O wszystkim
można napisać to samo, ale nie tak samo.
Jeśli
tragicznie zginie ktoś znany, Polska Agencja Prasowa poinformuje o tym w
zwięzłej notce, zawierającej kilka niezbędnych danych. Prasa codzienna poświęci
tej osobie szpaltę lub nawet całą stronę (gdy będzie to ktoś naprawdę znany),
na której znajdzie się parę gustownych zdjęć, garść wspomnień, może jakaś
anegdota. Brukowce natomiast na pewno spróbują zdobyć zdjęcia z miejsca
tragedii, a na pierwszej stronie wytłuszczą efektowny tytuł, zdobny w dramatyczne
przymiotniki.
Dokładnie
tak samo jest z tym, co rozumie się przez lektury szkolne.
Kiedy
byłam pilną uczennicą szkoły podstawowej, oczywistym było, że jeśli chodzi o
mity greckie jedyną możliwą lekturą jest „Mitologia” Jana Parandowskiego.
Przeczytałam; wrażeń dziś nie pamiętam, ale musiały być pozytywne, skoro moja
podręczna biblioteczka mniej więcej w tym czasie wzbogaciła się o szereg
książek dotyczących kultury starożytnej Grecji i Rzymu. Pamiętam też jak
ślęczałam nad którymś z tomów Encyklopedii powszechnej PWN, usiłując nauczyć
się greckiego alfabetu.
Kiedy
urodziłam własne dzieci i podrosły one na tyle, że można było uraczyć je
krwistymi mitycznymi historiami, odkryłam, że na rynku obrodziło
w przeznaczone dla młodych czytelników książki o tej tematyce.
Użyty
w nich klucz do trafienia do dziecięcych serc jest różny.
Jedni, jak Katarzyna
Marciniak, historyczka literatury i filolożka klasyczna, idą w formę raczej
baśniową, niestety nie wolną od dydaktyki. W wydanej przez Naszą Księgarnię
„Mojej pierwszej mitologii” autorka snuje opowieści raczej dla młodszych czytelników. Fragmenty
drastyczne pomija lub bagatelizuje (te, których pominąć się nie da), dokłada osadzone w wątku opowieści snute przez tatów orłów lub babcie mrówki, a na koniec
łopatologicznie tłumaczy pochodzenie i sposób użycia niektórych zwrotów
językowych („marsowa mina”, „strzała Amora”, „otworzyć puszkę Pandory”). Gdy
dodać do tego słodziutkie i wolne od nagości (a fuj!) ilustracje Marty
Kurczewskiej, otrzymamy pozycję w sam raz dla przedszkolnych starszaków.
Na początek chyba jak
znalazł. Mi jednak coś nie pasuje. Moim dzieciom chyba też nie, bo po kilku
rozdziałach odmówiły dalszej lektury (a było to rok temu, gdy Młodszy
rozpoczynał edukację w przedszkolnej zerówce).
Zupełnie inaczej mity w
wersji dla dzieci widział Dimiter Inkiow, piszący po niemiecku Bułgar,
obdarzony niesamowitym poczuciem humoru (próbka tutaj). Niby różnica jest
niewielka – i w przypadku Marciniak, i w przypadku Inkiowa nie ma mowy o
epatowaniu przemocą, a używany język jest raczej prosty – jednak ich
książki diametralnie się różnią. Być może dlatego, że Marciniak pisze jak ktoś,
kto nauczył się wszystkiego, co powinno się wiedzieć o pisaniu książek dla
dzieci i teraz próbuje zastosować tę wiedzę w praktyce. Inkiow zaś jak ktoś, kto opowiedział już tysiącu dzieciom tysiące
historii.
A że przy okazji
ilustracje Wilfrieda Gebharda nie drażnią czytającego dorosłego,
to tylko tym lepiej.
Jest
jeszcze Grzegorz Kasdepke, o którego dziele nie napiszę jednak niczego, bowiem
nie mam go akurat pod ręką, a kompletnie nie pamiętam wrażeń z lektury sprzed
ponad dwóch lat.
Gdyby
jednak moje dzieci chciały przeczytać coś jeszcze innego, mogłyby sięgnąć po
prastary (w każdym razie z ich punktu widzenia) egzemplarz książki Jadwigi
Żylińskiej „Oto minojska baśń Krety”. Byłabym zadowolona, bo bardzo lubię ilustracje
Elżbiety Gaudasińskiej, a poza tym mogłabym pochwalić się przed nimi taką oto,
umieszczoną w książce, dedykacją (patrz w lewo).
Przede
wszystkim jednak, tak samo jak po przeczytaniu książek Parandowskiego,
Marciniak i Inkiowa, dzieciaki dowiedziałyby się skąd wzięły się te wszystkie
historie, dlaczego losy poszczególnych bohaterów potoczyły się tak a nie
inaczej, z czego wynikały ich wybory i czym były podyktowane. W ich głowach
powstałaby w miarę spójna i logiczna wizja starogreckiego świata, dzięki której w przyszłości łatwiej byłoby zrozumieć im świat współczesny.
Wyobrażenie
o tym, że tego rodzaju wiedza jest w ogóle dzieciom potrzebna, mogło powstać
chyba tylko w głowie takiego mamuciego rodzica jak ja.
W
miniony piątek Starszy, na którego półkach stoją wszystkie wyżej wymienione
książki, na półkach rodziców zaś jeszcze kilka innych (wszystkie poświęcone
mitologii greckiej i rzymskiej), przyniósł do domu takie coś.
„Wypożyczyłem
ze szkolnej biblioteki” – oznajmił, gdy zapytałam, skąd to wytrzasnął.
Pomijając
już to, że dzieło jest anonimowe (jedyna informacja w tym zakresie brzmi:
„skład tekstu Studio Wydawnictwa Sara”) i że opatrzone jest wstrząsającymi
ilustracjami (tu akurat autor jest znany: Jakub Kuźma), w środku jest niczym w
„Fakcie”. Nieważne dlaczego i nieważne co dalej, ważne że krwiście i dramatycznie.
Z szeregu historii wybrano te najpopularniejsze i najbardziej nośne (o Dedalu i
Ikarze, Minotaurze), opowiadając je w sposób niezwykle emocjonalny, z użyciem
szeregu niosących spory ładunek dramatyzmu przymiotników.
„Bestia
nie żyje! Ma na co zasłużyła!” – bez trudu mogę sobie wyobrazić wielkie litery
na pierwszej stronie brukowca.
„Minotaur nieprzytomny runął na ziemię.
Tezeusz podszedł do niego z mieczem uniesionym do góry i z całej siły wbił go w
serce bestii. Potwór zawył okropnie. Jego oczy zaczęły mętnieć, by po chwili
zgasnąć zupełnie. Nie żył”. – tak mogłaby brzmieć relacja z przebiegu
zdarzeń w kreteńskim labiryncie, opatrzona zdjęciem minotaurzego ścierwa. Skąd
labirynt i w nim Minotaur, dlaczego musiał zginąć – a kogo to obchodzi? Ważna
jest akcja, krew i liczba sprzedanych egzemplarzy. Do bibliotek szkolnych nada
się jak znalazł.
Nie
wiem dlaczego jeszcze trzydzieści lat temu jedenastolatkowie byli uznawani za
właściwych adresatów książek Parandowskiego i Żylińskiej, a dziś przerabianie
mitologii greckiej ogranicza się do zamieszczonego w podręczniku wyboru co
łatwiej strawniejszych fragmentów ich książek. Nie mam pojęcia jak to możliwe, że polonista sugeruje uzupełnienie tej lektury czymś,
co w ogóle nie powinno nigdy stanąć na półce z literaturą.
Co
gorsza, nie wiem także dlaczego mój własny syn, karmiony od niemowlęctwa literaturą
piękną, idzie na łatwiznę, nie próbując nawet zmierzyć się z poważniejszą prozą.
Czuję
jednak, że nie urodzi się z tego nic dobrego. Poza dobrymi perspektywami dla właścicieli brukowców.
Jan Parandowski
„Mitologia”. „Czytelnik”, Warszawa 1979.
Jadwiga Żylińska „Oto
minojska baśń Krety”, ilustracje Elżbieta Gaudasińska. Krajowa Agencja
Wydawnicza, Warszawa 1986.
Katarzyna Marciniak
„Moja pierwsza mitologia”, ilustrowała Marta Kurczewska. „Nasza Księgarnia”,
Warszawa 2013.
Dimiter Inkiow "Najpiękniejsze mity greckie", ilustrował Wilfried Gebhard, tłumaczyła Alicja Lehrke. Media Rodzina, Poznań.
Dimiter Inkiow "Najpiękniejsze mity greckie", ilustrował Wilfried Gebhard, tłumaczyła Alicja Lehrke. Media Rodzina, Poznań.
„Mity greckie”.
Wydawnictwo SARA, Warszawa 2004.
Moje pierwsze spotkanie z mitami greckimi to była seria książeczek Jadwigi Żylińskiej wydana przez KAW z ilustracjami nawiązującymi do stylistyki greckiego malarstwa figuralnego, z mitami o Achillesie, Herkulesie, Tezeuszu, Dedalu i Wyprawie po złote runo. Pamiętam je bo biegałem od kiosku do kiosku w poszukiwaniu kolejnej tomiku. Z Parandowskim chyba się trochę rozminąłem, w każdym razie jakoś nie wrył mi się w pamięć, ale znajomość z wariantem mitów w opracowaniu Żylińskiej okazała się wystarczająca bo w liceum już przerzuciłem się na Gravesa a to już naprawdę poważna sprawa :-)
OdpowiedzUsuńTa seria książeczek, o której piszesz jest nieco starsza. Moja książka jest właśnie zbiorczym wydaniem tych opowieści. Najwyraźniej KAW uznało, że szkoda męczyć dzieci bieganiem od kiosku do kiosku a zamiast tego trzeba zaoferować im wszystko mający zbiór:)
UsuńParandowskiego przejrzałam teraz pobieżnie - szczerze powiedziawszy, wydaje mi się nieco ciężkawy, ale może trzeba się wczytać. W każdym razie u mnie Parandowski w połączeniu z Krawczukiem (moja piąta klasa zbiegła się jakoś w czasie z jego telewizyjnymi pogadankami na temat antyku) sprawili, że sięgnęłam po wiele innych pozycji dotyczących starożytności. Także i po Gravesa (gdzieś mi wcięło mój ceramowski egzemplarz, wrr!).
Trzeba wziąć pod uwagę, że jednak, jakby nie patrzeć Mitologia pisana była prawie 100 lat temu a i edukacja miała ugruntowany klasyczny trzon, każdy wówczas gimnazjalista wiedział, co to takiego Arma virumque cano, Troiae qui primus ab oris... :-)
UsuńGraves to już zdecydowanie dla zaawansowanych i to w wieku licealnym, dzisiaj pewnie bez problemu znajdziesz na allegro. I pomyśleć, że kiedyś Ceram był nie do zdobycia... :-)
Daj spokój, kto dziś czyta Wergiliusza? (akurat "Eneidę" mam na półce, w odróżnieniu od Gravesa:P)
UsuńKierunek, w którym obecnie zmierza edukacja, zdecydowanie mnie przygnębia. Ugruntowany klasyczny trzon? Daj spokój. Ciemność widzę, ciemność!
Wreszcie ktoś mnie rozumie :-), a po reprymendzie jaką otrzymałem od Tarniny już myślałem, że coś ze mną jest nie tak :-)
UsuńCieszę się niezmiernie, że Ty się cieszysz, choć kompletnie nie mam pojęcia o co chodzi. Ostatnio moje życie wirtualne nie istnieje. Z realnym też jest zresztą słabo, toteż wybacz, ale nie wiem dlaczego dostałeś reprymendę. Jeśli będziesz jednak dawał odpowiednie znaki, postaram się wspierać Cię kiedy trzeba;)
UsuńDostało mi się za ciągłe marudzenie :-) - tym razem poszło o to, że byłem zdegustowany, że pojęcie "pokolenie Kolumbów" jest zagadką dla ludzi po maturze.
UsuńNo widzisz, znak czytelny, więc mogę (szczerze) stwierdzić, że jestem zdegustowana razem z Tobą. Choć wcale nie zdziwiona. Widziałam zresztą w blogrollu, że napisałeś o książce Bratnego i nawet obiecałam sobie zajrzeć do Ciebie w wolnej chwili. Niestety, wolna chwila dotąd nie przybyła:(
UsuńSprowokował mnie reportaż, w którym ktoś postulował powrót "Kolumbów" do szkoły patrząc na książkę tylko przez pryzmat scen z powstania, zapominając że to tylko 1/3 książki.
UsuńReportażu też nie czytałam... A książkę strasznie dawno temu; prawie nic nie pamiętam:(
UsuńTego akurat nie trzeba było czytać - to był materiał na który trafiłem przypadkiem na jakimś kanale TV, i to jeszcze z udziałem kogoś z Muzeum Powstania Warszawskiego.
UsuńTo jestem w pełni usprawiedliwiona - telewizji nie używam w ogóle (pomijając konieczność znoszenia dzieci oglądających niekiedy jakieś głupawe bajki i męża, namiętnie wpatrującego się we wszelkie programy kulinarne). Muzeum Powstania Warszawskiego też mnie jakoś nie pociąga...
UsuńCiebie nie ale chłopakom na pewno by się spodobało :-)
UsuńW to nie wątpię. Dopóki jednak mam jakiś wpływ na to dokąd chodzą, na pewno ich tam nie skieruję. Moja wizja świata i wizja twórców tego muzeum są ze sobą całkowicie niekompatybilne.
UsuńZabrzmiało bardzo zasadniczo :-) - nie dostrzegłem w Muzeum wizji świata (i prawdę mówiąc nie wiem o co chodzi), za to nieszablonowy sposób przedstawienia historii, jakby nie patrzeć, lokalnego wydarzenia, które potrafi zainteresować nie tylko dzieci i młodzież z Warszawy.
UsuńChodzi mi ogólnie o pomysł Muzeum jako miejsca dla dzieci. Kompletnie tego nie akceptuję. Teraz nie mam czasu, by wchodzić na stronę Muzeum, ale kiedyś były tam propozycje pt. jak to fajnie, możecie przeżyć to sami i zobaczyć jak to było być małym powstańcem. Nie, nie i jeszcze raz nie.
UsuńFaktycznie dosyć makabryczny pomysł. Na temat strony nie wypowiadam się bo nigdy na niej nie byłem :-) W każdym razie i córce i synowi Muzeum na żywo podobało się :-)
UsuńByliśmy w Warszawie w czasie ferii zimowych i przez chwilę przemknęło mi przez myśl, żeby może jednak... Weszłam na stronę i czym prędzej wyszłam, powziąwszy postanowienie, że nigdy więcej, ani wirtualnie, ani realnie.
UsuńMnie również przeraża poziom niewiedzy, jaki obecnie prezentują ludzie po maturze, a bywa, że i po studiach humanistycznych. Parandowskiego zawsze lubiłam (mam też na półce Markowską, do tej pory nieprzeczytaną, ale jako usprawiedliwienie podaję, że polonista nie polecał tej pani) i do dziś chętnie do niego zaglądam, bo jednak pamięć bywa zawodna. Z pozdrowieniami mamut nr 3 (chyba się Marlow nie obrazi... ;-D)
OdpowiedzUsuńPS. Czytałam kiedyś u Lwa-Starowicza, że musiał przestać operować podczas wykładów pojęciami używanymi w seksuologii od lat, typu kompleks Artemidy itp., bo studenci kompletnie nie rozumieli, o czym mówi. Ciemność widzę, ciemność... ;-(
Jakie ładne zdjęcie rozpoznawcze:) Chociaż ja akurat nie lubię czytać w takiej pozycji.
UsuńLew Starowicz z pewnością mówił prawdę. Ja po zajęciach, które prowadziłam w tym roku dla ludzi w wieku 25-26 lat, doszłam do wniosku, że mój język i ich język to dwa różne języki. Erudycja? Nie słyszałem/am o takiej aplikacji, fajna?
PS. Możemy założyć klub mamutów. Idzie zima, grube futra będą jak znalazł:P
Dziękuję, choć jedynie wygrzebałam je kiedyś w czeluściach sieci. Ale równie dobrze to ja mogłabym na nim być, wszystko się zgadza ;-). Oprócz pozycji, faktycznie niewygodna.
UsuńPrzerażające jest to, że większość tych adeptów wiedzy, słysząc nieznane słowo, nie ma potrzeby sprawdzić jego znaczenia w słowniku, tylko uważa, że to wykładowca/rozmówca powinien mówić prostszym językiem :-(
Klub to znakomity pomysł, porozmawiamy sobie w ulubionym stylu ("Za moich czasów!..."), i jeszcze ciepło będzie... ;-)
Myślę, że to dążenie do upraszczania jest tu kluczowe. Wysiłek? Tylko wtedy, jeśli jest modny (patrz taki na przykład crossfit). Wysiłek intelektualny? Ależ po co się męczyć? Kiedyś równaliśmy w górę, teraz kierunek jest odwrotny. Mnie przeraża natomiast co innego. Moje własne dziecko. Krew z krwi, kość z kości, wychowane w takich a nie innych warunkach, w takim a nie innym otoczeniu. Twór XXI wieku pełną gębą, który na wszelkie próby pokazania innej drogi reaguje zawsze tak samo: pokazaniem tyłka. Już przestałam mu proponować, żeby coś gdzieś sprawdził, bo i tak nie sprawdzi. To zbyt męczące jest przecież. Jak ja się z nim dogadam za parę lat, rety?
UsuńMoże to chwilowe jest? Przychodzi taki czas, że bardziej się patrzy na to, co robią rówieśnicy, a to, co proponują rodzice, idzie w odstawkę. A potem się wraca na znajomą, już wydeptaną ścieżkę. Będzie dobrze :-)
UsuńTaaak. Jak mawia moja ulubienica, Prawdziwa Buka (o, tutaj), prędkość dźwięku to dziwna sprawa. Rodzice coś mówią jak masz 15 lat, a dociera dopiero koło trzydziestki...
UsuńTylko czy ja tego dożyję?:P
Pamiętam, że teksty pt "wykładowca/rozmówca powinien mówić prostszym językiem", bo ktoś tam nic nie rozumiem, trafiały się i za moich studenckich czasów.A był to Uniwersytet Jagielloński ;) I jakoś tak przed 2000 rokiem. Może to więc nie kwestia dzisiejszych czasów, tylko poszczególnych jednostek ludzkich? Chociaż faktem jest, że rozwój technologi rozleniwia. Nawet mnie samej łatwiej jest sięgnąć do netu, niż iść do czytelni.Ważna chyba jednak jest równowaga- uproszczenia też bywają dobre. Ale nie powinny być ważniejsze niż np. rozwój intelektualny :)
UsuńO dzieciach nie wiem zbyt wiele, ale obserwuję je dość często na różnych warsztatach twórczych (wiekowo jest to taki przedział od 3 do 15 lat) i tak sobie myślę, że może z tych "tworów XXI wieku" wyrosną jeszcze ludzie. Nawet odwracający się teraz "tyłkiem". Po prostu liczy się chyba tzw. solidna podstawa. Do niej się wraca, jak się dorośnie. Oczywiście, dorasta się w różnym czasie i niestety nie mogę Ci zagwarantować, że Twój Starszy zrobi to wcześniej niż przed 30ką ;)
U nas połowy wykładowców nikt nie rozumiał, ale to głównie dlatego, że język prawniczy nader często przeradza się w jakąś przerażającą nowomowę, okraszaną niekoniecznie dobrze stosowanymi łacińskimi cytatami:) Poważnie jednak, to wydaje mi się, że problem jest głębszy i wynika z tego jak wygląda polska szkoła. Testomania nie służy dobrze rozwojowi intelektualnemu. Sama właśnie w minionym tygodniu spasowałam i kazałam Starszemu nauczyć się do klasówki przyrody z dokładnie tego czego od niego oczekują. Dwie jedynki z przyrody na razie nam starczą.
UsuńSolidna podstawa, powiadasz? Pytanie tylko jak długo będę w stanie budować ją podprogowo, bo inne metody przestały działać. Na szkołę nie liczę, w każdym razie nie na tę Starszego.
Język prawniczy jest specyficzny, to prawda. Ale ja studiowałam m.in filologię polską ;) Natomiast zgodzę się z Tobą w 100%, że problemem jest szkoła. I to, jak bardzo źle się tam uczy nie ucząc mądrze. Testy to sobie można rozwiązywać w poczekalni u dentysty ;)
UsuńA może Twój Starszy przechodzi jakiś bunt młodości? ;)
Owszem, wszystko wskazuje na to, że to przyspieszony okres dojrzewania. Mam nadzieję, że jeśli wcześniej się zaczął, to może i wcześniej skończy.
UsuńJeśli chodzi o szkołę, właśnie jestem na etapie zbierania danych w celu zmontowania koalicji przeciwko kilku nauczycielom. Szczerze wątpię w to, czy cokolwiek z tego wyniknie, ale jeśli nie spróbuję, to się nie przekonam.
Trzymam kciuki za koalicję! Ale ja jestem bardzo anty (nauczycielska), co mi zostało po własnej edukacji.
UsuńNa razie zbieramy dane i opracowujemy strategię. Nie mam dyplomatycznego talentu, dlatego nie wiem jak inaczej zagaić rozmowę niż poprzez wykrzyczenie "dlaczego w XXI wieku prowadzi Pani lekcję każąc wybranemu dziecku czytać w klasie na głos rozdział podręcznika, hę?!"
UsuńAle poza tym wierzę, że jest wielu znakomitych nauczycieli, tyle że - jak zwykle w takich przypadkach - jako wychylający się ponad przeciętność nie są zbyt dobrze widziani w środowisku. A już to co dzieje się w małych miejscowościach to zupełna zgroza, w którą nie uwierzyłabym, gdybym regularnie nie widywała reprezentatywnych przykładów (i nie mam na myśli szkoły Starszego, a to co widzę zawodowo).
Cóż... Mój Starszy po raz pierwszy a było to w klasie 5 nie był w stanie przeczytać lektury. Mowa o MITOLOGII Parandowskiego. Pełna zrozumienia (wybacz, ale ja też nie mogłam nigdy przez nią przebrnąć..) podsunęłam mu MITOLOGIĘ wg Grzegorza Kasdepke :-) Test ze znajomości lektury zdał na 5. A teraz właśnie z pokoju moich chłopców dochodzą odgłosy audiobooka - to Dimiter Inkiow usypia ich swymi opowieściami o Minotaurze...;-)
OdpowiedzUsuńMyślę, że do Parandowskiego wrócą za parę lat...
Pamiętam, mówiłaś. Ja Starszemu też wyciągnęłam Parandowskiego, ale całkowicie mnie zignorował. Za mała czcionka i za dużo tekstu na jednej stronie. Mimo wszystko jednak Kasdepke zamiast Parandowskiego wywołuje u mnie wewnętrzny opór. Inkiow to co innego:) Czytaliśmy swego czasu obie części, a teraz też zamierzam kupić audiobooka - od 1 września spędzamy mnóstwo czasu w samochodzie, to co się ma ten czas marnować?:)
UsuńPS. I kompletnie nie mam czasu odpisać na maila. Może po wtorku dam radę...
W każdym razie mam nadzieję, że spotkamy się w sobotę! X Kiermasz Książki Przeczytanej - pamiętasz? ;-) Do zobaczenia i weź... portfel a nie kartę...;-)
UsuńPamiętam, ale to czy się spotkamy nie jest takie oczywiste, niestety. Dzieci ciągle dostarczają mi sobotnich zajęć - jak na razie jedne są na 9.00, a drugie na 10.00. Do 14.00... Może pomogę chociaż posprzątać?:(
UsuńJa tam czytałem Markowską i Milską, a wcześniej Hawthorne'a. Parandowskiego do dziś w reku nie miałem.
OdpowiedzUsuńNatomiast co do ostatniego dzieła, jak wiadomo Sara to moja ulubiona oficyna. Te ilustracje to nie może być Jakub Kuźma, ten człowiek nie jest w stanie narysować nic, co nie miałoby oczek jak postacie z Disneya :D
A widzisz, ja ani Markowskiej (chyba, w każdym razie nie kojarzę), ani Hawthorne'a. Milska nie kojarzy mi się w ogóle z niczym (nie guglowałam).
UsuńMoże oszukali, ale Jakub Kuźma stoi jak byk (nie Minotaur). NIewykluczone jednak, że po prostu nie doceniasz jego kunsztu - ma oczy na każdą okazję, a że Ty ciągle czytasz tylko bajki Disneya, to co się dziwisz?
Markowska i Milska to spółka autorska; zasadniczo pisały dla dorosłych w serii religioznawczej Iskier (takiej czarnej), bo seksu i krwi u nich sporo :) W kwestii kunsztu pana Kuźmy wypowiadałem się wielokrotnie i doprawdy za ładnie te obrazki wyglądają. W oczy na każdą okazję nie wierzę, takiej okulistycznej manierki nie sposób się pozbyć na zawołanie :P
UsuńZapytałam gugla o Markowską i Milską i wypluł mi na pierwszym miejscu Baśnie narodów Związku Radzieckiego. Wokół tej pozycji w sumie też narosło pełno mitów... Ale seksu to tam nijak nie mogę sobie wyobrazić:(
UsuńWybacz, ale jakoś wypowiedzi o panu Kuźmie sobie nie utrwaliłam. A skoro obrazki Ci się podobają, poproś dziecko, niech też Ci takie mity wypożyczy. Wydawnictwo Sara w każdej szkolnej bibliotece!
Ech, nic samodzielności: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/33474/mity-grekow-i-rzymian Chociaż to nowsze wydanie niż moje. A z Milską to raczej Baśnie z dalekich mórz i oceanów znam. O seksie tam faktycznie niedużo.
UsuńU mojego dziecka w szkole raczej Greg się panoszy.
W szkołach równouprawnienie, więc z pewnością poza Gregiem jest i Sara:P
UsuńDziękuję uprzejmemu koledze za podesłanie linka leniwej koleżance. Tak mi coś chodzi po głowie, że jakaś Markowska była wydana w tej potwornej serii "Cała Polska czyta dzieciom" i nie wiem czy nie były to właśnie wspomniane przez Ciebie baśnie. Może zajrzymy, przełamując obrzydzenie, ale skoro już kiedyś popełniłam ten straszny błąd i to kupiłam, to teraz wypada chociaż raz otworzyć:(
Owszem, była wydana, rzeczone Baśnie z mórz i oceanów. U nas szału nie zrobiły, mimo iż słuchaczki miały fazę księżniczkową.
UsuńOj, jak o księżniczkach, to u mnie na pewno nie przejdzie. Kolejny argument aby zwolnić to miejsce na półce. Zbieram się i zbieram, żeby napisać o tej serii i tylko to mnie powstrzymuje przed wyniesieniem jej w całości gdziekolwiek bądź, byle z dala ode mnie.
UsuńZnaczy również o dżinach i rozmaitych Ali-Babach, nie tylko o księżniczkach. U nas jakieś 2/3 tej serii znalazło czytelników i już drugie pokolenie każe sobie czytywać Szejtroczka i Pana Poppera, skąd więc ta niechęć do serii?
UsuńA, jak o dżinach i Ali-Babach, to rokuje:) Tytuły wydane w serii są ok (w większości), ale w niektórych przypadkach wybrano fatalne tłumaczenia, a szata graficzna to już w ogóle woła o pomstę do nieba. Porównaj choćby takiego pana Poppera w tej wersji i w wersji wydanej przez Dwie Siostry w serii "Mistrzowie ilustracji". Pięści same się zaciskają.
UsuńCo jest w fatalnych tłumaczeniach? Okazji do porównań nie mam, ale akurat obrazki z pingwinami u nas się podobają :P
UsuńNa pewno "Zabić drozda"; resztę musiałabym sprawdzić, bo nie nauczyłam się na pamięć i nie chcę szkalować.
UsuńO? A miałem czytać w tym właśnie wydaniu.
UsuńNie wiem, może się nie znam, ale mnie (i jeszcze jedną osobę, którą znam) odrzuciło już po kilku stronach. Spróbuj jednak jeśli już masz, może akurat u Ciebie zaskoczy?
UsuńZnaczy nowszy Szymański gorszy niż starsza Kierszys? To mam co sprawdzać.
UsuńMi tak wyszło. Może i Szymański jest lepszy językowo, nowocześniejszy itp. (strzelam, bo nie mam pojęcia), ale mi - w każdym razie na pierwszy rzut oka - zabrakło iskry.
UsuńA może to autorce zabrakło iskry i tłumacz nie miał z czego ognia wykrzesać? :P
UsuńTo skąd w takim razie te miliony czytelników na całym świecie, hę?
UsuńTo chyba niewłaściwe pytanie, bo skąd w takim razie te miliony czytelników Greya na całym świecie? :P
UsuńTłumacze się dobrze spisali, a angielskim jako ojczystym włada tyle ludzi, że i książki telefoniczne w tym języku dobrze się sprzedają:P
UsuńPS. Ja się zawzięłam i czekam na wyniki konkursu chopinowskiego, a Ty czemu nie śpisz?
Też się zawziąłem, ale chyba o północy wymięknę :P
UsuńTo już. Też pękam. Właśnie zastanawiam się, czy na pewno muszę myć jutro rano włosy - zawsze to dziesięć minut więcej. Swoją drogą, co to za pomysł, żeby ogłaszać wyniki w środku tygodnia, do tego w nocy!
UsuńChyba dobrze zrobiłem, że nie czekałem, przynajmniej jestem mniej niewyspany, a wyniki szału nie zrobiły :D
UsuńPierwsze trzy miejsca obsadzone faworytami, czyli można się spierać ewentualnie o kolejność. Ale i tak nie żałuję, że czekałam, choć jestem nieprzytomna z niewyspania (gdy już poszłam spać, to obudził się kot. Potem nad ranem znów się obudził. I znów. I tak sto razy.).
UsuńNo wlaśnie kolejność bym może poprzesuwał lekko. Ale co tam. A z kota robimy kisiel i ciastka, uświadom to zwierzątku dobitnie :D
UsuńJa przyjmuję werdykt z pokorą, bo III etapu słuchałam bardzo wybiórczo i może faktycznie coś mi umknęło.
UsuńKisiel z kota? Nienawidzę kisielu bardziej niż hałasującego w nocy kota, brr!
Ale ciastka są bardziej kuszące :) Ostatecznie postrasz go, że w nowym sezonie pójdzie na grill :P
UsuńJedzenia z grilla nie lubię tak samo jak kisielu. Ale na ciastka, owszem, kot(ka) się nada - jest taka słodziutka!:)
UsuńNo i wyrwałem z bibliotecznej półki "Oto minojska ...". Pasowałoby jeszcze "Eneidę", bo frazy przywołanej przez Marlowa nie tylko gimnazjaliści nie rozpoznają :P
OdpowiedzUsuńMię specjalnie szkolili z łaciny i cytatów, więc nie musisz się przejmować. Żylińską przeczytałam prawie całą w minioną sobotę, oczekując gdzieś pod niemiecką granicą aż dzieci skończą robić to, co tam robiły - całkiem przyjemna lektura, uważam i na pierwszy rzut oka dużo bardziej przyjazna młodemu czytelnikowi niż Parandowski. Tylko stanowczo za mało w niej obrazków:P
UsuńTeoretycznie trzy semestry łaciny powinny mnie jakoś nasycić również sentencjami, ale przywykłem już do myśli, że ze mnie językowa noga :P
UsuńJa cztery, z czego dwa w szkole średniej, a dwa na studiach. Te na studiach poświęcone były wyłącznie bezmyślnemu klepaniu poszczególnych sentencji. Efekt jest taki, że dziś nie umiem nawet poprawnie odmienić czasownika "być" w wersji łacińskiej; Ty też?
UsuńQuid? :P Ja to tylko puella pulchra i via via Varsovia, czy jakoś tak :D
UsuńKażdemu co lubi najbardziej - ja z kolei amo, amas, amat, ale to pewnie dlatego, że za młodu byłam straszliwie kochliwa:P
UsuńCzy powinienem ciągnąć ten wątek? :P
UsuńWątek kochliwości za młodu? Ciągnąć, ciągnąć! Rzesze fanek czekają na intymne Bazylowe wyznania:P
UsuńMyślałem raczej o zwierzeniach gospodyni bloga :P
UsuńA po co one komu? Wy z ZWL macie tłumy wielbicielek, a wielbiciele płci męskiej, dyszący żądzą dowiedzenia się czegoś na mój temat, jakoś się dotychczas nie ujawnili (i nie to, żebym rozpaczała. Mam w domu trzech facetów, których nie ogarniam, więc naprawdę nie potrzebuję kolejnych:P).
UsuńBo mężczyźni to tacy bardziej nieśmiali są, wiesz? :D
UsuńNo wiem, biedni oni tacy. Tym bardziej nie będę ich onieśmielać swoimi wyznaniami.
UsuńAle mogłabyś ich też ośmielić :D
UsuńNie wiem co gorsze, doprawdy.
UsuńWykonując okrutną woltę tematyczną nadmienię, że zaczęliśmy czytać Żylińską z Młodszym (bo Starszy ma okres buntu totalnego, ale to temat rzeka) i porwały nas obydwu dzieje Herkulesa. Swoją drogą, z 12 jego zadań pamiętałem może z 50% :P
UsuńTylko wolta mogła nas uratować, dzięki!:P I dawaj więcej o tym buncie, to może i mi przy okazji ulży, że nie tylko ja mam w domu taki egzemplarz. A z 12 prac Herkulesa pamiętam może ze trzy, cztery, więc spoko. Swoją drogą, chyba w tym zakresie zamiast Żylińskiej powtórzę sobie Christie. Oczywiście o ile kiedyś wreszcie uda mi się przeczytać choć stronę czegokolwiek innego poza tekstami pracowymi...
UsuńBunt to temat na książkę, a nie komentarz. Pocieszam zatem, że zmagania pokoleń nie tylko u Ciebie, choć to w sumie żadna pociecha. Ale jak się zabiera dzieci na imprezę masową, to wszyscy są zachwyceni :)
UsuńImpreza masowa to targi w Krakowie, jak rozumiem?:) Też bym była zachwycona, gdyby nie było to tak upiornie daleko. Ale ode mnie wszędzie jest daleko. Tylko do buntu blisko:(
UsuńA nie fruwają tam od Was jakie aeroplany do grodu Kraka. Toż to ponoć teraz taniej niźli PKP :P
UsuńPS. A tak już całkiem serio, jest wstępny plan na blogerski grupen w Warszawie, wiosną :D
No nie fruwają, w każdym razie nie bezpośrednio.
UsuńPS. Do Warszawy to mam IC - 5 godzin i jestem. Może i rozważę więc, o ile do tej pory nie wypiszą mnie z listy blogerów z powodu przedłużającego się milczenia:(
To zrobimy I Ogólnopolskie Spotkanie Blogerów Skreślonych z Listy z Powodu Przedłużającego Się Milczenia. Będzie kameralne, ale mniemam, że wielce sympatyczne :)
UsuńTylko żeby nie było tak, że teraz pół internetu zacznie milczeć, byleby tylko załapać się na listę uczestników!
UsuńPierwsza!:P
A nie, nie. Wstęp tylko dla starej gwardii Milczących :P
UsuńOj, to ja nie wiem czy się łapię, bo milczę od stosunkowo niedawna...
UsuńSpoko. Ja dziś wieczór też mam w planach złamanie ślubów :D
UsuńTeż bym chętnie złamała, niestety warunki nie sprzyjają. I nie zanosi się, aby zaczęły sprzyjać, co gorsza. Postaram się jednak znaleźć chwilę, by zobaczyć jak Ci poszło:)
Usuń