Polska literatura doczekała się
polskiej Camilli Läckberg!
Że jest nią mężczyzna, to
nawet lepiej, w każdym razie z punktu widzenia równouprawnienia.
Czytając książkę Błażeja
Przygodzkiego miałam wrażenie déjà vu. Ten sam co u Läckberg drewniany język. Słowa
ciosane toporem, w żadnym razie nie cięte skalpelem, z chirurgiczną precyzją.
Niby nie ma się do czego
przyczepić: zdania są gramatycznie poprawne, obok relacji ze zdarzeń pojawiają
się i obfitujące w przymiotniki opisy. Tylko czemu w trakcie lektury ma się
wrażenie (wypisz wymaluj jak podczas zapoznawania się z twórczością wspomnianej
szwedzkiej autorki!), że ktoś jeździ metalowym rylcem po szklanej tafli?
Camilla Läckberg
rozpoczęła swoją literacką karierę po ukończeniu kursu pisania kryminałów.
Nie wiem co ukończył
Błażej Przygodzki, ale chyba coś bardzo podobnego. Nigdy nie oglądałam programu
telewizyjnego „Gliniarze”, przy którym podobno pracował i w czasie którego –
jak można przeczytać na okładce – poznał codzienną pracę policji, ale
przypuszczam, że Przygodzki miał do czynienia z o jednym odcinkiem za dużo.
W jego książce pozornie
wszystko trzyma się kupy. Jest pomysł (mnie nie zachwycił, ale być może znajdą
się amatorzy), jest akcja (napisałabym „szarpnął i ciągnie z mozołem”, ale to
też już było, choć nie u Läckberg), są nawet nieśmiałe wycieczki w kierunku społecznym
(tu całkiem niezłośliwie przyznaję, że autor dobrze i nawet – niech choć raz użyję w tym
poście tego słowa! - błyskotliwie uchwycił podstawowe bolączki polskiej służby
zdrowia. Niestety, podejrzewam, że stało się tak tylko dzięki temu, iż uczynił
to mimochodem).
Niektórzy twierdzą nawet (Michał Olszański w okładkowym blurbie),
iż jest tu i poczucie humoru („Autor błyszczy
inteligentnym poczuciem humoru”). Szukałam długo, niestety nie znalazłam.
Być może niepotrzebnie skupiłam się na przymiotniku „inteligentne”.
Mogłabym jeszcze
wspomnieć o typach powołanych przez Przygodzkiego do życia postaci. Mogłabym,
gdybym nie wykorzystała na wstępie zwrotu „ciosane toporem”. Głupio się tak
teraz powtarzać. Aby jednak każdy mógł wyrobić sobie własny pogląd, przywołam
kilka opisów.
„Kobieta miała włosy upięte w kok, twarz pozbawioną zmarszczek i czarny
pieprzyk na długim, spiczastym nosie. Nigdy się nie malowała ani nie
uśmiechała. Tego samego wymagała od podległych jej pracownic, które karała
nawet za pomalowanie paznokci.”
(Brawo, to opis postaci
niesympatycznej!)
„Pod jego gabinetem siedział cierpliwie rudy brodacz. Wyglądał jak
prawnuk Lenina. Zaspana twarz nie pasowała do profesji policjanta. Podobnie jak
ubiór. Koszulka w kratkę i sztruksowe spodnie. Na kolanach trzymał czerwony
kask. Dodają takie do obrzydliwych chińskich skuterów, którymi dzieciaki bez
prawa jazdy powodują wypadki na ulicach.”
(Naprawdę? Jak
wpadliście na to, że chodzi o kluczową w książce postać komisarza
Niedźwieckiego?)
„W drzwiach stała krzykliwie ubrana kobieta. Miała długie kręcone włosy
w nienaturalnym kolorze. Na pomarszczonym przez promienie słoneczne biuście
spoczywał zawieszony na łańcuszku złoty krzyż. Żółta miniówka i czerwone
czółenka podkreślały opalone nogi. Wyglądała, jakby pomyliła adresy i zamiast na
karnawał, trafiła do szpitala.”
(Tak, tak, to wredna i
dybiąca na majątek żona jednej z ofiar!)
Aby jednak oddać
autorowi sprawiedliwość, dodam że – tak samo, gdy czytałam książki Läckberg –
po kilkudziesięciu stronach dałam się wciągnąć (wystarczyło włożyć zatyczki do
uszu, a świdrujące skrzypienie nieco ucichło). Nie przepadam wprawdzie za ociekającymi
krwią historiami wprost z ostrego dyżuru („- Saturacja spada. Migotanie komór! (…) – Resuscytacja, natychmiast!”),
tudzież opisami efektów pracy patomorfologów („Ciało było zszyte, ale pozbawione krwi, żółtawa skóra wyglądała jak
gumowa wykładzina.” - z dwojga złego przyjemniej czyta się protokoły sekcji
zwłok), ale na szczęście nie wypełniły one wszystkich 339 stron powieści,
nazwanej dumnie „thrillerem medycznym”.
W roli odmulacza i
odmóżdżacza książka sprawiła się bardzo dobrze. Wprawdzie dwukrotnie poczułam szkodliwe
przy tego rodzaju lekturze napięcie intelektualne, ale sądzę, że nie powinnam
winić za to autora, lecz wydawnictwo. Napięcie to odczuwam zresztą do dziś. Za diabła nie mogę bowiem dociec, czemu spływające
po ciele bohaterów pot oraz ślina były tak ważne, że aż trzeba im było przydzielić stróżki!
Błażej Przygodzki „Z
chirurgiczną precyzją”. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013.
Mimochód czyni najlepsze niespodzianki! Dobrze, że doceniasz. Czasem jak pisarz rozszczelni literackie pośladki to mimochodem... tutaj zmilknę ;)
OdpowiedzUsuńBrałam onegdaj czynny udział w krucjacie na te makatkowe wypociny Läckberg pod recenzjami, ale już mi przeszła zezłość na to literackie drewno. A konkretniej to balsę! Bo czuję wstyd, że było to wciągające mimo wszystko. Wnioski są takie, że ciosanie zgodnie z przepisem daje efekty, grr.
Czułam się w obowiązku docenić cokolwiek - padło na mimochód.
UsuńGdybym była mądrzejsza (lub miała nadmiar wolnego czasu), podjęłabym próby zbadania zjawiska pt. "dlaczego Lackberg wciąga?". Też się wstydzę:(
Przeczytawszy na pasku tytuł wpisu pomyślałam, iż nie będę zaglądać, bo skoro polska Lackberg, od której odrzuciło mnie po pierwszym czytaniu to podziękuję. A jednak ciekawość zwyciężyła i dobrze, bowiem wiem, że wspomniana pisarka nie cieszy się Twoją sympatią, a nie wiem dlaczego, ale jakoś czuję się raźniej w takim towarzystwie (i przedmówczyni też), bowiem zdawało mi się, iż trafiałam na blogach na same/ albo sporo zachwytów na cześć szwedzkiej autorki.
UsuńPo raz kolejny okazało się, że pozory mylą! Cieszę się, że przełamałaś niechęć i jednak zajrzałaś:)
UsuńTeż wydaje mi się, że swego czasu przez szereg blogów przepłynęła fala zachwytu - może dryfowały po śladach darmowych egzemplarzy od wydawców?
Ludzie niestety nie umieją dobrze zaklasyfikować zjawiska 'wciągnięcia się, acz z głęboką odrazą' i stąd te nadziewane zachwytami notki.
UsuńJaka szkoda, że mnie wydawca nie przysłał darmowych egzemplarzy - i bym przeczytała i w kominku by było czym palić, promocja dwa-w-jednym, mocium panie! ;)
Niestety, obawiam się, że spora rzesza czytających wciągnęła się bez odrazy.
UsuńO takim zastosowaniu Lackberg nie pomyślałam i odsprzedałam zakupiony nieopatrznie za własną krwawicę tom jej dzieł:)
Momarto, gdyby nie to, że po prostu lubię Twoje teksty, nie wyszedłbym poza pierwsze zdanie. Ono powiedziało mi wszystko to, co znalazłem dalej :P
OdpowiedzUsuńNo wiesz! Czyli niepotrzebnie cyzelowałam każde słowo tego posta? Bu!
UsuńNo co Ty?! Wszystko fajne, a parę grepsów wbijających szpilki mistrzowskich :D Co zrobić, że jak widzę w tekście porównanie z Lackberg to klikam next :P
Usuń"Jak wyłudzić pochwałę" - chyba napiszę taki poradnik. Może nakładem przebiję panią Lackberg, kto wie?:P
UsuńOj tam, sam uprawiałem (z powodzeniem) taki proceder, więc ... mogę być konsultantem? :P
UsuńA będziesz żądał udziału w zyskach?:P
UsuńZ żądaniami udziału w zyskach idzie mi gorzej niż z wyłudzaniem pochwał, więc pewnie mnie oskubiesz :P
UsuńJa oskubię? No wiesz! Jestem uczciwa na wskroś. Po prostu wynegocjuję Ci odpowiednią umowę:P
UsuńChciałbym zauważyć, że dzieło wykazuje pokrewieństwo ze starymi milicyjniakami, wypisz wymaluj ten sam sposób przedstawiania postaci.
OdpowiedzUsuńBrawo! Wpadłeś na to, mimo że nie zamieściłam opisu szefa komisarza Niedźwieckiego (bodajże Dulemby, nie pamiętam w jakim stopniu). Jakby wprost z kart Edigeya!
UsuńCiekawe co jest gorszą obelgą: porównanie do Lackberg czy Edigeya?:P
Obelgą? Nawiązanie do klasyka polskiej literatury popularnej? Lackberg nie znam i chyba nie chcę poznawać.
UsuńPoza tym nie musiałem wpadać, zauważyłem to na pierwszy rzut oka, za dużo raz Książki najgorsze czytałem :D
Ty i ja wiemy, że to klasyk; dla niektórych to peerelowski renegat, tworzący paszkwile na zamówienie. A Lackberg - milionerka to chyba w naszych kapitalistycznych czasach znakomity wzorzec do naśladowania?
UsuńCzytanie "Książek najgorszych" szkodzi. Bazyl wie, co napiszę, jeszcze zanim napiszę; Ty wyczuwasz nawet to, co nie zmieściło mi się w poście. Idę popłakać w kąciku.
Z pewnością były to paszkwile dobrze płatne, więc w naszych czasach znakomity wzorzec do naśladowania, jak sądzę :)
UsuńI nie ma co płakać, tylko się cieszyć z inteligentnych odbiorców :P
Wysokonakładowe tak, ale czy to oznaczało "dobrze płatne"? Brak mi wiedzy, niestety.
UsuńOtarłam łzy i skaczę do góry z radości!:P
Myślisz, że pisałby paszkwile wysokonakładowe z czystej miłości do ideologii?
UsuńA przepraszam, ja akurat Barańczaka nie czytałem. W sensie "Książek ..." :)
UsuńZWL: nie tyle do ideologii, co do sławy, popularności. Ja tam chciałabym być kiedyś wydana w stutysięcznym nakładzie:P
UsuńBazyl: skoro nie czytałeś, tym lepiej to świadczy o Twojej inteligencji. Sam doszedłeś do tego, co nam musiał Barańczak napisać (a ZWL nawet wiele razy przeczytać:P), żebyśmy dostrzegli.
Uwielbiam te subtelne szpileczki :P
UsuńNo tak, miłość do sławy usprawiedliwia pisanie paszkwili, zdecydowanie.
Myśląc o stutysięcznych nakładach, staram się trafiać w zapotrzebowania czytelników:P
UsuńSam sobie sterem ... :D
UsuńSamodzielność w cenie: mój krajan Aleksander Doba całkiem dobrze ostatnio na tym samosterowaniu wyszedł, mimo że wypłynął na bezmiar oceanu. Ciągnąc to porównanie, masz jeszcze dwie dekady. Aż boję się pomyśleć jakiż to blask mądrości wtedy będzie od Ciebie bił:)
UsuńRaczej smutek i żal, że jeszcze 7 latek do emerytury :(
UsuńOk, nie umiem liczyć. Dwie i pół dekady. Lepiej?
UsuńMomarto, najwyższy czas zmienić nazwę bloga! Co powiesz na "O KSIĄŻKACH Z CHIRURGICZNĄ PRECYZJĄ"? albo "ABSOLUTNIE PERFEKCYJNIE PRZYGOTOWANA"? :-)))
OdpowiedzUsuńCieszę się, że na myśl przyszły Ci tylko takie pomysły. Mogłaś wszak rzucić coś w rodzaju: "Z szuflady rzeźnika" albo "Krwawa jatka":P
UsuńChciałam być delikatna :-)
UsuńDoceniam, naprawdę. A w Twojej ostatniej wypowiedzi przezornie nie będę szukać drugiego dna:P
Usuń