środa, 21 stycznia 2015

D.Walliams "Babcia Rabuś" i I.Desjardins "Wigilia Małgorzaty", czyli erudyci i troglodyci do boju!

„Twoja kochana babcia mówiła, że byłeś światłem jej życia. Zawsze z niecierpliwością czekała na piątkowe wieczory i twój przyjazd. To była dla niej najlepsza część tygodnia.”

„Wcale nie jest tak, że wszyscy ją opuścili i trzeba się nad nią litować. Ma dwoje dzieci i wnuki. Ale rodzinne święta ją męczą. Mimo to co roku mówi sobie, że musi się zdobyć na mały wysiłek, by dzieci nie czuły się winne, że świętują Boże Narodzenie bez niej. Zdają się nie dowierzać, gdy zapewnia, że nie ma nic przeciwko samotnej Wigilii.”

Dwie babcie, dwie postawy.




Pierwsza z nich to Babcia Rabuś z powieści Davida Walliamsa.
Nie wiadomo jak ma na imię, ani ile ma lat. Wiadomo natomiast, że ma owłosiony podbródek, stale puszcza wiatry i śmierdzi kapustą. I jest nuuuudna.






O drugiej wiadomo znacznie więcej. W odróżnieniu od pierwszej ma imię (Małgorzata), jest zamożna i zadbana. Żadnych włosów na podbródku, żadnej kapusty. Starannie skomponowane posiłki dostarcza raz na tydzień firma kateringowa, do domu przychodzi też fryzjerka, żeby ułożyć włosy oraz pani, która sprząta. Czy jest nudna? Tego akurat nie wiadomo. Nudne i przewidywalne jest natomiast jej życie. Mowa o babci z „Wigilii Małgorzaty” Indii Desjardins.


Obie książki różni prawie wszystko.
Pierwsza jest bezpretensjonalną powieścią dla młodego czytelnika. Mało wysublimowany język i dowcip („Powoli uniosła się z krzesła i ruszyła do kuchni. Przy każdym kroku spomiędzy jej obwisłych pośladków wydobywało się nieco powietrza. Brzmiało to jak kwakanie.”), wartka akcja, kryminalna intryga, ilustracje, o których można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że są śliczne i staranne (co nie znaczy, że są brzydkie i byle jakie). 

Druga to starannie dopracowane czytelnicze cacko. Wystylizowane ilustracje, minimalna ilość tekstu, w którym każde słowo zostało dobrane z powściągliwym namysłem („Wyostrzony zmysł dedukcji podpowiada jej, że przeciążony akumulator samochodu wydał ostatnie tchnienie”). 

Jedna dla rechoczących troglodytów, druga dla uśmiechających się kącikami ust erudytów. Tak pewnie określiłby to ktoś, kto lubi uproszczenia i łatwe odpowiedzi.

Tymczasem znacznie więcej te książki łączy niż różni.
Obie, choć każda na swój sposób, traktują bowiem o starości, śmierci i samotności.


 „Typowy dzień w zwariowanym życiu Babci wyglądał następująco:
Poniedziałek: Ugotować zupę kapuścianą. Zagrać w scrabble przeciwko samej sobie. Przeczytać książkę.
Wtorek: Upiec ciasto z kapustą. Przeczytać kolejną książkę. Puszczać wiatry.
Środa: Przyrządzić danie zwane „Czekoladową niespodzianką”. Niespodzianka polega na tym, że nie ma w nim czekolady. W rzeczywistości zawiera 100% kapusty.”
Czwartek: Ssać miętówkę firmy Murray od rana do wieczora (…)
           Piątek: Nadal ssać tę samą miętówkę Murraya. Mój wspaniały wnuczek przyjeżdża z wizytą.
Sobota: Mój wspaniały wnuczek wraca do domu. Zasiąść na tronie. Elegancko się wypróżnić!
Niedziela: Zjeść pieczoną kapustę z duszoną kapustą oraz dodatkiem gotowanej kapusty. Puszczać wiatry od rana do wieczora.”
 



Jakiś czas potem zmarł mąż Małgorzaty – miłość ostatnich sześćdziesięciu lat jej życia. (…) Później zmarła jej najlepsza przyjaciółka – Otylia Budrot. (…) Następny był jej brat – Arnold. A po nim sąsiadka – Lucyna Corbey. I inne osoby, które znała: Gizela Burque, Ksawery Lavoie, Cecylia Villeneuve, Jakub Leveck, Imelda Deschène…



Praca, dom, dzieci. Ruch, gwar, natłok zajęć. Plany, rozmowy, wieczorne przytulanki. Brak czasu, by przystanąć, poczytać gazetę, a co dopiero odwiedzić starszych rodziców czy – jeśli się ich jeszcze ma – dziadków.
I tylko czasem, między innymi podczas lektury takich książek jak te, nasuwa się refleksja, że może jednak, choć dziś wydaje się to niewiarygodne, mi też się to w przyszłości przytrafi? Samotność, monotonia, strach, nuda. Rutynowe, przelotne wizyty, zdawkowa wymiana zdań. Pięć minut kontaktu z drugim człowiekiem, a potem długie puste dni, które trzeba spróbować czymś wypełnić.

Gdyby Małgorzata upadła, pewnie nie dałaby rady się podnieść. Zastanawia się, ile dni leżałaby na podłodze, zanim by ją znaleziono. I kto by ją znalazł? Fryzjerka, dostawca z firmy kateringowej i młody sąsiad nie mają klucza – gdyby im nie otworzyła, odeszliby spod drzwi. Tylko dzieci mogłyby ją znaleźć, ale nie codziennie z nimi rozmawia – potrzebowałyby parę dni albo nawet tygodnia, by zacząć się niepokoić.

„- Jak się czujesz, Mamo? – zapytał tata Bena.
- Nie za świetnie – odpowiedziała. – Spadłam.
- Spadłaś? – spytał Ben.
- Tak. Niewiele z tego pamiętam. Sięgałam w spiżarni po słoik zupy kapuścianej i zanim się obejrzałam, leżałam już na linoleum, wpatrując się w sufit. Kuzynka Edna dzwoniła do mnie wielokrotnie z domu pogodnej starości i gdy nie odbierałam, zaniepokojona wezwała karetkę.
- Kiedy się przewróciłaś, Babciu?
- Niech pomyślę, leżałam na kuchennej podłodze przez dwa dni, więc to musiało być w środę rano. Nie potrafiłam wstać, żeby sięgnąć po telefon.

Babcia Rabuś i Małgorzata, choć ustawione w podobnych sytuacjach, wybrały dwie różne drogi.
Małgorzata postawiła na bezpieczeństwo i spokój, babcia Bena postanowiła zawalczyć.

Jest jednak jeszcze i trzecia droga, o której warto pomyśleć właśnie dzisiaj.
Zamiast czekać aż to oni wykonają pierwszy ruch, można spróbować zawalczyć o nich samemu, poświęcając im więcej czasu niż potrzeba na coroczne wręczenie kwiatka i czekoladek.
Nie jestem bez winy, nie rzucam kamieniem. Ten post jest przede wszystkim dla mnie.

David Walliams „Babcia Rabuś”, ilustracje Tony Ross; przełożyła Karolina Zaremba. Dom Wydawniczy MAŁA KURKA, Piastów 2013.
India Desjardins „Wigilia Małgorzaty”, ilustrował Pascal Blanchet; przełożyła Jadwiga Jędryas. Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2015.

11 komentarzy:

  1. Zadziwił mnie komunikat pod Twoim wpisem "brak komentarzy".
    A może wszyscy postanowili właśnie >zawalczyć<?

    Tak, babcie są różne.
    I różnie można o nich pisać: Małgorzata nie jest dla mnie "babcią" - to raczej figura starszej osoby (starości) i obraz obranej drogi (konsekwencji)? Myślę, że do zrozumienia jedynie w sytych społeczeństwach Zachodu (Pólnocy?). Moich dzieci totalnie ta książka nie poruszyła.
    Babcia Rabuś - wciągnęła oczywiście. Bo fajerwerki (jakby ich nie rozumieć ;), intryga kryminalna, rechot. Problemem jest dla mnie to, że rechot ze starości. Kłopot dla mnie, choć tą książkę, jak niechcianego gości (moich dzieci) "toleruję".
    Wolę zdecydowanie wizje Ulfa Starka (Czy umiesz gwizdać, Joanno) czy "starość" sąsiadki-czarownicy Thomasa, bohatera "Książki wszystkich rzeczy" (a jeszcze inna "babka" we "Franiszcze" Piwkoskiej). Może to dobry pomysł: lista książek, wg których chcę się zestarzeć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cisza, bo książki nie czytane, a nawet jakby były, to erudycji brak do interpretacji :P I choć ja raczej z troglodytów, to jednak jakoś nie ciągnie mnie do babci rabuś i na razie chowam ją na czytniku. Bardziej pociąga mnie historia Małgorzaty, ale to może na wiosnę. Jesień i starość, to mogłoby być ciut za dużo :P

      Usuń
    2. Anna: każdy odbiera książkę inaczej, bo też każdemu co innemu w duszy gra. U mnie aktualnie w rolach pierwszych skrzypiec wyrzuty sumienia. Moje dzieci postrzegały Małgorzatę wyłącznie jako babcię, do tego opuszczoną: "Mamo, ale czemu te wnuki do niej nie przychodzą?" No właśnie.
      "Wigilia Małgorzaty", choć nieco przestylizowana (co jej jednak wybaczam, jako że sama mam patetyczne skłonności:P) i faktycznie ukazująca bogaty zachodni świat (fryzjerka? pani do sprzątania? gdzie dają takie emerytury?!), mówi jednak o problemach, które są wspólne chyba dla wszystkich starszych osób (może poza tymi w społeczeństwach plemiennych). Moja babcia, która za tydzień skończy 85 lat i która ma 1400 zł emerytury, więc na domową fryzjerkę nijak nie starcza, mówi do mnie to samo, co myśli Małgorzata: "wszyscy umarli, nie mam już żadnych koleżanek", "nie będę wychodzić, bo jeszcze coś sobie zrobię", "najbardziej boję się, że upadnę i nikt mnie nie znajdzie", "wy, młodzi, żyjcie sobie, bawcie się, a ja jestem stara, już się nażyłam".
      Zwróć zresztą uwagę, że babcia Bena początkowo żyje podobnie. Wpisana w stereotyp, stereotypowo traktuje także wnuka, wcale się nie starając zachęcić go do siebie (mimo że bardzo by chciała). O ile jednak w Wigilii historia kończy się, gdy pojawia się impuls, o tyle w "Babci Rabuś" widzimy, jakie może on przynieść skutki. I można się spierać co do tego, czy faktycznie trzeba było aż tak przerysowywać (mnie wyprowadzało z równowagi babcine "kwakanie"), to jednak nie sądzę, aby był to rechot ze starości. Starsi ludzie często nie są przecież faktycznie piękni, zdarza się również, że roztaczają wokół siebie charakterystyczny zapaszek (dziś przez pół godziny wietrzyłam salę po wizycie jednej takiej osoby). Walliams pomału, pomału doprowadza jednak czytelnika do wniosku, że nie to jest najważniejsze (Ben stwierdza nawet coś w rodzaju "kocham jej owłosiony podbródek!"). Podobało mi się także ukazanie tego, co często dzieje się z naszym stosunkiem do dziadków w momencie gdy zaczynamy dorastać ("zapomniałem, jak bardzo lubiłem jej opowieści"). Widzę w "Babci rabuś" znacznie więcej ważnych pytań niż w "Wigilii Małgorzaty".
      Ale może to wszystko przez te nieszczęsne wyrzuty;)
      A lista książek według których chcę się zestarzeć, to znakomity pomysł. Pewnym problemem może być tylko to, że nie wszystko da się w naszym życiu zaprogramować i czasem, choćbyśmy się skichali, pewnych rzeczy nie przeskoczymy. Ale pomarzyć i poplanować zawsze można:)

      Usuń
    3. Bazyl: Na Twoim miejscu zabrałabym się za tę babcię R. Jakoś - i nie jest to wbrew pozorom przygana - wydaje mi się, że spodoba Ci się bardziej niż "Wigilia Małgorzaty". Sama zamierzam przetestować i Pana Smrodka Walliamsa, choć tu nawet ja mam obawy, że może być to za dużo jak na moją wytrzymałość.

      Usuń
    4. >Anna: każdy odbiera książkę inaczej, bo też każdemu co innemu w duszy gra<
      Absolutnie tak. Pisałam o tym, jak moja "dusza" (i nie tylko) reaguje na wspomniane przez Ciebie książki.

      Czy "Babcia Rabuś" pokazuje "prawdziwe oblicze" starości? Nie wiem czy to jest jej celem... Mnie się wydaje, że jednak prawda o tym, że starość ma swoje przywary (i zapachy) jest tutaj źródłem dowcipu. Tak, potem przychodzi refleksja, ale nie podoba mi się, że autor buduje komitywę z młodym czytelnikiem na bazie "rechotu".

      Może faktycznie "Wigilia Małgorzaty" jest - w sumie - powierzchowna? Do tej pory nie dokopałam się do tego, dlaczego ta ksiązka mnie nie zachwyca (jak innych zachwyca >>> głosy na moim blogu).

      Pomarzyć i poplanować zawsze można - tak, tak :) jestem w tym dobra, daruję sobie, jak wygląda realizacja (przerośniętych zazwyczaj) planów ;)

      To co, robimy listę? Na bliżej nieokreśloną przyszłość?

      Usuń
    5. Ale książek dziecięcych czy w ogóle. Jeśli to drugie, to optuję za "Stulatkiem, który ..." :)

      Usuń
    6. Jeśli chodzi o listę książek, to ja na pewno muszę dłużej nad tym pomyśleć. W końcu tu chodzi o moją starość!:)
      A jeśli chodzi o Babcię Rabuś, to ja jednak będę upierała się przy dobroczynnym działaniu tego rechotu. Ben jest przecież nastolatkiem (chyba jedenastolatkiem, o ile dobrze pamiętam), a w tym wieku młodzi ludzie nie przebierają w słowach. Wydaje mi się, że zamierzeniem autora było celowe stworzenie wrażenia rechoczącej komitywy, po to, by potem w strawny dla młodego czytelnika sposób doprowadzić go do wniosku, że tak naprawdę nie ma z czego rechotać i - kto wie - może nawet trzeba by się tego wcześniejszego rechotu wstydzić. Moim zdaniem niejeden polski jedenastolatek mówiłby na temat swojej babci znacznie gorsze niż Ben, ze słowami powszechnie uważanymi za wulgarne włącznie. I niejeden - gdyby tylko ktoś dał mu tę książkę do ręki i zmusił do lektury (a łatwiej zmusić do lektury "Babci Rabuś" niż do przeczytania "W pustyni i w puszczy") - wyniósłby z tej lektury coś dobrego, choćby to miało być bardzo małe cokolwiek.

      Usuń
    7. >>Jeśli chodzi o listę książek, to ja na pewno muszę dłużej nad tym pomyśleć.
      Może termin około "dniodzieckowy" będzie dobry? ;)
      Optuję za tym, aby obyło się bez ograniczeń wiekowych. Max. 10 tytułów? (selekcja!)

      Co do reszty: mam chyba lepsze wyobrażenie o 11latkach ;) I sentyment do figury babci. Przyznaję, że na pewno łatwiej zachęcić jest nastolatka do przeczytania tej książki niż "klasyki". Ale nadal twierdzę, że jest "zakumplowanie" kosztem czegoś. I może coś w tym jest, że reflektor skierowany na Bena i babcię skupia się (w końcu) na poczuciu winy chłopca - przejęciu przez niego odpowiedzialności. Dobrze, że zobaczył w babci kogoś wartego uwagi. Tylko jakim kosztem?
      Przed oczami mam cały czas okładkę "ilustrującą" tekst Dubravki Ugrešić (z ostatniego magazynu GW) - wielki tyłek Kim Kardashian. Mam wrażenie, że ominęło mnie sporo we współczesnym świecie (nie rozumiem o co chodzi z fenomenem "PUPY"). Czy faktycznie, żeby sprzedać - się? temat? - trzeba odwoływać się do ekhmm "dolnych" rejestrów?

      Usuń
    8. Czerwiec wydaje się teraz bardzo odległy, co sugerowałoby, że może zdążę pomyśleć i wymyślić. Ale nie obiecuję, bo zazwyczaj gdy coś blogowo "muszę", to nijak nie mogę.
      Ja nie mam wyobrażenia o jedenastolatkach, ja mam obraz jedenastolatków. Dziesięciolatków też zresztą. I choć oczywiście wiem, że zazwyczaj w oczy rzucają się przede wszystkim ci najgorsi, to i tak nie sądzę, aby było dobrze.
      Jeśli chodzi o uwagi do książki, naprawdę nie czuję, co masz na myśli. W szczególności nie wiem jaki to straszny koszt poniósł Ben? W zasadzie mamy przecież do czynienia z happy endem, bo nawet jego rodzice się "nawrócili". Nawet jednak gdyby, to i tak nie uważam (jak już zresztą napisałam niżej, odnosząc się do wypowiedzi Pani Zorro), aby jakikolwiek koszt zbliżenia się z babcią tuż przed jej śmiercią (a zdaje się, że babcia nie tłukła go w dzieciństwie nahajem po plecach) należało uznać za wysoki. To nie są sytuacje, w których powinniśmy się licytować na zakres odpowiedzialności i przeliczać koszty.
      Magazynu jeszcze nie przeczytałam, ale jutro mam w planach dłuższą podróż, więc może uda mi się nadrobić zaległości. Choć nie jestem pewna, czy muszę wiedzieć akurat to, czym jest fenomen pupy;)

      Usuń
  2. Cóż za zestawienie! Wyrzutogenność „Babci Rabuś" była jedną z manipulacji, która mnie od tej książki odrzuciła. Ben staje się poniekąd jedynym odpowiedzialnym za, i ewidentnym winnym słabych relacji z babcią. Tymczasem to dorośli są odpowiedzialni za relacje z dziećmi. I babcia, i rodzice Bena nie zrobili widocznie niczego, by były lepsze - w czasie jego 8-letniego (o ile pamiętam) żywota. Nazwę to klasycznym obrazem opresji dzieciństwa i przejawem władzy dorosłych nad dziećmi - wywoływanie wyrzutów sumienia przy jednoczesnym braku empatii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż poradzę, że kiedy przeczytałam "Wigilię Małgorzaty" od razu pomyślałam o "Babci Rabuś"...
      I, o rety, jakiż kaliber zarzutów pod adresem biednego Walliamsa. Manipulacja? Ja tak tego nie odebrałam. W komentarzu wyżej zwróciłam też uwagę na to, że do pewnego momentu babcia Bena wcale się nie stara poprawić swoich relacji z wnukiem, ale kiedy już to robi, nie stosuje przecież wcale metody na "biedną, chorą babcię", jak rany! O ile rozumiem o co Ci chodzi ogólnie, o tyle nijak nie umiem tego przypasować do tej akurat książki, bo akurat co jak co, ale złożoność sytuacji Bena autor oddał bardzo dobrze.
      I owszem, to dorośli są odpowiedzialni za relacje z dziećmi. Ale nie oznacza to przecież, że dziecko nie może wyciągnąć ręki do głupiego dorosłego. Zwłaszcza jeśli jest nim jego własna babcia. Nie wydaje mi się, aby - poza sytuacjami patologicznymi - odcinanie się od własnej najbliższej rodziny ("byli tacy nieempatycznie, nie chcę mieć z nimi nic wspólnego") wychodziło komukolwiek na zdrowie.

      Usuń