„Nasz dom jest stary, hałaśliwy i przeludniony. Kiedyśmy się tu
wprowadzili, mieliśmy dwoje dzieci i około pięciu tysięcy książek; spodziewam
się, że gdy w końcu przestaniemy się mieścić i trzeba będzie się wyprowadzić,
okaże się, że jesteśmy posiadaczami dwadzieściorga dzieci i dobrego pół miliona
książek; jesteśmy także właścicielami wielu łóżek, stołów, koni na biegunach,
lamp, sukienek dla lalek, modeli statków, pędzli i, dosłownie, tysięcy
pojedynczych skarpetek.”
Tak zaczyna się, napisana blisko
siedemdziesiąt lat temu, książka Shirley Jackson „Życie wśród dzikusów”. Jakżeż ciągle jest aktualna!
Kiedy piętnaście lat temu
wprowadzaliśmy się do naszego mieszkania, było ono stare i zagracone tysiącami
przedmiotów, jakie przez lata zgromadzili w nim moi dziadkowie. Nie mieliśmy
wtedy ani jednego dziecka, zaś książek tylko marne pół tysiąca. Tydzień temu
opuszczaliśmy je nie tylko my, ale i naszych dwoje dzieci oraz tysiące
przedmiotów, jakie przez lata zgromadzili moi przodkowie, a których nie potrafiłam wyrzucić, jakieś dwa i pół tysiąca książek,
kilkaset miniaturowych samochodzików, z czego co najmniej trzysta zdezelowanych
oraz milion innych przydasiów. Wszystko udało się spakować w czterdzieści sześć
kartonów po bananach (o, błogosławieni bądźcie wy, pracownicy rozlicznych
Biedronek, którzy podzieliliście się ze mną tym skarbem!), dwadzieścia parę
kartonów innego rodzaju oraz kilkadziesiąt stupięćdziesięciolitrowych worków na
śmieci.
- Wiesz mamo, chyba polubiłem nasz nowy domek. – wyznał wczoraj
Młodszy. Po czym natychmiast dodał, z wyraźnym przestrachem w głosie: - Ale nie będziemy się na razie z niego
wyprowadzać?”
Ach, gdybym z książek
posiadała wyłącznie książki kucharskie, ewentualnie parę kryminałów o czarnych
okładkach! Mogłabym się wówczas przeprowadzać codziennie.
Myślałam, że wyprowadzenie
się z miejsca, w którym przeżyłam wiele pięknych chwil, gdzie moja rodzina
mieszkała od prawie siedemdziesięciu lat (tj. mniej więcej od tego czasu, gdy
Shirley Jackson wpadła na pomysł napisania swojej książki), będzie trudnym
psychicznie przeżyciem. Myliłam się. Najtrudniej było taką decyzję podjąć. Jej
realizowanie okazało się nadspodziewanie proste (pomijając konieczność
zdobywania i zapełniania kolejnych kartonów po bananach). Paradoksalnie,
najbardziej pomogła mi moja druga babcia, opowiadając o swoim przedwojennym
życiu, z którego – po piętnastu minutach, jakie jej rodzice dostali na
spakowanie się i opuszczenie mieszkania – udało jej się ocalić w zasadzie tylko wspomnienia.
Dlatego odrzucam
sentymenty i nadmierne przywiązanie do miejsc i rzeczy. Jak zresztą widać na załączonym wyżej obrazku, wiążą się one tylko z obrazem nędzy i rozpaczy, jaki po sobie pozostawiliśmy.
Owszem, początek życia w nowym miejscu także nie przedstawia się dużo bardziej malowniczo. Jasnym punktem jest jednak kot, nabyty, jak się okazało, w pakiecie z domem. Może to tylko moja nieznajomość kocich obyczajów, ale na razie wydaje mi się nieco dziwne, że ulubionym miejscem nowego członka naszej rodziny jest wanna...
W każdym razie po całym tym zamieszaniu jestem bardzo zmęczona. A końca domowych robótek ręcznych nie widać. Cieszcie się więc moi blogowi wrogowie, a smućcie przyjaciele. W najbliższym czasie w sieci będzie mnie raczej mało.
Obiecuję jednak wrócić wraz
z ostatnim rozpakowanym workiem!
Będziemy wiernie czekać! :)) Dużo szczęścia w nowym domu. Oswajajcie pomału kąty. A kociak cudny i nawet jak na kota wyjątkowo dbający o higienę! ;)
OdpowiedzUsuńJak swego czasu śpiewała pewna pieśniarka: kobieca to rzecz, wiernie czekać;)
UsuńOswajanie idzie nam znakomicie, w każdym razie jeśli chodzi o kąty. Z kotami bywa gorzej, ale niestrudzenie negocjujemy nasze zasady pobytu w tym domu:P
Ta znajdzie laptopa i kawałek podłogi, ta siądzie i napisze. Czekam :D
OdpowiedzUsuńPS. Też mam nadzieję zniknąć późną jesienią. O ile oczywiście można zniknąć jeszcze bardziej :P
Podłogi mam aż nadto:( Naprędce policzyłam, że przez minione półtora tygodnia umyłam jakieś półtora hektara... Gdybym jeszcze dysponowała podobną ilością wolnego czasu, ech!
UsuńZawsze można zniknąć jeszcze bardziej, choć w Twoim przypadku oznaczałoby to pewnie już tylko głównie zniknięcie chociażby z mojego bloga, a tego sobie nie życzę. Może u Ciebie uda się zrobić tak, żeby samo się przeprowadziło?:P
U mnie logistycznie jest to bardziej złożone, bo przeprowadzam dwa domy do jednego (jak pandeMonia) + garaż typu blaszak :) A w ogóle to wszystko jeszcze w lesie :( I netu nie ma i prędko nie będzie :( Idę się spłakać :D
UsuńSłużę chusteczką. I mogę dać na mszę za pomyślność przedsięwzięcia. Reszta, niestety, w Twoich rękach...
UsuńJuż myślałem, że te kartony Cię na amen przywaliły:) Co do uwagi Bazyla o laptopie i kawałku podłogi, to moja żona stanowczo zapowiedziała, że nie wprowadza się, póki nie będzie internetu i co zrobisz, trzeba było ściągać fachowca :P
OdpowiedzUsuńKartony fachowo opisane, jest szansa, że otwieracz do konserw się nie zawieruszy i znajdzie się przy co najwyżej trzecim podejściu.
A co do kotów - to owszem, wanna bywa środowiskiem naturalnym, szczególnie jeśli kot jest łowny, a z odpływu wychodzą pająki. Bo wychodzą :P Ewentualnie nie poicie zwierzątka, przez roztargnienie rzecz jasna :) Kocina wygląda dokładnie jak pluszak moich dzieci, poproszę o więcej zdjęć, profil, en face, w skoku itepe.
W ogóle zaś niech Wam się dobrze mieszka!
Kiedy przywaliły, na razie odgruzowałam tylko jedną rękę i oko:(
UsuńInternet rzecz ważna, choć u nas pojawił się dopiero po czterech dniach. Jak widać, przeżyliśmy.
Otwieracz do konserw nie jest towarem pierwszej potrzeby, na szczęście. Na razie znalazłam większość tego, czego szukałam, choć istotnie, niektóre rzeczy dopiero po kilku dniach. Najboleśniej odczułam brak - excuse moi! - majtek, bowiem jakoś odwykłam od wieczornych ręcznych przepierek.
Kot jest zainteresowany głównie kranem, a stamtąd na pewno nie wychodzą pająki! Przy czym wodę ma w miseczce zawsze - gdyby nie dostał jej na czas, my dostalibyśmy nakaz natychmiastowego opuszczenia lokalu.
I ciesz się, że On nie może przeczytać tego, że porównałeś go do pluszaka! Nie wiem, co by wymyślił, ale na pewno boleśnie byś to odczuł. Zdjęcia może będą, być może wówczas gdy uznam, że najwyższy czas na następnego posta, a nie mam siły pisać (niech się kot do czegoś przyda, o!).
I dzięki za życzenia. Oby się udało! Rokowania są jak na razie znakomite.
Majtki należało trzymać w torebce :P
UsuńOtóż! Pająki mogą wychodzić z kranów, bo kto im zabroni. Ale wolą z odpływów. Koty natomiast są zwierzątkami chimerycznymi i wolą pić ze strumienia lecącego z kranu, a nie z miski. Z naszym boje trwały długie lata, bo najbardziej lubi wsadzać twarz w strumień wody w umywalce, co narażało nas na dopłaty za wodę :P
Skoro nie pluszak, to znaczy, że kot bojowy? Z przebijającego tonu respektu wnoszę, że zwierz jeszcze nie został w pełni obłaskawiony. Próbowałaś surowej rybki mu dawać?
Trzymałam, ale kiedy usiłowałam, będąc w sklepie, znaleźć w tejże torebce portmonetkę, czułam się nieco głupio, stojąc z majtkami w garści. Wówczas właśnie przełożyłam je tam, gdzie zostały zeżarte przez czarną dziurę.
UsuńNiewątpliwie gdyby pająki były kotami, wyłaziłyby z odpływów górnych. Na szczęście są pająkami.
I wytłumacz mi, proszę, jak to jest, że podobno koty nie lubią wody, hę? Łeb w umywalce? Co to w ogóle ma być?
Surowej rybki jeszcze nie było. Ale jak mię zeźli, to mu dam. Wrzucę do wanny pełnej wody, o!
Co innego się kąpać, a co innego pijać:P Na co Ci było się przejmować opinią? Miałabyś majtki, a tak to same problemy.
UsuńPolowanie na rybkę w wannie może być ciekawe, ustaw ukrytą kamerę. U nas kot jednych sąsiadów wyławia drugim sąsiadom złote rybki z oczka wodnego, nie sprawia mu to trudu. No chyba że piranie w tej wannie zapuścisz :P
Ale żeby się napić z rwącego strumienia, trzeba się chyba zmoczyć? Chociaż może koty umieją inaczej, z nimi to nic nie wiadomo.
UsuńMój w każdym razie dostanie piranie zaraz po tym, jak mnie jeszcze raz ugryzie, o!
Przy następnej bytności kota w wannie po prostu odkręć wodę i pacz! Skoro gryzie, to daje do zrozumienia, że wciąż się nie wkupiłaś w łaski:)
UsuńTen pomysł przyszedł mi już do głowy, ale chyba nie jestem na tyle odważna, aby już teraz go zrealizować. Gwoli ścisłości: kot ugryzł raz, na samym początku. Od tamtego czasu wie już chyba, że następnym razem ja ugryzę jego, więc trzyma zęby przy sobie:P
UsuńKiedy szesnaście lat temu przeprowadzalam się z dwójką dzieci z jednego ogromnego pokoju do domku też mnie uratowały kartony po bananach :-)
OdpowiedzUsuńOd tego czasu przybyło mi jedno dziecko i pies oraz tysiące książek i przedmiotów, a dom powiększył sie o jedno piętro. W tym roku zaczynamy proces odwrotny - Najstarsza postanowiła wyprowadzić się "do miasta". Powód oficjalny jest taki, ze ma dośc spedzania codziennie co najmniej dwoch godzin w komunikacji miejskiej.
Shirley Jackson uwielbiam !!! Kiedy czytałam ja po raz pierwszy byłam nastoletnią jedynaczką z bardzo uporządkowanego domu i zachwycila mnie wyobraźnia autorki. Wrociłam do jej książek w poczatkach macierzyństwa i wtedy już czulam, że to nie wyobraźnia, a szczera prawda. Kolejny raz czytalam je już z trójką dzieci i wtedy jakoś nie moglam zrozumieć, co mnie w nich śmieszyło, bo miałam to wszystko na codzień i to wcale nie było smieszne ! Ciekawa jestem, jak bym je odebrala teraz, muszę poszukać :-)
Przypominam je sobie nieodmiennie, kiedy odładam kolejną skarpetkę bez pary do koszyka, w którym niektóre pojedyncze skarpetki leżą i czekają już kilkanaście lat...
Ale szesnaście lat temu nie było jeszcze w Polsce Biedronek, więc skądżeś brała te kartony, ach skąd?:P Ja - oczywiście - aktualnie planuję, że nie będę niczego gromadzić i chomikować (także nowych dzieci) i już na zawsze zachowam ten stan, kiedy dysponuję wolną przestrzenią (i wcale nie tylko dlatego, że większość rzeczy stoi jeszcze w kartonach w piwnicy). Z drugiej jednak strony, etap obrastania w rzeczy (i dzieci, niech będzie) jest chyba znacznie przyjemniejszy niż etap zmniejszania stanu posiadania, zwłaszcza gdy chodzi o ilość dzieci na stanie...
UsuńA o Shirley Jackson jeszcze niedawno nie słyszałam i nie mam pojęcia, jak mogłam tak żyć! Najbardziej niesamowite jest dla mnie to, że czytając o zdarzeniach sprzed około siedemdziesięciu lat, osadzonych w mimo wszystko egzotycznych realiach, odczuwam aż tak dużą wspólnotę doświadczeń! Przy czym mnie - mimo wszystko (choć być może dzięki jednemu dziecku mniej) - ta książka niemal wyłącznie śmieszyła. Znakomita lektura!
A o pojedynczych skarpetkach powstała nawet całkiem osobna książka - "Niedoparki". Niewątpliwie świadczy to o wadze problemu!:P
Bieronki nie było, ale banany były :-) Weszlam w bliższą znajomośc ze wszystkimi okolicznymi warzywniakami i jakoś uzbierałam tych pudeł tyle, że się wszystkie książki i zabawki zmieściły.
UsuńA ubywanie dzieci też ma swój urok ;-) Tylko obawiam się, co bedzie jak ona zabierze się za pakowanie książek - już widzę te dyskusje o tym, która jest jej, a która nie jest. Szczególnie, że studiuje ten sam kierunek co ja i przejęła część mojego księgozbioru historycznego.
Kiedy dziesięć lat temu robiliśmy generalny remont mieszkania, też korzystaliśmy z pomocy warzywniaków. Teraz jakby jednak nieco ich ubyło. Za to przybyło Biedronek...
UsuńPodejrzewam, że urok ubywania dzieci docenia się wówczas, gdy znikną urocze dzieciaczki, a w zamian pojawią się pryszczate nastolatki, okupujące godzinami łazienkę. Wszystko więc przede mną!:)
Jeśli chodzi natomiast o to czy ubywające dzieci zabierają z domu jakieś książki, jakie i ile, polecam tę rozmowę z Joanną Olech!:))
Moja pierwsza przeprowadzka na nowe i wyłącznie moje własne mieszkanie miała miejsce w czasach, kiedy nie zdążyłam obrosnąć ani w rzeczy, ani w książki (większość zostawiłam siostrze), więc kilka kartonów i byłam u siebie. Teraz natomiast tak obrosłam w tysiące niewidomoczego, że mam ochotę zrobić gruntowne porządki i powywalać połowę z tych rzeczy (ale ani jednej książki- te może podaruję). Ja się smucę z powodu twojego zniknięcia, ale cierpliwie czekać będę, w końcu nie mam tak wielu blogowych przyjaciół, aby pozwolić sobie na utratę choćby jednego.
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, abyś się spod kartonów wygrzebała z jesienią:)
Ja jestem beznadziejnym wywalaczem, za to znakomitym chomikiem. Trudno, trzeba z tym żyć. Nawet mąż machnął na mnie ręką. Mam jednak nadzieję, że jeśli zminimalizuję ilość przeprowadzek, dam radę przetrwać:P
UsuńW moim zniknięciu najbardziej martwi mnie to, że przeczytałam ostatnio kilka znakomitych książek, o których chciałabym napisać, a wiem, że może się nie udać. Pewnie będą więc na razie jakieś pseudoposty, ale mam nadzieję, że nie potrwa to długo. Bardziej martwi mnie to, że nie mam już absolutnie ani kawałka czasu na to, żeby zaglądać do innych, w tym także i do Ciebie:(
Kupa stresu co? Ja po dwóch latach mam jeszcze nierozpakowane rzeczy w garażu. Mam tam wszystko, prócz samochodu! Myśmy scalali grunty i przeprowadzaliśmy dwa mieszkania do jednego domu i to w różnych terminach. Brr. Zuch! Dałaś radę!
OdpowiedzUsuńMy mieliśmy nóż na gardle w postaci bezwzględnie obowiązującego terminu na wyprowadzenie się z mieszkania. W wieczór go poprzedzający położyłam się na podłodze w starej kuchni i nie byłam w stanie wstać (również dlatego, że przeprowadzki szkodzą na kręgosłup, ale głównie z uwagi na całkowity brak sił). Gdybym musiała opuścić dwa mieszkania, chyba nie dałabym rady.
UsuńI nie strasz mnie z tym garażem - naprawdę zamierzam wszystko wkrótce rozpakować. Chyba że nie dam rady, rety!
Kot jako bonus? Ekstra! Przyłączam się do prośby o zdjęcia oraz opowieści z cyklu "Kot nasz powszedni" :-) Lekkiego, bezstresowego i sprawnego rozpakowywania się, niech w nowym miejscu mieszka się Wam wspaniale! A na posty będę czekać cierpliwie i z wyrozumiałością :-)
OdpowiedzUsuńCzyżby właśnie zarysował się nam interesujący problem badawczy pt. "związek pomiędzy skłonnościami do czytania książek a słabością do kotów?":) Jeśli będzie to z pożytkiem dla nauki, tym chętniej dorzucę swój kamyczek w postaci zdjęć Vipka lub Wipka (poprzedni właściciele nie zostawili metryki, ograniczając się do ustnego przekazania informacji).
UsuńA jeśli chodzi o doniesienia z frontu rozpakowalniczego, uprzejmie donoszę, że dziś udało mi się znaleźć blachę do pieczenia ciasta. Niestety, ślad po mikserze urywa się gdzieś w piwnicy, ale obiecuję wznowić poszukiwania o świcie!
Problem zarysował się już jakiś czas temu, tylko chyba nikt dotąd go rzetelnie nie zbadał ;-). Wydaje mi się, że więcej jest wśród moli książkowych kociarzy niż psiarzy, spotykałam się też z opiniami wielu blogerów, że koty bardzo pasują do książek :-).
UsuńWidzę, że przy okazji przeprowadzki można też stać się detektywem ;-). Ale najprzyjemniejsze jest chyba (zaraz po odnalezieniu majtek) rozpakowywanie i ustawianie książek na regałach :-)
Koty są zdecydowanie prostsze w obsłudze i nie przeszkadzają w czytaniu książek, inaczej niż psy, które potrafią przerwać w najciekawszym momencie, domagając się wyprowadzenia na spacer. Może to jest rozwiązanie zagadki?:)
UsuńInstynkt detektywa się przydaje. Znacznie bardziej potrzebna jest jeszcze wyśmienita pamięć i umiejętność zapamiętania subtelnych różnic pomiędzy wyglądem poszczególnych worków (w tym z dziurą po prawej są ręczniki, a w tym z dziurą na dole - ścierki).
I nie wiem czy uwierzysz, ale nie wypakowałam dotąd ani jednej książki, pomijając tych kilka niezbędnych, które spakowałam na pierwszy czytelniczy rzut. Są jednak szanse, że wielkie wypakowywanie kartonów nastąpi w najbliższym tygodniu - mam nadzieję, że będzie tak przyjemne jak sądzisz!
Gorzej, gdy kot jako miejsce wypoczynku wybierze sobie czytaną właśnie książkę i się na niej rozłoży z godnością, spoglądając na otoczenie obojętnym wzrokiem ;-)))
UsuńUwierzę :-). I rozumiem - w końcu musi być jakaś nagroda po tym całym pandemonium pt. "rozpakowywanie". Bardzo słusznie czynisz! :-D
Nasz kot na razie książki ignoruje, ale niewykluczone, że gdy tylko się zdekonspirują, zmieni zdanie.
UsuńU nas wczoraj i dziś dodatkowo pandemonium pt. cudowne rozmnożenie dziewięciolatków (Starszy zaprosił kolegów na obiecany "męski wieczór"). Oprócz tego, że wiem na pewno, iż byłabym marną matką dziewięcioletnich wieloraczków (samo robienie śniadania zajmuje dziesięć razy tyle czasu co zwykle!), mam nieodparte wrażenie, że tym bardziej docenię subtelną przyjemność związaną z opróżnianiem kolejnych kartonów pełnych książek, które nie wrzeszczą, nie strzelają do siebie i nie domagają się co chwila napełnienia dziobów!:P
Zaliczyłam w swoim życiu kilka przeprowadzek, w tym jedną dla mnie z pewnego względu bolesną i mam nadzieję, że już więcej ich nie będzie.
OdpowiedzUsuńNiech nowy dom napełniony będzie dobrymi duszkami, które uprzyjemnią Wam mieszkanie w nim.
Bardzo dziękuję!:) Na razie dom robi wrażenie pełnego wyłącznie dobrych duszków i mam nadzieję, że tak zostanie. Gdyby jeszcze wśród nich znalazły się jeszcze jakieś duszki - wielbiciele rozpakowywania kartonów, które wykonałyby za mnie całą tę nużącą pracę, ech!
UsuńA już myślałam na widok kartonów, że zamieszkaliście na zapleczu Biedronki! :-)
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
Nie, nie, moja droga! Widać, że nie śledzisz bananowych promocji!:P Część widocznych na zdjęciu kartonów pochodzi z Lidla, jak mogłaś tak się pomylić?!:D
UsuńA życzenia powodzenia ciągle przyjmuję z radością. Poprzednicy zostawili tysiące naklejek w łazienkach oraz na wszelkich drzwiach. Zanim wszystkie je odkleję, usuwając zarazem ślady po nich, upłynie bardzo wiele czasu...
Panie pozwolą, że się wtrącę, ale jako niegdysiejszy wielbiciel programów typu reality show na kanale Domo, podsunę, że nalepki na powierzchniach drewnianopodobnych należy posmarować majonezem i odczekać. Ponoć schodzą jak złoto. Ale sam nie sprawdzałem z braku nalepek.
UsuńRany boskie, idź ty, a kysz! Domo? Może i Fashion TV oglądałeś?
UsuńNa nalepki kupiłam znakomity rozcieńczalnik chlorokauczukowy. Wprawdzie śmierdzi bardziej niż majonez, za to taniej wychodzi. Tu idzie raczej o odporność psychiczną osoby ściągającej. Po ściągnięciu pięciu naklejek z misiami, dziesięciu z motylkami oraz sześciu z pszczółkami, koniecznie trzeba zrobić sobie przerwę!:P
Ani Fashion, ani Kuchniatv. Na Domo za to było drzewiej parę sensownych programów dla świeżo upieczonych właścicieli nieruchomości :P
UsuńJa bym wolał majonez od oparów wyżerających komórki mózgowe, ale każdemu jego fetysz. Pewnie od rozpuszczalnika się nie tyle, a pokusa oblizywania palców z majonezu mogłaby być nieodparta :)
Nie wiem, może i było, ale ja nigdy nie trafiłam na cokolwiek, co skłoniłoby mnie do zatrzymania się na tym kanale dłużej niż przez 5 sekund. A potem przyszły czasy okupowania telewizora przez oglądających Kuchnię.tv (mąż) oraz MiniMini (dzieci), dzięki czemu szczęśliwie i ostatecznie zakończyłam kontakty z telewizją.
UsuńUwagę o fetyszu puszczę mimo uszu. Majonezu zaś używam wyłącznie Kieleckiego, a ten od razu by spłynął i potrzebna byłaby ścierka, nie zaś palce.
Majonez mogłabyś kupić najtańszy i doprawdy nie musisz go nakładać centymetrową warstwą :) Ponoć kluczowy jest olej.
UsuńTaaak, i domyj to potem z tego oleju! To ja zostanę przy chlorokauczuku, a majonez zużyję wraz z jajkiem:)
UsuńOch no przecież się nie upieram, widzę, że z chlorokauczukiem nie mam szans :)
UsuńGrunt to dobrze ocenić własne siły! Napomknę więc już tylko mimochodem, że chlorokauczuk znakomicie usuwa z szyb resztki farby i kleju. I nie, nawet nie chcę sobie wyobrażać rozsmarowywania majonezu po szybach!:P
UsuńOd szyb jak najdalej z majonezem, i tak drzwi tarasowe do wysokości dziecinnych główek będą ulepione :P
UsuńI tu Cię zaskoczę: nie mam drzwi tarasowych!:D
UsuńSzczęśliwa kobieta :)
UsuńPołowicznie. Mam bowiem drzwi balkonowe, prowadzące do zejścia do ogrodu:P
UsuńNa jedno więc wychodzi :P
UsuńWychodziłoby. Gdyby nie to, że mam dzieci, które nie brudzą szyb (wiem, wiem, nie ma takich, ale moje jednakowoż nie brudzą. Może nie są dziećmi?).
UsuńTo jednak jesteś szczęśliwą kobietą!
UsuńW sumie, jak się dobrze przyjrzeć... Masz rację!:)
UsuńGratuluję i powodzenia w rozpakowywaniu:P Ja też właśnie jestem po przeprowadzce ale kartonów miałam znacznie mniej, a książek wzięłam na razie tylko 15 plus kindle. Największym sukcesem jest dla mnie to, że udało mi się nakłonić męża do wyrzucenia wielu przydasiów. Nie znoszę kolekcjonowania rzeczy (poza książkami naturalnie) i cieszę się, jak ich ilość się zmniejsza.
OdpowiedzUsuń15 książek? Toż to wstyd i hańba!:P Tyle to mi weszło do połowy jednego z kilkudziesięciu kartonów! Ale ja jestem z tych, którzy urodzili się z potworną ilością przedmiotów wokół i z taką też ilością umrą. I zanim popatrzysz na mnie w związku z tym krzywym okiem, pomyśl: jak bardzo byłoby nudno, gdybyśmy wszyscy byli tacy sami!:)
UsuńNie no, 15 w tej turze plus 300 na kindle, w następnej turze wezmę kolejne, a teraz spróbuję choć tych 15 ze stosu przeczytać. O kindle nawet nie marzę. I ja też mam wrażenie, że mam mnóstwo przedmiotów wkoło siebie, ale staram się ciągle redukować.
UsuńMi niestety nie było dane przeprowadzać się na tury, ale w sumie może to i lepiej? I faktycznie, ograniczenie ilości dostępnych książek dobrze robi na zmotywowanie się, by je wreszcie przeczytać. Ja ciągle nie mam czasu rozpakować kartonów, więc biorę to, co leży na wierzchu i nadziwić się nie mogę, czemu tego dotychczas nie przeczytałam:)
UsuńTo też dobra metoda do redukcji stosu. Ja przynajmniej staram się nie kupować. Znaczy na kindle mam jeszcze parę setek książek, ale koncentruję się na egzemplarzach papierowych.
UsuńJa też się staram. Od dwóch miesięcy nawet nieźle mi wychodzi:) Taka przeprowadzka z książkami całkiem dobrze zresztą robi - człowiek uświadamia sobie, ile już ma i czarno na białym widzi, ile z tego przeczytał (choć bardziej rzuca się w oczy to, ile nie przeczytał). A do czytników mam taki stosunek jak do facebooka (czyli: to nie dla mnie), więc przynajmniej elektroniczne zaległości mi nie rosną:)
Usuń