sobota, 28 listopada 2015

M.Houellebecq "Uległość", czyli przerażające, bo prawdziwe

Pewnie nie przeczytałabym tej książki, gdyby nie pewna ważna dla mnie osoba, która powiedziała, że po tej lekturze pomyślała o mnie, ciekawa mojej opinii. Dodała jeszcze, że to co przeczytała, cały czas siedzi jej w głowie.
Pomyślałam wtedy, że to żadna sztuka, przeczytać Houellebecqa tuż po zamachach w Paryżu i uznać, że to takie aktualne. Okazało się jednak, że wspomnianej osobie chodziło o zupełnie inne konotacje. Przeczytałam więc. A to, co przeczytałam od tej pory cały czas siedzi i w mojej głowie, przerażając.


Houellebecq nie jest moim ulubionym autorem. Sposób prowadzenia przezeń narracji mnie nie porywa, jego bohaterowie mnie mierżą, a historie nudzą. „Uległość” w żadnej mierze nie porwała mnie literacko; były momenty, w których miałam ochotę odłożyć ją na półkę i nigdy więcej doń nie zajrzeć; początkowo rozważałam też czy by nie zasnąć, a następnie nie obudzić się kilkadziesiąt stron dalej. Zamiast tego mniej więcej w połowie lektury zamarłam, porażona (nastały czasy, w których to słowo znów wraca do łask) trafnością i uniwersalnością spostrzeżeń.

O tym, o czym jest „Uległość” znakomicie i z pewnością znacznie lepiej niżbym zrobiła to ja, napisał Krzysztof Varga w jednym z ostatnich felietonów zamieszczonych w „Dużym Formacie” (całość dostępna tutaj). Vargowe streszczenie brzmi tak (kto nie chce, ten nie czyta, specjalnie wyróżniam ten fragment):

Wykładowca literatury francuskiej Francois prowadzi życie jałowe i samotne, rozświetlając je czasem dorywczymi romansami, a jeśli tych akurat brakuje, to wegetuje przed telewizorem z dwiema butelkami wina. Jedyną bodaj rzeczą, prócz reglamentowanego seksu, która go podnieca i wyrywa z marazmu, jest obserwowanie francuskiej polityki i zdawanie nam z tego skrupulatnych relacji, szczególnie gdy nadchodzą wybory, które ku zaskoczeniu wszystkich wygrywa Bractwo Muzułmańskie i następuje tak zwana demokratyczna wymiana elit. Prezydentem zostaje niejaki Mohammed Ben Abbes, polityk wybitnie sprawny i przekonujący, można nawet powiedzieć, że ciepły i koncyliacyjny, potrafiący jednak skutecznie omamić miliony nierozgarniętych wyborców. Znamienne, że Bractwo wcale nie interesuje się gospodarką, ale nade wszystko edukacją, oświatą, kulturą, albowiem pragnie wychować kolejne pokolenia podług swych zasad i posiąść rząd dusz: "Prawdziwy geniusz muzułmańskiego kandydata ujawnił się, kiedy zdał on sobie sprawę, że wybory nie rozegrają się wokół gospodarki, ale wartości". Nie stosuje przemocy, ale skuteczniejsze przecież populizm, przekupstwo i szantaż, w efekcie Francois, jako modelowy oportunista, po krótkiej walce wewnętrznej przechodzi na islam, dzięki czemu będzie miał dobrą pracę i świetną płacę. Niebagatelną rolę w konwersji Francois odgrywa też naturalnie oficjalna w islamie poligamia, co uwolni go wreszcie od seksualnej nerwicy. Wszystko odbywa się bezkrwawo, choć na drugim planie powieści co jakiś czas słychać wybuchy, strzały i gdzieniegdzie dochodzi do zamieszek. Zwycięskie Bractwo przeprowadza swoistą rewolucję moralną, znikają dilerzy narkotyków, chuligani, zapanowuje spokój społeczny i radosna kolaboracja francuskich elit.

W konkluzji swojego felietonu Varga sugeruje, aby pod słowo "Francja" podstawić "Polska", a pod "Bractwo Muzułmańskie" jakąś fikcyjną polską partię o mocno religijnym programie, która nade wszystko na tak zwane wartości i moralność stawia i tak ponownie tę książkę odczytać. Z całym szacunkiem dla Krzysztofa Vargi, ale wydaje mi się to zbyt proste.

Od kilku tygodni staram się nie słuchać radia innego niż Dwójka, ewentualnie RMF Classic (tak, wiem, podobno RMF Classic to straszny szajs. Ja uważam inaczej), względnie Trójka (tu jednak w grę wchodzą tylko starannie wyselekcjonowane audycje, w określonych godzinach). Za bardzo denerwuję się tym, co słyszę i widzę w internecie (telewizji nie oglądam już od dawna), a zbyt wiele kosztowało mnie odzyskanie nadwątlonej w ostatnich tygodniach równowagi psychicznej.
Nie jestem głupia. Nie postrzegam świata w kategoriach czarno-białych. Wydaje mi się, że rozumiem większość zachodzących wokół zjawisk.
To, co w ostatnich dniach widzę i słyszę, sprawia, że czuję się bezsilna. I przerażona.
Nie boję się islamskich terrorystów. Boję się nas.

„- Chodzi o uległość – powiedział cicho Rediger. – Oszałamiająca, a zarazem prosta myśl, nigdy dotychczas niewyrażona z taką mocą, że szczytem ludzkiego szczęścia jest bezwzględna uległość.

Brak własnych poglądów. Podążanie za najprostszymi rozwiązaniami. Kierowanie się wyłącznie własnym interesem, bez zważania na innych. Łatwo nas kupić.
Nie rozumiemy istoty demokracji i praworządności. Nie widzimy jak cienka granica oddziela nas od dyktatury i faszyzmu. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wielką siłą jest to, że istnieją instytucje i mechanizmy, które zabezpieczają nas przed tymi, którzy wiedzą lepiej i wiedzą to za nas.
Bo może chcemy, aby inni wiedzieli i robili za nas? Bo tak jest wygodniej? Ulegniemy, ale w zamian za to otrzymamy szereg przyjemnych rzeczy. 500 złotych na dziecko, darmowe leki, to brzmi jak początek dobrze zapowiadającej się historii, takich jakie lubimy.

Żeby było jasne. Od wielu lat uważałam (a ci, którzy znają mnie osobiście, wiedzą że to prawda, a nie tylko dostosowana do okoliczności wolta), że ci, którzy rządzą tym krajem, robią to źle. Widziałam – dzień po dniu i czarno na białym - jak w białych rękawiczkach niszczy się to, o co tak wielu tak ciężko walczyło przez tak wiele lat. Różnica pomiędzy tym, co działo się przed 25 października, a tym co dzieje się teraz polega na tym, że obecnie nie dba się nawet o zachowanie pozorów, a tempo i rodzaj podejmowanych działań powodują, że nikt nie jest w stanie stwierdzić z całą pewnością do czego to wszystko doprowadzi.

Nie mam złudzeń. Ludzie nie wyjdą na ulicę. Taka opcja nie istnieje. Ulegniemy, bo w końcu po co się męczyć. Tu się nagniemy, tam udamy, że się naginamy i będzie dobrze.

W roku 2006 profesor Barbara Skarga, filozof, łączniczka wileńskiej AK, więźniarka łagrów, w rozmowie z Janem Strzałką i Arturem Sporniakiem mówiła tak: 

Starożytni Grecy określali męstwo słowem „andreia”. Tłumacze Arystotelesa wiedzą jednak, że Grecy znali także pojęcie „arete”, czyli dzielność. W języku polskim funkcjonuje jeszcze jedno określenie, pochodzące z niemieckiego – „hart”, czyli twardość, i to jest piękne słowo. „Andreia”, „arete”, „hart” – nie czuję, by te pojęcia różniły się radykalnie, ale każde z nich posiada subtelne niuanse znaczeniowe, każde kładzie nacisk na coś innego, choć wszystkie określają tę samą postawę życiową: postawę człowieka, który nie poddaje się losowi.

W jednym tylko przypadku dzielność jest niemożliwa – w myśleniu. Mówi się raczej o odwadze myśli.
I w tym tkwi wskazówka. Mówimy o męstwie bycia – całego naszego bycia, męstwo tworzy więc jedność, odwaga natomiast dotyczy tylko pewnych sfer bycia, a więc czynów, myślenia, mowy. Jeżeli człowiekowi, którego uznajemy za mężnego, zabrakłoby śmiałych słów, np. sprzeciwu wobec nadużyć władzy – przestałby zasługiwać na przydomek mężnego, bo wszystko jedno w czym, ale przejawiła się jakaś jego słabość. Męstwo bowiem obejmuje człowieka w każdym jego czynie, myśli.

Zdarzenia ostatnich dni spowodowały, że chcąc nie chcąc, robiąc to co robię, znalazłam się na pierwszej linii próby. Nie, nie wystąpię w telewizji, nie zbuduję barykad. Pamiętam natomiast, co pisał ksiądz Józef Tischner w jednym z listów do swoich studentów: „Musimy jednak pamiętać, że - jak pisał Platon – jesteśmy tu, postawieni przez bogów, „jakby na posterunku" i – jak w podobnym duchu wyrażał się św. Paweł - „nie sobie żyjemy, nie sobie umieramy". „Jako stojący na posterunku", „nie sobie żyjący" musimy godnie i rzetelnie spełniać nasz podstawowy obowiązek, obowiązek wobec myślenia".

Gdyby każdy z nas udał się na swój posterunek i robił tylko to, co do niego należy, najlepiej jak potrafi, nie istniałby problem, z którym będziemy musieli się mierzyć.
Ja wiem, co mam robić.
A ten kto nie wie, może na początek zabrać się za Robótkę (kliknięcie w słowo "Robótkę" przenosi w świat wszelkich potrzebnych informacji).


Bo nawet jeśli świat zmierza w złym kierunku, można spróbować go z niego zawrócić. Dobrem, nie uległością.

Michel Houellebecq „Uległość”, przełożyła Beata Geppert. Wydawnictwo WAB, Warszawa 2015.

Fragment wypowiedzi Barbary Skargi pochodzi z tekstu „Człowiek, istota zadziwiająca”, zamieszczonego w wydaniu specjalnym Tygodnika Powszechnego „Kanon. Sztuka rozmowy. Urodzinowa antologia wywiadów Tygodnika Powszechnego."

22 komentarze:

  1. Mogę tylko powtórzyć- nie boję się terrorystów tak bardzo, jak boję się tego, co dzieje się w naszym kraju. Staram się nie oglądać telewizji, ale medialny szum wdziera się do mojej głowy ze wszech stron. Jestem przerażona, ale nie uległa. I staram się robić to co do mnie należy, choć marzy mi się ucieczka daleko stąd bo wstyd mi za tych skandujących hasła tak dobrze znane i tak niebezpieczne i tych, którym wszystko jedno. Zawsze wydawało mi się, że jestem daleko od polityki, ale dziś polityka wdziera się do umysłów pozbawiając nas elementarnych wolności i tego nie mogę zaakceptować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też ostatnio marzy się jakaś cudowna bezludna wyspa. No, ewentualnie zaludniona grupą zaprzyjaźnionych blogerów książkowych:)
      Ja też trzymałam się dotąd z dala od polityki, ale niestety, zdaje się, że wkrótce nie będę miała jakiegokolwiek wyboru. Nie życzę sobie bowiem, aby ktokolwiek mnie od czegokolwiek w mojej pracy "uwalniał" i zamierzam dawać temu wyraz.
      I bardzo się cieszę, że mój mąż "robi" w innej branży; przynajmniej będzie miał kto utrzymać naszą rodzinę.

      Usuń
  2. Książka wydaje się kontrowersyjna. Możliwe, że bym ją pominęła, ale po Twojej recenzji być może przeczytam. Szczególnie, że chodzi o wydarzenia ważne i niestety bardzo aktualne.
    Pozdrawiam,
    Artemis
    http://artemis-shelf.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz wiele książek będzie ważnych i aktualnych. A może to ja mam obsesję?
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Nie tylko Ty, ja również dziś wszystko porównuję do aktualnej sytuacji, tak to już jest, że jeśli coś nas boli to szuka ratunku i w treści czytanych książek, oglądanych sztuki, czy nawet słowach piosenki. Choć zapewne są osoby zadowolone z obecnego status quo, bo ktoś w końcu tego sobie życzył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepsze jest to, że każdy zawsze znajdzie taką książkę czy inny utwór, które będą mu pasowały do jego sposobu postrzegania świata w danym momencie:)
      A osób zadowolonych znam całkiem sporo.

      Usuń
    2. Dokładnie i to co my postrzegamy, jako wypisz wymaluj to co nas otacza, ci dziś zadowoleni postrzegają dokładnie odwrotnie :)

      Usuń
    3. Chyba nie zawsze odwrotnie, czasem po prostu inaczej. Ale i tak trudno się nam dogadać.

      Usuń
  4. Napiszę tylko tyle, że bardzo mi się podoba to co napisałaś, bo chyba od dawna mam podobne odczucia. Nie czytając "Uległości". Za to kilka dobrych lat pracując z ludźmi i uległymi, i uległość próbującymi wymusić. Na szczęście wpisano mnie na "czarną listę" i pozbyto się. Dzięki temu wiem, na kogo nigdy nie będę głosowała ;) I, że właśnie brak uległości to dobra cecha. Od 13 listopada mam swoją pracownię i robię to co chcę robić. Mam tylko nadzieję, że nie będę musiała żyć pod dyktando tych, co "wiedzą lepiej i wiedzą to za nas". Taki cichutki optymizm.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozmawiałam ostatnio sporo na temat polskiej szkoły z różnymi światłymi osobami i mam wrażenie, że teraz czeka nas znów powrót do pruskiego modelu i formatowania uczniów tak, aby byli ulegli. To jest po prostu znacznie wygodniejsze - i dla tych, którzy potrzebują biernych wykonawców lub uczestników, i dla tych, którzy są tymi wykonawcami i uczestnikami, bo nie muszą się męczyć. Ja jestem już dorosła, wystarczająco dużo przeżyłam i umiem wytrzymać napór, ale mój dziesięcioletni syn przypomina mi codziennie o tym jak trudno było się tego nauczyć. I czasem, gdy widzę jak go boli, też mam ochotę powiedzieć "odpuść sobie".
      Gratulacje z powodu pracowni! Napisz proszę w wolnej chwili na mojego blogowego maila, bo mam pewne plany związane z Krakowem i może uda się nam spotkać:)

      Usuń
    2. Otóż to- ta ciągła wygoda! Zastanawiam się co czeka moje małe bratanice w szkołach. Młodsza ma naturę wojowniczą, starsza jest łagodna, dobra. Której będzie łatwiej?
      Dziękuję- mam nadzieję, że się dobrze rozwinie, mimo dużej konkurencji w świecie foto ;) Zaraz, zaintrygowana, napiszę na maila :)

      Usuń
    3. Wszystko zależy od tego na kogo Twoje bratanice trafią. Jeśli źle, to ta wojownicza będzie miała piekło, a łagodna i dobra znacznie lepiej (na pozór). Jeśli dobrze, każda znajdzie w szkole własne miejsce. Ale nie zazdroszczę ich rodzicom tej decyzji - mimo tego, że w tym roku posyłałam do szkoły "już" drugie dziecko, miesiące od lutego do czerwca, kiedy to ostatecznie ważył się wybór szkoły, były dla mnie bardzo trudne. Dopiero teraz tak naprawdę odetchnęłam, widząc że zrobiłam dobrze.

      Usuń
    4. Mam tylko nadzieję, że nie wybiorą szkoły byle jakiej. Takiej "bo najbliżej". Ale za dwa lata wiele się może zmienić. Tak patrząc na dynamiczną rzeczywistość.

      Usuń
    5. Owszem, rzeczywistość dynamiczna, ale w każdej rzeczywistości można znaleźć dobrą szkołę. Oczywiście, o ile ma się wybór (i tu zdecydowanie lepiej mają mieszkańcy dużych miast). Czasami zresztą szkoła najbliższa bywa najlepsza; wszystko zależy od tego, którym czynnikom przypiszemy decydującą wagę.

      Usuń
  5. Polityka? Odpuszczam. Szkoły? Odpuszczam. 500 zeta? Odpuszczam po stokroć. :( Dziś biegam, jutro gram w plansze z grupą znajomych. Przy okazji pogadamy wreszcie o książkach z DKK. W niedzielę rano zobaczę uśmiech Młodszego, gdy rozpakuje cudem zdobyte, ostatnie brakujące mu tomy C&H, a Starszy 3 tomy Animal Spirit. Potem jedziemy obdarowywać się prezentami z zaprzyjaźnioną rodziną i może przy okazji odwiedzić ECN. Tego się trzymam. Nie wiem czy to już uległość :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz, i tu się różnimy. Ja czuję, że muszę coś robić, coś dobrego nie tylko dla mnie i moich najbliższych, ale i dla innych. Na razie trochę się motam, chwytając kilka srok za ogon, ale mam nadzieję, że coś się uda.
      Ale owszem, w tym tygodniu ze sportem było u mnie bardzo słabo, a i prezentów mikołajkowych nadal nie mam. Jak widać, każdemu coś umyka. A komu umyka mniej, tego nie wiem.

      Usuń
    2. Teraz już tak. W swojej skali mikro próbowałem coś robić dla innych, ale inni mieli to dokładnie w centrum zainteresowania proktologa. Więc już się nie motam i nie chwytam srok :P Ze sportem jest tak sobie, ale z prezentami wyrobiłem się o dziwo na czas :)
      PS. "Pluka" masz własnego?

      Usuń
    3. Pluk własny, i owszem. Wiedziałam o jego istnieniu i o tym, że i gdzie będzie wydany już wtedy, gdy był na etapie tłumaczenia, toteż zdążyłam kupić zanim zabrakło:)
      Ja jestem z gatunku waniek-wstaniek. Co jakiś czas mam kryzysy, właśnie takie, że "co ja tu będę, jak oni...", ale i tak wracam do działalności z gatunku "gadał dziad do obrazu". I, o dziwo, co jakiś czas obraz się odzywa!:P
      PS. Prezenty nabyłam dziś skoro świt:)

      Usuń
    4. Bardzo dobra inwestycja. Stopa zwrotu lepsza niż ze złota :) Wiem, bo też mam :D
      Ja organizowałem, załatwiałem , a potem siedziałem w pustej sali i świeciłem oczami. Nie chce mi się już. Działam teraz w małych TWA. Z jednymi gram w plansze, z drugimi jeżdżę rowerem w sezonie. Może spróbujemy zachęcać, ale poprzednie próby okazały się fiaskiem :(

      Usuń
    5. Ciekawe czy jakaś partia mogłaby dostać się do Sejmu głosząc hasło "Pluk dla każdego"?:P Jeszcze bardziej ciekawe, czy kiedyś doczekamy się kolejnych części... Chyba muszę trochę pomolestować wydawnictwo.
      Rozumiem Twoje zniechęcenie, ale tu od razu przypomina mi się Tomasz Szwed (mam nadzieję, że się nie powtarzam). Na spotkaniu z nim, w którym brałam udział, było stosunkowo mało osób (20? No, może 30). On przyjechał specjalnie z Warszawy, mimo to nie było widać śladu zniechęcenia czy złości, że "jakże to!". Pani z wydawnictwa powiedziała wówczas, że zdarzyło się tak, że na spotkanie przyszła tylko jedna matka z dzieckiem. I Tomasz Szwed też dał z siebie wszystko, tak jak zwykle. I o to chyba chodzi, prawda?

      Usuń
    6. Pluk w tej chwili to jakieś 2 stówy. Mało w obliczu wydarzeń :P I jak nie toleruję molestowania, tak w tym przypadku masz moje błogosławieństwo, a jak będzie trzeba, to i wsparcie :)
      W przeciwieństwie do pana Szweda ja nie miałem nawet tej matki, o dziecku nie wspominając. To może zniechęcić :P

      Usuń
    7. Myślisz, że gdy będzie po 500 zł na Pluka, to lepiej chwyci?
      Zapisuję na liście do zrobienia: pomolestować Hokusa!
      A jeśli chodzi o ostatnie zdanie Twojego komentarza, to faktycznie, pozostaje tylko pomilczeć, zgrzytając zębami:(

      Usuń