środa, 27 maja 2015

J.M.Barrie "Piotruś Pan", czyli nie tylko dla chłopców

Nie wiem co sobie wyobrażałam, gdy kilka miesięcy temu zdejmowałam z półki rozpadającego się ze starości „Piotrusia Pana”. Wydawało mi się chyba, że to wartka opowieść o piratach, Indianach, wróżkach i małym, niesubordynowanym chłopcu, który nie chce dorosnąć.


Niestety. Wartka opowieść toczyła się nader ospale, piratów i Indian było w niej jak na lekarstwo (najwyraźniej Steven Spielberg ze swoim „Hookiem” mocno namieszał w mojej pamięci), wróżka wprawdzie się pojawiła, ale tylko jedna i nader złośliwa, natomiast chłopiec był po prostu denerwujący.

Zaraz po lekturze obejrzeliśmy inscenizację „Piotrusia Pana” w szczecińskim Teatrze Współczesnym. Okazało się, że może być gorzej. Znacznie gorzej.

źródło zdjęcia
Piotruś w klasycznej literackiej wersji jest nudnawy. Po dokonanym przez reżyserującą spektakl Ewelinę Marciniak uwspółcześnieniu (polegającym m.in. na wprowadzeniu wątków seksualnych gdzie tylko się da, a tam się gdzie nie da również) jest już tylko niestrawny. Ja wyszłam zażenowana, moje dzieci (które podobno miały być zachwycone faktem, że aktorzy latają i w ogóle jest tak fajnie i kolorowo) zdenerwowane tym, że nic nie trzymało się kupy, a Indianie w ogóle się nie pojawili.

Po tych doświadczeniach odłożyłam książkę z powrotem na najdalszą półkę, nie zamierzając sięgać do niej nigdy więcej.


Niespodziewanie wróciła do mnie przy okazji Dnia Matki.

Pani Darling po raz pierwszy usłyszała o Piotrusiu porządkując myśli swoich dzieci. Jest to conocnym zwyczajem każdej dobrej mamy. Kiedy dzieci już usną, przetrząsa ona wtedy ich główki i porządkuje im myśli na rano, przesuwając do właściwych przegródek rozmaite sprawy, które w ciągu dnia zawieruszyły się gdzie indziej. Gdybyś mógł wtedy nie spać (ale, oczywiście, nie możesz), zobaczyłbyś jak robi to twoja mama, i bardzo by cię zaciekawiło przyglądanie się jej pracy. Wygląda to zupełnie jak porządkowanie szuflad. Przypuszczam, że zobaczyłbyś ją na klęczkach, marudzącą śmiesznie nad jakąś cząstką zawartości twojej głowy  i zastanawiającą się, gdzie, na Boga, mogłeś to znaleźć. Robi przy tym odkrycia milutkie i mniej miłe, jedno potrafi przytulić do policzka, jakby to był mały kotek, a inne ukrywa pospiesznie. A kiedy wstajesz rano, wszystkie psoty i brzydkie myśli, które miałeś idąc do łóżka, są już zwinięte w jak najmniejszy węzełek i wtłoczone na samo dno twojego umysłu. A na wierzchu leżą pięknie przewietrzone twoje najładniejsze myśli, gotowe do użytku.

Nie przypominam sobie, abym – gdy czytałam „Piotrusia Pana” w dzieciństwie – obdarzyła panią Darling czymś więcej niż zdawkowym rzutem oka. Tym razem dostrzegłam ją już od pierwszego zdania i zdumiałam się jak wiele mam z nią wspólnego.

Wszystkie dzieci – poza jednym – dorastają. Szybko dowiadują się, że będą kiedyś dorosłe, a Wendy dowiedziała się o tym tak:
Kiedy miała dwa lata, bawiła się pewnego dnia w ogrodzie: zerwała kwiatek i pobiegła z nim do swojej mamy. Przypuszczam, że musiała wyglądać zachwycająco, bo pani Darling położyła rękę na sercu i zawołała:
- Ach, dlaczego nie możesz pozostać taka na zawsze?!

Kiedy patrzę na śpiącego Młodszego, mam ochotę wykrzyknąć to samo.

Doskonale też rozumiem, dlaczego pani Darling postanowiła zostawić sobie w kąciku ust jeden pocałunek, którego nie mogły otrzymać ani jej dzieci, ani pan Darling. „Wendy przypuszczała, że może Napoleon otrzymałby ten pocałunek, ale widzę go jak próbuje, a potem odchodzi wściekły i trzaska drzwiami.

Przeraża mnie sama myśl o tym, że mogłabym poczuć to samo, co pani Darling wówczas, gdy któregoś piątkowego wieczoru zastała łóżeczka dzieci puste, a okno otwarte. Mam przy tym ochotę narzekać razem z narratorem na bezmyślność i okrucieństwo Wendy, Janka i Michała, ale wiem też, że prawem dzieci jest być absolutnie pewnym, że ojciec i matka zawsze będą trzymali okno otwarte, tak aby można było przyfrunąć do domu z powrotem, zaś obowiązkiem rodziców jest sprawienie, by ich dzieci nigdy owej pewności nie utraciły.

Odlatujemy zwykle, jakbyśmy byli stworzeniami zupełnie bez serca (którymi dzieci zresztą są), a potem, gdy samolubnie spędziliśmy czas i poczuliśmy potrzebę opieki, powracamy wspaniałomyślnie i wierzymy, że zostaniemy wynagrodzeni zamiast otrzymać tęgie baty.

źródło zdjęcia

Może i James Barrie, jak można wyczytać w jego biografiach, miał poważny problem z relacją z własną matką. Może i – jak twierdzi Piers Dudgeon w swojej dopiero co wydanej książce („The Real Peter Pan: The Tragic Life of Michael Llewelyn Davies”) – sam zrujnował życie jednemu z dzieci, którymi się opiekował. Mały Michael Llewelyn Dawies, tak uroczy jako mały Piotruś Pan, musiał młodo umrzeć, by nigdy nie dorosnąć.
Może. Ale nie interesuje mnie to. Zamiast tego z fascynacją odkrywam, że J.M.Barrie wiedział o matkach więcej niż niejeden współczesny mężczyzna, nowoczesny mąż i ojciec.



Pani Darling podeszła do okna, bo obecnie czujnie pilnowała Wendy. Powiedziała Piotrusiowi, że usynowiła wszystkich pozostałych chłopców i chciałaby go też usynowić.
- Czy posłałaby mnie pani do szkoły? – zapytał chytrze.
- Tak.
- A potem do biura?
- Tak przypuszczam.
- I szybko stałbym się dorosłym mężczyzną?
- Bardzo szybko.
- Nie chcę iść do szkoły i uczyć się uroczystych rzeczy! – powiedział do niej z uniesieniem. – Nie chcę być mężczyzną. O, matko Wendy, nie chcę budzić się i czuć, że mam brodę!

Zdumiewające jak szybko przechodzimy od zaciskania powiek po to, by jak najdłużej zachować pod nimi obraz naszych malutkich synków, do otwierania im drzwi prowadzących do szerokiego świata.
Nasi mali chłopcy, pozornie coraz bardziej dorośli i bawiący się w coraz bardziej męskie zabawy, cały czas potrzebują nas jednak tak samo mocno.

Potem wszyscy upadli na kolana i wyciągające ręce zawołali:
- Och, Wendy damo, bądź naszą matką!
- Czy powinnam? – zapytała Wendy rozpromieniona. – Oczywiście to bardzo zachwycające, ale jestem przecież tylko małą dziewczynką. Nie mam wiele wprawy.
- To nie ma znaczenia – powiedział Piotruś, jak gdyby on był jedyną obecną tu osobą, która wie wszystko w tej sprawie, chociaż w rzeczywistości wiedział najmniej. – Potrzebujemy miłej, pełnej macierzyńskich uczuć osoby.”

Potrzebują nas i naszej miłości między innymi po to, by sami mogli w przyszłości poczuć i odkryć szczęście płynące z najprostszych codziennych sytuacji.

Ach, staruszko – powiedział na uboczu Piotruś do Wendy, grzejąc się przy ogniu i przyglądając się jej, gdy odwracała cerowaną skarpetkę – nie ma nic przyjemniejszego niż taki wieczór z tobą, kiedy ma się już za sobą trudy dnia i można odpocząć przy kominku mając blisko siebie te maleństwa.”

I choć na co dzień prycham i warczę, gdy tylko ktokolwiek wpada na pomysł podetknięcia mi skarpetki do zacerowania (od dawna nikt się nie odważył), a w tyle głowy nadal mam irytację, którą czułam czytając o Wendy („Gdy siadała obok koszyka pełnego ich skarpetek, z których każda miała dziurę na pięcie, unosiła zwykle w górę ręce i wołała: - O mili moi, jestem pewna, że powinno się zazdrościć starym pannom! A gdy wołała tak, twarz jej promieniała”), to jednak nie mogę pozbyć się wrażenia, że James Matthew Barrie napisał naprawdę dobrą książkę. Nie tylko dla dzieci.
A gdy to napisałam, twarz mi promieniała. 

J.M.Barrie „Piotruś Pan”, przełożył Maciej Słomczyński, ilustrował Jerzy Srokowski. Nasza Księgarnia, Warszawa 1958.

31 komentarzy:

  1. "- Ach, dlaczego nie możesz pozostać taka(i) na zawsze?!”. Ja nie mam ochoty, ja wykrzykuję, niby żartem, ale z każdym tygodniem z coraz większym przerażeniem. I to zaciskanie powiek ... Do końca życia będę nosił na oku obraz Młodszego, wysiadającego z auta i biegnącego w za dużym stroju na trening. I tak mi przyszło do głowy, że kiedyś tak pobiegnie w dorosłe życie i ... Ech! Kończę, bo Ci się tu jeszcze poryczę :P
    PS. I Starszy otoczony u Dziadków kotem i psem, z bułeczką w ręku. I ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja dziś byłam na przedszkolnym festynie z okazji Dnia Mamy. W zasadzie nie lubię takich imprez, ale gdy sobie pomyślałam, że to już ostatni raz oglądam przedszkolne występy Młodszego, zrobiło mi się strasznie szkoda. Szkoda zresztą każdego dnia i większości chwil. Dobrze chociaż, że zdajemy sobie z tego sprawę - może dzięki temu uda się nam lepiej wykorzystać ten czas?

      Usuń
  2. Sądziłem początkowo, że ta powolność narracji to wina przekładu Słomczyńskiego, choć gdy byłem mały nie zwracałem na to uwagi bo skoncentrowany byłem na walce Piotrusia i kapitana Haka :-), tak że zainwestowałem jeszcze w wydanie z ilustracjami Ingpena i w tłumaczeniu Rusinka ale znaczącej zmiany nie zauważyłem. Za to odkryłem to samo co Ty, że książka Barrie'go jest w takim samym stopniu książką dla dorosłych jak dla dzieci, jeśli nie większym. Płynie z niej zasadnicza nauka, z której prawdziwości zdaje się sprawę po latach, że w dorosłych mężczyznach zawsze pozostaje coś z małych chłopców, a w małych dziewczynkach jest coś z dorosłych kobiet.
    Z tego wszystkiego chyba się jeszcze szarpnę na tak zachwalany przekład Polkowskiego, ciekaw jestem czy on wprowadził nową jakość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętam Twój wpis i to że porównywałeś przekłady. Ja aż tak zdeterminowana nie jestem, a już Polkowskiego zupełnie nie jestem ciekawa. Zraziłam się do niego bardzo po "Władcy pierścieni".
      "Piotruś Pan" funkcjonuje, zdaje się, na dwóch płaszczyznach. Moi synowie naprawdę całkiem dobrze bawili się podczas lektury, podobnie jak i ja przed laty. A że teraz to co śmieszyło wówczas rozczarowało? Naprawdę źle byłoby, gdybyśmy nie dostali w zamian niczego innego, jak jednak widać, jest w czym wybierać.
      I strasznie niepoprawną genderowo rzecz napisałeś:P

      Usuń
    2. Ja także kiedyś lubiłem Piotrusia, nie zdając sobie sprawy z tego, jak wielkim był seksistą :-) Też miałem wydanie z ilustracjami Srokowskiego tylko nie aż tak stare :-) Mojemu synowi, zdaje się "Piotruś..." podoba się znacznie mniej i mówiąc szczerze wcale mu się nie dziwię. Za ostrzeżenie przez Polkowskim dziękuję - wygląda na to, że padłbym ofiarą wydawniczego marketingu :-).

      Usuń
    3. Co do Polkowskiego: najpierw małe sprostowanie. Pisząc "Władca pierścieni", miałam na myśli "Hobbita" (wiem, ze to skomplikowane, ale moje dzieci, wychowane na komputerowych grach i ludzikach Lego, zrobiły mi wodę z mózgu). Nie wiem jednak czy moje ostrzeżenie należy traktować jako miarodajne - to tylko jedna książka, a że parę razy usypiałam w czasie lektury? Cóż, może byłam zmęczona:) Własnoręcznie kupiłam zresztą "Wyspę skarbów" w jego tłumaczeniu, m.in. po to, aby sprawdzić czy znów spotka mnie rozczarowanie (to jedna z moich ulubionych lektur w dzieciństwie), ale jakoś się dotąd nie udało jej przeczytać.
      Po przeprowadzce odkryłam więcej takich staroci:) Znalazłam też - gdy mówimy o ilustracjach Srokowskiego - równie stare wydanie "Gałązki z drzewa słońca" Ficowskiego. Tamte ilustracje to dopiero są cudne!
      A seksista z Piotrusia straszny! Gdy czytałam tę książkę dzieciom, na początku opatrywałam co soczystsze fragmenty sarkastycznymi komentarzami. Pod koniec jednak nieco ucichłam. Widać taka ze mnie feministka jak...:P

      Usuń
    4. Mnie Srokowski kojarzy się przede wszystkim z "Królem Maciusiem..." i "W pustyni i puszczy" - to pewnie jakiś zbieg okoliczności ale obie książki dzisiaj są bardzo niepoprawne politycznie. Ficowski dla mnie pozostanie pewnie już na zawsze autorem słów do przeboju Maryli Rodowicz "Jadą wozy kolorowe...", który śpiewałem wychodząc z przedszkola i bujając się na barierkach, która miały zapobiegać wybiegnięciu na ulicę :-). Staram się nie komentować czytanych dziecku książek - moje glosy co najwyżej dotyczą wyjaśnień odnoszących się do takich archaizmów jak flaszka, atrament, stalówka czy obsadka :-), chyba że mój słuchacz domaga się jakiś bardziej zasadniczych objaśnień i nie godzi się z logiką narracji :-).

      Usuń
    5. Też optuję za zbiegiem okoliczności:) Król Maciuś niepoprawny? Czemuż to? Czytałam tę książkę tylko jako dziecko i nie wzbudziła wówczas mojego entuzjazmu, toteż nie wróciłam do niej razem z dziećmi.
      Mi Ficowski kojarzy się - właśnie dzięki "Gałązce" - wyłącznie z cygańskimi baśniami. Nie wyzwoliły one jednak we mnie takiego luzu jaki stał się Twoim udziałem w dzieciństwie:) Bujanie się na barierkach?! Grzeczne dziewczynki tego nie robią:P
      Komentowania też zazwyczaj nie stosuję (poza objaśnieniem znaczenia różnych słów, niekoniecznie archaicznych), ale tu naprawdę nie mogłam się powstrzymać;)

      Usuń
    6. To pewnie już nie pamiętasz, że u Korczaka nie dość, że występują Murzyni, to jeszcze na domiar złego są ludożercami.
      Ja zapamiętałem "Króla Maciusia" przede wszystkim jako książkę bardzo smutną, i z tego powodu nigdy do niej w dzieciństwie już nie wracałem. Czytałem ją dziecku jakiś czas temu w ramach "pokoleniowej zmiany sztafet" i dopiero wówczas zwróciłem uwagę na takie "kwiatki" ale to i tak jeszcze nic w porównaniu z tym, że w "Królu Maciusiu..." chłopaki wódkę piją. To tak naprawdę książka objaśniająca dzieciom świat dorosłych, zupełnie odrębny, w którym stoją na z góry przegranej pozycji.

      Usuń
    7. Nie pamiętam ani trochę. Ani Murzynów, ani wódki;) Ale nie wiem czy będę chciała robić powtórkę, raczej prędzej sięgnę po "Kajtusia Czarodzieja", który kojarzy mi się lepiej (choć też nic nie pamiętam).
      To niesamowite jak w miarę upływu lat zmienia się nasza percepcja. Niby to oczywiste, ale ja za każdym razem się dziwię:)

      Usuń
    8. Mnie czytanie dziecku szło słabo, tak że przeczytałem tylko w końcu dla samego siebie. Kajtusia nie kojarzę, pamiętam za to, że podobało mi się "Bankructwo małego Dżeka" ale to dla trochę starszych dzieci. Mnie z kolei w jeszcze większym stopniu niż różnica w percepcji zaskakuje to, że w gruncie rzeczy wysokiej klasy literatura dla dzieci okazuje się ponadczasowa, bo to przecież wcale nie jest takie oczywiste.

      Usuń
    9. Niestety, moja znajomość dzieł Korczaka nie wykracza poza dwa tytuły. O, przepraszam, było jeszcze "Jak kochać dziecko", ale to już inna bajka. Od paru lat przymierzam się do "Józków, Jaśków i Franków", ale coś słabo mi idzie.
      Pewnie że nie jest oczywiste, bo ponadczasowa jest tylko dobra literatura dla dzieci, a o taką nie tak łatwo. Strasznie mi swoją drogą żal tych wszystkich, którzy uważają, że są już "za dorośli" na książki dla dzieci. Nie wiedzą ile tracą!

      Usuń
    10. W szkole usiłowałem przeczytać "Dziecko salonów" ale to było usiłowanie nieudolne aczkolwiek w zamiarze bezpośrednim. Z tą ponadczasowością chodzi mi o to, że o ile książki dla dzieci trzymają się nieźle to nie da się tego powiedzieć o literaturze dla młodzieży, w znacznie większym stopniu widać na niej ślad czasu.

      Usuń
    11. Chyba wiele zależy od tego do czego i co przymierzyć. Jeśli chodzi o taką np. Konopnicką czy Kownacką, to ślad czasu widać równie mocno. Że nie wspomnę o nieszczęsnej "Oto jest Kasia", która nadal niestety jest lekturą tu i ówdzie. Z literatury dla młodzieży broni się jednak przecież Niziurski, Ożogowska (Starszy - oporny gdy idzie o samodzielne czytanie - wciągnął "nosem" "Chłopaka na opak") i pewnie jeszcze parę innych nazwisk, które akurat teraz nie przychodzą mi do głowy.

      Usuń
    12. Pewnie wszystko zależy od wieku czytelnika :-) Mimo, że na Niziurskim się wychowałem, to jednak z jego powtórkami jest u mnie różnie, Nienacki okazał się totalna klapą. Bardzo lubiłem Ożogowskiej "Ucho od śledzia" ale na powtórkę nie odważyłem się, spróbowałem za to "Chłopaka i dziewczynę czyli..." ale bez fajerwerków mimo że serial bardzo mi się podobał.

      Usuń
    13. Wiek ma znaczenie, jasne, ale mówimy tu o ponadczasowości. Niziurskiego faktycznie niewiele powtórzyłam, ale niech będzie że połowa jego książek jest nadal ok (to jednak płodny autor był), to i tak super.
      I przypomniały mi się dalsze broniące się nazwiska: Chądzyńska, Nowacka.
      PS. Osobiście znam jednego dziesięciolatka, który przeczytał właśnie wszystkie przygody Pana Samochodzika i stał się jego fanem:)

      Usuń
    14. W tym wieku też byłem fanem Pana Samochodzika i Tomka (tego od Szklarskiego). Dzisiaj mogę się tylko uśmiechnąć i cieszyć, że z tego wyrosłem :-)

      Usuń
    15. Oj tam od razu cieszyć. A gdzie zew przygody i wiatr we włosach?;) Tomka też się boję. Pacholęciem będąc czytałam namiętnie, wszystkie części, ale przeczucie mówi mi, że to nie jest coś, co może spodobać mi się i dzisiaj. Starszemu nawet nie próbuję proponować.

      Usuń
    16. Nie bądź taka! :-) Dla dziesięciolatka Tomki mogą być ok. Bardziej od Tomków podobała mi się trylogia Szklarskich "Orle pióra", zwłaszcza pierwsza część. A jak tam Verne?

      Usuń
    17. I teraz nie wiem czy problem w przygodzie, czy we włosach:P "Orle pióra" czytałam, ale zabij, a niczego sobie nie przypomnę.
      Do Verne'a się dopiero przymierzam (też lubiłam. Ale lubiłam też Centkiewiczów, a teraz podobno nie wypada). Mój mąż natomiast odświeża sobie regularnie i bardzo sobie chwali. Tyle że opracował sobie system zapadania w poobiednią drzemkę przy lekturze: na zmianę bierze "Dzikowy skarb" Bunscha i "Tajemniczą wyspę" Verne'a. Twierdzi, że nic nie usypia go lepiej niż te książki!:P

      Usuń
    18. Drzemka przy "Dzikowym skarbie"?! - skandal! Znieczulica!

      Usuń
    19. Żadna znieczulica, on zasypia z sentymentu:P

      Usuń
  3. Przeczytałam rok temu poleconą przez Marlowa i ze zdziwieniem (czytałam po raz pierwszy) stwierdziłam, że to książka nie koniecznie dla dzieci, a przynajmniej nie tylko dla dzieci. Może wielkość dobrych książek dla dzieci polega na tym, że mogą je czytać także dorośli i nie dość, że czytać, to jeszcze odnajdywać w nich mądrość, której nie dostrzegali będąc młodymi czytelnikami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dalej jak przedwczoraj koleżanka z pracy narzekała, że syn zmusza ją do przeczytania jakiejś jego książki, a to przecież "nie jej poziom lektury". Najpierw chciałam ją usilnie przekonywać, że poziom jak najbardziej zarówno jej, jak i jej syna, ale potem dałam sobie spokój. Chyba jeszcze nie dorosła do takich lektur:)
      I ileż to książek nie przeczytalibyśmy (z wielką stratą dla nas), gdyby ktoś z zaprzyjaźnionego bloga jej nie polecił!

      Usuń
    2. Momarto, jak przeczytałam o Twojej koleżance z pracy, to przyszło mi od razu do głowy zdanie z quizu, który ostatnio wpadł mi w oczy, a które to zdanie pochodzi z książki, ... a może sama zgadniesz? Link do quizu ( http://www.buzzfeed.com/alexalvarez/old-enough-for-fairy-tales-again?bffbbooks&utm_term=4ldqpgr#.xtbJX3q9Y). A tu zdanie:

      "But some day you will be old enough to start reading fairy tales again" - piękne!

      Usuń
    3. Piękne, istotnie:) Quiz zrobiłam (5 trafień), ale pochodzenia tego zdania nie odgadłam (choć czytałam tę książkę nie tak dawno, bo zaledwie jakieś 1,5 roku temu).
      Byłam w niedzielę na spotkaniu z Tomaszem Szwedem ("Klinika małych zwierząt w Leśnej Górce"). Powiedział mi, że ma dobry kontakt z dziećmi, bo już się odpowiednio mocno zestarzał. Coś w tym jest!:)

      Usuń
  4. Ten wpis jest bardzo ... wzruszający! Naprawdę!!!
    Ja mam do "Piotrusia Pana" sentyment wielki, gdyż ponieważ jak byłam całkiem nieduża, posiadałam płytę (nie, nie DVD, ani nawet CD) ze słuchowiskiem, którą to płytę namiętnie katowałam na adapterze codziennie przed zaśnięciem :) Pewnie na panią Darling nie zwracałam wtedy uwagi, ale zakupiłam niedawno wydanie w przekładzie M. Rusinka i zamierzam przeczytać "po dorosłemu". Pięknie napisałaś!
    A o pani Darling i jej całuskach napisała Małgorzata Musierowicz w swojej książce książkofilsko-kulinarnej "Całuski pani Darling", które w jej wersji są słodko-gorzkimi ciasteczkami czekoladowymi, które to własnoręcznie robiłam, i jadłam, i są naprawdę pyszne, choć niepozorne. Jakbyś reflektowała, mogę podać przepis :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa:) Dziś potrzebne są mi bardziej niż kiedy indziej, bowiem chwilowo (na gruncie zawodowym) robię za potwora, który się czepia i w ogóle nie ma żadnych ludzkich uczuć. Jak mówi ci to kilkudziesięcioosobowa grupa, to naprawdę można zwątpić. Cieszę się więc, że ktokolwiek dostrzega we mnie jakieś lepsze strony:P
      Słuchowisko "Piotruś Pan" było - na tyle, na ile pamiętam - zupełnie inne niż książka. Skupiało się zdecydowanie na akcji i może też dlatego zapamiętałam tę książkę właśnie tak?
      "Całusków pani Darling" nigdy nie czytałam, ale jeśli zachwalasz te ciastka, to pewnie, że proszę o przepis!:)

      Usuń
  5. Bardzo proszę :)

    3/4 100g tabliczki czekolady gorzkiej roztopić. W mikserze ubić 1/2 kostki masła, 1/2 szklanki cukru i 1 jajko. Potem dodać przestudzoną czekoladę, szczyptę soli, 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia i 2 szklanki mąki. Wymieszać łyżką i wyłożyć na stolnicę. Wyrobić na gładko. Jak już będzie zwarte, utoczyć kulę, zawinąć w folię i na godzinę do lodówki. Potem rozwałkować na grubość ok. 1/2 centymetra i wycinać serduszka. Piec ok. 20 minut w 120 stopniach.
    Nie jest aż tak skomplikowane, jak się wydaje, a robi się prościej niż pisze ;)
    Smacznego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, "Całuski pani Darling" jakbyś gdzieś trafiła, to polecam ;)

      Usuń
    2. Dzięki, wypróbuję na pewno!:) Akurat jeśli chodzi o słodkości, żaden przepis mnie nie przeraża. Nie takie ciasta i ciasteczka się już robiło!:P
      Rozejrzę się w takim razie za "Całuskami" w bibliotece. Ale to dopiero wtedy, gdy odzyskam zdolność do robienia czegokolwiek innego poza pracą:(

      Usuń