sobota, 8 września 2018

Witaj szkoło 2018, czyli o lwie, którego nie da się oswoić

O tym, jak bardzo nienawidzę pierwszego września, niezależnie od tego czy w danym roku przypada drugiego, czy trzeciego, pisałam już kilka lat temu, tutaj.
Od tego czasu wiele się zmieniło.

Ośmiolatek, o którym pisałam w tamtym poście jest aktualnie trzynastolatkiem, usadowionym wbrew sobie i nam w samym środku deformy edukacji.
Ósmoklasista. To wcale nie brzmi dumnie; dla nas wyłącznie strasznie.
Jak twierdzi Starszy, jego życie skończyło się w miniony poniedziałek.
Mam wrażenie, że moje, jako jego matki, również.


Trzydzieści lat temu „Nasza Księgarnia” wydała książkę Marii Kobyłeckiej „Jak oswoić lwa”, opatrzoną podtytułem „na tropach kłopotów szkolnych”. Znalazł się w niej m.in. przedruk zamieszczonej w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku w „Płomyku” (informacja dla młodszych czytelników: był to tygodnik dla młodzieży, która wyrosła już z przeznaczonego dla dzieciaków „Płomyczka”) rozmowy z lekarzem, Andrzejem Jaczewskim.

Praca ucznia jest pracą szczególną i bardzo ciężką. (…) pracując dużo, trzeba to robić jak najmądrzej, w zgodzie z wymogami czy zaleceniami higieny. Jako lekarz proponuję higieniczny program dnia:
Radzę wstawać dostatecznie wcześnie, by od rana się nie spieszyć, nie wpadać w nerwowy pośpiech. Przed wyruszeniem do szkoły – śniadanie. (…) Już rano konieczny jest zastrzyk ruchu. Proponuję spacer do szkoły. Radzę wcześniej wyjść, by przed rozpoczęciem zajęć odbyć choćby 15-minutowy spacer. (…) W szkole trzeba pracować intensywnie i korzystać jak najwięcej z lekcji. Szkoda czasu na bezmyślne tkwienie w ławce. Nauka na lekcjach powinna wystarczyć, aby w domu jedynie uzupełnić, pogłębić czy poszerzyć i utrwalić wiadomości. Na lekcjach uczymy się, natomiast na pauzach odrzucamy zeszyty i książki. Trzeba zrobić wszystko, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Jeżeli są z tym trudności, to samorząd szkolny powinien starać się je pokonać. (…)
Po skończonych lekcjach zalecałbym spacer, choćby półgodzinny.
Po obiedzie nie radziłbym od razu zasiadać do lekcji. Niektórym dobrze by zrobiła nawet mała drzemka, a w każdym razie jeszcze trochę przerwy, którą można by poświęcić na prace domowe. O zabawach, sporcie, ruchu – nie mówię, bo to już takie banalne zalecenie higieniczne. (…) Poza nauką człowiek ma jakieś inne pozalekcyjne zainteresowania, hobby. Bardzo bym polecał takie pasje, które wypędzałyby na powietrze. Sport, ruch, praca fizyczna są niemal koniecznością, taką jak dobre odżywianie i sen.
No właśnie – sen. Spać się opłaca! Spać trzeba, niestety, dużo. W Twoim wieku około 9 godzin.”

Wprawdzie życie w Polsce w ciągu ostatnich trzydziestu lat mocno się zmieniło, to jednak sam człowiek jako gatunek nie wyewoluował (w każdym razie moim zdaniem) przez ten okres na tyle mocno, by nie musieć spać i odpoczywać. Dlatego też powyższe zalecenia uważam za nadal wiążące, a jako dobra matka zamierzam stosować się do nich, organizując nasze życie domowe.

Od najbliższego zatem poniedziałku dzień mojego ósmoklasisty będzie wyglądał tak:

(Gwoli wyjaśnienia: zgodnie z planem Starszy ma 38 godzin szkolnych zajęć lekcyjnych w tygodniu (bez 2 godzin religii, które są w końcu, bądź co bądź, ciągle jeszcze nieobowiązkowe) plus dwie godziny obowiązkowych zajęć organizowanych przez szkołę, przygotowujących do testu ósmoklasisty. Dwa razy rozpoczyna przy tym naukę o 7.10 (w pozostałe dni o 8.00), raz o 7.30; kończy o 14.30 lub 15.30.)

Pobudka o 5.30. 20 minut na ogólne ogarnięcie się ("zęby, synu, zęby!"), kolejne 20 na zjedzenie śniadania ("jedz wolno i przeżuwaj!" – to też zalecenie lekarskie, choć akurat z innej książki).
O 6.10 wymarsz z domu. Koniec z dowożeniem autem do szkoły! Na przystanek autobusowy jest piechotą akurat 15 minut, tyle ile codzienna zalecana poranna porcja spaceru. Niestety, autobus jeździ co 20 minut, o 6.25 nie ma akurat żadnego. Najbliższy o 6.35. Czas oczekiwania można poświęcić na sport - pajacyki na przystanku zimą będą jak znalazł!
Następnie 20 minut jazdy autobusem (to nie fanaberia, na skutek reformy oświaty najbliższa szkoła oferująca naukę w klasie ósmej, niezależnie od tego czy rejonowa, czy nie, znajduje się w takiej właśnie mniej więcej odległości) i już można rozpocząć naukę. 7.10 to godzina, o której wiedza wprost sama wskakuje do głów, nieprawdaż?
Po 7 lekcjach, przeplatanych dziesięciominutowymi przerwami, starczającymi akurat na tyle, by spakować książki i zeszyty po zakończonej poprzedniej lekcji oraz przenieść plecak z jednej klasy do drugiej, można zjeść szkolny obiad i około 15.00 wyruszyć w drogę powrotną. Myk, myk, 15.40 i już ósmoklasista jest w domu. Czas na małą drzemkę, powiedzmy półgodzinną.
Następnie pora zabrać się do zadań domowych. Cóż my tam mamy?
Trzy strony zadań z matematyki. Trudno się dziwić, gdy trzeba w dwa lata przerobić materiał przewidziany dotychczas na trzy lata gimnazjum. Nauczyciel „przerabia” więc kolejne partie, nie oglądając się za siebie. To czego nie zdąży i to, co trzeba „utrwalić”, zleci do domu.
Rozprawka z polskiego. Rodzice narzekali, że dzieci nie umieją jej pisać, więc proszę bardzo - jak napiszą ze trzydzieści, z pewnością się nauczą. Poza tym ministerstwo powiedziało, że teraz będzie kładło nacisk na formy otwarte. Żeby się dobrze otworzyć, trzeba najpierw porządnie poćwiczyć - to prawda znana w szkole nie od dziś.
Fizyka. Była dzisiaj, jest też jutro, a pani lubi robić kartkówki z poprzedniej lekcji. Trzeba powtórzyć.
Niemiecki. Dwie strony słówek. Szkoła szczyci się tym, że „uczy niemieckiego na wysokim poziomie”. Pani kuła słówka, uczniowie też muszą. Ktoś twierdzi, że to nieefektywne? To jakieś nowomodne podejście, doprawdy.
Bez przerw wyszłoby trzy godziny, ale ponieważ matka, która naczytała się jakichś głupot, każe robić przerwy (a w ich trakcie nie pozwala grać w Fortnite’a, twierdząc, że to rozprasza, doprawdy, świnia, nie matka!), z trzech zrobiły się cztery. I mamy godzinę 20.10. Ileż to godzin dziecko w tym wieku powinno spać? Dziewięć? Rety, trzeba się spieszyć!
Pół godziny na ekspresowe umycie się ("uszy, synu, uszy!"), zjedzenie kolacji (ups, nie powinno się jeść po 20!) i kolejne pół na przeczytanie kilkunastu stron lektury (więcej niż kilkanaście stron dzieł typu „Pan Tadeusz” na raz dzieciom urodzonym w XXI wieku nie wchodzi, choćby się starały). 21.10 - gasimy światło („mamo, nikt z mojej klasy nie chodzi spać o 21!” „Synu, wszyscy chodzą, tylko nikt się nie przyznaje!”).
Zalecane przez lekarza 9 godzin snu kończy się o 6.10.
Całe szczęście, że jutro do szkoły na 8, może się synu wyrobisz, bo gdybyś miał na 7.10, trzeba byłoby na czymś przyciąć. Tylko na czym? Na śnie? Kolacji? Do rozważenia.

Jakieś sporty? Kontakty z rówieśnikami? „Pozalekcyjne zainteresowania, hobby” (że zacytuję pana doktora)? Czas na nicnierobienie?
Fanaberie!

Dla ukojenia nerwów sięgnęłam po książkę dla dzieci.


Autorzy „Spóźniłem się do szkoły, bo…”, Davide Cali (tekst) i Benjamin Chaud (ilustracje), podają wprawdzie propozycje wyłącznie usprawiedliwień szkolnych spóźnień, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by rozciągnąć je także na nieobecność w szkole w ogóle. Jutro, pojutrze. I popojutrze też. A w czasie egzaminu ośmoklasisty i przyszłorocznej rekrutacji do szkół średnich to już na pewno.
I proszę od razu usprawiedliwić moją nieobecność na wszystkich wywiadówkach!


Kiedy w końcu wyszedłem na prostą, trafiłem w sam środek stada owiec i chmary kaczek. Wypadało pomóc rolnikom je rozdzielić.” – opowiada bohater książki, a ja nie mogę oprzeć się wrażeniu, że opisywane stado owiec to polskie dzieci. Ich rodzice zaś są – co w tym kontekście oczywiste - od szeregu lat traktowane przez rządzących jak stado baranów. 

Ach, gdybyż życie było takie proste jak w ilustrowanych książeczkach!
Gdyby takie było, z chęcią użyłabym choćby takich przekonujących wyjaśnień:

Nie posłałam dzieci do szkoły, bo…

- chciałam, żebyśmy wszyscy byli nadal wyłącznie szczęśliwi!
- chciałam, żeby moje dzieci miały czas, aby żyć!
- moim dzieciom szkoła nie jest do niczego potrzebna („no, wytłumacz mi, mamo, dlaczego muszę chodzić do szkoły, wytłumacz mi, bo ja nie rozumiem!”)
- szkoła jest w naszej rodzinie wyłącznie źródłem frustracji, a lekarz zabronił nam się denerwować.

Wanda Kobyłecka „Jak oswoić lwa”, ozdobił graficznie Bohdan Butenko. Nasza Księgarnia, Warszawa 1989.
Davide Cali, Benjamin Chaud „Spóźniłem się do szkoły, bo…”. Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2015.

A wszystkim, którzy uważają, że z polską szkołą dzieje się coś złego, polecam uwadze ten apel. Szczegółowe informacje dostępne tutaj.




43 komentarze:

  1. Podzielam wszystkie odczucia, aczkolwiek mieszkanie na zapyziałej wsi ma tę dobrą stronę, że do szkoły jest 10 minut piechotą albo dwie minuty autem, lekcje są na ósmą i nawet jedna religia jest na ostatniej lekcji, dzięki czemu w poniedziałki można wyjść po 6 godzinach. Czytanie Pana Tadeusza idzie opornie, ale ponoć idzie, za to drgawki szkolne u wszystkich w pełnym rozkwicie :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależy jak bardzo wieś jest zapyziała. Jeśli tak bardzo, że nie ma w niej podstawówki, tylko trzeba dojechać kilka wsi dalej, gminnym autobusem, może być jeszcze gorzej niż u mnie, w Wielkim Mieście.
      U nas "Pan Tadeusz" (w wydaniu porządnym) przestał się czytać, gdyż wspólnie doszliśmy do wniosku, że tylko Greg nas uratuje. Czekamy na dostawę!:D

      Usuń
    2. Zapyziała umiarkowanie. Słyszę opowieści matek ze Stolicy i chyba całkiem nieźle wyszło z tą wiejską podstawówką, przynajmniej jeśli chodzi o odległość i rozkład lekcji.
      Rozumiem, że Greg wyłącznie ze względu na tę specjalną czcionkę, co to ułatwia czytanie? :P

      Usuń
    3. Nie, nie wyłącznie. Nigdy nie myślałam, że to napiszę, ale uważam, że tylko dzięki niemu większość dzieci jest w stanie w ogóle cokolwiek zrozumieć z tego co czyta. Z naciskiem na "cokolwiek".

      Usuń
    4. Hm, czyli powinienem sprawdzić, czy na poczcie koło biura nie mają przypadkiem PT? Bo Grega mają szeroko reprezentowanego.

      Usuń
    5. Koniecznie! I być może właśnie rozwiązałeś nurtującą mnie od wieków zagadkę często używanego na pocztach skrótu: "PT Kliencie!", dzięki!:P

      Usuń
    6. Chwilowo dziecko twierdzi, że zdąży z czytaniem, więc powstrzymam się z dofinansowaniem biznesu lekturowego Grega :D

      Usuń
    7. A my ciągle czekamy... Bez szczególnej rozpaczy zresztą.
      Nie wiem jak tam ten biznes się kręci, bo ceny mają cokolwiek niewygórowane. Być może milijonowe nakłady im to rekompensują. Plus wdzięczność polskiej dziatwy:D

      Usuń
    8. Nakłady zdecydowanie milijonowe, widzę, co jest w szkolnej bibliotece :(

      Usuń
    9. Moje dziecko w szkolnej bibliotece bywa chyba tylko po podręczniki (których, na marginesie, w tym roku szkolnym ciągle jeszcze nie otrzymał), więc brak mi wglądu w stan księgozbioru.

      Usuń
    10. Moje bywa wyłącznie po lektury, z rzadka, bo ogólnie brzydzi się książkami z biblioteki.

      Usuń
    11. Piotr, jak ja rozumiem Twoją latorośl - ja się teraz leczę z tego - zapisałam się rok temu do miejskiej i powoli nie biorę tylko nowości 😉

      Usuń
    12. Tak około tematu Grega - rok temu Starszy wziął na wyjazd Quo Vadis (wredna matka kazała czytać w wakacje, by potem było łatwiej, czytał przez ok. miesiąc). W domu czytał wydanie grubaśne, zabytkowe, prezent komunijny Dziadka. Na wyjazd kupiłam mu właśnie Grega (na poczcie, a jakże) z racji gabarytu. 12 zł chyba. Po kilku dniach dostałam smsa, by mu wysłać ebooka, bo "mamo, tego nie da się czytać"...

      Usuń
    13. Zazdraszczam czytelnika. Mój jeśli chodzi o teksty mające więcej niż 100 lat przyswaja tylko w takiej formie. Ale w sumie nie wiem czy się martwię.

      I czy Wy wszyscy, którzy odzywacie się tu po latach, nie czujecie się przypadkiem jak archeolodzy na wykopaliskach?:D Mam nadzieję, że ładna ze mnie mumia:DD

      Usuń
    14. Iii, mumia całkiem nieźle zakonserwowana, zresztą co jakiś czas daje znaki ;) U mnie to już pajęczyny ... ;)

      Choć po cichu przyznam, że tak z raz w tygodniu zaglądam z nadzieją, że coś nowego się pojawiło - bardzo lubię Twoje cięte, yyy, chciałam napisać pióro, ale to chyba raczej cięta klawiatura ...

      Usuń
    15. O, raz w tygodniu to wariant mega optymistyczny. Póki co, bez szans. Wprawdzie po ubiegłorocznym tąpnięciu życiowym zaczynam wygrzebywać się na powierzchnię, ale jeszcze trochę potrwa, zanim wrócę do normy. O ile wrócę... Ale ostrzałkę do klawiatury trzymam pod ręką:D

      Usuń
  2. Byle do 23 września. Potem może nowe plany na życie? ;-) Do Szczecina przybywa André Stern!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to było betonowe koło podane tonącemu, doprawdy dzięki. Moje plany na 23 września właśnie zostały zrujnowane i nijak nie da się tego zmienić. I nie pisz, że mi opowiesz, bo będę strzelać!

      Usuń
    2. Tak sobie myślę, że prawo do edukacji dla wielu rodzin oznacza koniec wolności.Szkoła wypełnia popołudnia nie tylko dzieciom, ale organizuje czas wolny również ich rodzicom, czyli wszystkich pozbawia wolności. A intencje były takie dobre.

      Usuń
    3. Niestety bardzo identyfikuję się z tym tekstem... w piątek po powrocie V-klasisty ze szkoły, pomyślałam, że już mam dość.. Moje marzenie też zupełnie jak ona autorki - byśmy znowu byli wyłącznie szczęśliwy. Kto nie ma dzieci,nie zrozumie..

      Usuń
    4. Marzena: owszem, tak jest, przy czym moim zdaniem nie z uwagi na instytucję szkoły jako takiej, lecz to czym się stała. Można oczywiście puścić dziecko na żywioł i powiedzieć: jesteś duży/duża, radź sobie sam - wtedy szkoła będzie tylko problemem dziecka, a nie całej rodziny, ale nie uważam, aby to było w porządku. Nie idzie tu przy tym o bycie nadopiekuńczym rodzicem (trzynastolatek jest już przecież dość samodzielny), ale po prostu o to, że tworzymy jako rodzina pewną wspólnotę, w której wszyscy interesujemy się sobą wzajemnie i troszczymy się o siebie. A jeśli tak, bez płaczu i zgrzytania zębów się nie obejdzie:(

      Hala: niektórzy mający dzieci też nie rozumieją i to dopiero jest dramat.

      Usuń
  3. Z czego wynika taka duża liczba godzin? To szkoła sportowa czy dwujęzyczna?

    U nas tak źle nie jest - ósmoklasista i jego klasa mają dość spokojne podejście do ósmej klasy i nadchodzącego egzaminu. Mamy odrzucone 4 godziny zajęć przygotowawczych i dzięki temu 3 razy w tygodniu jest na 7:10, raz na 8, a raz na 10:45 i ku mojemu zdziwieniu to dla nich najlepszy dzień 😉 Ta 7:10 to i mnie jako szofera mobilizuje (a jestem sową!), no nic, trzeba się będzie przyzwyczaić. Oby do kwietnia Momarto - przetrwamy, choć trudno powiedzieć w jakim stanie 😉

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Autokorekta - nie odrzucone, a dorzucone.

      Usuń
    2. To nie jest ani szkoła sportowa, ani dwujęzyczna. Jedyne co ma innego, to rozszerzony niemiecki (sześć godzin w tygodniu). Sprawdziłam plan naszej rejonowej podstawówki - tam dzieci mają 35 godzin zwykłych zajęć. Zresztą u Was z 4 godzinami zajęć przygotowawczych powinno być tyle samo co u nas (u nas są 2), ewentualnie raptem o jedną godzinę mniej.
      A jeśli chodzi o 7.10, to chciałam zauważyć, że niedługo w momencie gdy dzieci będą rozpoczynały naukę w szkole o tej godzinie, będzie jeszcze ciemno... Jak będą wracały ze szkoły, również. Rewelacja po prostu.

      Usuń
    3. Godzin obowiązkowych (bez religii, wdż) jest 31 w 8 klasie, w porywie do 32 (jak dojdzie doradztwo, ale ono nie jest przez cały rok). Z tymi dołożonymi godzinami przygotowawczymi jest bardzo różnie w różnych szkołach, bo to już decyzja organu prowadzącego, czy da na nie pieniądze, czy nie.
      Ja z frakcji szklanka do połowy pełna (i wolę jednak się nie dołować i nie dobijać bardziej) - po zmianie czasu (a jeszcze będzie) poranki takie ciemne nie będą, choć powroty tak ...

      A średnią macie już wybraną?

      Usuń
    4. Aż zajrzałam do rozporządzenia (czego do tej pory nie zrobiłam) - istotnie jest jak piszesz. Co nie zmienia tego, że Starszy ma tyle godzin, ile napisałam. Ma też więcej drugiego języka niż wynika z podstawy.
      Może w Warszawie po zmianie czasu nie będzie ciemno; w Szczecinie owszem - będzie (ćwiczyliśmy to już w ubiegłym roku)...
      Pierwszy wybór owszem, ale tyłów jeszcze Starszy nie zabezpieczył. Staram się nie podkręcać atmosfery, i bez tego nerwowej. Przyjdzie pora, coś się wymyśli. W branżowych będą miejsca...

      Usuń
    5. Kochana - coś za coś - my latem godzinę wcześniej mamy ciemno :( Ale podobno mają wprowadzić unijnie, że już czasu zmieniać nie będziemy, ciekawe tylko którego ;)

      Słuszne podejście w sumie - my jako takie mamy wybrane, ale trzeba jeszcze połapać się w systemie rekrutacyjnym, w tym roku można było wybrać 8 szkół ... Ja tego nie ogarniam ..., a co dopiero dziecko ...

      Usuń
    6. a, ja jestem walnięta, wiem, ja przeczytałam ustawy obie oświatowe, wszystkie rozporządzenia na bieżąco, a także informatory i komunikaty egzaminacyjne CKE ... Czuję się trochę otumaniona, ale przynajmniej mam to jakby trochę pod kontrolą ;)

      Usuń
    7. O rany, nie wiem czy podziwiać, czy współczuć:P Ja cierpię na przesyt lektury aktów prawnych, jak nie muszę, nie czytam. Póki co, uznałam, że nie muszę. Poza tym nie zamierzam męczyć się bez sensu - przy naszej pewności prawa wszystko może się jeszcze sto pięćdziesiąt razy zmienić, więc uznałam, że szkoda prądu.
      Wystarczy mi innych atrakcji na co dzień...

      Usuń
    8. wcale Ci się nie dziwię - współczuję prawnikom, choć sami sobie taki język wypracowali ;) jakby nie można było po prostu po polsku napisać :D Ja czytam na dany rok ;) licealne dopiero w planach :P

      Usuń
    9. O, przepraszam, ja niczego nie wypracowywałam! A jak piszę po polsku, to mówią, że nie uchodzi tak nieurzędowo, wrrr!
      Licealnymi tym bardziej nie będę sobie zawracać głowy, skoro nie wiem, w jakiej szkole Starszy wyląduje, o!

      Usuń
  4. Frustracja, jak dobrze znam to uczucie! Towarzyszy nam przez dziesięć miesięcy w roku. I jeszcze poczucie bezsilności oraz apatia. Szkoła w Polsce to potworna instytucja, po przejściu której nie umie się zbyt wiele. Ma się za to ogromne poczucie straty czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, tak właśnie jest zazwyczaj. Mi w ubiegłym roku zdarzyło się złapać na myśli, że nie poślę syna któregoś dnia do szkoły (wówczas siódmoklasisty), sama wezmę urlop i porządnie wytłumaczę mu matematykę (miał mieć pracę klasową), bo przecież te parę godzin, które spędzi tego dnia w szkole, to będzie tylko strata czasu. I wtedy naprawdę się przestraszyłam.

      Usuń
  5. Towarzysząc w pierwszą niedzielę po wakacjach mojej 11latce w pisaniu uwaga: rozprawki o przemyśleniach do cytatu (4 godziny) myślałam o morderstwie. Ciekawe jak nauczyciel świętował...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieważne czy świętował (mógł też sam pracować), ważne, że to nie jest normalne, że nasze dzieci nie mają dni wolnych od pracy. Ja od dawna zazwyczaj pracuję w niedziele (w domu) i widzę jak to rujnuje życie całej rodziny. A gdy jest nas w tej rodzinie więcej takich, prosta droga do wejścia na drogę zbrodni!:P

      Usuń
  6. Do podstawówki miałem 30 sekund, więc się nie wypowiem jak to jest, a zajęcia rozpoczynałem między 8 a 9:40. Trochę kiepsko się wracało, bo nie było jak i gdzie się zawieruszyć po drodze. W ostatniej klasie chodziłem nieco prędzej, bo radiowęzeł prowadziłem i trzeba było rozpocząć dzień nieśmiertelnym "How do you do" zespołu Roxette. Na zajęcia dodatkowe nie uczęszczałem, bo kasy na to nie było. Może to i lepiej, bo sportowiec ze mnie żaden. Lekcje jakoś tam się odrabiało, raz pilniej raz nie. Na naukę nie poświęcałem zbyt wiele czasu. Średnia 4.9

    Szkołę śrenią, "trochę" pod wpływem rodziców wybrałem w miejscowości oddalonej o 20km od domu (a mieszkałem w mieście 250tys). Zajęcia od 8, góra od 8:45. Nie liczę warsztatów, które bywały na 13. Pociąg miałem o 7:04, bo późniejszym byłbym na styk, a poza tym żaden kumpel nim nie jeździł. Te 30 min w drodze było świetnym czasem, by zrobić zadania domowe, albo je po prostu odpisać. Grubsze rzeczy robiło się w domu. Zajęć dodatkowych brak z powodu j.w. Maturę zdałem na 4 (nie wiem jak to się ma do obecnej skali).

    Wakacje to zawsze jakaś praca, bo się nie przelewało.

    Na studia się dostałem (45h/tydzień/5lat), choć z perspektywy późniejszej kariery to była strata czasu, bo i tak więcej się w pracy nauczylem, a pracowałem w zawodzie.

    Więc wniosek taki, że się da.

    A drugi, że mniej czasu trzeba poświęcić na edukacje, a więcej na znajomości (tak żeby Wasze dzieci miały łatwiej).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądząc po treści wypowiedzi i niewzmiankowaniu o ukończeniu gimnazjum, zdaje się, że rozmawiamy o czasach, hm, cokolwiek zamierzchłych. Owszem, moje szkolne lata (i mojego męża, i wszystkich znajomych w moim wieku) wyglądały mniej więcej tak samo. Ba! Wtedy jeździły również lokalne pociągi (też dojeżdżałam do szkoły średniej), zapewniające niewiarygodny komfort "pracy". Na studiach również pracowałam w wakacje, w czasie roku akademickiego, mimo studiów dziennych również (taka sytuacja, w końcu od czegoś był indywidualny tok studiów). Tak więc czuję klimat, bez obaw.
      Ale teraz naprawdę jest inaczej. Widzę to ja, widzą to inni mający dzieci. Kto chce niech wierzy, kto nie chce, ma do tego pełne prawo. Za porady uprzejmie dziękuję.

      Usuń
    2. Tak jak sobie pomyślałem, to faktycznie było to dawno, choć mam wrażenie jakby raptem kilka lat temu.

      Usuń
    3. Już szron na głowie, już nie to zdrowie, a w sercu ciągle maj!:D

      Usuń
  7. Parafrazując cytat z Pingwinów z Madagaskaru: "Szkoła! Kto to zrozumie?!". :( Mój trzynastoletni siódmoklasista płynie przez ten ocean od czasu do czasu rozbijając się na rafach. Częściej zaś trafia na nie jego młodszy brat. Nie rozwijam tematu, bo mogłoby mi się ulać, a po co? :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi, jak widać, ulewa się regularnie. Ale dzięki temu działam, nie tylko pluję, o! Niekiedy nawet skutecznie.

      Usuń
    2. Plujesz czy działasz? :P

      Usuń
    3. Hm. Jakby nie patrzeć, wychodzi, że i jedno, i drugie:P

      Usuń