niedziela, 21 czerwca 2015

Nagroda "Gryfia", czyli wstydzę się

Wstydzę się za Szczecin.
Który – choćbym się bardzo z tego powodu obruszała – był i jest miastem prowincjonalnym. I takim pozostanie.
W którym szanse na stworzenie czegoś dobrego umie się zaprzepaścić jak nigdzie indziej.
W którym króluje towarzystwo wzajemnej adoracji, ograniczające się wyłącznie do zachwytów nad własną pomysłowością i talentem. Ewentualnie urodą.

O aferze wokół „Gryfii” – dumnie nazwanej Ogólnopolską Nagrodą Literacką dla Autorki - było głośno jakiś czas temu, kiedy to mocą odgórnej decyzji wyeliminowano z grona jurorów i organizatorów Ingę Iwasiów oraz całkiem niedawno, kiedy to Olga Tokarczuk oświadczyła, że rezygnuje z ubiegania się o tę nagrodę, mimo iż znalazła się w gronie pięciu nominowanych osób.
Nie jestem szczególną fanką Ingi Iwasiów, ale różnicę w „Gryfii” z nią i bez niej dostrzegam gołym okiem. Z nią było światowo, bez niej – tylko prowincjonalnie, coraz bardziej prowincjonalnie.
I nie idzie mi o feministyczne odchylenie, czy raczej obecnie – jego brak.
Rzecz w tym, czy ktokolwiek w tym mieście potrafi zrobić z przyznania tej nagrody prawdziwe wydarzenie, przyciągające uwagę kogokolwiek innego niż organizatorów oraz nominowanych autorek (i proszę mnie źle nie zrozumieć: nie o autorki tu idzie).
Moja diagnoza jest taka, że nie tylko nie potrafi, ale i nie chce.

Fakt, pogoda w ten weekend nie rozpieszczała. Zimno i mokro.
Tym bardziej w mojej ocenie organizatorzy powinni dołożyć wszelkich starań, by spotkania z autorami (a było ich całkiem sporo, i to z ciekawymi autorami) nie były spotkaniami z wielką pustką.
Nie zrobili niczego.
Informacja w mediach i w mieście była żadna. Na oficjalnej stronie internetowej „Gryfii” jeszcze gorsza (choć trudno to sobie wyobrazić). O części spotkań nie informowano w ogóle nigdzie.
Przez zupełny przypadek wczoraj dowiedziałam się, że dziś w ramach imprez współtowarzyszących „Gryfii” będzie można spotkać się z Rafałem Skarżyckim, wielbionym w naszej rodzinie z racji bycia połową duetu Leśniak & Skarżycki (wyrazy uwielbienia tutaj). Mimo tego, że jestem dość biegła w internetowych poszukiwaniach, z pewnym trudem udało mi się wyklikać gdziekolwiek jakąkolwiek informację na temat godziny spotkania (na stronach Gryfii na moje pytanie odpowiedziała tylko głucha cisza, przerywana trzepotem rzęs niezwykle z siebie zadowolonej przewodniczącej jury).
Pojechałam.


Z Rafałem Skarżyckim w Szczecinie spotkał się prowadzący spotkanie pan (na zdjęciu), a także ja i trójka będących pod moją opieką dzieci (dwójka własnych, jedno czasowo przygarnięte).  
Czułam się zażenowana. I czuję się tak nadal.
Gdybym była Rafałem Skarżyckim, byłoby mi po prostu przykro.
Gdybym była organizatorką „Gryfii” spaliłabym się ze wstydu.
Nie wiem jak zachęcić nieczytających ludzi do tego, by w niedzielne, zimne i pochmurne  przedpołudnie zwlekli się z kanap i przyszli posłuchać świetnego człowieka, który nie tylko pisze znakomite i zabawne książki dla dzieci, ale i ma coś mądrego do powiedzenia. Wiem jednak, że zwyczajna przyzwoitość wymagałaby, aby na spotkaniu pojawili się jacykolwiek przedstawiciele organizatorów. Chociażby po to, by robić frekwencję.

W maju byłam na spotkaniu z Aleksandrem Dobą, zdobywcą tegorocznej nagrody National Geographic dla Podróżnika Roku. Razem ze mną przyszło osiem osób.

Tydzień temu byłam razem z dziećmi na spotkaniu z Tomaszem Szwedem, człowiekiem-orkiestrą, twórcą m.in. książek dla dzieci. Frekwencja: dwadzieścia osób, w tym połowę stanowili organizatorzy oraz ich dzieci.

Źle się dzieje w tym mieście.

Szkoda tylko, że organizatorzy „Gryfii”, pochłonięci pisaniem entuzjastycznych relacji z tego prześwietnego wydarzenia, tego nie dostrzegają.

28 komentarzy:

  1. Znam ten ból, choć np. biblioteka w moim małym mieście robi sporo dobrego i nawet dba o reklamę. Bywając czasem targach i piknikach literackich czuję się fatalnie na widok autora samotnie czekającego przy stoliku na potencjalnych chętnych do rozmowy/słuchania/otrzymania autografu.
    Niemniej po Szczecinie spodziewałam się więcej. W dobie internetu to jest wprost niewiarygodne.
    Z jaśniejszych zdarzeń: w kwietniu byłam na spotkaniu z Julią Hartwig. Duża sama kinowa w centrum W-wy wypełniona była po brzegi, część osób siedziała na schodach. Czyli można.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie: niewiarygodne. Zajrzyj na stronę Gryfii i zobacz jak wygląda tam informacja. Na facebookowym profilu - podobnie. Ale przewodnicząca jury na każdym zdjęciu jest? Jest.
      I pewnie, że można. Rok temu (niemalże dokładnie rok temu, bo był to 24 czerwca) byłam na spotkaniu z Mariuszem Szczygłem, w tym samym Szczecinie. Frekwencja równie imponująca jak ta, którą opisujesz.
      Smutno mi. I tyle.

      Usuń
    2. Zaglądałam na stronę, a jakże. Przewodnicząca na zdjęciu prezentuje się wyjątkowo atrakcyjnie.;) Inne informacje wydają się być drugorzędne.
      Szczygieł to już marka, chyba nigdy nie będzie narzekał na brak publiczności.;)

      Usuń
    3. Pytanie tylko czemu służy ta nagroda? Promowaniu literatury pisanej przez kobiety czy promowaniu jedynej kobiety w czteroosobowym jury?
      Szczygieł owszem, marka, ale ktoś musiał rozesłać w świat wiadomość, że przyjeżdża do Szczecina. Organizatorzy Gryfii mogliby owego kogoś poprosić o dobrą radę.

      Usuń
  2. Zażenowana sytuacją to i ja jestem. To działa na odległość!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z jednej strony cieszę się, że nie mam świra i nie przesadzam. Z drugiej strony, może chociaż w Poznaniu bywa lepiej?

      Usuń
  3. Nie znam szczegółów konfliktu, więc się ad vocem niewypowiem. Nie uważasz, że w Polsce, eufemistycznie rzecz ujmując, kuleje wychowanie do krytycznego myślenia, które to jest podwaliną jeśli nie erudycji, to biegłości intelektualnej, w rozumieniu sensu largo. Co z kolei koreluje z tworzeniem tzw. środowisk i ich funkcjonowaniem (ponad partykularnymi interesami)?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wychowania do krytycznego myślenia nie ma u nas wcale. Jeśli do czegoś się wychowuje, to do niewychylania się. Nie jestem jednak gotowa, by pokusić się o dogłębną analizę skutków takiego działania. Dla mnie to wszystko jest znacznie prostsze: albo jesteśmy przyzwoici, albo nie. Albo robimy coś z sercem, albo nie. A że człowiek jest istotą słabą i ułomną, to jest jak jest.

      Usuń
  4. Przykre :(
    Agnieszka K.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem z Ciebie dumna. A wstydzić powinni się inni!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dumna jak dumna. Byłam tylko na jednym spotkaniu, być może mogłam być na paru innych, na których mnie nie było, bo... Może innych też nie było, bo... Co nie zmienia tego, że wydaje się, iż w kilkusetysięcznym mieście takie sytuacje nie powinny się zdarzać.

      Usuń
  6. Ale czy kwestia promocji/braku promocji wiąże się tak bezpośrednio z "prowincjonalnością" tego czy innego miasta? Wokół tej nagrody Gryfia narosła mętna atmosfera, konflikt i niedopowiedzenia. Nic więc dziwnego, że to nie pomaga promocji. Byłem w weekend w Szczecinie (nie mieszkam tam na stałe), ale raczej bym się do takiego miasteczka literackiego na placu nie wybrał. Mimo to nie czuję się prowincjuszem a dość świadomym odbiorcą kultury i samego Szczecina nie uważam za miasto prowincjonalne tylko dlatego, że parę osób nie umie się dogadać i zrobić fajnego ogólnopolskiego konkursu literackiego. Przede wszystkim nie kapuję dlaczego ten konkurs nie organizuje polonistyka szczecińska w porozumieniu z Miastem i jakimś strategicznym sponsorem (sorry, ale 50 tysięcy raz w roku chyba jest w zasięgu jakiejś szczecińskiej firmy?) lecz lokalny dziennik?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak to widzę. Sama obruszałam się swego czasu na nazywanie Szczecina prowincją, ale to chyba naprawdę jest stan umysłu. I nie chodzi tu o ludzi, bo ci są tacy jak wszędzie - sporo świetnych, sporo beznadziejnych. Tu idzie o myślenie osób, które mają wpływ na funkcjonowanie tego miasta, o to czy potrafią wzbić się ponad lokalne anse i niuanse. Gryfia to tylko jeden z przykładów, ale jest ich więcej. I owszem, ostatnio zaczęło coś się dziać w tzw. kulturze. Czy jednak dzięki działaniom miasta? Wątpię. Raczej mimo nich. Jedna Filharmonia (do której zresztą tylko cudem można kupić bilety) wiosny nie czyni.
      Jeśli zaś chodzi o to, że Gryfii nie organizuje polonistyka, to chyba akurat oczywiste. Trzeba byłoby przeprosić się z Ingą Iwasiów, a to możliwe, zdaje się, nie jest.

      Usuń
    2. Ja uważam, że jeśli by Filharmonia w Szczecina osiągnęła naprawdę wysoki poziom to już byłoby super. To miasto właśnie cierpi na brak dużej rozpoznawalnej marki, która byłaby lokomotywą. Filharmonia mogłaby się czymś takim stać, ale nie wiem czy będzie miała rzeczywiście szanse na rozwój. W Szczecinie sporo się dzieje, ale to jest takieś za bardzo rozproszone - mam wrażenie, że jest za dużo osobistych ambicji, za dużo ilości (jeśli mogę się tak wyrazić), a za mało jakości.
      No i rzeczywiście ktoś chyba bardzo przegiął z tą Iwasiów. Bo to trochę dziwne i nie zrozumiałe, ze nagroda jest dla kobiety-pisarki, Szczecin ma rozpoznawalną w Polsce autorkę, która nie ma teraz z tą nagroda nic wspólnego. Szczecin jest chyba jeszcze za słabym ośrodkiem, żeby pozwolić sobie na takie konflikty. Szkoda.

      Usuń
    3. Ze wszech miar trafna diagnoza - sama nie postawiłabym lepszej:) "Rozproszone" to dobre słowo. Nie zamierzam się mianować znawczynią życia kulturalnego Szczecina, ale mam wrażenie, że jedynym od dawna spójnie działającym ośrodkiem jest Kana. Cała reszta ma może jakieś pomysły, często niezłe, ale po pierwsze nie trzyma się ich konsekwentnie (choć są wyjątki, oczywiście), a po drugie, nie umie przekonać do nich szerszego grona odbiorców. Trafostacja Sztuki jest np. dla mnie nieporozumieniem, zwłaszcza pod względem promocyjnym.
      Myślę, że problem z Ingą Iwasiów powstał w dużej mierze z powodu właśnie owej prowincjonalnej mentalności. Ciężko jest przyznać się komuś, kto uważa się za Kogoś, że ktoś inny (czytaj: ludzie z Polski) mogą uważać za lepszego kogoś innego. A że Iwasiów nie należy do tych, które będą milczeć, to mamy co mamy. Powtórzę za Tobą: szkoda.

      Usuń
  7. Mnie już nic nie zdziwi. A spotkanie z Łukaszem Wierzbickim, na którym byli tylko chętni (my z dziećmi, znajomi z dziećmi i czwórka dzieci znajomej), bo zrezygnowaliśmy ze szkolnej "nagonki", było jednym z najfajniejszych spotkań z autorem, na których byłem :) Czyli nie ma tego złego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że nie ma tego złego, ale chyba nie o to chodzi? Poza tym - z całym szacunkiem - nie porównujmy Baćkowic do Szczecina. Bilans, po odniesieniu wyniku do liczby mieszkańców, i tak wypada na Waszą korzyść.
      Ja tylko zastanawiam się, co myśli sobie autor, który telepie się pociągiem po sześć godzin w jedną stronę i widzi coś takiego. Oczywiście, liczy się każdy czytelnik (i uważam, że Rafał Skarżycki zachował się znakomicie), ale sądzę, że każde następne zaproszenie do Szczecina będzie przyjmowane z daleko idącą nieufnością. Bo ja na przykład wolałabym w takiej sytuacji spędzić weekend z rodziną. Ale to może tylko ja złą kobietą jestem...

      Usuń
    2. Jak czuje się w takiej sytuacji autor, wie pewnie on sam. Jeden się ucieszy, bo nie lubi tłumów, drugi się zmartwi, bo mu ego kwili z racji pustych krzeseł. No i abstrahując od złości na organizację, fajnie było? :)

      Usuń
    3. Wiesz co, jak jedziesz ileśset kilometrów, żeby się spotkać z czytelnikami i okazuje się, że nikt nie zadbał o to, aby ci czytelnicy faktycznie przyszli, to chyba nawet świętego odludka może szlag trafić. Ale może się - w mej małości i słabości - mylę:P
      I fajnie było, pewnie, tylko krótko. Ja nie jestem kobietą - orkiestrą, która - zwłaszcza z trójką dzieci pod pachą, z czego dwójką umiarkowanie zainteresowanych - pociągnie spotkanie, rzucając się autorowi na szyję i zadając mu miliony pytań. Fajne spotkania rodzą się z możliwości interakcji, a tu także sposób jego zaaranżowania (patrz zdjęcie) narzucał pewien dystans.

      Usuń
    4. Takie dystansowanie, szczególnie w przypadku autora, który pisze dla młodego czytelnika, to dość dziwny pomysł. I prowadzący do tego? Dziwne.

      Usuń
    5. Istotnie, pomysł dziwny i - jak pokazało życie - niezbyt trafiony. Prowadzący spotkanie absolutnie nie był zresztą przygotowany na to, że wśród publiczności będzie tylko jedna osoba dorosła, toteż sytuację uratował wyłącznie fakt, iż miałam w torebce jedną z części "Tymka i Mistrza", którym zajęła się młodsza część publiki.

      Usuń
  8. Pewnie to zabrzmi cynicznie ale nie jestem zdziwiony - w zeszłym roku w czasie wakacji było coś takiego jak LiteraTura II w Strzelinie, z tego co się orientowałem impreza była reklamowana w miarę możliwości (oczywiście nie na skalę nowego proszku do prania, czy kremu przeciwzmarszczkowego) ale jednak - kilkudziesięciu pisarzy, fakt że drugo- i trzeciorzędnych oraz Graham Masterton. Więc jak na prowincjonalne miasteczko, wydaje się, że impreza atrakcyjna. Jest przecież choćby paru polonistów, panie bibliotekarki jacyś czytający licealiści i paru czytelników "starej daty", i co? - i nic. C'est la vie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niezupełnie rozumiem, co rozumiesz przez owo strzelińskie "nic". Nikt nie przyszedł na spotkania? Z całym jednak szacunkiem dla Strzelina - ma on znacznie mniej mieszkańców niż Szczecin, więc choćby z tego powodu nie do końca można to porównać.
      Ogólnie jednak niewątpliwie jest bida z nędzą. Wiadomo to nie od dziś. Choćby więc z tego powodu organizatorzy takich zdarzeń powinni dołożyć wszelkich starań, aby jednak jakąkolwiek publiczność przyciągnąć. W przypadku Gryfii mam wrażenie, że wielu osobom nie stworzono w ogóle szansy, by mogli podjąć jakąkolwiek decyzję - pójść czy nie pójść.

      Usuń
    2. Nikt albo publika była symboliczna w zależności jak się każdemu z uczestniczących pisarzy poszczęściło. Oczywiście, że trzeba zachować proporcję pomiędzy Strzelinem i Szczecinem ale jaka liczba zainteresowanych czytelników w ponad 400 tysięcznym mieście nie byłaby żenująca? To że nawet tym potencjalnie zainteresowanym nie dano szansy to swoją drogą.

      Usuń
    3. To masakra, istotnie. Być może źle rozpoznano teren, choć myślę też, że w każdym terenie można zrobić coś fajnego, o ile przekona się do tego społeczność lokalną. Może tu zabrakło tego właśnie elementu?
      Jeśli chodzi o publiczność w Szczecinie, to mnie satysfakcjonowałoby i kilkadziesiąt osób. Na spotkania, które są robione w jednym z Empików przychodzi czasem takie mniej więcej grono (nie chadzam regularnie, raczej przypadkowo), więc można.
      Z ciekawości weszłam teraz na fejsbukowy profil Big Book Festivalu - na spotkanie z Zadie Smith przyszło podobno 600 osób, ciekawe ile było na spotkaniach z innymi autorami (w tym z wieloma o nieznanymi szerzej w Polsce nazwiskach). Obawiam się jednak, że w Szczecinie nawet informacja o spotkaniu ze Smith mogłaby się nie przebić...

      Usuń
  9. Abstrahując od nieszczęsnej Gryfii... Słyszałaś o festiwalu Media i Sztuka w Darłowie?
    http://mediaisztuka.darlowo.pl/
    Współorganizowany przez radową Trójkę, więc pewnie jeszcze będą mówić.
    Ciekawy program i zacni goście. Ja się wybieram :)

    Agnieszka K.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszałam, owszem. Mniej więcej wiem nawet jak tam było rok temu:)
      Jak widać: można. O ile się chce i ma się pomysł. Oraz umie się wykorzystywać siłę mediów rozmaitych, tudzież nazwisk.
      Program bardzo zacny. Widzę jeden problem: do 10 lipca jestem z dziećmi też nad morzem, tyle że sto kilometrów na zachód. A najciekawszy wydaje mi się program na czwartek, 9-go (np. ksiądz Kaczkowski, choć nie tylko).
      Buu! A Ty wybierasz się solo czy w drużynie? Metę masz? Napisz na mojego służbowego maila (momartablog@gmail.com), bo normalnie zaczynam rozważać różne opcje:P

      Usuń