Oceniając
z dzisiejszej perspektywy, okładka „Przekroju” datowanego na 16 stycznia 1966
roku wyglądała raczej przygnębiająco.
Roman Burzyński 50 lat temu z entuzjazmem
obfotografował szereg świeżo wybudowanych w stolicy osiedli mieszkaniowych, ja
dzisiaj pozwolę sobie zachować bezpieczny dystans. Zwłaszcza, że gdy w czasie
ostatniej kilkudniowej wizyty w Warszawie mieszkałam na Powiślu, za każdym
razem wysiadając na Moście Poniatowskiego czułam się lekko przygnębiona.
Tymczasem 50 lat temu Burzyński z ekstazą pisał: „Z wysokości Mostu Poniatowskiego dzielnica ta wygląda obecnie
imponująco. Ta dzielnica zmieniła się w ostatnich dwóch latach w sposób
zasadniczy.”
Niewątpliwie
Burzyński miał rację. Jednak czy była to zmiana na lepsze? Po 50 latach
szczerze wątpię.
Na
dwóch kolejnych stronach echa podpisanego dwa miesiące wcześniej (18 listopada
1965 roku) listu polskich biskupów, adresowanego do biskupów niemieckich.
W
krótkiej wzmiance zatytułowanej „Paszport kardynała” redakcja donosiła:
„Jeśli szkodliwa dla interesów państwa działalność obywatela związana
była ściśle z jego podróżami zagranicznymi wówczas jest rzeczą logiczną, że
władze państwowe w przyszłości odmówią mu wydania paszportu zagranicznego. (…)
61
polskich biskupów wyjeżdżało w ostatnich latach do Rzymu, czasem po kilka razy,
by wykonywać swe religijne obowiązki ojców soboru. Kardynał Stefan Wyszyński
podróżował nawet z paszportem dyplomatycznym.
Obecnie
obywatel Stefan Wyszyński, czołowy sygnatariusz szkodliwego dla interesów
państwa dokumentu sporządzonego w Rzymie
i wysłanego do biskupów niemieckich, nie otrzymał paszportu na kolejny wyjazd
do tego miasta.”
Tym, którzy nie
zrozumieli, dodatkowych wyjaśnień miał dostarczyć artykuł Mieczysława Kieli „Komu biły dzwony?”, który
zaczynał się tak:
„30 września 1939 roku hitlerowski Wehrmacht zaczął wkraczać do dymiącej
pożarami Warszawy. Wkrótce we wszystkich kościołach III Rzeszy rozległ się głos
dzwonów. Biły na chwałę zwycięstwa Hitlera przez pełne 7 dni: codziennie o 12 w
południe. Tak w porozumieniu z hitlerowskim ministrem od spraw wyznań Kerrlem
niemiecki episkopat katolicki czcił we wszystkich diecezjach finał
barbarzyńskiego najazdu na Polskę.”
Na wszelki wypadek
(gdyby wśród czytelników „Przekroju” znalazły się osoby wyjątkowo tępe) tekst
zakończono mocnym akcentem:
„W ciężkiej winie za stworzenie i podtrzymywanie w Niemcach stanu ducha,
w którym możliwe były hitlerowskie napaście, zabory i mordy, mają swój udział
także duszpasterze niemieckich katolików.
Czy
wyznali kiedykolwiek tę winę, czy wyrazili żal i skruchę? Czy powiedzieli:
odwołujemy słowa naszych wojennych listów pasterskich i apeli, wstydzimy ich
się i żałujemy, to był błąd i grzech. Zawiniliśmy i prosimy o przebaczenie.”
Niemieccy
duszpasterze nigdy nic takiego nie powiedzieli. To polscy biskupi napisali do
nich: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”.
W
odpowiedzi usłyszeli trochę ogólnikowych frazesów i całkiem konkretne
podtrzymanie pretensji do „Heimatrechtu” wobec polskich Ziem Zachodnich. I tę
odpowiedź biskupów niemieckich uznali biskupi polscy za pozytywną.”
Na szczęście na
kolejnych stronach redakcja nieco spuściła z tonu.
Siostry Rojek (szczerze
wyznam, że nie wiem, kto krył się pod tym pseudonimem; braćmi Rojek był sam
naczelny, Marian Eile, ale któż był siostrami?) przedstawiły zebrane przez
jedną z nich, Rudą, informacje na temat sposobów „zwalczania strasznego zjawiska przyrodniczego zwanego KACEM” (tekst
pojawił się, jak wyjaśniła redakcja, „w związku z nadchodzącym okresem
karnawałowym”).
I tak, „pewien znany warszawski barman zaleca
szklankę piwa na czczo.
Pewien
doświadczony kelner zaleca następujący sposób postępowania: Wziąć kawałek lodu
(może być z przerębla) natrzeć nim przeguby rąk, tam gdzie pulsuje paskudnie
żyła. Następnie natrzeć nasadę karku. Od tego może powstać katar. Ale katar to
fraszka w porównaniu z kacem.”
W tym miejscu informacja
dla abstynentów: „Ruda próbowała także
dowiedzieć się jakie są sposoby na uniknięcie kaca. Wróciła z niczym. Jedynym
jest nie picie, a to nie jest sposób, to jest kalectwo..
Ktoś
nieśmiało zaproponował wypicie szklaneczki oliwy przed zabawą, ale co to już
może być za zabawa po wypiciu szklaneczki oliwy. Jak ma mdlić, to niech
przynajmniej mdli po alkoholu.”
Ze swojej strony mogę
dorzucić jeszcze jedną, sprawdzoną wielekroć w boju, radę: tyle samo wody ile
wódki i żadnego chleba!
W dalszej części numeru
jeden z „przekrojowych” autorów, Ludwik Jerzy Kern, dzielłi się z czytelnikami
swoimi wspomnieniami z morskiej podróży na Daleki Wschód. Posadzony przez
kapitana polskiego statku przy jednym stole z pasażerem, z którym nie chciał siedzieć nikt inny, donosił:
„Murzyn okazał się bardziej interesujący od całej szóstki Anglików. Był
to młody człowiek, bardzo dobrze wykształcony na uniwersytecie w Bejrucie.
Można było z nim gadać o wszystkim. Jakiś amerykański wydawca przewodników
turystycznych dał mu trochę pieniędzy i polecił napisać przewodnik dla Murzynów
po Dalekim Wschodzie. Murzyni w Stanach zaczynają się interesować turystyką, a
nie mają dość pieniędzy na to, żeby podróżować według jakichś tam Fodorów czy
innych Baedekerów. Trzeba dla nich opracować coś nowego, ale przedtem trzeba to
samemu wypróbować. Dlatego Z. nie mieszkał w Hiltonach, lecz w tanich hotelach
i z tego też powodu nie płynął z Hong Kongu do Jokohamy jakimś wytwornisiem
tylko naszym Florkiem.
Nie
było to zresztą jego pierwsze spotkanie z polskim statkiem. Płynął już przedtem
– jak oświadczył z dumą – na Dżanek Krasiki. (…) Z tego pobytu na Dżanek
Krasiki została w sercu Z. wielka tęsknota za czymś co w pewnym sensie można by
uznać za kwintesencję polskości. Po prostu Z. zapałał wtedy wielką miłością.
Miłością, jeśli tak można powiedzieć od pierwszego ugryzienia.
Pewnie
chcecie wiedzieć w kim się zakochał Z. na pokładzie dziesięciotysięcznika
Dżanek Krasiki? Z. zakochał się w polskiej kiełbasie.”
I, na zakończenie, jak
zwykle doniesienia z rubryki „Czytać czy nie czytać”.
A w propozycjach same
niewiadome. W każdym razie dla mnie.
W dziale „powieść” redakcja
polecała m.in. książkę Kornela Filipowicza „Ogród Pana Nietschke”, opisując ją
jako „krótką, współczesną, w której bohater, dobrotliwy Niemiec-emeryt żyje
sobie spokojnie w domku z ogródkiem, kocha swe kwiatki, lituje się nad zabitymi
kosami. Nieoczekiwanie i przypadkowo ukazuje się jego wojenna przeszłość.”
Z kolei w dziale
„satyra” wzmianka o nowym tomie felietonów Wiecha „Wątróbka po warszawsku” i
cytat z tegoż: „W sporcie ankohol
faktycznie zgubna rzecz. Z własnej kaliery to wiem. W swojem czasie posiadałem
mistrzostwo w wyścigach z workiem z surowem jajkiem na łyżce w ręku. I co ty
powiesz, na strażackiej zabawie wielkanocnej w Starej Miłośnie nie tylko
zaplątałem się w worek i rąbnąłem nosem o ziemię, ale żem przystanął na
półmetku i wypiłem duszkiem jajko. A dlaczego? Bo koleżki namówili mnie przed
startem na sztamajże pieprzówki na fart.”
Wreszcie, w dziale „Dla
dzieci”, wzmianka o „Zbudź się Ferdynandzie” autorstwa L.J. Kerna, książce
reklamowanej jako „cztery nowe liryczne sny prozą uroczego pieska jako
telepajęczarza, generała, myśliwego i właściciela parasola. Szczególnie do
twarzy było Ferdynandowi Wspaniałemu w mundurze generalskim (piękne ilustracje
Kazimierza Mikulskiego). Czytając dzieciom, przyjemność będą mieli i dorośli.”
„Ferdynanda Wspaniałego”
kiedyś czytałam; o jego nowych snach nie mam pojęcia. Moje dzieci nie mają
pojęcia o Ferdynandzie Wspaniałym. Wstydzić się?
Wstydzić! Starsza kocha Ferdynanda, Młodsza dojrzewa, żeby jej zaaplikować :D Kiełbasa ze statku Dżanek Krasiki przypomniała mi, że nie jadłem śniadania, więc oddalę się godnie w stronę lodówki :D
OdpowiedzUsuńSobota rano, a ja się wstydzę. Doprawdy, znam parę lepszych zajęć:(
UsuńObiecuję nadrobić braki. W Ferdynandzie, bo kiełbas mam na jakiś czas dosyć.
Sama zaczęłaś z tym wstydem, mnie by nie przyszło do głowy kogokolwiek zawstydzać :D Ale skoro sobota, to może znajdziesz chwilę na liryczne sny psa F.?
UsuńNie znajdę, niestety. Po pierwsze, od pewnego czasu funkcjonuję w systemie siedmiodniowego tygodnia pracy i robocze plany na dziś mam niezwykle napięte. Po drugie, hm, zdaje się, że nie mam w domu ani kawałka Ferdynanda:(
UsuńFunkcjonuję w tym samym trybie, wiem, o czym mówisz. Ale jak to, ani kawałka Ferdynanda? Nie kupiłaś całej serii Polityki?
Usuń(z tupotem wbiega po schodach, po czym z jeszcze większym tupotem wraca, krzycząc) Jesteś genialny!:D Tak bardzo nie lubię tej serii, że omiatam ją wzrokiem na półce i kompletnie nie pamiętałam, że jest tam Ferdynand. Wprawdzie odrzuca mnie gdy tylko biorę którąkolwiek z tych książek do ręki, ale może dla Ferdynanda się przemogę.
UsuńOch, wiem, że jestem genialny, wiem :D Za co nie lubisz tej serii? Poza obrazkami, które Ci się nie podobają, o ile pamiętam? Ferdynand ma chyba oryginalne ilustracje, w każdym razie na okładce na pewno.
OdpowiedzUsuńGenialny i skromny, och!:P
UsuńSerii nie lubię, bo mnie od niej wzdraga:P Denerwuje mnie forma graficzna, użyty papier, nawet sposób rozmieszczenia tekstu na stronie. A ilustracje owszem, oryginalne, Mikulskiego, ale w tym wydaniu wyglądają jakoś słabo. Aż chyba kupię jakiś prehistoryczny oryginał i porównam, żeby się przekonać czy to tylko mój świr, czy jednak prawda.
Zdiagnozowałaś mnie bez pudła :)
UsuńW oryginale obrazki były kolorowe i nie wiem, co powstrzymało Politykę przed zachowaniem koloru; w innych tomach kolory są. Za skromne 14,99 trudno się spodziewać luksusowej edycji.
Bo ja w ogóle bardzo dobrze diagnozuję. Tylko nie zawsze robię z tej wiedzy dobry użytek.
UsuńJeśli chodzi o inne tomy, jakoby z kolorami, to nie wiem, które masz na myśli: u mnie nie ma w żadnym (poza okładką). A argument cenowy, wybacz, do mnie nie trafia. Albo robimy coś porządnie, albo wcale. Szkoda tylko, że nie byłam taka mądra jak to wychodziło i kupiłam całość (poza "Zabić drozda").
Przygody Szejtroczka są w kolorze na pewno. A dalej to nie pamiętam i nie chce mi się iść sprawdzać. Zważywszy, że mimo intensywnego czytania żaden tom się jeszcze nie rozpadł, to pozwolę sobie nie zgodzić z twierdzeniem, że zrobili to nieporządnie. Co najwyżej nie trafili we wszystkie gusta ilustracjami. A z mojej działki, to mogli to dać do korekty, bo zostały błędy po skanowaniu.
UsuńFaktycznie, nie czytaliśmy, więc nie zapamiętałam. Ale poza Szejtroczkiem chyba nic więcej nie dostąpiło kolorowej łaski. Swoją drogą, to interesujące: tę książkę można było dać w kolorze, a inne nie?
UsuńI czyż nadmiarem szczęścia byłoby dać dzieciom książkę, która nie będzie się rozpadać i która nie będzie odrzucać? I w której nie będzie błędów?
Oj doprawdy. Chcesz bez błędów i w kolorze, kupuj Dwie Siostry :D
UsuńTo właśnie robię. Seria Mistrzowie Ilustracji nie jest zresztą wstrząsająco droga (jak na ceny książek dla dzieci), ale lektura poszczególnych tytułów sprawia wyłącznie przyjemność. Porównaj sobie jednego i drugiego Poppera.
UsuńPana Poppera nie trawię, więc daruję sobie porównania. Ale owszem Klasycy niedrodzy, szczególnie w przyjemnych promocjach. Swoją drogą, uważam, że to świństwo skupiać się w tytule serii na rysownikach, skoro czasem chodzi o pięć obrazków, jak w Sventonie. A znakomici tłumacze i autorzy zostają w cieniu.
UsuńA ja Poppera lubię, w każdym razie lubiłam, gdy czytałam ostatnio.
UsuńA tytuł serii musiał być krótki. Wyobrażasz sobie jak trudno byłoby promować serię pt. "Mistrzowie ilustracji, słowa i tłumaczeń"? Poza tym, skoro wszystko jest na mistrzowskim poziomie, nie żałuj ilustratorom; oni i tak są mniej doceniani niż autorzy tekstów.
Tytuł faktycznie niemarketingowy :D Ja im tam nie żałuje, tym ilustratorom znaczy. Niestety dzieci mi wyrastają z tej serii :(
UsuńDzieci niech sobie wyrastają, ja nie zamierzam:D
UsuńMoże to jakiś pomysł. Kupieni na wakacje Detektyw Lis i Detektyw Nosek nie znaleźli uznania, chyba sam poczytam.
UsuńJa mam okropne zaległości - tak w kupowaniu, jak i w czytaniu serii. Nie tylko zresztą tej serii. W czym zresztą ja nie mam zaległości, ech:(
UsuńKto nie ma zaległości :(
UsuńNa pewno są tacy, którzy nie mają. Taka Natalia Siwiec na przykład:P
UsuńSpędzając tyle czasu na lansie, na pewno ma zaległości w czytaniu.
UsuńNie sądzę, aby ona podzielała Twój pogląd.
UsuńTrzeba mieć wiarę w ludzi.
UsuńToteż mam. Wierzę, że kto jak kto, ale ona nie ma zaległości w czytaniu:P
UsuńSzczęściara z niej :D
UsuńNapisałabym, że też byś tak mógł gdybyś się postarał, ale chyba byś jednak nie mógł...
UsuńWłaśnie, niestety.
UsuńPomyśl, że duży biust sprawia wiele kłopotów; może to Ci pomoże cieszyć się z tego, który masz:P
UsuńSkoro tak mówisz :D
UsuńWiem co mówię, utknęłam na początku drogi do stania się NS - kobietą bez zaległości:P
UsuńŻyczę jak najszybszego zrobienia drugiego kroku :)
UsuńMyślałam, że jesteśmy kumplami, a Ty tak źle mi życzysz...
UsuńA, nie zauważyłem, że chodzi o dorównanie NS. To zawróć z tej drogi czym prędzej.
UsuńMówię, że utknęłam; ni w jedną, ni w drugą:(
UsuńI zamierzasz tak tkwić, pardon, w rozkroku?
UsuńNie, wytyczę nowe trendy, tylko jeszcze nie wymyśliłam jakie.
UsuńMyśl szybko, bo to chyba niewygodna pozycja :P
UsuńNie dla mnie, jestem rozciągnięta:)
UsuńWracając do tego co wyżej, to pardą, ale DS też zdarzają się wpadki korektorskie i redakcyjne. Vide TO. Całe szczęście wydawnictwo naprawiło rzecz poprawionym wznowieniem :)
UsuńI najlepsi mają prawo do błędów:) "Tonji..." do tej pory nie czytałam - ani z błędami, ani bez nich. W sumie pora jest chyba dobra, tylko skąd tu wziąć czas. I Tonję.
UsuńChętnie bym pomógł, ale też nie mam ani jednego, ani drugiego :P
UsuńTyle Twojego, że chociaż Tonję przeczytałeś. Mi też się kiedyś uda, tak wierzę!:P
UsuńJa może do końca ferii skończę z Młodszym "Jaśki", bo po początkowym zapale utknęliśmy między kartkami :(
UsuńW przypadku "Jaśków" utknęłam już na tytule, więc dobrze Cię rozumiem:P
UsuńA u nas po rozdziałku, po rozdziałku i jakoś do przodu. Ale chyba muszę wyciągnąć jakiś większy hit :)
UsuńJako nie-fanka Mikołajka mam zerową motywację do czytania kolejnej podobnej książki. Ale większy hit do grupowego czytania też by mi się przydał, bo ostatnio Starszy się znarowił i odłączył od grupy:(
UsuńSłużę wydaniem "Zbudź się Ferdynandzie" Wyd. Nasza Księgarnia 1985. Zakupiony egzemplarz pochodzi z Kiermaszu Książki Przeczytanej. Jak dotąd nikt w naszym domu jeszcze go nie przeczytał... Ale wierzę, że nadejdzie jeszcze ten dzień. Daj znać, to Ci pożyczę. Ale chyba najpierw przypomnij sobie cz.1 :-)
OdpowiedzUsuńDobrze wiedzieć, dzięki. Ach, te kiermasze, na które nie mogę dotrzeć! Kopalnia skarbów.
UsuńTo już zapisz sobie - kolejny 12 marca. sobota. 10-13.
UsuńOk, na razie nie mam tak odległych planów; skupiam się, by nie zapomnieć o jutrze:)
Usuń