niedziela, 3 kwietnia 2016

"Szwedzki stół" w Filharmonii Szczecińskiej, czyli najważniejszy jest kotlet

Dzisiejszy post adresowany jest do osób, które zastanawiają się po co filharmonie organizują koncerty rodzinne, nazywane także niekiedy familijnymi.

Do dzisiaj nasuwało mi się kilka odpowiedzi.

Myślałam, że chodzi o to, żeby oswajać dzieci z muzyką i instrumentami muzycznymi.
Lub o to, żeby pokazywać dzieciom, że są miejsca/sytuacje, w których dobrze jest zachowywać się/ubierać się inaczej niż na co dzień.
Lub żeby spędzić czas w sposób przyjemno-pożyteczny – razem z dziećmi, w dobrym towarzystwie, wynosząc z tego jakąś wartość.
I parę innych tym podobnych żeby.

Od dzisiaj wiem, że wszystkie te odpowiedzi są błędne. Niestety, razem z biletami do Filharmonii Szczecińskiej na koncert rodzinny „Szwedzki stół” nie dostałam w pakiecie kompletu nowych, prawidłowych.


Przyznaję, w nowej siedzibie Filharmonii byłam na takim koncercie po raz pierwszy. Wizyta w starej siedzibie, jakieś cztery lata temu, zakończyła się klęską. Repertuar był słabo dobrany, koncert zbyt długi, dzieci znudzone tak bardzo, że przez kolejne dwa lata ilekroć przejeżdżaliśmy obok filharmonii, dopytywały się czy na pewno ich tam znów nie zabiorę.

Tym razem do wizyty przygotowałam się starannie. Bilety zostały zakupione dawno temu, po dokładnym zapoznaniu się z deklarowaną tematyką koncertu.

„Szwedzki stół” miał być hołdem złożonym Skandynawii, podczas którego obiecywano, że dowiemy się „kim byli wikingowie, skąd się wzięły rogi na ich hełmach oraz czy fiordy mogą nam jeść z ręki”? W programie samograje – tematy muzyczne znane ze słyszenia nawet ignorantom, autorstwa Edvarda Griega i Jeana Sibeliusa. Byłam pełna optymizmu.
Użycie czasu przeszłego w poprzednim zdaniu nie było przypadkowe.

Być może jestem już po prostu stara i nienowoczesna.
Być może czegoś nie rozumiem.
Chętnie przyjmę więc wyjaśnienia od tych, którzy rozumieją. Oto lista pytań, na które nie znam odpowiedzi:

Dlaczego przez cały koncert nie padło ani jedno nazwisko kompozytora, ani jeden tytuł utworu muzycznego (pardon, pojawiła się wzmianka o Królu gór, ale podana w sposób, który niekoniecznie wszystkim musiał skojarzyć się z muzyką)?

źródło zdjęcia
Dlaczego orkiestra przez cały koncert pozostawała w półcieniu (dosłownie), a gwiazdami wieczoru byli konferansjerzy i członkowie grupy performance’owej (nie mam pojęcia jak to się odmienia), puszczający bańki mydlane, przemieszczający się na szczudłach i grający z publicznością w odbijanie wielkich balonów (wszystko to w czasie, gdy orkiestra coś tam grała)?

Dlaczego nikt ani przez chwilę nie wspomniał o jakimkolwiek instrumencie muzycznym, czy w ogóle o muzyce a orkiestra grała niczym do kotleta, zagłuszana przez czytających głośno jakieś teksty prowadzących? (Niestety, nikt nie powiedział nam, co czytają i dlaczego. Ogólnie orientujący się w kulturze mogli domyślić się, że była to któraś część Muminków, któraś z części przygód Pippi i coś jeszcze innego, co nijak nie pasowało do niczego, ale traktowało m.in. o piwie jęczmiennym i podpiwku, w każdym razie to utkwiło w pamięci mi i moim dzieciom. Czy Wikingowie pili piwo jęczmienne?).

źródło zdjęcia
Dlaczego po wyjściu z koncertu niespecjalnie wiadomo było dlaczego zatytułowano go "Szwedzki stół", skoro jedynym wzmiankowanym skandynawskim krajem była Finlandia? (Nazwisko Sibeliusa w tym kontekście jednak nie padło; zamiast tego prowadzący udawał, że umie mówić po fińsku). O tym, że nikt nie wspomniał o fiordach i rogach na hełmach Wikingów nie muszę chyba pisać, prawda?

Dlaczego prowadzący nie umieli nauczyć się na pamięć nawet nazwiska dyrygenta (naprawdę żenujące było patrzenie, jak muszą spojrzeć do tekstu, by móc poprawnie podać jego – zupełnie zwyczajne - imię i nazwisko)?

Dlaczego po wyjściu z Filharmonii moje dzieci – które tym razem okazały się całkiem zadowolone, i owszem – nie były w stanie powiedzieć niczego na temat muzyki i orkiestry, za to wiele na temat balonów i plastikowego jo-jo z nazwą sponsora koncertu, które otrzymały przy wyjściu?
Biorąc pod uwagę, że rzeczone jo-jo kosztowały mnie łącznie 55 złotych (jeden bilet normalny i dwa ulgowe), a wiedzy muzycznej jak nie było tak nie ma, chyba wiem, kto zrobił na tym najlepszy interes.

„Szwedzki stół” koncert rodzinny w Filharmonii Szczecińskiej, 3.04.2016r.

68 komentarzy:

  1. Oj tam, oj tam! Dzieci niezadowolone po wizycie w filharmonii - źle, dzieci zadowolone po wizycie w filharmonii - źle! Tego się nie da wytłumaczyć :-) Następnym razem wyślij do filharmonii z dziećmi męża :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O właśnie, kolega mądrze prawi :)

      Usuń
    2. Też tak myślę, oszczędzisz SOBIE frustracji. :-) ;-)
      Jednakowoż, żal...

      Usuń
    3. Też czuję się rozczarowana sobą. Jak można być tak niezadowoloną ze wszystkiego, doprawdy!
      Ale o czym ja będę pisać, gdy to mąż będzie chodził na te wszystkie wstrząsające wydarzenia kulturalne?:P

      Usuń
    4. Popracuj nad motywacją. Może jakieś naświetlania?
      A pisz o tym, co widzisz w telewizji. Albo lepiej nie.

      Usuń
    5. Wiosna przyszła, to i naświetlać będę się zdecydowanie częściej (z filtrem 50). Może pomoże?
      Telewizji nie oglądam w ogóle. Rozumiem, że w ten zawoalowany sposób dałeś do zrozumienia, że powinnam zamilknąć na wieki?:P Ostatnio dobrze mi szło, mogę kontynuować...

      Usuń
    6. Grunt to sobie nadinterpretować i dośpiewać. A ja miałem na myśli to, że współczesna telewizja narodowa miałaby zapewne wiele do zaoferowania w kwestii materiału do pisania.

      Usuń
    7. Dobrze, nie będę interpretować ani śpiewać. Pisać też nie:P

      Usuń
    8. Taaa, współczesna telewizja narodowa mogłaby dostarczyć bogatego materiału pisarskiego, tylko obawiam się, iż poziom irytacji piszącej mógłby doprowadzić ją do ciężkiego stanu psychicznego niezbyt dobrze rokującego. Z tegoż powodu pożegnałam się z telewizją narodową z początkiem roku.

      Usuń
    9. Pisząca nie wygląda na tak łatwo zapadającą na psychice, może by dała radę :)

      Usuń
    10. Szczerze powiedziawszy, rodzaj telewizji nie robi mi różnicy - wszystkie uważam za tak samo pozbawione sensu. Jeśli coś włączam (bo telewizor mam w domu, jako że mąż i dzieci coś tam czasem oglądają), to z rzadka (myślę, że nie częściej niż raz na pół roku) i dlatego, że ciekawi mnie sam program, nie zaś to, gdzie jest emitowany.
      W ten to sposób obejrzałam np. w Wielką Sobotę film o księdzu Kaczkowskim "Śmiertelne życie", który wyemitowała TVP1. Nie odczuwam z tego powodu dyskomfortu, choć i nie palę się do ponownego oglądania czegokolwiek tam czy gdzie indziej.

      Usuń
    11. ZWL: umknął mi Twój komentarz. Moja psychika ostatnio dostaje po dupie (czy psychika ma dupę?), wolę więc jej dodatkowo nie obciążać...

      Usuń
    12. Daleki jestem od dodatkowego obciążania czyjejkolwiek psychiki, szczególnie zaś koleżanek blogerek :)

      Usuń
    13. Dzięki, zawsze to parę kilo lżej.

      Usuń
    14. Jak wskoczysz i zeskoczysz jeszcze parę razy, może uwierzę, że jest mi zupełnie lekko:P

      Usuń
    15. Wybacz, ale nawet dla Twojego zdrowia psychicznego nie zamierzam się gimnastykować :P

      Usuń
    16. Czemuż mnie to nie dziwi, doprawdy.

      Usuń
    17. Ostatnio jakoś się odzwyczaiłam, haniebne zaniedbanie:P

      Usuń
    18. W takim razie wracaj do rzeczywistości :)

      Usuń
    19. Rzeczywistość skrzeczy: jeszcze jakaś godzina pracy a jutro pobudka o 5.30. I ja mam tam wrócić?:P

      Usuń
    20. Do tej pory nie narzekałeś. Też Ci skrzeczy?

      Usuń
    21. Ktoś musi trzymać fason, ale skrzeczy jak cholera.

      Usuń
    22. Nie wiem jak Ty, ale ja nie tracę nadziei, że kiedyś wreszcie ochrypnie albo jej się znudzi. Póki co zarządziłam poszukiwanie zatyczek do uszu.

      Usuń
    23. Na pewno kiedyś się znudzi. W lipcu, jak pojadę na wakacje, o!

      Usuń
    24. Lipiec to za długo, nie dociągnę. Mus zreorganizować albo zachrypnąć wcześniej.

      Usuń
    25. To może weekend majowy? Niedługo, choć wyjątkowo pechowo rozstawiony w tym roku.

      Usuń
    26. Jakoś nie czuję pociągu do tego majówkowego pędu. Ale w pierwszej połowie maja mam wyjazdowe trzydniowe szkolenie, chyba zażyję w zamian:P

      Usuń
    27. Nie chodzi o majówkowe pędy, tylko o cztery dni wstawania o 7.30 (sprawdzić, czy drzwi do sypialni zamknięte przed kotami).

      Usuń
    28. Koty dzielą się na te, które można powstrzymać zamkniętymi drzwiami i na te, dla których nie ma żadnych przeszkód (w każdym razie nie takie, których nie dałoby się sforsować odpowiednio długim drapaniem i miauczeniem)...

      Usuń
    29. Należy przekręcić klucz w zamku, a drzwi wygłuszyć gąbką.

      Usuń
    30. Za dużo zachodu, zdecydowanie łatwiej wpuścić kota:P

      Usuń
    31. Nie wiem jak u Was, u nas o 4.30 zazwyczaj energicznie wywalamy bestię z sypialni. Bestia ludzka, daje potem pospać do 6.

      Usuń
    32. Żadna różnica, czy zwlekam się eksmitować bestię, czy lecę napełniać michy. Więc wolę zapobiegać konieczność jakiegokolwiek zwlekania się.

      Usuń
    33. Oczywiście wierzę w każde Twoje słowo:P

      Usuń
    34. Nie wiem, nie czuję, katar mam (może to smarkazm?)

      Usuń
    35. Smarkazm byłby... hmm... jakby zielonkawy. A ten jest raczej złośliwy. Ani chybi wirus mutant. Skandynawski :P

      Usuń
    36. No i sam widzisz, że z tej wizyty w przybytku kultury nie wynikło nic dobrego:(
      (i nie jestem sarkastyczna, ale realistyczna i trzeźwo myśląca)

      Usuń
    37. O ile można realistycznie myśleć z katarem.

      Usuń
    38. Ja mogę. Zawsze mogę. Nawet zakatarzona jestem rozważna i nieromantyczna.

      Usuń
  2. Ach czemuż ty publikujesz tak późno swoje wpisy. Już miałam gasić światło. Jutrzejsza pobudka 5.05 przypomina- czas spać. A tu pojawia się nowy i to jak ciekawy wpis. Niestety na twoje pytania nie potrafię odpowiedzieć. Napisać mogę jedynie, że recenzje koncerty należy czytać jak opis na okładce książki- jako li tylko chwyt marketingowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio to ja raczej nie publikuję, proszę więc o zrozumienie, że jeśli pojawiło się natchnienie, czym prędzej dałam temu wyraz. Mój folder z napoczętymi (w momencie przypływu natchnienia) i nieskończonymi (bo nie wykorzystałam momentu) postami spuchł ostatnio; gdybym nie powiesiła tego od razu, z pewnością nie pojawiłoby się już nigdy.
      Chyba masz rację z tym czytaniem zapowiedzi koncertów, ale czyż nie powinno to wyglądać inaczej?

      Usuń
    2. Nie chcę się licytować, ale mój folder z napoczętymi wpisami jest także pokaźnych rozmiarów. A, że nie powinno- no nie powinno. Ale jest, było i pewnie będzie. Prawo rynku, chcą się sprzedać, więc muszą ładnie opakować.

      Usuń
    3. No popatrz, miło dowiedzieć się, że ma się towarzyszy niedoli:) U mnie spuchnięcie folderu idzie w parze z próbą gruntownej reorganizacji życia, a u Ciebie?
      Są rzeczy, które nie powinny się poddawać prawom rynku. Taka ze mnie idealistka, o!:P

      Usuń
    4. Oczywiście, co jakiś czas przejawiam naiwną wiarę, że tym razem posprzątana raz szuflada będzie już zawsze przykładem idealnego perfekcjonizmu, że tym razem codzienne marsze zasłużą na miano codziennych, a nie tylko określenia, iż dwa razy w marcu maszerowałam (dla zdrowia), że od dziś zacznę zdrowo się odżywiać, że od jutra nie będę przejmować się pierdołami, że .... zabrakłoby czasu i miejsca, aby wyliczyć te wszystkie nieudolne usiłowania, wśród których są i takie, że tym razem zaznaczę czytając cytaty (karteczkami), będę na bieżąco notować spostrzeżenia i napiszę świetną notkę. Nie zaznaczyłam, nie wynotowałam, nie napisałam świetnej a z rzadka jaką bądź. :(

      Usuń
    5. A nie, takich rzeczy jak opisane przez Ciebie nawet nie próbuję zreorganizować. Porządna i poukładana już byłam, to se ne wrati. I nawet nie wiem czy żałuję, chyba nie.
      W każdym razie w jednym masz nade mną przewagę: cokolwiek piszesz i czytasz (także u innych, patrz tutaj). Ja poległam i to najbardziej mnie wkurza. Niestety, nie mogę obiecać poprawy, ani że zajrzę do Ciebie i innych już wkrótce:(

      Usuń
  3. Fiordy nie mogą jeść nam z ręki. Nie da rady.
    Na resztę pytań nie znam odpowiedzi.
    P.S. A już Ci chciałam zazdrościć, że tak pięknie zajmujesz się edukacją muzyczną dzieci.
    Ja tylko raz zabrałam dzieci na koncert dyplomowy w szkole muzycznej, dzieci posłuchały, znudziły się tylko odrobinę, młodsze dziecię śpiewało przy każdym występującym gitarzyście. Na koniec dostaliśmy pozwoleństwo na obmacanie fortepianu.
    Chyba lepiej na tym wyszłam... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, dziękuję za odpowiedź, ale nie to pytanie nurtowało mnie najbardziej:P
      Jeśli dobrze pójdzie, w maju będę w filharmonii na typowo szkolnym koncercie (klasy IV-VI) - może wtedy pójdzie lepiej? Nie to, że dadzą nam coś pomacać, ale może choć powiedzą co grają?

      Usuń
  4. Czyli dostaliście współczesną chałturę w najgorszym wydaniu.
    W porównaniu z tym czymś, co jak widać niewiele miało wspólnego z muzyczną edukacją młodego pokolenia, dawne imprezki sprzed lat dla dzieci przedszkolnych (różnie nazywane w różnych placówkach) były spotkaniami muzycznymi z zupełnie innej (lepszej) półki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja te muzyczne objazdówki (brałam w nich udział w podstawówce, wydaje mi się, że odbywały się co miesiąc) wspominam bardzo dobrze. Nie było może podniosłej atmosfery (trudno ją stworzyć na obskurnej sali gimnastycznej), ale nikt nie zagłuszał muzyki.
      Tu był ewidentny przerost formy nad treścią. Ktoś kto to wszystko wymyślał, zapomniał po co to robi.

      Usuń
  5. Biorąc pod uwagę, że Finlandia nie jest krajem skandynawskim (ciągle mi to powtarza moja siostra, która jest na filologi fińskiej) to nie powiedzieli nic :) Czytając stwierdziłam, że też bym była rozczarowana... Ostatnio wybrałam się z córką do teatru na spektakl na podstawie książki "Grzeczna" Gro Dahle. Uwielbiamy tę książkę, a spektakl był zwyczajnie słaby. Wyszłyśmy i moja ośmioletnia córka od razu powiedziała "wiesz mamo, to był najgorszy spektakl jaki tu widziałam". Było mi przykro tym bardziej, że strasznie rzadko teraz gdzieś wychodzę, druga córka jest malutka i wyjście wieczorem to dla mnie wielkie przedsięwzięcie logistyczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A fakt, kiedyś o tej Finlandii wiedziałam, ale jakoś mi umknęło. No to tym bardziej jestem zdegustowana:P
      Twoje rozgoryczenie doskonale rozumiem - wyjścia do teatru czy filharmonii są jednak, a przynajmniej dla mnie powinny być - czymś w rodzaju święta (tym bardziej, gdy z różnych względów nie można sobie na to pozwolić częściej). Ok, święta mogą nieco rozczarować (zwłaszcza gdy człowiek nadmiernie winduje oczekiwania), ale między nieco a bardzo jest spora różnica.
      Uściski!

      Usuń
  6. Myślę, że chodziło o dzieciaki. O to aby je zainteresować, poza muzyką dać im show i zabawę, a nie tylko bierne słuchanie. Wiem co masz na myśli, ale chyba rozumiem też organizatorów. Boją się, że zanudzą dzieci i zniechęcą na przyszłość, więc wybrali formę, która jest dla dzieci atrakcyjna. Inna sprawa, że wytrawni słuchacze muszą się nieco przemęczyć, ale... czego się nie robi dla kultury ;)
    Od jakiegoś czasu poluję na te bilety familijne, ale nie sądziłam, że tak wyglądają te koncerty. Poszukuję koncertu w tradycyjnej formie, ale z łatwo przyswajalnymi utworami i jak największą ilością instrumentów (jak mawia moja córka: "muszą być bębny, trąbki i harfa"...taaaa)
    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, z całą pewnością o to właśnie chodziło. Można było każdemu dać przy wejściu coca-colę i popcorn, z pewnością podobałoby im się jeszcze bardziej. Nie o takem kulturem jednak tu walczem:P
      Nie umiem powiedzieć czy wszystkie koncerty familijne tak wyglądają - tak jak napisałam, ten był pierwszy. Obejrzałam jednak pod tym kątem informacje na stronie Filharmonii i widzę, że zmieniają się prowadzący i reżyserzy, więc może jest nadzieja?

      Usuń
  7. I dlatego idziemy dziś na Kung Fu Pandę :P Z ostatniej bytności w przybytku który opisujesz pamiętam przede wszystkim chaos i póki co nie pragnę więcej :) Marzy mi się za to jakiś koncert rockowy ze Starszym :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panda też zawiodła. Przysnąłem byłem :P

      Usuń
    2. Panda ma numer bodajże trzeci, a to zazwyczaj słabo rokuje (przypomniałam sobie w tym miejscu widziane w wakacje Minionki i aż się wzdrygnęłam). A na Zwierzogrodzie byliście? Na tym nie da się przysnąć!:P
      Jeśli chodzi o koncerty rockowe, też mi to chodzi po głowie, ale wydaje mi się, że jeszcze za wcześnie. Byłam niedawno na koncercie (stosunkowo mało agresywnym), na którym była znajoma 11-letnia dziewczynka. Jej układ nerwowy nie był jeszcze na to gotowy...

      Usuń
    3. "Zwierzogród" polecam bardzo i strasznie żałuję, że nie opisałem na blogu, bo to naprawdę świetny film. Z niezłą intrygą, nawiązaniami pop i dowcipem wykraczającym poza pierdzenie i bekanie :P
      O koncercie myślałem klubowym, nie stadionowym, ale pewnie masz rację, że chyba za wcześnie :)

      Usuń
    4. Dostrzegam pełną zbieżność opinii (też nawet przemknęło mi przez myśl, żeby coś o tym filmie napisać, ba! znalazłam nawiązanie lekturowe, ale na tym się skończyło). Na tle tego co ostatnio serwują dzieciom w kinach "Zwierzogród" lśni i błyszczy. Teoretycznie jakoś niedługo (latem? jesienią?) powinien wejść do kin film, który znam z zajawek obcojęzycznych - "The secret life of pets"; on też zapowiada się obiecująco.
      Jeśli chodzi o koncerty, to już prędzej zabrałabym Starszego na stadionowy niż klubowy. Chociaż on wcale się do tego nie pali (w odróżnieniu od Młodszego, który najchętniej chodziłby na wszystko).

      Usuń
    5. To to z pudlem puszczającym pod nieobecność właściciela death metal na fulla?? Dla samej tej sceny pójdę :) A Panda jest poprawna, ale złożona z tak ogranych motywów i tak mało dynamiczna, że prawie przyciąłem komarka (a może to tylko moje zmęczeni, a film dobry?). U mnie Starszy nawet się podpala, ale im bliżej terminu realizacji, tym zapał mniejszy :(

      Usuń
    6. Tak, to właśnie ten film:) Mnie rozbroił też jamnik masujący się mikserem KitchenAid:D

      Usuń
  8. A ja wiem, dlaczego szwedzki stół! Ha! otóż każdy, kto przyjdzie, może częstować się czym popadnie i jak leci - jajecznica i naleśnik? Proszę bardzo! Jajco na miękko i owsianka? Mamy! Boczek i pudding? Ależ oczywiście! Misz oraz masz! No, a potem, wiadomo, niestrawność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to jakaś myśl, ale nie jestem pewna czy trafna. Aż takiego wyboru dań nie było.
      Poza tym byli tacy, którym się podobało (podejrzewam, że całkiem sporo). Na fanpage'u Filharmonii pewien pan napisał np. (cytuję) "A ja byłem z córką, która była oczarowana jak na niejednym zresztą koncercie rodzinnym w naszej filharmonii. Moim zdaniem właśnie w prostocie tkwi sedno. Co nas odróżnia od Skandynawii to przede wszystkim język i bardzo oryginalnie że na tym oparli się aktorzy, którzy nota bene bardzo żwawo i interaktywnie poprowadzili koncert. Nie zgadzam się, że muzyka zginęła - byłą doskonale wyeksponowana i podbita przez szczudlarzy, mimów i inne wizualne "dziwy". Jedyne co mi się mniej podobało to akcja z balonami, która wprowadziła lekki chaos. Ale generalnie poziom koncertów niedzielnych jak najbardziej utrzymany!"
      Prawie poczułam się jak gupia baba, co to się nie zna na kurturze:P

      Usuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń