wtorek, 21 lutego 2017

H.Groen "Małe eksperymenty ze szczęściem" i "Dopóki życie trwa", czyli starość nie radość, jednak przeżyć ją trzeba

O tym, że nie każdy starszy człowiek zasługuje na szacunek tylko dlatego, że ma siwe włosy, dowiedziałam się, mając 17 lat.
Właśnie wtedy zostałam powalona na ziemię przez krzepką siwowłosą sześćdziesięciolatkę.
Ja siedziałam na najlepszym – jej zdaniem - miejscu w autobusie. Ona uważała, że ma prawo tam usiąść tylko dlatego, że jest starsza ode mnie. Podeszła od tyłu i gwałtownie mną szarpnęła, wykrzykując: „nie wiesz, że ustępuje się miejsca starszym, gówniaro?!”
Dodam, że autobus pełen był wolnych miejsc.

Wówczas zrozumiałam, że nie ma żadnej gwarancji, że w przyszłości zmądrzeję tylko dlatego, że się zestarzeję. Oraz, że starsi ludzie są dokładnie tacy sami jak moi rówieśnicy – z niektórymi nie chcę mieć nic do czynienia, inni nie wzbudzają we mnie jakichkolwiek uczuć, zaś z pozostałymi chętnie zawarłabym bliższą znajomość.
Dopiero za kilka lat miałam dowiedzieć się jeszcze, że starość to też nieustanna, nierówna walka z fizjologią.

Pierwsza książka tajemniczego Hendrika Groena, „Małe eksperymenty ze szczęściem”, to – wedle okładkowych zapewnień – książka niezwykle śmieszna („Co chwila łzy ciekły mi po policzkach. Ze śmiechu.”), będąca dla staruszków tym samym, co dziennik Adriana Mole’a dla nastolatków.
Moi rodzice (o niecałe dwadzieścia lat młodsi od bohatera książki) najwyraźniej nie przeczytali tego blurba, gdyż po lekturze popadli w – inną niż holenderska - depresję.


Hendrik Groen jest Holendrem, lat – początkowo - 83 i ¼, który bardzo nie lubi staruszków. „To dreptanie z balkonikami, zniecierpliwienie bez powodu, wieczne narzekania, ciasteczka do herbaty, całe to wzdychanie i stękanie” – wyznaje już w drugim zdaniu pierwszej części swojego sekretnego dziennika, w którym zapisuje „nieocenzurowane spostrzeżenia z życia w domu spokojnej starości w dzielnicy Amsterdam Noord”.
Niestety, czy mu się to podoba, czy nie (a raczej nie), Hendrik sam jest staruszkiem, ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Pewnie można czytać tę książkę jako relację z innego świata – świata znacznie od nas bogatszych Holendrów, w którym chyba żaden z opisanych bohaterów nie boryka się z typowym problemem polskich osób starszych, tj. zbyt niską emeryturą. Byłoby to jednak dla niej krzywdzące; moim zdaniem jest bowiem dużo bardziej uniwersalna.

Kiedy ponad dwadzieścia lat temu bywałam w Holandii, mieszkańcy jednego z pięciotysięcznych miasteczek pokazywali mi (z dumą), że mają i typowy dom całodziennej opieki dla emerytów (na oko dla około setki pensjonariuszy), i kameralne osiedle z urządzonymi tam „mieszkaniami dla seniora”, z zapewnioną opieką lekarza, pielęgniarki i pewnie jeszcze paru innych osób. W porównaniu z naszą przaśną wówczas rzeczywistością ówczesna Holandia jawiła mi się emeryckim rajem na ziemi.
Dwadzieścia lat później u nas w zasadzie bez zmian, za to w Holandii – sądząc z tego, co opisuje Groen – chyba znacznie gorzej (zwłaszcza w drugiej części dziennika sporo miejsca poświęcono reformom w holenderskiej opiece nad seniorami, podyktowanym troską o to, aby utrzymać w ryzach związane z taką opieką wydatki. Jak łatwo się domyślić, niekoniecznie idzie to w parze z dobrem osób po siedemdziesiątce).
Tymczasem i w Polsce, i w Holandii starsi ludzie nadal są tacy sami – niektórzy fantastyczni, inni okropni; jedni zdrowsi, inni bardziej schorowani. O ile jednak nasz wpływ na to, czy za kilkanaście czy może kilkadziesiąt lat znajdziemy się w grupie zdrowych czy chorych jest w gruncie rzeczy iluzoryczny, o tyle niewątpliwie tylko od nas zależy, czy w jesieni życia zostaniemy członkami stowarzyszenia StaŻy (skrót od: Stary, ale Jeszcze Żywy – członkiem-założycielem tego stowarzyszenia jest Hendrik Groen), czy może ZgoŻeH (skrót od: Zgorzkniały, Że Hej! – to stowarzyszenie właśnie wymyśliłam, ale mam wrażenie, że już wyczerpał się w nim limit wolnych miejsc członkowskich).

Groen w swoim dzienniku obserwuje i wyciąga wnioski. Samotny, mieszkający w domu opieki mężczyzna po osiemdziesiątce, coraz dotkliwiej odczuwający postępujące zmiany fizjologiczne, wydaje się być przy tym idealnym kandydatem do zamiany w zgryźliwca, rozpatrującego w nieskończoność wszystkie swoje życiowe niepowodzenia (informacje o przeszłości Hendrika są nam dawkowane oszczędnie, jednak żadna z nich nie prowadzi do wniosku, że miał dobre, spełnione i szczęśliwe życie). Na szczęście – dla siebie i czytelników - Groen sam dochodzi jednak w tych okolicznościach do wniosku, że aby nie zwariować, musi podjąć jakieś środki zaradcze.

Z całą pewnością inaczej będą odbierać tę książkę czytelnicy bardzo młodzi, inaczej ci w średnim wieku, a jeszcze inaczej ci, którzy sami stoją na progu starości lub też nawet go przekroczyli.
Najgorsze co można z nią zrobić, to jednak – niezależnie od wieku - potraktować tylko jako zabawną (taką, od której łzy śmiechu same leją się policzkach), nieco egzotyczną, lekką lekturę. Bo mimo że czyta się szybko, czasem chichocząc, to warto zatrzymać gdzieś z tyłu głowy kilka wywołanych przez autora myśli.

Że kiedyś nas też to dopadnie. Ta okropna starość, której istnienie nowoczesny człowiek, zwłaszcza ten lepiej sytuowany i z wielkiego miasta, próbuje wyprzeć. Jeśli nie nas, to naszych bliskich, znajomych, przyjaciół (jeśli ktoś zamierza umrzeć młodo, faktycznie, może darować sobie akurat tę lekturę).
Że zawsze jest jakaś – mniejsza lub większa, bo bywa różnie – część naszego życia, na którą wpływ mamy tylko my.
Że nigdy nie jest za późno, by coś zmienić. Na początek można przestać robić różne rzeczy tylko dlatego, że tak wypada.
Że samotność jest potrzebna, ale na stałe nie jest fajna. Bo nie raz i nie dwa będziemy w życiu potrzebować kogoś, kto – zależnie od sytuacji – albo da nam kopa w dupę, albo mocno przytuli.

„Małe eksperymenty ze szczęściem. Sekretny dziennik Hendrika Groena, lat 83 i ¼”.
„Dopóki życie trwa. Nowy sekretny dziennik Hendrika Groena, lat 85”.
Obie książki z niderlandzkiego przełożył Ryszard Turczyn. Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz, Warszawa 2016.

A na koniec wskazówka praktyczna: pierwsza część jest znakomita, druga nieco gorsza, choć też się czyta. Jeśli jednak Hendrik postanowi napisać trzecią, też przeczytam.

6 komentarzy:

  1. U mnie co prawda obyło się bez tak traumatycznych doświadczeń w środkach komunikacji publicznej ale tylko dlatego, że nie siadam, nawet jak jest sporo wolnych miejsc. Patrząc na to, jak żwawo kłusują starsze panie byleby tylko dorwać się do miejsca, uznałem że w potyczce z nimi stałbym na z góry przegranej pozycji :-).
    Co do Twoich rodziców, nie dziwię się, że popadli w stan depresyjny czytając o holenderskich seniorach - jakiś czas temu byłem ze swoim Tatą we Wrocławiu. Zatrzymaliśmy się w bardzo porządnym hotelu. Na śniadaniu, oprócz nas, jedynymi gośćmi byli niemieccy emeryci - widziałem minę mojego Taty, jak jak się zadumał, jak się domyślam, nad kondycją polskiego emeryta. I nie da się zaprzeczyć, że i mi nasuwały się mało budujące refleksje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Od tamtego czasu też nie siadam. Co z kolei dwa lata temu stało się przyczyną traumatycznych doznań w warszawskich tramwajach, w których młodzież zrywała się z miejsc gdy tylko weszłam do środka. I tak źle, i tak niedobrze:P
      Przyczyna depresji moich rodziców jest inna, ale zachowam ją dla siebie. My poza tym jesteśmy przyzwyczajeni do niemieckich emerytów, którzy codziennie od rana dziarsko maszerują po Szczecinie, a nawet przyjeżdżają do filharmonii na koncerty. Na szczęście na sali zazwyczaj nie brakuje także emerytów rodzimych, więc jest nadzieja!

      Usuń
  2. O, jestem trochę młodsza od bohatera, ale mam z nim wiele wspólnego!

    Momarto, tragedia!!!! TRAGEDIA!!!! (ale już zażegnana) Czekam i czekam na post u Ciebie, a dzisiaj się zorientowałam, ze z blogrolla zniknęła mi połowa ulubionych blogów! Już wróciłaś na miejsce po tym fopasie, a ja po długim okresie blogowej hinernacji. Jesteśmy, ciągle jesteśmy! ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten bohater jest bardzo sympatyczny, ale mimo wszystko lepiej się z nim za bardzo nie utożsamiać...
      Blogowa hibernacja to ostatnio mój ulubiony stan, więc być może to nie blogroll Ci się popsuł, tylko ja:( Ale ściskam mocno Twą wysuniętą z odmętów internetu dłoń!

      Usuń
  3. Myślę, że przy obecnym zagonieniu i stresie poganiającym stres, te 80 lat, to czyste SF, które mi nie grozi. Są chwile, że już czuję się jak 80latek :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A sio mi z takim gadaniem! Moje życie to wprawdzie ostatnio także nieustanna walka z czasem, stresem i innymi takimi, ale zamierzam ją wygrać. Oby tylko naszego świata szlag nie trafił, to my damy radę, na pewno.

      Usuń