, że mamy dziecko uzdolnione plastycznie, o czym reszta rysunku kompletnie nie świadczy.

Komentujący nr 2: Nawet dziecko uzdolnione musi trochę poszkicować, zanim mu się uda, i na kartce byłyby ślady wytartego ołówka. To jest odrysowane.

Pozamiatane. Apelacja nie przysługuje.

A teraz proszę do odpowiedzi.
Są jacyś ochotnicy czy mam szukać z listy?



UZUPEŁNIENIE Z 5 PAŹDZIERNIKA: 
Napisałam ten post wczoraj. Wydawało mi się, że jasno określiłam o czym on jest.
Gdybym była złośliwa, napisałabym, że większość komentujących nie umie czytać ze zrozumieniem, więc stawiam im zero.
Zamiast tego, po przeczytaniu części internetowego hejtu jaki wylał się na mnie tu i ówdzie (przy okazji: nie prosiłam nikogo o rozpowszechnianie mojego tekstu. Żaden z rozpowszechniających, w tym dziennikarzy, nie zwrócił się do mnie z żadnym zapytaniem), napiszę tylko, że każdy widzi to co chce. A to, co widzi i jak widzi, wynika z tego, co ma w sobie.
Ja, mimo tego, że na co dzień spotykam się często ze złem, widzę w ludziach dobro. Dlatego nie doszukuję się wszędzie kłamstwa i oszustwa. Nie przypisuję ludziom na starcie złych intencji. Jeśli mam wątpliwości, pytam i – co ważne, o ile nie kluczowe – słucham odpowiedzi.
Jeśli ktoś zechce mnie o coś zapytać, chętnie odpowiem. Albo podyskutuję. Rzeczowo. Kulturalnie. Z przedstawieniem argumentów.

Oczekuję, że moje dziecko będzie tak samo traktowane. Dla niektórych to zbyt wiele.

61 komentarzy:

  1. Hm..., sądzisz, że znajdą się jacyś samobójcy gotowi zmierzyć się z rozjuszoną Lwicą stającą w obronie swojego skrzywdzonego(?) dziecka?! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kompletnie nie zrozumiałeś przesłania posta. Siadaj,zero.

      Usuń
    2. Wiesz jakoś nie jestem zdziwiony - tak przecież kończą ci, którzy co prawda przesłanie rozumieją, ale zamiast podać odpowiedź zgodną z oczekiwaniami dają upust własnej interpretacji przesłania :-).

      Usuń
    3. No, to już przesada! Jutro proszę z rodzicami!

      Usuń
    4. A gdzie wcześniejsze stadia represji: tarmoszenie za ucho, ciągnięcie za baczki (a właściwie za ich zapowiedź) albo bicie linijką po łapach, nie mówiąc już o wizycie u dyrektora w obecności wychowawcy?!

      Usuń
    5. I tak doszliśmy do praprzyczyny zła wszelakiego.

      Usuń
    6. O i widzisz, Marlow, jak chcesz, to potrafisz!

      Usuń
  2. O, jak świetnie znamy komentatorów fejsbukowych. Wszyscy mieli świadectwa z paskiem, czytali wszystkie lektury szkolne i rezygnacja z czytania Bogurodzicy wywołuje u nich drgawki patriotyczno-literackie. Ja bym nieśmiało radził skupianie się w internecie na oglądaniu kotków i śmiesznych filmików o pandach i foczkach, a nie naprawianiu świata poprzez fejsbuka. Zdrowiej, taniej, bezpieczniej.
    A swoją drogą, czy Twój syn ma takiego pecha do szkoły, czy to ja nie mam pojęcia, co spotyka Starszą na co dzień?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dobrze wiesz, ja tam się na fb nie pcham. Między innymi z tych powodów. Tym razem potoczyło się inaczej, gdyż Marzena Żylińska funkcjonuje właśnie tam, a chciała (tak jak uważała za stosowne) opisać historię, którą jej opowiedziałam. Po czym lawina ruszyła. Przerażające doświadczenie.
      I na ile wiem, szkoła mojego syna niczym nie odbiega od większości szkół w tym kraju. Być może Twoja córka ma wyjątkowego farta po prostu.

      Usuń
    2. W zasadzie to powinnaś się cieszyć, że fejsikowe szambo poznałaś dopiero teraz, szkoda że na własnym przykładzie. Mnie tam kiedyś roztrząsano charakter, intelekt i parę innych rzeczy przy artykule o blogosferze. Jedyna metoda nie czytać.
      Natomiast nie wiem, czy Starsza ma farta, czy po prostu nie zgłasza przypadków takich zachowań nauczycieli. Byłoby dla mnie ulgą pomyśleć, że szkołę ma tak przeciętną, że nawet żadnemu nauczycielowi się nie chce gnoić uczniów, ale skądinąd wiem, że takie przypadki zdarzają się i u nas. Tyle że żaden z pedagogów zamieszanych w takie przypadki nam się nie trafił.
      W każdym razie ściskam serdecznie i nie zaglądaj więcej na fejsa :)

      Usuń
    3. Nie wiem czy się cieszę, ale jeśli mówisz, że powinnam to się zmuszę.
      Ja codziennie rozmawiam ze swoim na temat szkoły, bo to on ma taką potrzebę. Niestety, ostatnio chodzi głównie o to, że musi wyrzucić z siebie negatywne emocje.
      A od internetu się odseparowałam, choć komentarze na fb przy komentarzach na gazeta.pl, gdzie również jak się okazało zawędrowałam, są jak głaskanie aksamitem po twarzy przy rozszarpywaniu policzków tygrysim pazurem.

      Usuń
    4. Koniecznie, szkoda zdrowia. Niech się szarpią we własnym gronie wszechwiedząco-idealnych.
      Starsza dostaje słowotoku o szkole raczej rzadko, ale z tych wypowiedzi nic szczególnie niepokojącego nie wychodzi. Więc czujemy się uspokojeni, może niesłusznie, ale trudno się martwić na zapas.

      Usuń
    5. To raczej stado głodnych (acz idealnych, owszem) drapieżników.
      Cieszcie się więc spokojem i zanoście modły, by ta chwila trwał wiecznie!

      Usuń
    6. To jest spokój z gatunku tych, co to w każdej chwili może dupnąć. Szczególnie jak się dziecięciu nasili nastolatkizm. Liczymy jednak, że nasz antyhyde'izm da jakieś trwalsze owoce :)

      Usuń
    7. Myślę, że nastolatkizm jest przereklamowany. Tzn. nie neguję zjawiska, ale myślę, że - jak każde - ma swoje przyczyny. Antyhyde'izm (czy to aby na pewno poprawna forma?) powinien zadziałać jako, przynajmniej częściowe, antidotum.

      Usuń
    8. A owszem, dziecko się ucywilizowało. A może to my się ucywilizowaliśmy :)

      Usuń
    9. O właśnie. Zazwyczaj (choć z pewnością, jak od każdej reguły, tak i od tej są wyjątki) jeśli zaczynamy traktować dziecko tak, jak traktowalibyśmy dorosłego, okazuje się, że znika co najmniej połowa problemów. Przećwiczyłam. A moja klatka piersiowa jest wklęśnięta od walenia się w nią.

      Usuń
    10. Poczciwy Korczak miał rację. W pierś się nie walę, nie mam siły.

      Usuń
    11. "Nie ma dziecka, jest człowiek" - to miałeś na myśli? Jak widać, 100 lat z okładem to za mało, by stać się klasykiem.

      Usuń
    12. I ja mam niby to jakoś skomentować? To test na kreatywność?:P

      Usuń
  3. Patrząc na cały kontekst przedstawiony we wpisie nauczyciel też nie jest bez winy. Powinien wytłumaczyć zadanie przed, przeanalizować błędy po zrobieniu zadania i dać szanse na poprawe. Ale polecenie było proste i czytelne opisz a nie przedstaw graficznie. Może bardziej precyzyjnie zamiast opisz byłoby scharakteryzuj. Ale jak ktoś to już wspomniał to nie jest sześciolatek. To jest uczen 7 klasy, który powinien już rozumieć polecenia a domyslam sie że nie bylo to pierwsze polecenie tego typu. Poprzez brak konsekwencji i bagatelizowanie poleceń, zadań czy prawa później płacimy rachunki na inne konto. Żyjemy w takim a nie innym systemi, stety lub nie, i do pewnych norm musimy sie stosować. Co nie zmienia faktu, że w przedstawionej sytuacji nauczyciel postąpił w mojej opini źle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, ale nie do końca zrozumiałam przekaz płynący z tego komentarza. Wydaje mi się wewnętrznie sprzeczny, więc jeśli mogę, prosiłabym o doprecyzowanie.
      Ponadto chciałabym jeszcze raz jedną rzecz podkreślić, bo najwyraźniej zrobiłam to za mało dobitnie: to nie jest tekst o tym, czy Starszy zrobił dobrze, czy źle, a także, czy jest wystarczająco ogarnięty jak na siódmoklasistę, czy niewystarczająco. To przerabiamy w domu we własnym zakresie.
      Jest to natomiast tekst o tym, że dzieci są traktowane inaczej niż dorośli, że pozwalamy sobie wobec nich na więcej niż sami chcielibyśmy być traktowani.
      Natomiast, dla pogłębienia funkcjonującego od wczoraj w internecie mojego wizerunku jako kompletnej idiotki, chciałabym nadmienić, że mi w ciągu dorosłego życia zdarzyło się: nie zapłacić rachunku w ogóle, zapłacić rachunek na niewłaściwe konto i szereg innych wykluczających mnie zdaniem niektórych pomyłek. Dziwnym trafem nikt jednak nie pozwolił sobie w takiej sytuacji wobec mnie na takie uwagi, na jakie niektórzy dorośli pozwolili sobie wobec mojego syna w internecie.
      I wreszcie: piszesz "może bardziej precyzyjnie zamiast opisz byłoby scharakteryzuj". Hm. A czy nie o tym właśnie pisałam w ćwiczeniu drugim?

      Usuń
  4. "Czy obowiązkiem pracowników jest wykonywanie „bez szemrania” wszystkich poleceń przełożonych? Bo jeśli szef coś powiedział, to trzeba to zrobić i już?"
    Można też złożyć wypowiedzenie, lub zaproponować lepsze rozwiązanie, ważne, żeby rezultat był ten sam. Zrobienie czegoś o co nikt nie prosił tylko po to, żeby powiedzieć, że się coś zrobiło nie jest nic warte.

    Natomiast, nauczycielka powinna jak najbardziej wyjaśnić dlaczego dostał 0pkt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinna. A nie wyjaśniła. I nadal nie wyjaśnia. Ani dzieciom, ani mi na skierowane bezpośrednio do niej zapytanie.

      Usuń
  5. 1. Polityk (nie ważne z którego ugrupowania, bo wszyscy są tacy sami) obiecał coś podczas kampanii. Ludzie uwierzyli, wybrali go. Polityk zapomniał o obietnicach i robi coś zupełnie innego. Czy On nie wypełnia mandatu (poselskiego, radnego etc.)? Wypełnia ale źle.

    Uważam zatem, że napisanie "Brak zadania" jest błędem. Zadanie wykonane źle - owszem.

    Jestem ojcem przedszkolaka i jeszcze się nie spotkałem z "nauczycielskim betonem" ale nie zostawiłbym tego w taki sposób. Jestem także pracodawcą i jakby pracownik mi przyniósł zadanie w takiej formie zamiast suchego nudnego opisu to prędzej dostałby premie niż reprymendę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za diagnozę. Jak już napisałam dwa razy, ale napiszę po raz trzeci: nie chciałam dyskutować o tym, czy moje dziecko zrobiło źle czy dobrze (choć nie jest to na pewno takie oczywiste jak się niektórym - nie mam na myśli Pana, to uwaga ogólna - wydaje).
      Jeśli Pana przedszkolak zrozumie, że Pani prosiła go o narysowanie zielonej czapeczki, więc narysuje zieloną wełnianą czapeczkę, po czym okaże się, że Pani chodziło o żołędziową czapeczkę, to jak Pan sądzi, który z dwóch przekazów lepiej na niego wpłynie: pierwszy - "nie zrobiłeś tego co miałeś zrobić, zawiodłam się na Tobie (przedszkolaki nie mają (jeszcze) ocen, więc uznajmy, że "zawiodłam się na Tobie" to odpowiednik "zera") czy drugi: "Hm, chciałabym mieć taką czapkę. Wydaje mi się jednak, że źle mnie zrozumiałeś, chodziło mi o taką czapeczkę jaką mają żołędzie. Możesz ją dla mnie narysować?"
      Dzieci w szkołach od I klasy słyszą wyłącznie pierwszy przekaz (jasne, są też fantastyczni nauczyciele, wiem o tym, ale ciągle nie stanowią jeszcze większości, a raczej skłonna byłabym twierdzić, że są w mniejszości). I to jest prawdziwy dramat.

      Usuń
  6. Wymienił te nieszczęsne pasy i powinien dostać jeden punkt, ale w poleceniu jest "opisz" a to sugeruje... no, OPIS? Szkoda, że już w drugim miesiącu szkoły spotkał go taki pech, ale trzymam kciuki, żeby od teraz było tylko lepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och. A my znów o punktach i ile powinien, a ile nie powinien dostać.
      Ale dziękuję, doceniam dobre chęci (piszę to bez ironii).

      Usuń
  7. Ja do rysunku mapy. Chłopak powinien dostać 5 punktów, jeśli rysunek jest poprawny. Niech się nie przejmuje, dalej rysuje. Jeśli jeszcze lubi matematykę i fizykę widzę przyszłość przed nim. Rysunek opisowy jest podstawą w zawodach technicznych. Jest też podstawą w geografii. Nie rozumiem postawy nauczycielki. A najważniejsze - nauczycielami się nie przejmować. Większość z nich pracuje bez pasji i powołania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale czy to nie jest straszne, że dziecko ma się nie przejmować nauczycielami, z którymi spędza więcej czasu niż ze mną (Starszy jest w szkole 8 lub 9 godzin każdego dnia) i którzy tak bardzo wpływają na jego życie (bo zadają tyle, że po powrocie ze szkoły powinien w zasadzie od razu usiąść przy biurku i pracować kolejnych pięć godzin.
      Wiem, że głową muru nie przebiję, ale nie godzę się na to i zamierzam to zmieniać tam gdzie mogę.

      Usuń
  8. Żenująca mamusia - nielogiczna, pozbawiona odrobiny samokrytycyzmu i "awanturująca się", bo jej cudowne dziecko nie zostało uznane za cudowne. Nie zazdroszczę tej biednej nauczycielce. Genialny chłopaczek dorośnie i będzie jak mamusia: "nie wykonam polecenia szefa, bo teraz chcę sobie pokopać w ogródku; to też praca, nawet cięższa, więc oczekuję premii"...

    A wszystko dlatego, że w szkole nauczył się, że nauczyciel nie ma racji - rację ma mamusia, u której elokwencja wyprzedza inteligencję o trzy długości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za to dobrze, że inni w szkole nauczyli się kultury.
      Znakomity komentarz, lepszego dla zilustrowania tego o czym piszę, nie mogłabym sobie wymarzyć, dziękuję.

      Usuń
  9. Nie można przejmować się każdym nauczycielem. Niech sobie Pani przypomni ilu nauczycieli miała. Teraz dzieciaki mają o wiele lepiej, bo o ich przyszłości nie decyduje nauczyciel który wykładał, tylko niezależne od szkoły testy. Ocena jaką da nauczyciel praktycznie nie ma większego znaczenia. Byle zdać do następnej klasy. Natomiast ważne jest to co będzie miał w głowie. Jak będzie sobie radził z problemami. Czy się będzie załamywał, czy szedł do przodu. Ilu prymusów szkolnych nie dawało sobie rady w normalnym życiu i ilu uczniów z problemami szkolnymi osięgnęli sukces.

    OdpowiedzUsuń
  10. Jeszcze jedno, nie zapominajmy, że szkoła to usankcjonowany system totalitarny, gdzie nauczyciel ma władzę absolutną. I lepiej niech tak zostanie. Mimo wszystko.

    Właśnie dlatego dzieciaki z problemami szkolnymi radzą sobie dobrze w życiu, bo to najczęściej ludzie myślący. A takich systemy totalitarne nie lubią :). Najważniejsze, to uczyć się dla siebie. Oceny szkolne nie są miernikiem wiedzy. To wypadkowa wielu czynników. Proszę przemyśleć trzy ostatnie zdania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ ja to wszystko wiem. Jednak moja wiedza jakoś nie przekłada się na to, co na co dzień czuje moje dziecko i czego skutki muszę usuwać ja, a nie ten, kto je wywołał.
      Oceny nie są miernikiem niczego. Trudno jednak oczekiwać, żeby pokolenia wzrosłe w przekonaniu, że tylko one są ważne, mogły teraz ot, tak po prostu uznać to za oczywistość.
      I - tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś jeszcze do tej pory nie zauważył - ja wcale nie pisałam o ocenach.

      Usuń
    2. Jeśli Pani to wszystko wie, to po co zrobiła krzywdę dziecku i rozdmuchała sprawę na cały kraj ? Nic Pani nie usunęła, a zaszkodziła. Takie sprawy załatwia się w cztery oczy podchodząc do nauczyciela z dobrą wolą, a nie z pałką. Teraz chłopak będzie miał nauczycielski "strajk włoski".

      Usuń
    3. To czy rozumując dochodzimy do prawidłowych wniosków, w dużej mierze zależy od tego, czy prawidłowo poczynimy założenia. A także od tego, czy dysponujemy odpowiednią ilością danych.
      Zakładając, że: a) nie podeszłam do nauczyciela z dobrą wolą; b) to ja "rozdmuchałam" tę sprawę "na cały kraj", faktycznie można dojść do wniosku, że zrobiłam krzywdę dziecku.
      Jeśli mogę coś zasugerować, to proponuję spróbować zmienić założenia.

      Dodatkowo chciałabym też zauważyć, że - niezależnie od mojej oceny obecnej sytuacji i mojego wpływu na to, co teraz się z nią dzieje - warto byłoby pomyśleć nie tylko o jednostkowym aspekcie tej sprawy, tj. nie tylko o tym, że chciałam załatwić swoje partykularne interesy. Mam bowiem nieodparte wrażenie, że mi i Marzenie Żylińskiej (kolejność wymienienia przypadkowa) udało się wywołać ogólnopolską dyskusję na temat istotny dla wszystkich dzieci, które uczęszczają do polskiej szkoły. I jeśli jej efektem będzie to, że choćby kilku nauczycieli w całym kraju zastanowi się nad tym w jaki sposób układają swoje relacje z uczniami, to uważam, że było warto.

      Usuń
  11. Słownik Języka Polskiego PWN, opis:
    1. «wypowiedź lub tekst, w których są opisane jakieś osoby, przedmioty, zjawiska lub sytuacje; też: czynność opisywania czegoś»
    2. «objaśnienia i podpis do rysunku, mapy itp.»
    3. «podstawowe dane dotyczące jakiejś publikacji lub urządzenia».

    Zadanie kwalifikuje się do punktu 2., więc zrobione poprawnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, ale to już jest etap drugi. Niestety, mocą nieodwołalnej i arbitralnej decyzji Starszy nie przeszedł pierwszego. Sporządzenia uzasadnienia najwyraźniej (choć nie ustaję w nadziei) nie przewiduje się.

      Usuń
  12. Kapelusz czy wąż co zjadł słonia ?
    Co przedstawia rysunek w Małym Księciu...
    Zacznę od dobrze mi znanego środowiska nauczycielskiego. Jako prelegent najmłodszy w kraju miałem okazję prowadzić zajęcia w szkołach. Pierwsze wspomnienie to pokój nauczycielski przypominający siedlisko węży. Jako ktoś z zewnątrz od razu wiedziałem gdzie siedzi obóz rządzący (większość) gdzie opozycja (jeden góra dwóch nauczycieli) Tematów poruszanych nie opiszę żeby nie doznania szoku ale najmniej było o uczniach. Jak już było o uczniach to tylko te negatywne opinie.
    Kolejny etap to znajomi z Kolegium Nauczycielskiego. Spotykaliśmy się na piwie w lokalu gdzie słuchałem jak chcą zmienić wizerunek szkolnictwa i nauczycieli. Jak planowali co zrobią żeby matematyka była przyjazna dla dzieci. Był a to mniejszość. Większość w innych stolikach plotkowala na temat wykładowców, innych studentów i planowała przyszłe kariery. U mniejszości wiało kreatywnością, pomysłami, entuzjazmem. U większości nudą, monotonią i mimo młodego wieku wiało starym prawie komunistycznym systemem nauczania. Potwierdzam ta większość słabo nadająca się na nauczycieli nie dawała sobie rady na zajęciach i kolokwiach. Mniejszość była w czołówce najlepszych. Pamiętam nawet że ta mniejszość poprawiła wykładowce bo źle podał przykład matematycznego zadania. Skończyło się na ostrzezeniach że sprawa trafi do TVN bo mniejszość zaczęła być przez wykładowcę dyskryminowani i wyśmiewana. Większość milczała dalej będąc przeciętnymi studentami. Pamiętam jak jedna przyszła nauczycielka z tej większości powiedziała do mnie pisząc notatki że mogę do niej mówić bo ma rozdwojenie jaźni... chodziło o podzielną uwagę. Tyle o środowisku nauczycieli. Ci ludzie dziś są nauczycielami naszych uczniów.
    Wracając do sprawy kapelusza i węża co połknął słonia. Niestety patrzymy już inaczej na świat niż dzieci. Nie ma nic gorszego niż zabijanie kreatywności. W mojej ocenie zadanie zostało wykonane. Na mapie jest opis! Bardzo krotki ale w zadaniu nie bylo mowy o dlugosci wypracowania. Co więcej jest również grafika która nie była wymagana. Nauczyciel i go popierający widzą kapelusz a młody chłopak widział słonia :)
    Korczak hmm ... więcej Korczaka w nauczycielach powinno być.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Mały Książę" był pierwszą szkolną lekturą Starszego jako siódmioklasisty. Niestety, obowiązek jej "przerobienia" dotyczy tylko uczniów. Nauczyciele nie mają obowiązku ponownego zastanawiania się nad treścią i przesłaniem tej książki.
      Środowisko nauczycielskie jest - jak każde - różnorodne. Podobnych przykładów na temat, hm, intelektualnej niewydolności, mogłabym przytoczyć wiele, także, gdyby chodziło o prawników, lekarzy, księży...
      Póki co, większość nauczycieli tkwi w okowach stereotypowego myślenia, wedle którego autorytet nauczyciela bierze się stąd, że jest on Nauczycielem, a rola ucznia sprowadza się do cichego siedzenia w ławce. Wierzę jednak, że w przypadku wielu z nich nie bierze się to ze złej woli, lecz z tego, że nie wpadli dotąd na to, że można i trzeba inaczej. Bo nikt ich tego nie nauczył na studiach. Bo starsi koledzy i koleżanki tak właśnie robią, w związku z czym sami uważają, że też tak muszą. I znów: dokładnie tak samo jest w pozostałych zawodach i środowiskach.
      Dlatego trzeba wspierać tych, którzy rozumieją, że w dzisiejszym świecie to droga donikąd. Bo kropla drąży skałę, że tak sentencjonalnie napiszę.

      Usuń
    2. No i właśnie ta większość będzie robiła "strajk włoski" uczniowi, aby swoje udowodnić ( a jeszcze drugi może dostać odłamkowym). Teraz tylko zależy od klasy lidera większości, czy zrobią to w białych rękawiczkach - aby efekt był widoczny na koniec roku (i oczywiście z innego przedmiotu), czy zaczną już teraz (z wielu przedmiotów) dla przykładu. Jak pisałem, takie sprawy załatwia się w inny sposób.

      Usuń
    3. Każdy ma prawo mieć swoją wizję świata i tego co jest w nim właściwe, a co nie.
      W mojej ludzie nie są aż tak źli jak w Pańskiej.

      Usuń
    4. Ponadto, tak sobie pomyślałam po chwili zastanowienia, że może dobrze byłoby wyjaśnić o jakie "takie sprawy" Panu/Pani chodzi. Co Pana/Pani zdaniem chciałam załatwić?
      Być może to pomoże nam zrozumieć nawzajem swoje stanowiska.

      Usuń
    5. Ludzie są dobrzy, ale system już nie (ale jak pisałem, system taki musi być). Nauczyciel będzie musiał w nim funkcjonować wiele lat po tym, jak Pani syn ukończy szkołę. Przecież ma Pani opis pokoju nauczycielskiego w wypowiedzi powyżej. Z nimi trzeba umieć żyć na ich zasadach. One są proste.

      "Takie sprawy" to indywidualny problem z nauczycielem jaki ma uczeń.

      Z mojej strony EOT.

      Usuń
    6. Nie uważam, że trzeba żyć na narzuconych przez system zasadach. Być może tu się różnimy. Jasne, jest to wygodne, ale nie komfortowe. W każdym razie nie dla mnie. I nie zamierzam uczyć tego moich dzieci.
      Widzę przy tym oczywisty brak sensu ataku z bagnetem na czołg. Jest jednak jeszcze parę innych możliwości pomiędzy.

      A jeśli chodzi o "takie sprawy", to zgoda, że zdefiniowane w taki sposób jak powyżej, powinny zostać inaczej rozwiązane.
      Jeśli ktoś chciałby podejść do całej sytuacji "na chłodno", zobaczyłby jednak, że w żadnym miejscu nie dałam podstaw do tego, by twierdzić, że moim zamiarem było rozwiązanie (poprzez nagłośnienie sprawy "na całą Polskę", co mi się zarzuca) indywidualnego problemu z nauczycielem jaki ma uczeń. W tym celu próbowałam wykorzystać normalną drogę. Niestety, bezskutecznie, bo nauczyciel nie chce rozmawiać w ogóle.
      Zwracam też uwagę, że logicznym byłoby w takiej sytuacji, że podałabym szczegóły umożliwiające "napiętnowanie" konkretnej osoby. Skoro zaś nic takiego nie zrobiłam, pozostaje wziąć pod uwagę opcję drugą (która odpowiada moim faktycznym intencjom): że chodziło mi o zwrócenie uwagi na problem systemowy. Bo naprawdę zewsząd słyszę tylko opowieści mrożące krew w żyłach. Bo mój starszy syn nienawidził szkoły podstawowej i nie szanował swoich nauczycieli nie dlatego, że jest rozwydrzonym bachorem, lecz dlatego, że oni traktowali go (i innych uczniów) w taki a nie inny sposób. Bo widzę, że w nowej szkole, do której podszedł naprawdę pełen optymizmu i nadziei, z każdym dniem zaczyna wracać do starego sposobu myślenia. Bo ja też przez wiele lat uważałam, że tak ma być i żyłam w określonym rytmie, w określony sposób, a teraz płacę za to wysoką cenę (to całkiem inny temat, niezwiązany z tym o czym piszę tutaj).
      Dlatego powtórzę to, co napisałam już wcześniej w jednym z komentarzy: nie żałuję tego, że udało się wywołać ogólnopolską dyskusję na temat tego, że dzieci - uczniowie (a mój syn jest dwunastolatkiem, a więc jakby nie patrzeć, dzieckiem, osobą pozbawionej nawet jakiejkolwiek zdolności do czynności prawnych) są w szkole traktowani źle. Bez konkretnego przykładu i konkretnej sytuacji sprowokowanie takiej dyskusji nie byłoby możliwe. A rozmiar tej dyskusji i poziom emocji moim zdaniem potwierdza tylko moje spostrzeżenie, że problem nie dotyczy jednej szkoły, jednego ucznia i jednego nauczyciela.

      I nawet jeśli nie przekonałam, dziękuję za rzeczowy i kulturalny dialog.

      Usuń
  13. A czy zmieniłoby się cokolwiek w Twoim nastawieniu, gdyby nauczyciel skomentował to: "Bardzo mi się podoba ten rysunek, świetna robota, naprawdę, tylko że nie było to treścią zadania domowego"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czy z treści posta to nie wynika? Jeśli nie, odpowiadam.
      Owszem, zmieniłoby wiele. I rzecz nie w pochwaleniu za świetny rysunek (to czy jest on, czy nie jest świetny, może być rzeczą względną), bo chwalenie i nagradzanie niewiele różni się od karania, lecz w formie i treści przekazu. Informacji zwrotnej, jaką otrzymuje uczeń i przekazu jaką ona ze sobą niesie.
      Ponieważ od początku moją intencją nie było "zjechanie" konkretnej nauczycielki dla samego tylko "zjechania", nie przytoczyłam tu szeregu okoliczności towarzyszących całej sytuacji. W zamieszczonym na fb poście Marzeny Żylińskiej mowa jest jednak także o tym, że tego dnia "zera" i "brak zadania", otrzymało mniej więcej 4/5 klasy. Czy naprawdę tak trudno w takiej sytuacji o nauczycielską autorefleksję? I do czego dobrego miało to w intencji nauczyciela doprowadzić?

      Usuń
    2. Zapomniałam jeszcze o jednym: braku logiki. To zadanie zostało zrobione. Jeśli źle, taki właśnie powinien być przekaz (co otwiera płaszczyznę do zastanawiania się nad przyczynami takiego stanu rzeczy: czy problem leży po stronie ucznia, czy nauczyciela). Komunikat "brak zadania" oznacza w tej konkretnej sytuacji tylko tyle, że następnym razem uczeń pięć razy zastanowi się czy w ogóle zrobić cokolwiek (czego sensu jak nie widział, tak i po takim komunikacie nie widzi dalej), czy dać sobie spokój i mieć wolne popołudnie, bo niżej niż zero już przecież być nie może. Proszę przeczytać poprzedni post: pisałam tam o tym, jak doprowadzono do tego, że Starszy postanowił nigdy więcej nie robić żadnego zadania dodatkowego. Czy to jest właśnie ta wartość i ta wiedza, którą uczniowie powinni wynosić ze szkół?

      Usuń
    3. To było treścią zadania. Tylko forma miała być inna, a Młodszy uznał, ze wybrana przez niego forma bardziej odpowiada przedmiotowi jakim jest geografia. Posłużył się swoją logiką. Opisy pasów rzeźby terenu są w podręczniku, więc po co je przepisywać. Chodzi o geografię, a tu typowym narzędziem jest mapa, więc rysunkiem oddał to, co miało być słownie opisane (przepisane z podręcznika - za przepisanie dostawało się 5 punktów). Mój komentarz jest taki: Gdy szukam współpracowników, zawsze chcę, żeby to byli ludzie samodzielnie myślący, i żeby zadawali sobie pytanie o sens. Dla mnie najgorsi są ci, którzy robią rzeczy zupełnie bezsensowne, bo ... tak było napisane. Z dyskusji, jaka wciąż jeszcze trwa wyciągam taki wniosek: Nie dogadamy się! Są ludzie, dla których celem jest wychowanie człowieka posłusznego, uległego, który robi, co każą i nie pyta o sens. Ale są też ludzie, którzy chcą, by ich dzieci umiały krytycznie myśleć, by potrafiły sprzeciwić się autorytetom, gdy te wymagają od nich czegoś, z czym się nie zgadzają ludzi samosterownych, twórczych i kreatywnych. Dla pierwszych liczy się wynik na teście i zadowolenie szefa, dla drugich zadowolenia dziecka / w przyszłości dorosłego. Nie da się tych dwóch wizji połączyć. Ludzie są różni, dlaczego wszyscy mają chodzić do takich samych szkół? Dlaczego wszyscy muszą być formatowani przez pruski system edukacji? Szkoda dzieci, ale jeśli taka wola ich rodziców, to niech do pruskich szkół idą ci, którzy mają nauczyć się posłuszeństwa i wykonywania poleceń, reszta dzieci nie pójdzie do szkół, w których będą się mogły uczyć bez presji, strachu, przymusu, i ciągłych kar i nagród. W takich szkołach można nauczyć dzieci, że mogą realizować swoje marzenia, w przeciwnym razie ktoś zatrudni je do realizacji swoich.

      Usuń
    4. Niestety, mam wrażenie, że wyciągnięcie takiego wniosku jest niestety niczym innym niż kapitulacją. Bo już dziś możemy znaleźć szkoły, które traktują uczniów w inny, nieopresyjny sposób. Niestety, są to głównie szkoły niepubliczne, płatne, zazwyczaj w większych miastach (jasne, wiem, że są wyjątki, ale ciągle są wyłącznie wyjątkami). Tymczasem mi zależałoby na tym, aby ten model funkcjonował co najmniej na równych prawach jak model pruski i był tak samo dostępny dla wszystkich, a nie tylko dla zamożnych mieszkańców większych miast. Nie będzie to możliwe, jeśli do konieczności zmian nie przekona się nie tylko nauczycieli, ale i rodziców. Nie wiem nawet czy nie przede wszystkim rodziców.

      Usuń
  14. Brawo! Bardzo trafnie!

    OdpowiedzUsuń
  15. Ach, więc to wszystko zaczęło się od Ciebie//pracy Twojego syna? No i oburzenia wspartego "autorytetem" - medialną karierą M.Żylińskiej?

    Przyznam, że nie mam w sobie przestrzeni na śledzenie komentarzy (ani w sieci, ani tutaj, powyżej), może poza kilkoma pierwszymi.
    Kluczowe dla mnie stało się Twoje zdanie:
    >>> Dlaczego dzieci muszą się na to godzić, a ich rodzice nie?<<<

    Może warto spróbować postawić je inaczej: dlaczego dzieci MAJĄ się na to godzić?
    Dlaczego (jeśli jako rodzice jesteśmy członkami społeczności szkolnej) mamy na to godzić się wspólnie?

    I teraz istotne (może niewygodne?) pytania:
    Czy Twój syn spróbował przedyskutować temat z nauczycielką?
    Przedstawić swoje racje? A także, a może przede wszystkim - wytłumaczyć, że także ma prawo do swojego stanowiska, zrozumienia tematu oraz uwaga, uwaga: błędu?
    (to było pierwsze, mocno idealistyczne podejście)

    Próba druga: czy Ty skontaktowałaś się z nauczycielką
    wspierając i tłumacząc swoje dziecko;
    wyjaśniając tę ideę KOMPETENTNEGO dziecka//nastolatka
    (często poza horyzontem nauczycieli)?

    No dobrze, wiem, że to orka na ugorze,
    ale także potrzebna, by coś tam zakiełkowało...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po całej dyskusji odnoszę wrażenie, że przestrzeń, w której można postawić pytanie o takie "godzenie się" (niezależnie od tego jakiego czasownika użyjemy) jest bardzo ciasna.
      Jest wiele osób, które uważają, że tak ma być, bo tak. I uczeń, a także rodzic MUSI się na to zgodzić, bo jeśli nie, to jest nierozgarniętym idiotą lub "żenującą mamusią - nielogiczną, pozbawiona odrobiny samokrytycyzmu i awanturującą się", że zacytuję przedstawiciela tego nurtu. Co kończy dowód.
      I nie mam już siły dłużej się nad tym rozwodzić, naprawdę. Co miałam do powiedzenia, napisałam. Każdy niech wyciągnie z tego takie wnioski, jakie chce.

      A jeśli chodzi o postawione przez Ciebie pytania.
      Po pierwsze, nie są niewygodne. Nie napiszę tu wszystkiego, bo - uwaga! - nie bez powodu i ja, i Marzena starałyśmy unikać się podawania danych umożliwiających zidentyfikowanie konkretnej szkoły, konkretnego nauczyciela i konkretnego dziecka (choć wiem, że jeśli ktoś znający realia się postara, to będzie umiał to zrobić).
      Z tego co ustaliłam (nie tylko na podstawie tego, co mówił mój syn, ale także na podstawie twierdzeń kilkorga innych dzieci) nauczycielka nie zostawiła dzieciom przestrzeni na dyskusję. Ustawienie się wszystkich dzieci w rządku i kolejne podchodzenie z zeszytami celem sprawdzenia (a w czasie tej lekcji działo się jeszcze parę innych rzeczy, nie tylko sprawdzenie zadań domowych) z góry wyklucza możliwość indywidualnego podejścia, czyż nie? Na kolejnej lekcji, mimo że nauczycielka jeszcze przed nią otrzymała sygnały, że coś jest nie tak, temat nie zaistniał.
      Jasne, można sobie wyobrazić dziecko, które w takiej sytuacji drąży i pyta. Mój syn do takich się nie zalicza. Ja też w pewnym momencie przestałam z nim o tym rozmawiać, bo nie sądzę, aby mogło to doprowadzić do czegoś innego niż rozjątrzenie i zantagonizowanie go z nauczycielką. Nie informuję go też o rozmiarze tego zamieszania.

      Co do pytania drugiego: tak, skontaktowałam się. A raczej wykorzystałam dostępne mi jako rodzicowi dziecka uczącego się w tej szkole kanały komunikacji w celu uzyskania z nią kontaktu. Bez rezultatu do dzisiaj. To znaczy: bez odpowiedzi. Jakiejkolwiek. A wiem, bo mam takie narzędzie, że moje pytanie do niej dotarło. Do rozmowy potrzebne są dwie strony, jakby nie patrzeć.

      Usuń
  16. Oczywiście, że nie powinno się tak traktować, ani dzieci, ani dorosłych. Bo ostatnio (choć nie tylko ostatnio) i dorosłych często traktuje się, jak "idiotów", którym nie tylko, że nic się nie tłumaczy (bo skoro ktoś pracuje te dzieścia lat to chyba powinien znać się na robocie, nieważne, że przez te dzieścia lat wykonywał pracę, za którą otrzymywał nagrody i pochwały, a dziś okazuje się, że nic nie rozumie i żeby nie było, że piszę jako sfrustrowana baba- rzecz nie dotyczy mnie, albo nie tylko mnie dotyczy), nie tylko, że wydaje się kretyńskie zadania do wykonania, to jeszcze na każdą próbę dyskusji zamyka buzię stwierdzeniem, iż takie osoby nie są mile widziane i jak się nie podoba .... No, ale dopóty tej buzi nie zamykamy- mamy do siebie szacunek, że przynajmniej próbujemy coś zrobić. Pozdrawiam. I liczę się z uwagą w dzienniczku (nie byłaby pierwsza) i wezwaniem rodziców do szkoły (ale uprzedzam moja mama stanie za mną murem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I cóż ja mogę napisać? Widzę to na co dzień, przy czym nie tylko w sektorze publicznym, ale i prywatnym. Widzę jak bardzo takie traktowanie odciska się na psychice dorosłych, a co dopiero powiedzieć o dzieciach?
      Wiele się ostatnio zmieniło, ale pewne zmiany ciągle następują zbyt wolno.
      Ja uwagi do dzienniczka nie zamierzam wpisywać, ale bez obaw, z pewnością znajdzie się bardzo wielu chętnych.
      Uściski!

      Usuń
  17. To jest rada dla syna, jeśli czyta blog mamy.

    W tym tygodniu jest dzień nauczyciela. Kup porządny, uczciwy bukiet kwiatów (żadnych upominków) i przeproś za zamieszanie jakie wywołała Twoja mama. W ten sposób pokażesz klasę i prawdopodobnie ułatwisz sobie życie w szkole na jakiś czas. Czasem trzeba posprzątać nie swój bałagan.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co jest kolejnym krokiem po takiej lekcji konformizmu?

      Usuń
    2. Może składanie donosów na własnych rodziców?

      I - to do kolejnych anonimowych doradców - proszę sobie oszczędzić kolejnych rad: syn nie czyta mojego bloga.

      Usuń