piątek, 16 marca 2018

R.Woś "To nie jest kraj dla pracowników", czyli o pracowniku Kopciuszku co zgubił duszę


W czasach gdy me nogi dopiero zaczynały stąpać po ziemi, tej polskiej ziemi, świat ludzi pracy wyglądał zupełnie inaczej niż dzisiaj.

Pracownik był wtedy kimś; podmiotem, a nie przedmiotem. Gdyby w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku ktokolwiek w Polsce powiedział, że wyleasinguje sobie pracowników, jak to powszechnie mawia się dzisiaj, niewątpliwie natychmiast zostałby przez tychże pracowników wywieziony w taczce do pobliskiego rowu z gnojowicą i nikomu nie byłoby go specjalnie szkoda.

Zakład pracy był ojcem i matką. Można było się mu zwierzyć, chociażby w nader osobistym życiorysie, jakżeż odmiennym od współczesnych napuszonych curriculum vitae, ale także i wymagać, między innymi troski i opieki.



W takim na przykład roku 1978 nikomu nie śniły się jeszcze idiotyczne listy motywacyjne. Ubiegając się o pracę, wystarczyło napisać po prostu, od serca, że „mam małe dziecko i nie mogę gdzie indziej pracować. Dlatego też proszę nie odmówić mojej prośby i pozytywnie załatwić.”



Z kolei dopisanie w życiorysie, że „ukończyłam tylko 8 klas szkoły podstawowej, ponieważ warunków nie miałam do nauki”, a także iż „w 1975 r. wyszłam za mąż, z mężem już nie mieszkam, ponieważ mąż niezgodził się żeby ja miała dziecko przy sobie. Więc odeszłam i mieszkam u rodziców” [pisownia oryginalna], nie było samopocałunkiem śmierci (jaki pracodawca zatrudni dziś samotną matkę z małym dzieckiem?!), lecz wytrychem do serca kadrowca, który czym prędzej czynił na podaniu adnotację: „proponuję przyjąć”.

O tym, że przez cztery dekady, które upłynęły od roku 1978, coś poszło nie tak, wiemy wszyscy. Ów nietak trwa przy tym na tyle już długo, że coraz więcej osób docieka przyczyn takiego stanu rzeczy.


Dziennikarz ekonomiczny Rafał Woś od szeregu już lat konsekwentnie ustawiał się w kontrze do najnowszych trendów i teorii związanych z rynkiem pracy. Przez ten czas przeprowadził szereg rozmów z topowymi postaciami światowej ekonomii, nie bojąc się pytać o rzeczy uważane przez większość za niepodważalną oczywistość i kwestionować szeregu, uznanych za dogmatyczne, założeń. W wydanej w ubiegłym roku książce „To nie jest kraj dla pracowników” czyni użytek ze zdobytej w ten sposób wiedzy.


To nie jest lektura łatwa ani przyjemna. Mi zajęła dobry miesiąc, licząc tylko od momentu, w którym wreszcie przebrnęłam przez pierwszy rozdział (a zaczynałam go czytać przez jakieś trzy miesiące, co i rusz utykając). Autor żongluje nazwiskami i teoriami, przytacza szereg przykładów, nie stroniąc od ocen. Wielość poruszanych przez niego tematów utrudnia rozeznanie się w tym, co naprawdę jest istotą jego książki, choć niewątpliwie myślą przewodnią jest to, że nie jest dobrze, tak w Polsce, jak i na całym świecie. I że winien jest temu kapitalizm, rzecz jasna.

Nie byłam w stanie zweryfikować prawdziwości wszystkich stawianych przez Wosia tez. Nie umiem ocenić, czy przykłady nie zostały przez niego dobrane w sposób tendencyjny i jednostronny. W tym jednak zakresie, w którym umiałam to zrobić z racji bezpośredniego zetknięcia się z danym problemem, zawsze przyznawałam Wosiowi stuprocentową rację, dziwiąc się jednocześnie jego przenikliwości i poniekąd mu jej zazdroszcząc. Tak jak bowiem nie jest łatwo iść prosto, gdy wszyscy wokół krzyczą, że trzeba skręcić, tak samo sztuką jest dostrzeżenie, że król jest nagi wtedy, gdy cały dwór zachwyca się jego piękną szatą. W dzisiejszych czasach, gdy zanika krytyczne myślenie, a osoby mieniące się dziennikarzami coraz częściej są wyłącznie bezmyślnymi potakiwaczami, dającymi się cynicznie wykorzystywać, idący pod prąd Woś wyrasta na zgoła dziwadło. Mniej istotne znaczenie ma więc w tym kontekście to, czy w swojej książce aby faktycznie w żadnym miejscu się nie myli; większą wartością jest zwrócenie przezeń uwagi czytelnika na szereg problemów i zachęcenie go do podjęcia próby zastanowienia się nad przyczynami takiego a nie innego stanu rzeczy.
Ewidentnym dowodem na skuteczność Wosiowego działania niech będzie chociażby fakt, że w minioną sobotę moja biblioteczka wzbogaciła się o dzieło byłego premiera Grecji, Janisa Warufakisa (Grzegorzu, jeszcze raz dziękuję!). Nie wiem wprawdzie czy zdołam je przeczytać, ale dzięki Wosiowi, który opisał kulisy negocjowania w roku 2015 planu pomocowego dla Grecji, nabrałam w ogóle ochoty na taką lekturę.

Książka Wosia, podzielona na sześć rozdziałów, ma prostą konstrukcję. Naprzemiennie autor opisuje bowiem zjawiska w świecie i Polsce, zaczynając od tych historycznych („Co się stało z naszą pracą?”), by przez zdarzenia współczesne („Co się dzieje z naszą pracą?”) dotrzeć do prognoz na przyszłość („Co się stanie z naszą pracą?”), będących zresztą moim zdaniem najsłabszym punktem tego rozbudowanego eseju.
O ile w rozdziałach dotyczących świata Woś szeroko odwołuje się do różnych teorii ekonomicznych, przywołując szereg nazwisk znanych ze słyszenia nawet absolutnym laikom (Keynes, Piketty, Laffer), o tyle gdy pisze o Polsce, opisuje raczej zdarzenia i ludzi niż idee. Pewnie też z tego powodu to te ostatnie rozważania były dla mnie najciekawsze. Od ponad piętnastu lat bez przerwy zajmuję się bowiem polską pracą w praktyce. Przeprowadziłam już w związku z tym niejedną sekcję pracowniczych zwłok, szukając przyczyn zgonu. Widziałam agonię niejednego pracodawcy, zabitego przez niewidzialną rękę rynku i dobitego twardą ręką państwa. Zobaczyłam niejedno świństwo, odkryłam szereg prawidłowości, pozbyłam się jakichkolwiek złudzeń i doszłam do szeregu samodzielnych wniosków, póki co, wszystkich tak samo dołujących.
Konkluzje Wosia, choć przecież raczej teoretyka niż praktyka, są często jakby wprost wyjęte z mojej głowy (pewnie dlatego tak bardzo mi się podobają).

I tak, między innymi, o współczesnym polskim przemyśle i źródłach jego sukcesu Woś pisze:
W powszechnym przekonaniu nowy polski przemysł jest o niebo bardziej konkurencyjny od tego starego PRL-owskiego. Koronnym dowodem ma być fakt, iż firmy takie jak Lisner, Solaris czy polskie VW pozostają konkurencyjne, a socjalistyczny przemysł był niekonkurencyjny i dlatego upadł. Jest to jednak klasyczny przykład mylenia przyczyn ze skutkami. Tak naprawdę bowiem ekonomiczna „wyższość” nowego przemysłu (…) nie wynika wcale z wdrożenia technologii typu premium albo z szokująco lepszych rozwiązań organizacyjnych. Powód jest inny. Działający w warunkach nadwiślańskiego wolnorynkowego kapitalizmu przemysł do perfekcji opanował technikę pozyskiwania taniej pracy.
Poznań i Wałbrzych to dobre przykłady. Wielkopolskie zagłębie motoryzacyjne latami wykorzystywało duże bezrobocie w regionie i gotowość pracowników do uelastyczniania rynku pracy. Września, Gniezno czy Wągrowiec to podpoznańskie powiaty, które mocno ucierpiały na transformacji i przez całe lata utrzymywało się tam wysokie bezrobocie strukturalne. Nieprzypadkowo to właśnie stamtąd sprowadzani byli pracownicy do poznańskiego sektora motoryzacyjnego czy wspomnianego już Lisnera.

W innym miejscu autor odnosi się do sposobu funkcjonowania polskich wyższych uczelni, a jego spostrzeżenia są dziś, gdy coraz bliżej tzw. reformy Gowina, dotyczącej wprowadzenia nowego modelu szkolnictwa wyższego, niezwykle aktualne:

Wszystkie te problemy jeszcze bardziej jaskrawo widać na uniwersytecie, miejscu o tyle formacyjnym, że przechodzi przezeń cała klasa średnia oraz wyższa każdego społeczeństwa. Zmiany na polskich uczelniach wyższych zaczynają się od spraw drobnych, wręcz anegdotycznych. I tak oto na niektórych z nich wprowadza się karty zegarowe czy inne metody rejestrowania i kontroli czasu pracy, zupełnie jak niegdyś w fabrykach Forda. Kiedyś byłoby to nie do pomyślenia. Spróbujcie sobie wyobrazić Einsteina odbijającego kartę na Uniwersytecie Princeton albo Stefana Banacha, który nie może wejść na zajęcia, bo zapomniał identyfikatora. Dziś zaczyna być normalnością i symbolizuje zmiany etosu uczelni wyższej w posttransformacyjnej Polsce.”

Pisząc o polskiej pracy, Woś obficie cytuje przedstawicieli polskiego hip-hopu, którzy od szeregu lat celnie punktują wszystkie absurdy obecnej rzeczywistości, także pracowniczej. Z nieznanych mi przyczyn ani razu nie sięga jednak po teksty Bisza, od pewnego czasu mojego ulubionego przedstawiciela tego nurtu polskiej sceny muzycznej.


Przede wszystkim muszę tutaj przeżyć, po pierwsze
Po drugie, robić to co lubię muszę
Bo kopciuszek na tym balu gubi nie but, lecz duszę
Uduszę się, kiedy mówią czym oddychać
Nie muszę gówna ani wąchać ani dotykać
Wolę o swobodne nogi się potykać własne
Niż zasilać niewolniczą kastę. patrz się
Na mój krok taneczny, niebezpieczny
Dla ustalonych prawd odwiecznych
To mój błąd, lecz to błąd konieczny
Chcąc wyhodować kły trzeba pozbyć się mlecznych
Zębów i z jasnych względów z ciasnych kręgów
Wyjść, by nie wpaść do pułapki trendów
Iść swoją własną drogą myląc pogoń.

Niewątpliwie, aby coś się zmieniło, trzeba wypłacić współczesnemu światu „mentalnego liścia”, jak pisze Bisz w tekście innego ze swoich utworów („Potlacz”). Czy Polakom pomoże w tym projekt całkiem nowego prawa pracy, o którym zresztą Woś pisze w najnowszym (nr11/2018) numerze  tygodnika „Polityka” – wątpię. 

Nie wątpię jednak, że kto już zgubił duszę, kto zasilił niewolniczą kastę, ten, żeby przeżyć, musi spróbować wyjść z pułapki trendów. Książkę Wosia może potraktować jako majaczące gdzieś w oddali koło ratunkowe. Nawet jeśli ostatecznie uzna, że było słabo napompowane, i tak nie powinien żałować, że udało mu się je chwycić. Zawsze to jakiś punkt zaczepienia na początek.

Rafał Woś „To nie jest kraj dla pracowników”. Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2017.

22 komentarze:

  1. W świetle dzikich pomysłów komisji kodyfikacyjnej ta praca ukazuje się pewnie parę lat za późno. O ile w ogóle ktokolwiek się nią przejmie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie rozumiem co się wydarzyło w czasie posiedzeń tej komisji, bo to co słyszę teraz na temat efektów jej prac, brzmi kuriozalnie (nie miałam czasu niczego przeczytać, nie wiem zresztą czy projekty są już dostępne w sieci). Tymczasem przewodniczący komisji jest jednym z niewielu sensownych specjalistów od prawa pracy w tym kraju, który doskonale wie - i bez lektury Wosia - co trzeba zrobić, żeby było lepiej niż teraz.

      Usuń
    2. Oni musieli pić napromieniowaną wodę chyba, skoro wiceprzewodnicząca tego ciała nie umie powiedzieć, kto wymyślił te wszystkie cudowne przepisy, bo nie komisja podobno. Jakieś czary nad brudnopisami ustawy się dokonywały? Pietnaścioro dorosłych ludzi tworzy kuriozum i nikt nie wie, co ich opętało? :D

      Usuń
    3. Nad wiceprzewodniczącą (i rozmawiającymi z nią dziennikarzami, w każdym razie podobno dziennikarzami) spuściłabym zasłonę milczenia. To co ona mówi w mediach, i co wszyscy rozmawiający z nią łykają jak kaczki, to w głowie się nie mieści. Istotnie, powstaje wrażenie, że przybyło UFO i spuściło projekt. Agencie Mulder, wzywam Cię! Jest robota!

      Usuń
    4. Żebyś wiedziała, że właśnie tak to wygląda. Najpierw pani pisze projekt, a potem mówi, że ma nadzieję, że on nie wejdzie w życie, bo beznadziejnie wyszedł. Ja czegoś nie chwytam, faktycznie ani chybi kosmici.

      Usuń
    5. I po to byliby porządni dziennikarze, żeby zadać tej pani właściwe pytanie. Mam nieodparte wrażenie, że jej medialna ofensywa, przy kompletnym pomijaniu profesora Sobczyka, jest tak naprawdę działaniem nakierunkowanym na doprowadzenie do tego, żeby unieważnić całość prac komisji i żeby nadal było tak jak jest. A jest źle. Bardzo źle.

      Usuń
    6. Fakt, że nikt jej nie spytał, jak do tego doszło. Być może jest źle, ale rzeczona komisja wylała dziecko z kąpielą i wywołała popłoch wśród szczerych freelancerów na przykład.

      Usuń
    7. Ja muszę ten projekt (przynajmniej w zakresie indywidualnego prawa pracy) najpierw zobaczyć w całości, żeby móc się wiążąco wypowiadać. Idea jednak jest słuszna, przykro mi. Albo umawiamy się jako państwo na wolną amerykankę (czyli radź sobie sam, a jak sobie nie radzisz, masz problem), albo musimy zaakceptować, że nie zawsze jest tak, jakby to szczerym freelancerom (czyli ludziom zaradnym i obytym, którzy sobie i tak poradzą) się marzyło. Póki co, zdaje się, że obowiązuje w naszym kraju model pierwszy. Na razie jednak tylko teoretycznie, a dzięki temu projektowi miało być, że i praktycznie.
      Znajomy profesor prawa pracy od dawna wieszczył, że nic z tego nie będzie. Teraz wiem dlaczego.

      Usuń
    8. Tylko ja nie mówię o byciu sprzątaczką na umowie o dzieło. A co do projektu to zapewne ludzkie oko go nie ujrzy, skoro taki heretycki i kazuistyczny, jak mówi pani wiceprzewodnicząca. Przylecą ci kosmici i go z powrotem zabiorą.

      Usuń
    9. Ależ ja wiem, że Ty o tym nie mówisz. Tylko, że to właśnie te sprzątaczki i ochroniarze obrywają. I nie ma na to mojej zgody, bo za dużo widziałam już związanej z tym ludzkiej krzywdy. Los wykształconych freelancerów tak mnie nie rusza, przykro mi.
      I owszem, kosmici już lecą. I z pewnością dolecą i wezmą co trzeba. Już pani Gładoch się o to postara.

      Usuń
    10. Ależ ja bym nieba przychylił sprzątaczkom i ochroniarzom, bo akurat wiem, jak to działa. Chociaż akurat nasza pracowa sprzątaczka już narzeka, że przejście na etat będzie ją kosztowało dwie stówy w plecy. Natomiast nie wyobrażam sobie mojej żony tłumaczki z honorariami cztery razy do roku, jak prowadzi firmę, odprowadzając wszelkie daniny co miesiąc, bo mojej pensji nie starczy, żeby do tego biznesu dołożyć. Więc niech ci kosmici się postarają. Podobnie jak następna wysoka komisja, która niewątpliwie powstanie, bo w końcu podatnik zapłaci.

      Usuń
    11. Tu akurat (w zakresie żony tłumaczki), jako osoba obeznana historycznie, pragnę nadmienić, że jedynym słusznym rozwiązaniem jest to, które funkcjonowało w czasach, tfu, Peerelu. Tj. że twórca (obecnie: freelancer) to nie jest ani pracownik, ani osoba prowadząca działalność gospodarczą, a więc musi być traktowany inaczej. Ok, tamte rozwiązania też nie były idealne (widziałam szereg dokumentów archiwalnych, więc wiem o czym mówię), ale na pewno lepsze niż to, które obowiązuje obecnie. W projekcie miała być w tym zakresie pewna furtka, nie wiem czy wprowadzono ją faktycznie.
      A prace nad nowym Kodeksem pracy istotnie, trwają już i trwają. Ba, były już i takie komisje, które - jak obecna - zakończyły z sukcesem swoje prace (np. ta komisja: https://www.mpips.gov.pl/prawo-pracy/projekty-kodeksow-pracy/). I co? I figa. Może tu chodzi w istocie o przeprowadzenie dowodu na istnienie perpetuum mobile?

      Usuń
    12. Tia, i zaczną się komisje weryfikacyjne, egzaminy państwowe eksternistyczne i cuda wianki. Bo nie wierzę, żeby to skądinąd słuszne rozwiązanie wprowadzono z głową, bo raczej prawodawcy nie będą słuchali samych zainteresowanych.
      Perpetuum mobile w tym przypadku polega zapewne na nieustannym i odnawialnym dostępie do środków budżetowych :P

      Usuń
    13. Widzę, że też czytałeś szereg dokumentów archiwalnych:P Lektura protokołów posiedzeń tych komisji dosłownie zapierała niekiedy dech w piersiach!
      A co do komisji współczesnej, sądzę, że trop jest, owszem, finansowy, jednak kierunek inny niż zaproponowany przez Ciebie. Zwróć uwagę, że członkowie komisji się zmieniają, a więc nie jest tak, że ciągła praca nad kodeksem pracy zapewnia komuś stałe źródło dochodu. Ktoś ma jednak finansowy interes w tym, by ten kodeks pracy nie powstał. Spójrz kogo reprezentuje pani wiceprzewodnicząca, to moim zdaniem wyjaśnia jej obecne zachowanie.

      Usuń
    14. Zawód mnie do czegoś zobowiązuje :P A pani wice czyżby chodziła na pasku wielkiego kapitału?

      Usuń
    15. Och, doprawdy z tym zobowiązywaniem to pogląd dalece niedzisiejszy. Dziś nic nikogo do niczego nie zobowiązuje i nikomu nie przychodzi do głowy, by choć chwilę podumać nad tym smutnym faktem.
      A co do tego czyj jest pasek: ja tu tylko snuję przypuszczenia:P Czego bym jednak nie robiła, gdyby pani wice zachowywała się obecnie inaczej.

      Usuń
    16. Ja jeszcze jestem starszej nieco daty i pewne zasady mi wpojono :P Ee, myślałem, że wiesz coś pewnego w sprawie paska :D

      Usuń
    17. Wiesz, mój zawód też do czegoś zobowiązuje. Wyprowadzanie wniosków na podstawie zebranych dowodów, ale i poszlak to moja specjalność:P

      Usuń
    18. Nie wątpię :) Ale mnie się nie chce prowadzić śledztw.

      Usuń
    19. Mi też nie, dlatego ograniczam się do rzucania przypuszczeń.

      Usuń
  2. Z chęcią przeczytam tę książkę. Mam nadzieję, że będzie dużo lepsza od skamląco-wszystkich obwiniającej "Nie hańbi" Olgi Gitkiewicz, którą miałam nieprzyjemność czytać i nawet co nieco o tym napisałam .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Początkowo planowałam napisać o obu książkach razem, jednak tekst o Wosiu wyszedł mi zbyt długi. To są książki o tym samym, choć całkowicie różne. Gitkiewicz czytałam dwa razy: za pierwszym razem podobała mi się bardzo, za drugim znacznie mniej. Ale to nie jest zła książka, moim zdaniem.

      Usuń