Są książki, o których
trzeba napisać, ale nie wiadomo jak to zrobić.
Jest tyle słów, ale
wszystkie wydają się miałkie.
Najlepiej byłoby
pomilczeć, ale milczeć żal.
Ksiądz Jan Kaczkowski to
samograj. Onkocelebryta, więc jak na celebrytę przystało, porusza miliony. To
on „robi” tę książkę; jej formalny autor, chrześcijański dziennikarz Piotr
Żyłka jest tylko cieniem. Zadaje pytania, starannie ważąc słowa, po czym
milknie, pozwalając swojemu rozmówcy po prostu mówić. W przypadku księdza
Kaczkowskiego to metoda najlepsza z możliwych.
Być może to dopiero miażdżąca
diagnoza (glejak czwartego stopnia) daje człowiekowi siłę, by żyć na pełnej
petardzie, w zgodzie z samym sobą i własnymi przekonaniami, zachowując zarazem
otwartość na ludzi wokół siebie. Być może jednak – i wierzę, że właśnie tak
jest – każdy człowiek – nieważne, wierzący czy niewierzący, ma w sobie
potencjał, by już od dzisiaj zacząć tak właśnie żyć.
Co może okazać się pomocne?
Przede wszystkim otwarte
oczy, choćby były bardzo niedowidzące. Ksiądz Jan Kaczkowski ma minus
siedemnaście dioptrii, ale widzi znacznie lepiej niż ja, mająca znacznie lepszy od niego, choć także dwucyfrowy, wynik.
Nigdy nie wiesz, kto
stoi obok ciebie. Dlatego pamiętaj, że każde Twoje działanie pozostawia ślad.
Tak odczytuję słowa
księdza Kaczkowskiego. Choć opowiada o własnych doświadczeniach, często związanych
z kościołem katolickim i księżmi, mają one wymiar uniwersalny.
„Świetnie pamiętam wiele szczegółów i pierwszą spowiedź. Konfesjonał,
księdza, dokładnie każdy jeden grzech. I to, jak zrobiło mi się głupio…
Dlaczego było Księdzu
głupio?
Ksiądz
zapytał mnie, czy mam książeczkę do nabożeństwa. Odpowiedziałem, że mam. Ale
prawda była taka, że w moim domu żadnej książeczki nie było. Bardzo to kłamstwo
przeżywałem. A ksiądz zadał mi za pokutę Litanię do Serca Pana Jezusa. Nie
mając książeczki, bezradnie uklęknąłem przy bocznym ołtarzu. Obok mnie
przechodził ksiądz Grucza. Przystanął, uklęknął obok - zawsze wspominam to ze
wzruszeniem – i zapytał, czy może mi w czymś pomóc. Przyznałem mu się, że nie
mam książeczki. Wtedy wziął swój brewiarz i zapytał, jaką mam pokutę. Znalazł w
brewiarzu litanię i ją razem ze mną odmówił.”
Bezcenna jest też
miłość, w tym także ta rodzicielska.
Wzrusza mnie sposób w jaki ksiądz Kaczkowski mówi o swoich rodzicach, w tym o niewierzącym ojcu.
„Moja relacja z rodzicami to relacja zbudowana na ich bezwarunkowej
miłości. Wiedzieliśmy, rodzeństwo i ja, że w momencie kryzysu rodzice zawsze
staną przy nas. Że przypominamy stado surykatek, które żyją razem i się
wzajemnie strzegą. Poza tym czuliśmy, że rodzice akceptują nasze wybory.
(…)
Chociaż ojciec nie podziela mojej wiary, albo się wygłupia, tego do końca nie
wiem, to mój wybór nie zaważył na naszej bliskości.”
Jako matka chciałabym mieć
te słowa zawsze przed oczyma.
Umiejętność dobierania
słów, którą zdobywa się między innymi dzięki obcowaniu z szeroko rozumianą kulturą.
(…) sztuka retoryki i oratorstwa zanika, człowiek nie ma wiele do
powiedzenia, nie znajduje słów, nie nasuwają mu się natychmiastowe skojarzenia,
bo nie przeczytał zbyt dużo poezji ani literatury pięknej, nie obejrzał
największych dzieł artystycznych. Dlatego jestem zwolennikiem uczenia się
poezji na pamięć, słuchania radia, czytania książek, zabaw w poszukiwanie
porównań.”
Kto ma taką bazę, nie
musi bać się nazywania rzeczy po imieniu przy użyciu prostych słów.
„Inne określenie, jakim się Ksiądz
posługuje, to kucany katolicyzm. Czyli jaki?
To
określenie ukute przez mojego ojca, bardzo trafne. Katolicyzm kucany to
kwintesencja polskiego katolicyzmu powszechnego, czyli masowego. Taki katolik
drapie się po klacie, czyli robi znak krzyża; dyga, czyli markuje
przyklęknięcie przed Najświętszym Sakramentem, który nazywa opłatkiem; wypina
się, czyli podczas podniesienia tak dba o spodnie czy sukienkę, że zamiast
uklęknąć, na wpół przykucnięty wypina tyłek, co na myśl przywodzi tylko
pozycję, w której robi się coś zgoła innego…
Czego przejawem jest ten
kucany katolicyzm?
Widoczna
jest w nim określona mentalność, która objawia stosunek człowieka do Boga. Mój
ojciec twierdzi, że katolicyzm kucany ma też swoje konsekwencje społeczne.
Kucanie zamiast klękania podczas przeistoczenia komentuje tak: „Skoro w najważniejszym
dla was, katolików, momencie, kiedy Bóg zstępuje na ziemię, nie jesteście w
stanie nawet uklęknąć, to czemu się dziwić, że ci sami katolicy po wyjściu z kościoła
nienawidzą się i kradną”.
Po
co kucamy? Po to, żeby nie wyróżniać się pośród innych. Skoro wszyscy się
zniżyli, to głupio samemu stać, ale też za duża ofiara, żeby uklęknąć. No to
kucnę. Taki człowiek tymi samymi motywacjami kieruje się w swoim życiu
codziennym. Nie kradnie, nic z tych rzeczy, ale gdy przyjdzie moment, że będzie
mógł ominąć prawo, nie zapłacić podatku, to mu nawet ręka nie zadrży. Nie
jeździ autem po pijaku, ale jak pijany szwagier wsiądzie za kółko, to go nie
zatrzyma ani nie zadzwoni na policję, żeby unieszkodliwić ewentualnego zabójcę.
To wszystko jest kucaniem.”
Wiara. Prawdziwa i stale
pogłębiana. Dostępna dla każdego.
„Nie wiem, czy tata kiedykolwiek formalnie się nawróci. Ale wiem, że dla
Boga szczera ludzka miłość jest bardzo istotna. Dlatego wierzę, że Pan na
mocnej linie miłości, przez miłosierdzie, wciągnie mojego ojca przed swoje
Oblicze.
(…)
Kiedyś dziennikarka zapytała, co bym zrobił, wiedząc że następnego dnia umrę.
Poszedłbym do spowiedzi, przyjąłbym Komunię Świętą, w miarę możliwości odprawił
Mszę. A jakby jeszcze wystarczyło siły i czasu, to zjadłbym pyszną, krwistą
polędwicę medium red w sosie pieprzowym lub rokforowym i popił butelką dobrego,
czerwonego wytrawnego wina rioja. W tej kolejności.”
Autentyczność i
uczciwość we wszystkim, co się robi.
„W pewnym momencie mojego kapłaństwa złożyłem
osobisty ślub: „Panie Boże, nie mam Ci wiele do ofiarowania, ja Tobie ofiaruję
mój prywatny czas jako ofiarę oddania się w całości. To mój ślub dla Ciebie.”
Dlatego staram się swoje kapłaństwo przeżywać tak, żeby nie mieć prywatnego
czasu. Dlatego jesteśmy teraz razem, rozmawiamy i wydajemy książkę. Bo wiem, że
za tym dyktafonem kryje się większa lub mniejsza grupa ludzi, która to teraz
czyta. Chcę być też dla nich. Cały czas chcę „być dla”.
Kupiłam tę książkę
bezpośrednio u źródła (może to zrobić każdy, korzystając z aukcji tego użytkownika). Kupiłam
dwa egzemplarze – jeden dla siebie, drugi dla moich rodziców, którzy są
księdzem Janem głęboko zafascynowani. Poprosiłam, nie mając żadnej pewności, że
moja prośba zostanie w ogóle przeczytana, aby – jeśli to możliwe, ksiądz Jan
złożył autograf na egzemplarzu przeznaczonym dla moich rodziców.
Dziękuję.
Za wszystko.
„Życie na pełnej
petardzie czyli wiara, polędwica i miłość”, ks. Jan Kaczkowski, Piotr Żyłka.
Wydawnictwo WAM, Kraków 2015.
Nie rozumiem tego, że dopiero szybka perspektywa pewnej śmierci ma wpłynąć na szczerość wobec siebie i innych. Tak czy inaczej śmierć jest nieuchronnym celem, do którego zmierzamy, a może nawet zaskoczyć nas niespodziewanie za chwilę. Dlatego życie w zgodzie z samym sobą nie powinno być nieosiągalnym celem: powinno być codziennością. (!)
OdpowiedzUsuńA ja rozumiem - człowiek rzadko kiedy (by nie powiedzieć: nigdy) jest idealny, znacznie częściej bywa po prostu głupi. Czym innym jest więc to, w co wierzymy (niechby nawet najbardziej szczerze), że należy robić, a czym innym to, co faktycznie robimy każdego dnia. Szczęśliwi ci, którzy mądrzeją sami z siebie, części z nas potrzebny jest jednak solidny kop. Choć czasem i on nie pomaga.
UsuńNo właśnie, czym innym wiara w to co należy robić, czym innym, to co robię. Na razie jest do dupy w tym względzie :(
UsuńZaczynam, Bazylu, przypuszczać, że mój blog wpływa na Ciebie depresyjnie. Skupiaj się może na tych bardziej optymistycznych fragmentach, co? Na przykład ten o krwistej polędwicy w sosie rokforowym brzmi bardzo optymistycznie (głodna jestem!)
UsuńNie wiem czy powinienem to pisać, ale ja lubię mięso mocno wysmażone :P
UsuńBy utrzymać się w klimacie posta, zakrzyknę: "O święci Pańscy!" Wino rioja też nie?:P
UsuńMuscat. Ale mody na wino są u mnie bardzo przejściowe :)
UsuńNie będę pisać, co myślę o winach muscat, gdyż nie chcę pogorszyć Ci nastroju:P
UsuńZ optymistycznych rzeczy zostaje w takim razie tylko stado surykatek:)
Do surykatek może być ewentualnie pinot noir :P
UsuńWidzę, że pomogło!:D
UsuńChoć, przyznam, na końcu klawiatury miałem - porto :D
UsuńDo surykatek? No co Ty!:P
UsuńNo co? Fjużyn :P
UsuńWolę Fuzion:P
UsuńA ja się zacząłem rozglądać w tej branży :D
UsuńTo teraz bardzo trendy. Nie wiem tylko co na to surykatki:P
UsuńJeśli tylko coś z tego wyjdzie, to jestem w stanie podzielić się z nimi tymi 25 litrami :D
UsuńBrawo, dobrze zrozumiałeś ideę stada (swoją drogą, sprytne - surykatki wiele w siebie nie wleją, cała reszta dla Ciebie)
Usuń