sobota, 25 kwietnia 2015

Ks.J.Kaczkowski, P. Żyłka "Życie na pełnej petardzie", czyli słowa miałkie, lecz sens głęboki

Są książki, o których trzeba napisać, ale nie wiadomo jak to zrobić.
Jest tyle słów, ale wszystkie wydają się miałkie.
Najlepiej byłoby pomilczeć, ale milczeć żal.

Ksiądz Jan Kaczkowski to samograj. Onkocelebryta, więc jak na celebrytę przystało, porusza miliony. To on „robi” tę książkę; jej formalny autor, chrześcijański dziennikarz Piotr Żyłka jest tylko cieniem. Zadaje pytania, starannie ważąc słowa, po czym milknie, pozwalając swojemu rozmówcy po prostu mówić. W przypadku księdza Kaczkowskiego to metoda najlepsza z możliwych.



Być może to dopiero miażdżąca diagnoza (glejak czwartego stopnia) daje człowiekowi siłę, by żyć na pełnej petardzie, w zgodzie z samym sobą i własnymi przekonaniami, zachowując zarazem otwartość na ludzi wokół siebie. Być może jednak – i wierzę, że właśnie tak jest – każdy człowiek – nieważne, wierzący czy niewierzący, ma w sobie potencjał, by już od dzisiaj zacząć tak właśnie żyć.
Co może okazać się pomocne?

Przede wszystkim otwarte oczy, choćby były bardzo niedowidzące. Ksiądz Jan Kaczkowski ma minus siedemnaście dioptrii, ale widzi znacznie lepiej niż ja, mająca znacznie lepszy od niego, choć także dwucyfrowy, wynik.
Nigdy nie wiesz, kto stoi obok ciebie. Dlatego pamiętaj, że każde Twoje działanie pozostawia ślad.
Tak odczytuję słowa księdza Kaczkowskiego. Choć opowiada o własnych doświadczeniach, często związanych z kościołem katolickim i księżmi, mają one wymiar uniwersalny.
Świetnie pamiętam wiele szczegółów i pierwszą spowiedź. Konfesjonał, księdza, dokładnie każdy jeden grzech. I to, jak zrobiło mi się głupio…
Dlaczego było Księdzu głupio?
Ksiądz zapytał mnie, czy mam książeczkę do nabożeństwa. Odpowiedziałem, że mam. Ale prawda była taka, że w moim domu żadnej książeczki nie było. Bardzo to kłamstwo przeżywałem. A ksiądz zadał mi za pokutę Litanię do Serca Pana Jezusa. Nie mając książeczki, bezradnie uklęknąłem przy bocznym ołtarzu. Obok mnie przechodził ksiądz Grucza. Przystanął, uklęknął obok - zawsze wspominam to ze wzruszeniem – i zapytał, czy może mi w czymś pomóc. Przyznałem mu się, że nie mam książeczki. Wtedy wziął swój brewiarz i zapytał, jaką mam pokutę. Znalazł w brewiarzu litanię i ją razem ze mną odmówił.”



Bezcenna jest też miłość, w tym także ta rodzicielska.
Wzrusza mnie sposób w jaki ksiądz Kaczkowski mówi o swoich rodzicach, w tym o niewierzącym ojcu.
Moja relacja z rodzicami to relacja zbudowana na ich bezwarunkowej miłości. Wiedzieliśmy, rodzeństwo i ja, że w momencie kryzysu rodzice zawsze staną przy nas. Że przypominamy stado surykatek, które żyją razem i się wzajemnie strzegą. Poza tym czuliśmy, że rodzice akceptują nasze wybory.
(…) Chociaż ojciec nie podziela mojej wiary, albo się wygłupia, tego do końca nie wiem, to mój wybór nie zaważył na naszej bliskości.
Jako matka chciałabym mieć te słowa zawsze przed oczyma.



Umiejętność dobierania słów, którą zdobywa się między innymi dzięki obcowaniu z szeroko rozumianą kulturą.
(…) sztuka retoryki i oratorstwa zanika, człowiek nie ma wiele do powiedzenia, nie znajduje słów, nie nasuwają mu się natychmiastowe skojarzenia, bo nie przeczytał zbyt dużo poezji ani literatury pięknej, nie obejrzał największych dzieł artystycznych. Dlatego jestem zwolennikiem uczenia się poezji na pamięć, słuchania radia, czytania książek, zabaw w poszukiwanie porównań.

Kto ma taką bazę, nie musi bać się nazywania rzeczy po imieniu przy użyciu prostych słów.
Inne określenie, jakim się Ksiądz posługuje, to kucany katolicyzm. Czyli jaki?
To określenie ukute przez mojego ojca, bardzo trafne. Katolicyzm kucany to kwintesencja polskiego katolicyzmu powszechnego, czyli masowego. Taki katolik drapie się po klacie, czyli robi znak krzyża; dyga, czyli markuje przyklęknięcie przed Najświętszym Sakramentem, który nazywa opłatkiem; wypina się, czyli podczas podniesienia tak dba o spodnie czy sukienkę, że zamiast uklęknąć, na wpół przykucnięty wypina tyłek, co na myśl przywodzi tylko pozycję, w której robi się coś zgoła innego…
Czego przejawem jest ten kucany katolicyzm?
Widoczna jest w nim określona mentalność, która objawia stosunek człowieka do Boga. Mój ojciec twierdzi, że katolicyzm kucany ma też swoje konsekwencje społeczne. Kucanie zamiast klękania podczas przeistoczenia komentuje tak: „Skoro w najważniejszym dla was, katolików, momencie, kiedy Bóg zstępuje na ziemię, nie jesteście w stanie nawet uklęknąć, to czemu się dziwić, że ci sami katolicy po wyjściu z kościoła nienawidzą się i kradną”.
Po co kucamy? Po to, żeby nie wyróżniać się pośród innych. Skoro wszyscy się zniżyli, to głupio samemu stać, ale też za duża ofiara, żeby uklęknąć. No to kucnę. Taki człowiek tymi samymi motywacjami kieruje się w swoim życiu codziennym. Nie kradnie, nic z tych rzeczy, ale gdy przyjdzie moment, że będzie mógł ominąć prawo, nie zapłacić podatku, to mu nawet ręka nie zadrży. Nie jeździ autem po pijaku, ale jak pijany szwagier wsiądzie za kółko, to go nie zatrzyma ani nie zadzwoni na policję, żeby unieszkodliwić ewentualnego zabójcę. To wszystko jest kucaniem.”

Wiara. Prawdziwa i stale pogłębiana. Dostępna dla każdego.
Nie wiem, czy tata kiedykolwiek formalnie się nawróci. Ale wiem, że dla Boga szczera ludzka miłość jest bardzo istotna. Dlatego wierzę, że Pan na mocnej linie miłości, przez miłosierdzie, wciągnie mojego ojca przed swoje Oblicze.
(…) Kiedyś dziennikarka zapytała, co bym zrobił, wiedząc że następnego dnia umrę. Poszedłbym do spowiedzi, przyjąłbym Komunię Świętą, w miarę możliwości odprawił Mszę. A jakby jeszcze wystarczyło siły i czasu, to zjadłbym pyszną, krwistą polędwicę medium red w sosie pieprzowym lub rokforowym i popił butelką dobrego, czerwonego wytrawnego wina rioja. W tej kolejności.

Autentyczność i uczciwość we wszystkim, co się robi.
 „W pewnym momencie mojego kapłaństwa złożyłem osobisty ślub: „Panie Boże, nie mam Ci wiele do ofiarowania, ja Tobie ofiaruję mój prywatny czas jako ofiarę oddania się w całości. To mój ślub dla Ciebie.” Dlatego staram się swoje kapłaństwo przeżywać tak, żeby nie mieć prywatnego czasu. Dlatego jesteśmy teraz razem, rozmawiamy i wydajemy książkę. Bo wiem, że za tym dyktafonem kryje się większa lub mniejsza grupa ludzi, która to teraz czyta. Chcę być też dla nich. Cały czas chcę „być dla”.

Kupiłam tę książkę bezpośrednio u źródła (może to zrobić każdy, korzystając z aukcji tego użytkownika). Kupiłam dwa egzemplarze – jeden dla siebie, drugi dla moich rodziców, którzy są księdzem Janem głęboko zafascynowani. Poprosiłam, nie mając żadnej pewności, że moja prośba zostanie w ogóle przeczytana, aby – jeśli to możliwe, ksiądz Jan złożył autograf na egzemplarzu przeznaczonym dla moich rodziców.


Dziękuję.
Za wszystko.

„Życie na pełnej petardzie czyli wiara, polędwica i miłość”, ks. Jan Kaczkowski, Piotr Żyłka. Wydawnictwo WAM, Kraków 2015.

18 komentarzy:

  1. Nie rozumiem tego, że dopiero szybka perspektywa pewnej śmierci ma wpłynąć na szczerość wobec siebie i innych. Tak czy inaczej śmierć jest nieuchronnym celem, do którego zmierzamy, a może nawet zaskoczyć nas niespodziewanie za chwilę. Dlatego życie w zgodzie z samym sobą nie powinno być nieosiągalnym celem: powinno być codziennością. (!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja rozumiem - człowiek rzadko kiedy (by nie powiedzieć: nigdy) jest idealny, znacznie częściej bywa po prostu głupi. Czym innym jest więc to, w co wierzymy (niechby nawet najbardziej szczerze), że należy robić, a czym innym to, co faktycznie robimy każdego dnia. Szczęśliwi ci, którzy mądrzeją sami z siebie, części z nas potrzebny jest jednak solidny kop. Choć czasem i on nie pomaga.

      Usuń
    2. No właśnie, czym innym wiara w to co należy robić, czym innym, to co robię. Na razie jest do dupy w tym względzie :(

      Usuń
    3. Zaczynam, Bazylu, przypuszczać, że mój blog wpływa na Ciebie depresyjnie. Skupiaj się może na tych bardziej optymistycznych fragmentach, co? Na przykład ten o krwistej polędwicy w sosie rokforowym brzmi bardzo optymistycznie (głodna jestem!)

      Usuń
    4. Nie wiem czy powinienem to pisać, ale ja lubię mięso mocno wysmażone :P

      Usuń
    5. By utrzymać się w klimacie posta, zakrzyknę: "O święci Pańscy!" Wino rioja też nie?:P

      Usuń
    6. Muscat. Ale mody na wino są u mnie bardzo przejściowe :)

      Usuń
    7. Nie będę pisać, co myślę o winach muscat, gdyż nie chcę pogorszyć Ci nastroju:P
      Z optymistycznych rzeczy zostaje w takim razie tylko stado surykatek:)

      Usuń
    8. Do surykatek może być ewentualnie pinot noir :P

      Usuń
    9. Widzę, że pomogło!:D

      Usuń
    10. Choć, przyznam, na końcu klawiatury miałem - porto :D

      Usuń
    11. Do surykatek? No co Ty!:P

      Usuń
    12. A ja się zacząłem rozglądać w tej branży :D

      Usuń
    13. To teraz bardzo trendy. Nie wiem tylko co na to surykatki:P

      Usuń
    14. Jeśli tylko coś z tego wyjdzie, to jestem w stanie podzielić się z nimi tymi 25 litrami :D

      Usuń
    15. Brawo, dobrze zrozumiałeś ideę stada (swoją drogą, sprytne - surykatki wiele w siebie nie wleją, cała reszta dla Ciebie)

      Usuń