„Nie ma powodu, aby dobrze opowiedziana historia przypominała
rzeczywistość. [To] rzeczywistość ze wszystkich sił stara się przypominać
dobrze opowiedzianą historię.”
Takim mottem z opowiadania
Izaaka Babla opatrzył „Skuchę” jej autor, Jacek Hugo-Bader; lepszego wybrać nie
mógł. Że jest ono genialnie dobrane, okazało się krótko po tym, jak ulokowałam
się w przedziale pociągu jadącego z Warszawy do Szczecina. Rzeczywistość postanowiła
nadążyć za historią. Czy dobrze opowiedzianą? To się okaże.
„Skucha” jest dla Hugo-Badera
książką osobistą, o której mówił już od dawna. To historie jego dawnych kolegów
i koleżanek z solidarnościowego Międzyzakładowego Komitetu Koordynacyjnego „Wola”
z Warszawy, z którymi konspirował w latach 80-tych ubiegłego wieku. Nazywa
ich Kolumbami rocznik 50, zwycięskimi konspiratorami, o których nikt dotąd nie
napisał, nie sprawdził jak wiedzie im się w Polsce, którą sobie wywalczyli.
Bader postanowił wypełnić tę lukę.
Snuta przez niego
opowieść jest chaotyczna, mimo że starannie zaplanowana. Brak w niej happy
endów, a po lekturze w ustach pozostaje wyłącznie gorycz. Wydaje się, że
przegrani są wszyscy jej bohaterowie (poza jednym), także ci, którym pozornie
się udało, bo w wolnej Polsce zostali ministrami lub osiągnęli to, co
powszechnie uznaje się za sukces.
Część
z nich pogubiła się w świecie, w którym nie trzeba już było z nikim walczyć, bo
nie umieli po prostu żyć.
Inni
utopili się w alkoholu. Jeszcze inni we własnej frustracji i poczuciu krzywdy.
Bader próbuje każdego z
nich zrozumieć, z lepszym lub gorszym rezultatem. W przypadku wielu przywołuje
opowieści o ich dzieciństwie, zazwyczaj niezbyt kolorowym. Sam pozostaje –
zupełnie jak na siebie wyjątkowo – w cieniu.
Wydawało się, że nie jest
to dobra lektura do pociągu. Okazało się, że lepszej wybrać nie mogłam.
Razem ze mną (w tym samym
i sąsiadujących przedziałach) jechało bowiem kilkunastu działaczy jednego ze
związków zawodowych, wracających z (co ustaliłam już później) krajowego zjazdu
delegatów. Nie wiedzieli, że przypadkiem wiem na temat ich działalności bardzo
dużo, że z racji wykonywanego zawodu zetknęłam się z wieloma z nich, także tymi
nieżyjącymi i zasłużonymi. Po dwóch kliknięciach w komórkę wyposażoną w dostęp do
internetu znałam nazwiska prawie wszystkich. Oni mojego na szczęście nie.
Jedna flaszka, druga
flaszka („a może się pani z nami napije?”).
Poziom agresji coraz wyższy, frustracja wypełza z przedziałów na korytarz.
Pretensje, wyrzuty, opowieści coraz bardziej kombatanckie.
„Gdybym to ja się tym zajmował, to bym tak tego, kurwa, jak ty nie
spierdolił”
„Co ty, kurwa, wiesz. To ja wszcząłem strajk w Stoczni. To ja jestem w
encyklopedii „Solidarności” (Sprawdziłam. Faktycznie jest. 10 lat temu
został też odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, ale o tym nie wspomniał).
„Ty, ty, ty, ty chuju, ty!”
Banda przegranych. Grupa
żyjących we własnym, istniejących w ich głowach świecie, w którym opowieści
sprzed ponad trzydziestu lat stają się coraz bardziej fantastyczne.
I w tym właśnie momencie
czytam na stronie 197 książki Hugo-Badera taki oto fragment:
„Nie trzeba wcale ryć na froncie w okopach, kluczyć po kartoflisku
pomiędzy minami, unikać kul, odłamków, żeby potrzebować terapii, leczenia ze
stresu pourazowego, z syndromu pola walki. Bo nawet po bezkrwawej mało
zabójczej wojnie weterana ogarnia ciężkie uczucie pustki, smutku, jakby wrócił
ze wspaniałej, bardzo długiej podróży, jakby dopadła go normalna powakacyjna
chandra, jesienny smutek, depresja – tyle że dziesięć razy mocniej. Nic więc teraz
nie smakuje, a w zasadzie prawie nic nie czujesz, boś swój posiłek, swoje życie
rozpoczął od najostrzejszej potrawy, po której wszystko smakuje jak zimne
kluski leniwe z cukrem. Rzecz więc w tym, żeby to nowe życie także miało moc,
żar, smak, żeby co jakiś czas coś szarpnęło człowiekiem od środka, żebyś
przeżył wielką miłość, zdobył władzę, pieniądze, sławę, cokolwiek, od czego
zakręci się w głowie, od czego ciśnienie tętnicze skoczy, a serce rozhuśta
niebotycznie jak podczas sprintu.”
Moimi współtowarzyszami podróży,
podobnie jak częścią spośród bohaterów Badera, huśtają tymczasem wyłącznie
wspomnienia. O latach, w których o coś walczyli. W których byli bohaterami. W
których życie miało sens.
A dziś? Dziś niektórym
się udało, innym niekoniecznie. Jedni chcieliby walczyć, inni organizować rodzinne
festyny („może przyjdzie pani z dziećmi?
Wymienimy się telefonami, to dam cynk, kiedy będzie”). Pozostali chcą się po prostu tylko napić.
Mniej
więcej w połowie trzeciej flaszki jeden wreszcie zadaje mi pytanie: „A co właściwie pani tak tam czyta?”
Pokazuję
okładkę.
„Skucha” – czyta na głos. – „O kurwa, a o czym to w zasadzie?” –
pyta. Zanim odpowiem: „O
was, panowie”, odzywa się rechot jego towarzyszy.
„- I widzisz, kurwa, Andrzej, skucha! I tak nic
z tego nie zrozumiesz!”
Hugo-Bader
w jednym z ostatnich rozdziałów swojej książki pisze tak:
„(…) reporter tym się różni od autora powieści,
że nie wymyśla ani nie zmyśla, ale kombinuje zaobserwowane, a najczęściej
usłyszane historie, fakty i postaci, bo nie wszystko przecież można znać z
autopsji. Wielki Melchior Wańkowicz, król polskich reporterów, nazywał to
prawdą zmyśloną.
Więc nie ma nawet co gadać o
obiektywnym reportażu. Jeśli potrzebujesz czegoś takiego, zabierz się do
lektury książki telefonicznej. Tam żaden z tysięcy bohaterów nie powie czegoś
takiego, od czego nawet twardym facetom chce się ryczeć.”
Nie jestem
reporterem ani twardym facetem. Moja opowieść nie jest zmyślona.
Ale
po lekturze „Skuchy”, identycznie jak po tej podróży, jest mi raczej smutno.
Bo, tak samo jak Andrzej, nie jestem w stanie tego wszystkiego zrozumieć, mimo że bardzo się staram.
Jacek Hugo-Bader „Skucha”.
Agora S.A. i Wydawnictwo Czarne, 2016.
Z dużym zainteresowaniem przeczytałam twój post. Książka nad wyraz ciekawa.
OdpowiedzUsuńCzęści mężczyznom odpowiadałby stan ciągłej "walki"...trudniej z normalnym życiem. Dotyka to również bywa emerytów, którzy z powodu spowolnienia życia często szybko odchodzą w zaświaty.
Dziękuję za miłe słowo; trochę obawiałam się, że po tak długiej blogowej przerwie wyszłam z wprawy.
UsuńSądzę jednak, że sprowadzanie tego do podziału na mężczyzn i kobiety jest nadmiernym uproszczeniem (choć w większości przypadków wszystko się zgadza). Bohaterkami książki Hugo-Badera są też kobiety, które nie są bynajmniej beneficjentkami tego wszystkiego co się wydarzyło i którym równie trudno co mężczyznom odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Trafne wydaje mi się natomiast porównanie do emerytów. Ciągle jest wśród nich zbyt mało takich, którzy umieją odnaleźć się w nowej sytuacji. I nie chodzi tu tylko o finanse, raczej o mentalność.
Tak myślałam, że uproszczę zbytnio, ale zawsze jakoś mam na uwadze, że kobiety są bardziej czynne poza zawodowo.
UsuńAle niestety są i takie, które nie bardzo wiedzą co ze swym czasem zrobić.....choćby syndrom pustego gniazda.
Piszesz ciekawie zawsze, ale bywa tak obszernie, że ja nie zawsze mam czas czytać. Dlatego wolę gdy posty są mniej obszerne. Ten akurat był w sam raz objętościowo na moje mozliwości percepcyjne również.
Chyba wszystko zależy jednak od człowieka, nie od płci. Chociaż moja perspektywa, osoby w kwiecie wieku, dobrze wykształconej, przyzwoicie zarabiającej, czynnej zawodowo i spełnionej rodzinnie, nie musi być jedynie słuszną.
UsuńUwagę na temat długości postów przyjmuję z pełnym zrozumieniem. Ostatnio też nie mam czasu czytać niczego, a już zwłaszcza niczego długiego. Czasem jednak chciałoby się na jakiś temat napisać tyyyle... Cieszę się jednak, że tym razem utrafiłam w sam raz w Twoje potrzeby:)
Chociaż moja perspektywa, osoby w kwiecie wieku, dobrze wykształconej, przyzwoicie zarabiającej, czynnej zawodowo i spełnionej rodzinnie, nie musi być jedynie słuszną....Jak to się dobrze czyta.....szczególnie to "spełnionej rodzinnie".
UsuńPozdrawiam serdecznie.
No tak, w dzisiejszych czasach człowiek zadowolony z własnego życia wydaje się rzadkością, prawda?:)
UsuńZasyłam pozdrowienia wzajemne!
A ja jestem w stanie wygenerować czas na tekstową obszerność momarty, najwyżej sobie dzielę na porcje. Droga pani mm, proszę się nie ograniczać.
UsuńDroga Inwentaryzacjo, lejesz miód na me serce!:) Ale zarazem sprawiasz, że płonę rumieńcem na myśl, ileż to Twoich tekstów pominęłam (każdego bardzo żałuję i postanawiam poprawę).
UsuńMoje ograniczenia są ostatnio wyłącznie natury życiowo-czasowej, bo gdyby to tylko ode mnie zależało, to popłynęłabym, że ahoj!
(...oraz w systemie zmianowym: do pociągu, do biblioteki i do fisharmonii ;)
UsuńJeszcze parę innych miejsc by się znalazło, ale Twą uwagę odnajduję jako nader celną:P
UsuńDroga mm, nie płoń mi tu, bo ja raz na dwa, trzy miesiące piszę coś naprawdę wartego uwagi i wzruszu, reszta to blogowe pakuły w celu utrzymania ciągłości przedsięwzięcia.
UsuńTy masz chyba lepsze statystyki w tej materii. Tylko że człowiek chciałby żeby jego inteligentny elektorat trafiał na odpowiedni moment wyprzenia talentu, eheh.
Przyj, inwentaryzacjo, przyj!
UsuńA moje statystyki, biorąc pod uwagę ostatnią częstotliwość wpisów, są w najlepszym wypadku podobne (zna się te chwyty retoryczne, nie?).
Prę, prę, aż się drę ;)
UsuńLepiej niezbyt często się objawiać, a za to chlasnąć publikę czymś niebanalnym. Wolę to niż blogerów codziennych a pierniczących. Chociaż ilość trwogi i smutku jaki POWYŻEJ zaserwowałaś to mi lodowatym strumieniem aż w skarpety poszedł. I teraz muszę chyba przeczytać jakąś bajkę dla dzieci czy coś. Zatem dobranoc :)
Mogę trzymać Cię za rączkę i obcierać pot z czoła, w zamian oczekując wyłącznie propozycji zostania matką chrzestną nowego posta.
UsuńJednym z moich ulubionych filozofów zawsze był Kierkegaard. Od bojaźni i drżenia bardzo blisko do smutku i trwogi, niestety.
Z bajkami też trzeba ostrożnie; od Grimmów trzymaj się lepiej z daleka! Może "Kołysanki rybki Mini-Mini"? Dobranoc:)
Wiesz, jakoś się tej frustracji nie dziwię. Powiedziałbym, że to bardzo ludzkie. Widzieć na przykład, że członkowie "związku przestępczego o charakterze zbrojnym" mają się bardzo dobrze, za których sprawą lądowało się w więzieniu, traciło pracę i mieć świadomość, że tamto poświęcenie dzisiaj już się nie liczy. Było - minęło. To może być frustrujące. Piją w pociągu - faktycznie, nieelegancko. Ale to przecież nie elity, gdyby się panowie załapali na stołki piliby pewnie u "Sowy" a różnica oprócz ceny polegała by na tym, że rozmowy słuchałabyś nie tylko Ty ale i cała Polska :-).
OdpowiedzUsuńPS.
Po sprawie "Długiego filmu o miłości" jakoś nie mogę nabrać zaufania do JHB a i z wydawnictwem Czarne po zachwycie "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" jakoś nie mam szczęścia.
Dla ścisłości: jechaliśmy pierwszą klasą, więc pewna "elytarność" w tym była:P
UsuńA cała reszta się zgadza. Wykonuję taki zawód, że mam bezpośredni wgląd i w życie działaczy solidarnościowych, i esbeków. Wniosek jest taki, że tym drugim wiedzie się zdecydowanie lepiej. Mnie to tylko wkurza, ale ja młoda jestem. Rozumiem, że starszych może także frustrować.
O rzekomym plagiacie popełnionym jakoby przez Jacka Hugo-Badera pisałam tutaj. Każdy ma prawo mieć własne zdanie, ale myślę, że warto nie kierować się uprzedzeniami.
Gdyby to były elity to panowie nie częstowali by Ciebie. W tym geście dostrzegam raczej egalitarność niż elitarność :-)
UsuńSprawy plagiatu JH-B jakoś specjalnie nie drążyłem a i do samego autora też nic nie mam. Zachwalano mi jego książkę, już nie pamiętam jaką a tu akurat "wybuchła" ta sprawa i tak "z ostrożności procesowej" dałem sobie spokój.
Częstowanie odbierałam raczej jako element tzw. podrywu, ale niech będzie, że to egalitarność:P
UsuńJHB budzi kontrowersje, jednak ja niezmiennie go lubię. Proponuję przy najbliższej okazji spróbować i wyrobić sobie własne zdanie. Cudze opinie nader często okazują się chybione.
Ach, ta kobieca próżność... :-)
UsuńTo nie próżność, to doświadczenie życiowe:P
UsuńDlatego jeżdżę drugą :P I rzadko czytuję kombatanckie wspominki :P
OdpowiedzUsuńW pierwszej klasie jest znacznie wygodniej. A w drodze "tam" - gdy jechałam IC, a nie jak "z powrotem" TLK - to już w ogóle odbywał się szał ciał i rozpasanie wszelakie (mimo że bez udziału panów związkowców).
Usuń"Skucha" to nie są kombatanckie wspominki, nic z tych rzeczy.
W sumie, to nie pamiętam, kiedy ostatnio jechałem pociągiem, więc trudno tu mówić o jakichś świeżych doświadczeniach w tym względzie :) A co do Badera, to może bym i sięgnął po powieść, ale skoro upiera się przy NF, a przydomek Bajer nie wziął się znikąd, to jednak na razie podziękuję. Chyba, że po prostu uznam, że jednak czytam powieść osnutą jeno na faktach, to może tak. Zobaczymy. Szansę dam, bo jednak opis zbierania pyłku z konopi wciąż żywo mam w pamięci, mimo że od lektury "W rajskiej ..." minęło już trochę czasu :P
UsuńMam wrażenie, że już kiedyś prowadziliśmy tę dyskusję... O tym, czym powinien być reportaż, na ile można w nim przestawiać fakty, osoby i zdarzenia. I - oczywiście - o tym, czy Bader łże, czy nie łże.
UsuńStąd już nader blisko do dyskusji o naturze prawdy, brr!:P
A Ciebie powinno chociaż tło historyczne pociągnąć, o!
Racja, prowadziliśmy. Zobaczymy co będzie. Na razie chłopaki narobili mi smaka na Hena, a ja sam w międzyczasie straszę się polskim hydraulikiem. Bader musi poczekać :)
UsuńMasz na myśli młodego Hena? Pamiętam tylko post ZWL; też nastawił mnie pozytywnie. Na razie jednak czytam z doskoku i bardzo nieprzewidywalnie. Ostatnio głównie orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego:(
Usuń"Polski hydraulik" bardzo mi się podobał, ale czytałam pierwsze wydanie. Potem obraziłam się na tę książkę, gdy okazało się, że w wydaniu kolejnym pojawiły się nowe teksty. Tego nie robi się czytelnikom!
Ha! Po napisaniu tego komentarza przypomniałam sobie, że właśnie "Polskiego hydraulika" dotyczy jedyna recenzja, jaką kiedykolwiek umieściłam w BiblioNetce, o tutaj. Bez fałszywej skromności, ale pisałam lepsze. Na BiblioNetkę też się wtedy zresztą obraziłam, bo kazali mi się formatować według ich oczekiwań, niedoczekanie! (pewnie dlatego ten tekst jest taki sobie, o!)
UsuńTak, młodego. A dokładnie "Solfatarę". Trochę przeraża mnie objętość, ale jeśli czyta się tak dobrze jak panowie zachwalają, to z przyjemnością się zagłębię. "Polskiego ..." czytam właśnie z doskoku i to, żeby Cię pognębić, najnowsze wydanie. A na NETkę też się obraziłem (stąd wziął się Śmieciuszek), a teraz to już w ogóle widzę, że zmierza w stronę, która zupełnie mi nie odpowiada :P
UsuńMoże kiedyś też sięgnę po Hena Młodszego. Chociaż jeśli dzieło grube, to jego szanse gwałtownie maleją:(
UsuńBiblionetka ma, jak widać, spore zasługi na blogowym polu. U mnie było podobnie, choć chodziło przede wszystkim o Stosikowe losowanie (z którego zresztą teraz też się wypisałam, nie dając rady) i potrzebę umieszczania gdzieś wrażeń z wylosowanych tam lektur. Myślisz, że powinniśmy im podziękować?:P
Gruba, ale na jej obronę napiszę, że widziałem grubsze :) A co do dziękowania, to nie wiem. Poznałem fajnych ludzi. Części z nich podoba się moja grafomania. Ale ostatnio musiałem wysłuchać kąśliwych uwag na temat swojego lenistwa :P Summa summarum - podziękuję, bo lubię swój kawałek sieci :D
UsuńGrubych książek ostatnio nie brakuje. Każda przeraża mnie tak samo. Do tej pory zachodzę w głowę jakim cudem zobaczyłam "Mr Pebble i Grudę" i nie uciekłam. Może na emeryturze mi się zmieni, bo na razie szans na to nie widzę.
UsuńU mnie bilans podziękowaniowy wypada lepiej. Pewnie dlatego, że nikt mnie w sposób kąśliwy nie napastuje:P
Tylko czekaj :P A grubas jak dobry, to lepszy niż cienias :D
UsuńE, ja za bardzo się izoluję od grupy, żeby grupa (trzymająca myszki) chciała mnie napastować:P
UsuńU mnie z grubasami ten problem, że na sam ich widok włącza mi się "kiedy ja zdążę to przeczytać?!", a do tego jeszcze "a przecież w tym czasie mogłabym przeczytać ze 3 inne książki!" Ale w robocie też nie przepadam za opasłymi tomami, może stąd te lęki?:P
A ja po przeczytaniu mam taką refleksję: MoMarto - musisz częściej jeździć w delegacje! :-)
OdpowiedzUsuńCzuję się okadzona ze wszystkich stron, aż oczy mi łzawią.
UsuńNastępna delegacja na początku września - zdążycie się stęsknić;)
Zupełnym zbiegiem okoliczności trafiłem na ten WYWIAD, więc podrzucam :)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam, choć pobieżnie (gdzie mój wolny czas, ach gdzie?) i mam wrażenie, że Ciebie mógł on nie zachęcić do lektury "Skuchy" (patrz: wątek z orderem).
UsuńDzisiaj zdaje się, że jest coś w DF, ale nie miałam czasu nawet pobieżnie rzucić okiem.
Jeżeli brak rzetelności w sprawach, które dotyczą samego autora, to raczej nie nastraja to optymistycznie do reszty materiałów.
UsuńNo i właśnie - czy to świadczy o braku rzetelności? Moim zdaniem nie, ale ja naprawdę nie wierzę w istnienie prawdy jako takiej. Kiedyś wierzyłam, ale mi przeszło. Chyba bezpowrotnie.
UsuńZatem pozostajemy na swoich stanowiskach :D
UsuńMam wrażenie, że to też już było:)
UsuńDroga Momarto, ja zupełnie nie na temat - czy może jakimś zbiegiem okoliczności wybierasz się na weekend do Warszawy??? Odpisz mi proszę na maila, wiem, że chyba nie zaglądasz regularnie na momartablog, dlatego pukam tutaj.
OdpowiedzUsuńOdpukałam gdzie trzeba:)
UsuńSzkoda, że nie przyjechałaś :(
UsuńAle teraz już znam Was obie naocznie :)
Tak jakby ostatecznie nie było takiej opcji. Ale zapewniam, że od czasu gdy mnie widziałaś nic a nic się nie zmieniłam!:P
UsuńA ja dalej naocznie Momarty nie znam.. :(
UsuńAle z biegiem czasu (lat?) zamierzam to zmienić! O! ;-)
Grunt to dobry plan i jeszcze lepsze chęci! Reszta jakoś pójdzie:) W sumie gorzej byłoby, gdybym ja mieszkała w Świnoujściu a Ty w Ustrzykach Dolnych, prawda?:P
UsuńChciałam polecić wagon w strefie ciszy, gdzie obowiązuje zakaz rozmów komórkowych i innych - tych bogato przeplatanych słowem kurwa także, ale gdybyś wybrała takowy- nie byłoby wpisu - więc można powiedzieć, że nie ma tego złego, co by ... A co do walki i rozgoryczenia, no cóż - wydaje mi się, że mądry człowiek będzie od początku zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli robi to co uważa za właściwe to nie może liczyć na to, że będzie kiedyś z tego powodu doceniony, prędzej zostanie odsądzony od czci i wiary. Dzisiejszy bohater jutro zostanie okrzyknięty zdrajcą. A zadowolony z życia człowiek to rzadki okaz, więc cieszę się, że zaliczasz się do tego grona.
OdpowiedzUsuńWagon w strefie ciszy to zdecydowanie wagon nie dla mnie: ) Ja pasjami uwielbiam jeździć koleją! Gdybym mogła, jeździłabym nią codziennie, bo zawsze, naprawdę zawsze, przytrafiają mi się tam niesamowite historie.
UsuńWiesz co, ja mam wrażenie, że jeśli robi się to, co uważa się za słuszne, to nie ma sensu oglądać się na innych. Nie mam przy tym na myśli nieliczenia się z innymi, bo tu zawsze trzeba być uważnym i zwracać uwagę na to, czy aby kogoś się nie krzywdzi. Chodzi raczej o to, że jeśli motywacją do zrobienia czegoś jest chęć zdobycia uznania, to jest to motywacja - proszę mi wybaczyć - do dupy.
Moje życie z całą pewnością mogłoby być lepsze i doskonalsze (mogłabym na przykład mieć czyściej w domu, bo na razie jestem bliska wyhodowania nieznanej dotychczas ludzkości kolonii bakterii), ale lubię je takim, jakie jest. Czego wszystkim innym także życzę.
Ja w ogóle się nie odniosę do wpisu, tylko napiszę, że cieszę się, że znowu piszesz, bo już się martwić zaczynałam :)
OdpowiedzUsuńOjej, bo ze wzruszenia zacznę płakać jak bóbr!:P Nie chwal jednak dnia przed zachodem słońca - znów mnie ogłuszyło nadmiarem życiowo-pracowych atrakcji i koniecznością pisania (niczym oszalała grafomanka) setek stronic na całkiem inne tematy:(
Usuń