„Całymi dniami kręciłam się po domu porządkując rzeczy mojej rodziny.
Podnosiłam z podłogi książki i buty, skarpetki i koszule, rękawiczki i botki,
czapki i chusteczki, części łamigłówek i pojedyncze centy, ołówki, pluszowe
zwierzęta, nie mówiąc już o kościach zawleczonych przez psy pod fotele.
Zbierałam po kątach samochodziki z plastyku, ołowianych żołnierzyków, rękawice
od baseballu, swetry i różne dziwne przedmioty. Każdy z nich przekładałam na
miejsce, odpowiedniejsze na pozór od tego, na którym je znalazłam.”
Nie
mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że życie matki czwórki dzieci jest co
najmniej dwukrotnie trudniejsze od życia matki dwójki dzieci. Ba! Moje
zadawnione matematyczne skłonności podpowiadają, że zamiast
prostego mnożenia należałoby w tym przypadku posłużyć się silnią.
Są
to jednak dywagacje bez znaczenia. Każdego, kto twierdziłby w mojej obecności,
że życie matki ledwie dwojga bardzo małoletnich dzieci jest lekkie, łatwe i
przyjemne, gotowa jestem bowiem co najmniej znieważyć.
Odkąd
zostałam matką, co roku, kiedy kończy się mój urlop, łudzę się, że jakimś cudem
uda mi się na zawsze utrzymać ów cudowny stan, gdy mniej więcej nad wszystkim
panuję. Najdalej jednak po dwóch dniach od powrotu do pracy zawodowej okazuje
się, że doba znów jest o co najmniej pięć godzin za krótka, kolejne
pomieszczenia zostały zaanektowane przez pojedyncze skarpetki, poplamione
bluzy, zdekompletowane klocki lego oraz zdezelowane samochodziki, zaś rzeczy do
prania i zmywania rozmnażają się szybciej niż króliki.
Na
szczęście mamy XXI wiek, ja żyję w dużym mieście (tak przynajmniej wynika z
kodu pocztowego, bo do kur za rogiem ta informacja jeszcze nie dotarła), a mój
mąż intensywnie wspiera mnie w pracach domowych. Razem jakoś dajemy radę.
źródło zdjęcia |
Shirley
Jackson żyła w XX wieku, w małym amerykańskim miasteczku, urodziła i wychowała czwórkę dzieci, a jej mąż, człowiek z pewnością uroczy, był też mężczyzną, który uważał, że zarabianie na utrzymanie rodziny w zupełności wystarcza i pozwala na dożywotnie
zwolnienie go z domowych obowiązków.
Gdybym
była nią, zeszłabym z tego świata szybko i gwałtownie.
Tak
jak zrobiła to ona sama, umierając na zawał serca w - wcale nie tak bardzo
odległym od mojego - wieku 45 lat.
Kiedy
czytałam „Życie wśród dzikusów” – pierwszą część opowieści Shirley Jackson o
jej domowym życiu – zaśmiewałam się niemal do łez. Historie z życia matki
dwójki, a później trójki dzieci, wydawały mi się bowiem jakby znajome, a
doprawienie ich specyficznym, typowym dla zdesperowanych matek, humorem,
sprawiało że czułam się pokrzepiona i zrelaksowana (w końcu mam ledwie dwójkę,
nie zaś trójkę, upiornych dzieci!).
„Tego ranka obudziłam się późno. Budzik
wysiadł po raz trzeci w tym tygodniu. Panował już taki upał, że trudno się było
ruszać. Poleżałam jeszcze kilka minut mobilizując energię konieczną do wstania.
Z pokoju dziewczynek rozlegały się cienkie tony piosenki i z przyjemnością
myślałam o tym, jak to miło, że dwie siostrzyczki i braciszek lubią się i bawią
się ze sobą w takiej zgodzie; nagle sens słów tego, co oni wyśpiewywali,
doszedł do mojej świadomości. Jednym susem wyskoczyłam z łóżka i pełną parą
ruszyłam przez korytarz.
- Mała zjadła pająka, mała
zjadła pająka, mała zjadła pająka – śpiewały moje pociechy.”
W
czasie lektury „Poskramiania demonów”, traktującej o życiu tej samej rodziny,
wyposażonej już jednak w czworo dzieci oraz mężo-ojca, który z prostego krytyka
literackiego i numizmatyka awansował na profesora, bożyszcze studentek, niemal od
samego początku czułam gorycz. Niby nic się nie zmieniło, ciągle czytałam
napisane ze swadą i humorem historyjki z życia wzięte. Podświadomie zaczęłam
się jednak zastanawiać nad tym jak bardzo – in plus - moje życie różni się od
życia Shirley Jackson. Doszłam do wniosku, że – mimo wiekopomnej sławy, jaką
zapewniła sobie dzięki swoim książkom - za żadne skarby nie chciałabym się z
nią zamienić.
„Ostatniej soboty sierpnia w domu naszym
panowała wręcz lodowata atmosfera, albowiem w czwartek mąż mój otrzymał list od
szkolnej koleżanki imieniem Sylwia, która zawiadamiała go, że będzie, wraz z
drugą koleżanką, przejeżdżała przez Nową Anglię i że byłaby szczęśliwa,
gdybyśmy zechcieli zaprosić ją na weekend, celem odnowienia starej przyjaźni.
Mąż wręczył mi ten list w milczeniu, przeczytałam go trzymając daleko od
siebie, po czym powiedziałam, że jestem szczerze wzruszona jego miłym
stosunkiem do starych przyjaciół, i zapytałam, czy Sylwia zawsze używała
papieru listowego koloru lawendy i pisała różowym atramentem i że nie wiem, czy
mi się tylko zdaje, ale czuję jak gdyby zapach perfum. Mąż odpowiedział, że
Sylwia to wspaniała dziewczyna.(…)
Odłożyłam list na jego biurko
i oświadczyłam, że muszę pozmywać naczynia po śniadaniu.
- A propos – przypomniał
sobie mąż. – Sylwia zawsze o sobie dbała. Znasz to. Lakierowane paznokcie i te
de.
Schowałam ręce za plecy i
odpowiedziałam, że doskonale rozumiem, o co mu chodzi.
- Byłbym ci niezmiernie
wdzięczny, gdybyś zechciała może jakoś specjalnie zająć się domem. Mogłabyś na
przykład umyć dzieci albo coś takiego. Chciałbym, żeby tu u nas jakoś
wyglądało. Wiesz chyba, o co mi chodzi?”
W
snutej przez Shirley Jackson opowieści poza goryczą sporo jest miłości i
zachwytu nad pięknem zwykłego, codziennego życia, nad tym, co tak ulotne, a co
tak naprawdę tworzy nasze, często później idealizowane, wspomnienia z dzieciństwa. Unoszący
się z piekarnika zapach domowego ciasta, rytuał ubierania choinki, czas
spędzany wspólnie z rodzicami przy robieniu pozornie głupich rzeczy. Każdy, kto
był dzieckiem, wie jak bardzo jest to ważne. Każdy, kto jest w miarę rozsądnym rodzicem,
stara się dostarczyć swoim dzieciom takich właśnie przeżyć. Nie wydaje mi się
jednak, aby koniecznie trzeba było robić to za wszelką cenę.
Czytając
„Poskramianie demonów” nie umiałam pozbyć się skojarzeń z obowiązującym jeszcze do niedawna powszechnie modelem Matki Polki Cierpiętnicy, kobiety z siatami, szorującej o
drugiej w nocy zabrudzoną przez pozostałych członków rodziny wannę, dziubiącej
ze zmęczenia nosem w talerz stojący na znakomicie przez nią wcześniej przystrojonym świątecznym
stole. I po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że to nie moja bajka.
Bo w mojej kobiety żyją dłużej niż czterdzieści pięć lat.
A
mężowie wiedzą, że wspominanie żonom o spotkanych w młodości Sylwiach grozi
śmiercią. Ich - przedwczesną - śmiercią.
Shirley
Jackson „Życie wśród dzikusów”, tłumaczyła Mira Michałowska. Czytelnik,
Warszawa 1977.
Shirley
Jackson „Poskramianie demonów”, przełożyła Mira Michałowska. Czytelnik,
Warszawa 1980.
Mnie Jackson nie bawiła do łez, mnie jej było zwyczajnie żal. Jakoś tak na mnie genderowo wpływała.
OdpowiedzUsuńW pierwszej części to się nie rzucało tak w oczy. Mnie ruszyło dopiero przy drugiej, za to już na samym początku. Zastanawia mnie, czy ona tak naprawdę była szczęśliwa, a jeśli tak, to do kiedy, bo jej smutny koniec (zdaje się, że tam było jeszcze szereg uzależnień i innych problemów) wskazuje na to, że na pewno nie do śmierci.
UsuńAż tak dobrze nie pamiętam detali. Wiem, że spodziewałem się czegoś do pośmiania w głos, a jakoś nie mogłem się za dobrze bawić. Przypuszczam, że te wszystkie epizody zostały starannie wyselekcjonowane spośród dziesiątków dużo mniej przyjemnych. Pan małżonek działał mi na nerwy okropnie, nawet gdy brałem poprawkę na zupełnie inną epokę i inne poglądy na role małżonków. Zdaje się, że wychowanie wychowaniem, a to po prostu leniwy skunks był :P
UsuńNo, no, widzę że przy Tobie to ze mnie taka feministka jak z koziej dupy trąba!:P
UsuńEpizody na pewno wyselekcjonowane, choć może nie było aż tak strasznie? W końcu kiedyś Jackson musiała pisać wszystkie te książki. Bo skąd czerpała pomysły na horrory, to chyba wiem...
Jak wiadomo, zazwyczaj jestem prymitywnym seksistą, ale czasem włącza mi się tryb feministyczny, nic na to nie poradzę:) Jackson pisywała chyba głównie opowiadania, to akurat po kilka zdań między gotowaniem a zmywaniem mogła notować i nie traciła wątku.
UsuńPo tym wyznaniu z pewnością wzrośnie Ci liczebność grona wielbicielek!:)
UsuńA z opowiadaniami wcale nie jest tak prosto, moim zdaniem. Napisać porządne, to dopiero sztuka (choć tych jej nie czytałam, więc nie wiem czy są porządne).
Będę miał więcej wielbicielek jako seksista, czy jako feminista? Czasem mam wrażenie, że jako ten pierwszy :)
UsuńMnie opowiadania Jackson znudziły, takie staroświeckie epizodziki jak z polskiego filmu, ktoś pali, ktoś znacząco patrzy, brrr. I nawet tej grozy jakby deficyt.
Nie spychajmy dyskusji na tę - jakżeż krętą! - ścieżkę, bowiem mój sokoli wzrok dostrzega wokół szereg przepaści!:P
UsuńJa tam stare polskie filmy kryminalne uwielbiam pasjami. Gdyby klimat opowiadań Jackson był taki jak klimat kolejnych odcinków o Kapitanie Sowie na tropie, natychmiast wyruszyłabym na poszukiwania!:)
W starych filmach kryminalnych, nawet polskich, coś się dzieje. U Jackson dzieje się nader rachitycznie. Niektórzy uwielbiają takie delektowanie się każdym półsłówkiem i każdym wymownym spojrzeniem, ale mię osobiście mdli; zawsze podejrzewam, że autor nie ma nic do powiedzenia i tymi ogranymi środkami symuluje tak zwaną głębię i metafizykę :)
UsuńTeraz to się znęcasz nad nieżywą autorką!:P Pomyśl sobie, co ona miała w domu, to od razu zrozumiesz, że pragnienie ciszy, spokoju i nic-nie-dziania-się musiało być w jej przypadku bardzo silne!
UsuńA co czytałeś? "Loterię"?
No jest to jakiś pomysł interpretacyjny :)
Usuń"Loterię", chociaż czytałem to dużo powiedziane, zabiło mnie po trzecim tekście :)
Hm. To jeszcze pomyślę, czy zainwestować te 3 zł plus 7,50 kosztów wysyłki. Najpierw sprawdzę w zbiorze opowiadań "Playboya" (wyjątkowo wiem gdzie jest, z dokładnością do trzech kartonów!), bo podobno jest tam coś jej autorstwa.
UsuńChyba jeszcze gdzieś mi się wala ta Loteria, to mogę Ci dać, nie żądając nawet kosztów wysyłki. Prezent na nowe mieszkanie byś miała :D
UsuńWizja kusząca. Prezenty przyjmuję ochoczo i nieustannie, więc czemu nie?:) Najlepiej w komplecie z meblami ogrodowymi. Ewentualnie firankami:P
UsuńNie wiem, czy moja chęć obdarowywania sięga choćby kompletu kuchennych ściereczek, więc mebli proszę nie wymagać :) My się ich dorobiliśmy po czterech latach od przeprowadzki, więc Ty też możesz chwilę poczekać.
UsuńNo dobrze już, dobrze, tak tylko zagaiłam:P "Loterię" chętnie przyjmę, nawet solo.
UsuńZ tymi meblami zaś to może i racja. Na razie wszystko, co stoi na balkonie oraz ogrodzie i tak natychmiast rezerwuje dla siebie kot, więc faktycznie, nie ma się co spinać.
Kotu oddajcie pudło, możliwie małe. Z wdzięczności może nawet przestanie Cię gryźć.
UsuńHa, ha! (był to śmiech szyderczy, dlatego przez samo "h"). Kot ma na balkonie szafkę sosnową, wyściełaną kocem, z wyciętym otworem obserwacyjnym. Pudło?! Ha, ha!:D
UsuńNie ma takiego kota, choćby miał domek kryty mysim futerkiem, żeby się nie zainteresował kartonem. No chyba że już Ci się udało zepsuć kota :P
UsuńNiczego nie psułam, to nie ja postawiłam tę szafkę. Ale kartonów ci u mnie dostatek, jutro jakiś wystawię. Osobiście nie wierzę w to, że przedłoży go nad szafkę.
UsuńNie musi w tym kartonie zimować, on go po prostu zajmie i wypełni swoją osobowością.
UsuńNie doceniasz jego osobowości. Ona nie wejdzie do żadnego kartonu!
UsuńHa! Im mniejszy karton dasz, tym usilniej będzie usiłował tę osobowość w niego wcisnąć.
UsuńCiekawe w takim razie, dlaczego nie próbował dotychczas wejść do żadnego z kartonów, które licznie stawały na jego kociej drodze, hę? Przypominam, że to stary i doświadczony życiem kot jest.
UsuńPewnie się biedulek wstydzi :P
UsuńPunkt dla mnie. Kot zignorował dwa kartony, które stanęły na jego zwykłej drodze i udał się pod stół. Poza tym, przemyślałam sprawę: z dwojga złego wolę mieć na balkonie szafkę z kotem, a nie karton z kotem.
UsuńWiedziałem, sprzedali wam psa :D
Usuń:D Oddali, a nie sprzedali. Ale trochę za skoczny jak na psa - dziś dwa razy zrzucałam go z blatu:(
UsuńUuu, jak oddali to odpada domaganie się zwrotu kasy :P A skoczność psa zależy od tego, co leży na tym stole :P
UsuńTaaa, ja zaczynam się nawet domyślać, czemu go oddali:P Co nie zmienia faktu, że i tak bardzo źle myślę o ludziach, którzy ot tak, pozbywają się zwierząt.
UsuńCo do skoczności psa, masz rację. Mój śp. sznaucer olbrzym, na co dzień w ogóle nie skoczny, któregoś dnia niczym baletnica-akrobatka wskoczył na usytuowaną na wysokości 1,5 metra półkę i pożarł na raz stojące tam w misce 3,5 kg mięsa, ugotowanego dla niego na cały następny tydzień...
Kotopies ma szczęście, że na was trafił w takim razie :)
UsuńO widzisz. Sznaucer potrafi skoczyć, to co dopiero mniejsza gadzina :P
Szczęście jak szczęście, dziś dwa razy dostał ścierą po łbie. Za skoczność:P
UsuńWolałbym nie znać tej mroczne strony Twojej osobowości.
UsuńJeśli nie jesteś skocznym kotem, możesz odetchnąć. Ludzi nie trzepię. Nawet jak wyżerają mój obiad.
UsuńOkrucieństwo wobec zwierząt od okrucieństwa wobec ludzi dzieli cienka panierka na kotleciku :P
UsuńKotlety z, kota chyba nie są zbyt smaczne?:P I ach, jakaż jestem okrutna, kupując kotu żarcie z wyższej półki, które pochłania niczym odkurzacz (całe szczęście, że Unia zaraz zakaże używania takiej mocy!), głaszcząc go i do niego gadając!
UsuńKota jeszcze nie jadłem, nasz jest stary i może być żylasty. Kot chyba mocno wygłodzony, skoro jada żarcie z wyższej półki (co dla Ciebie jest wyższą półką?). Zwykłe rozpaskudzone koty domowe preferują karmę Rossman a 0,69 zł/pudełko :P
UsuńTen w zasadzie zżera wszystko, co znajdzie w zasięgu wzroku, ale i tak najchętniej dobrałby się do naszej lodówki. Na początku, na swoje nieszczęście, wpadłam na czterech kociarzy, którzy jednym głosem krzyczeli, że sucha tylko Purina, a mokry Felix. Tanie toto nie jest, niestety. Dodam na stronie, że od trzech dni robię testy z rossmanowskim Winstonem (0,99 zł za opakowanie) i wypadają nieźle:)
UsuńPurina owszem, szczególnie jeśli kot stary/kastrowany albo coś mu dolega. Ale Winston rządzi. Ten z marchewką, drugi z pomidorkiem i trzeci w sosiku jogurtowym.
UsuńKot stary, więc niech ma. A Winstona z pomidorkiem nie widziałam, cóż za niedopatrzenie! Za to dziś odkryłam, że Purina robi wersję de luxe (z pasztecikami) i wymiękłam.
UsuńNie spoglądaj w stronę wersji de luxe, od razu się lepiej poczujesz. A kotu nie zaszkodzi coś bardziej przaśnego :)
UsuńLuksusowa kobieta spogląda w stronę luksusów, to chyba oczywiste?:P (Pisząc to, odruchowo schowałam za siebie mało luksusowe dłonie z jeszcze mniej luksusowymi paznokciami).
UsuńOczywiście, że oczywiste:) Paznokciami się nie przejmuj, poczekać aż będziesz rabatki pielić :P
UsuńO nie, rabatek nie będzie. Tylko jakieś mało skomplikowane i bezobsługowe rośliny chwastobójcze!:P
UsuńKażden jeden się tak zarzeka z początku. Jeżeli przed przeprowadzką nie zalałaś asfaltem względnie nie zakryłaś kostką każdego skrawka zieleni na posesji, to nie ma siły. Będziesz pielić albo chociaż wydłubywać mech ze spoin bruku na podjeździe :P
UsuńNiczego nie zalewałam. Ale posiadam męża oraz chętne do pracy dziecko (sztuk jedna, sztuka druga nie jest taka głupia), którzy dziś właśnie pracowicie wyskrobywali szpachelką chwasty ze wspomnianego podjazdu:))
UsuńNa pewno, jak to chłopy, zrobili to niechlujnie, więc dusza matki Polski pchnie Cię do własnoręcznych poprawek do wtóru wypluwanego przez zęby hasła "Że też nawet takiej prostej rzeczy nie umieją porządnie zrobić" :P
UsuńPięknie zrobili, bardzo pięknie! Bieżących instrukcji udzielałam przez kuchenne okno, przez które wyglądałam w czasie przerabiania brzoskwiń:)
UsuńOkno wysoko nad ziemią, na pewno przeoczyłaś niejedną niedoróbkę.
UsuńMój słaby wzrok na szczęście nie pozwoli mi ich dostrzec nawet z bliska!:)
UsuńBardzo ładna recenzja! Aż mi się chce jeszcze te kilka lat pociągnąć!
OdpowiedzUsuńTo dawaj! W kupie raźniej! Ja zamierzam pociągnąć drugie tyle, ale jak będziesz chciała wysiąść wcześniej, uprzejmie pozwolę:P
UsuńNie, nie, nie pozwalaj!!! Nie dam się wypchnąć z tego pociągu! Będę się trzymała wszystkimi protezami które posiadam i posiadać będę w przyszłości!
UsuńW takim razie, gdybyś w przyszłości planowała protezę dłoni, rozważ taką w stylu kapitana Haka. Ja już ostrzę sobie na nią zęby. Nie wiem tylko, czy da się w niej utrzymać białą laskę, ale co mi tam!
UsuńAle do czego Ci ona? Będziesz nakłuwać parówki?
UsuńBiałą laskę możesz przeca przywiązać bandażem! Bandażem będziesz wiązać żylaki! Albo, co ta, od razu przywiąż żylakiem! Tak kolorystycznie i tematycznie.
Jak to do czego? Jak Cię/mię - niepotrzebne skreślić - będą wyrzucać, będzie jak znalazł. Zaczepno-obronna.
UsuńZ tymi żylakami to mnie zdradziłaś. Trzymałam tu sobie w zanadrzu kolejne schorzenie, aby nim chlasnąć w którymś z kolejnych postów, a tu taki falstart. Ale masz rację, żylak będzie lepszy niż pocięte na paski rajstopy, którymi podwiązywałam onegdaj pomidory!
Pewnie Ci pomidorki szybko nabrały kolorku, co?
UsuńPacz, strzeliłam i od razu w dziesiątkę!
Jak chcą wyrzucać, to trzeba zwiększać masę. Pracuję nad tym! Omniomniom.
Kolorku jak kolorku, szybciej schodziły na złą drogę. Planując napady, nie musiały się zastanawiać skąd wziąć pończochy do naciągnięcia na twarze.
UsuńSądząc po celności strzału, Twoje opowieści okulistycznej treści należałoby uznać za przesadzone. Ja z trudem trafiam w tarczę, a co dopiero w dziesiątkę, o!:P
Z tą masą to niezły pomysł. Zwłaszcza, że zostałam zmuszona do zagospodarowania dużej ilości brzoskwiń i dziś piekę ciasto za ciastem. Teraz będę miała dobre wytłumaczenie dlaczego sama je zjadam!:
Ja zżarłam dwie blachy tegoż! Blachy to ja zawsze dojrzę! Nawet po omacku znajdę żarcie! I zakorkuję drzwi w wagonie!
UsuńA celność strzału - wiesz jak to jest, mam 50% skuteczność- albo trafię, albo nie.
Starając się nadążać za pokrętnymi ścieżkami Twego umysłu, domniemuję że zakorkowywać zamierzasz własnym ciałem? Pomyśl więc i o zbroi, która uchroni Cię przed szczypaniem w wystający - jak sądzę - zadek. Pozwól jednak, że ja pójdę przodem.
UsuńJasne, że własnym ciałem! (jakie pokrętne, u licha?! Najprostsze z możliwych!)
UsuńNo jak przodem? Przecież chciałaś jechać jak najdłużej! Siedź i podziwiaj widoki!
Przodem do wagonu, znaczy się pierwsza wejdę, bo potem się nie da. Trzeba będzie jednak pomyśleć o zgromadzeniu pokaźnych zapasów wałówki: po pierwsze, bo podróż będzie długa, po drugie, żebyś w trakcie nie schudła i nie odkorkowała. Ani nie wykorkowała.
UsuńJejku, żebym tylko te drzwi zakorkowała prawidłową stroną organizmu!
UsuńAle w sumie możesz nie poznać różnicy. Może pomyślisz,że uśmiecham się, leżąc na boku? :)
Spróbowałam sobie to zwizualizować. Padłam i leżę na wznak. Uprzejmie informuję, że to co widać, to moja twarz i trzęsący się - ze śmiechu rzecz jasna, a nie z czego innego - brzuch!
UsuńWitaj we wrześniu... Jako matka dwóch uczniów, po 4 porankach jestem jeszcze bardziej niż pewna że w przypadku kolejnych dzieci zeszłabym szybko z tego świata...Niech spokój i cierpliwość również będzie z Tobą!
OdpowiedzUsuńA książek tych nie czytałam... Nie wiem czy przypadkiem nie byłyby miłą, odprężającą lekturą po ciężkim tygodniu. Nie ma to jak poczytać o tym jak innym jest jeszcze trudniej :-)
O rety, zapomniałam że u Ciebie w tym roku dubel! Ja mam ostatni rok względnego spokoju, a i tak ledwo dycham. Gdybym tak dopadła jakiegoś miecza świetlnego, jak bym chlastnęła tu i ówdzie, z pewnością od razu zapanowałby spokój!
UsuńPierwsza część spełnia, jak sądzę, kryteria. W razie potrzeby, służę pożyczką:)
Obiad. Telefon. "A czemu chłopaki nie na treningu?". Zapomnieli. Przełykam w biegu. Jedziemy. Dwie godziny później wracamy. W domu. Bluzy gdzie? Na boisku. Jedziemy.
OdpowiedzUsuńJak ja doskonale rozumiem. I pozostaję w nadziei, że mimo iż jestem mało użytecznym w domu bucem, to nie aż takim jak mąż pani Jackson :P
Nic nie mów. U mnie w tym roku dwa baseny (jeden początkujący, jeden zaawansowany, nie myśl, że da się to zrobić w tym samym dniu i o tej samej godzinie), piłka nożna, nieustająca rehabilitacja Starszego. Plus rozpaczliwe próby uprawiania sportu i przeze mnie.
UsuńPróbka z przedwczoraj. Jadę prosto z roboty,wprawdzie z językiem na brodzie, bo wszystko wyliczone co do minuty, ale bardzo zadowolona, bo spakowałam sobie ubranie sportowe oraz sprzęt (kije). Dojeżdżam na miejsce, otwieram bagażnik. Gdzie buty? W domu. Nie jadę, p...ardon.
Ja rowerkowi powiedziałem już chyba pa pa :( Teraz gruntowanie, malowanie, sprzątanie, załatwianie spraw bankowych i jeszcze mi dowód rejestracyjny "wyszedł". Dwie wizyty w starostwie, bo przeca od ręki się nie da. Że o 7 dychach z kieszeni nie wspomnę :(
UsuńPS. Ale przestaję jękolić i stwierdzam, że pogodę na zrobienie elewacji mieliśmy piękną :) Jak również na prace w środku :)
Ja się tak łatwo nie poddaję, zwłaszcza że znów muszę podreperować nadwerężony przeprowadzką kręgosłup. Efekty tego są jednak takie, że liczba godzin snu znów mi się niebezpiecznie zmniejsza, a w dni powszednie zjeżdżam do domu około 19-20. Ale i tak cieszę się, że mam za sobą to, co jeszcze przed Tobą!
UsuńA pogoda, owszem, dopisała tego roku. To pewnie znak, że niebiosa są Wam przychylne:)
Nie znałam wcale Jackson - powinnam się wstydzić? I obawiam się, że nie zdzierżyłabym pana męża jednak:( A tak w ogóle jednak zamierzam trochę dłużej pożyć niż ona.
OdpowiedzUsuńChyba niekoniecznie. Ja też całkiem niedawno dowiedziałam się o jej istnieniu. Nie wiem jak było naprawdę, tzn. na ile jest to fikcja literacka, a na ile opis rzeczywistych zdarzeń, ale autorka chyba nie dawała panu mężowi szansy, by zrozumiał, że coś jest z nim nie tak. Na marginesie, mąż wcale o tak bardzo wiele jej nie przeżył (ledwie pięć lat, a byli w tym samym wieku) - najwyraźniej pasożytniczy tryb życia też szkodzi!:P
UsuńI tym się będę pocieszać, bo jednak mam aspirację pożyć choć trochę dłużej.
UsuńW takim razie pomału zbiera się nas całkiem spore grono (patrz komentarze pandeMonii) - to będzie bardzo wesoły pociąg!:)
UsuńBardzo wesoły, sądząc po Twoich wpisach, na pewno byłoby niesamowicie dowcipnie i wesoło.
UsuńWszystko zależy od dnia. Czasem bywam groźna, piorunująca i paraliżująca. W ciasnym wagonie mogłoby okazać się to trudne do zniesienia, ba! do przeżycia!
UsuńZabawne, bo ja czytałam te książki we wczesnych latach osiemdziesiątych, jeszcze w liceum i widziałam tam przede wszystkim sympatyczny, pelan ludzi dom, tak odmienny od mojego. Nie żeby mój nie był sympatyczny - tego nie chcę powiedzieć, ale byłam jedynaczką, a mama pedantką, więc nasz dom był uporządkowany i w moim odczuciu pustawy.
OdpowiedzUsuńModel rodziny kompletnie mnie nie dziwił - jak na ówczesne czasy była to norma. Co mnie zaskakiwało - to zupelnie inny poziom życia, mimo że ksiązki działy się w latach chyba pięćdziesiątych. Ten samochód, którym jeździła żona, to w Polsce byłoby nie do pomyslenia. U nas wtedy kobieta siadała za kółko tylko wtedy, kiedy mąż sobi trochę popił ;-) W większości znanych mi rodzin mamy w ogóle nie mialy prawa jazdy. Poza tym - pralka i suszarka oraz zmywarka do naczyń - dwa ostatnie sprzęty wtedy w Polsce niespotykane.
Przy lekturze pierwszej części też widziałam głównie ten sympatyczny rozgardiasz. Potem dostrzegłam jednak i tło.
UsuńCzytanie tej książki w latach osiemdziesiątych faktycznie musiało dostarczać zupełnie innych wrażeń niż obecnie. Mimo że pamiętam co nieco (ale kiedy Ty byłaś w liceum, ja wizytowałam podstawówkę), to i tak czytałam to jako ja dzisiejsza, posiadająca i zmywarkę, i pralkę, i prawo jazdy, i męża, który nie ma problemu z tym, kto prowadzi oraz kto zarabia. W sumie to dobrze, że po blisko siedemdziesięciu latach udało nam się wreszcie osiągnąć amerykański poziom życia (przymknijmy oko na to, że opisana w książce rodzina do zamożnych nie należała), zarazem znacznie ich przeskakując, jeśli chodzi o równouprawnienie.
Te jej ksiązki wyszły kolejno w 1953 i 1957 roku.
UsuńTak mi się skojarzyło - oglądałas film "Usmiech Mona Lisy" z Julią Roberts ? Bo to te same czasy, tylko tam rzecz sie dzieje w ekskluzywnym żeńskim college'u. Dziewczyny studiowały, ale ich głownym celem życiowym było wyjście za mąż i zostanie dobrą panią domu. A Wydział Prawa Uniwersytetu Yale miał dla kobiet wtedy 4 (słownie: cztery !!!) miejsca.
Pod tym względem w PRL było wtedy lepiej, bo dostęp do edukacji kobiety miały nieograniczony przez płeć. A jak im sie potem z tym wykształceniem żyło, to juz inna historia...
(poprzedni komentarz usunęłam, bo to jedyna mozliwośc poprawienie kompromitujących błędów ;-) )
No właśnie nie wiem czy dopiero tak późno, bo w moim wydaniu pierwszej części copyrajty są jeszcze z lat czterdziestych.
Usuń"Uśmiechu Mony Lisy" nie oglądałam, za to czytałam, całkiem niedawno, "Anię z Zielonego Wzgórza". Klimat w zasadzie podobny, zwłaszcza jeśli chodzi o to, po co kobiety szły na studia czy do college'u. Myślę, że podobne motywacje towarzyszyły i towarzyszą nadal części kobiet. Faktem jest jednak, że teraz decyduje w zasadzie tylko ich wolna wola (choć pytanie, ile z tych kobiet zdaje sobie sprawę z możliwych konsekwencji wyboru roli żony "przy mężu"), a wcześniej miały do przejścia istną drogę przez mękę. W PRL-u mimo wszystko też, bo ta wolność wyboru była pozorna.
Co do komentarza: już posprzątałam:) Mnie też nieraz irytuje ta niemożność usunięcia choćby literówki.
Patrz, ja mam w pamięci to pierwsze czytanie, po którym zostało mi wrażenie sympatycznego chaosu, zabawnych sytuacji i ogólnego rozbawienia, podszytego śladem zrezygnowania (z silniejszym się nie walczy).
OdpowiedzUsuńMiałam chęć na drugie czytanie, ale po lekturze Twojego posta odpuszczę. Ostatnimi czasy zgorzkniała jestem i pewnie lektura tylko by mi dołożyła.
Oj, w stanie zgorzkniałości to chyba nic nie wchodzi. Mi pasuje wtedy wyłącznie Agatha Christie, przy czymkolwiek innym zrzędzę i stękam.
UsuńNie wiem jednak, czy musisz sugerować się tym, jak ja odebrałam tę książkę. Wszyscy wokół rozpływają się w zachwytach, jaka to zabawna historia i w ogóle boki zrywać, więc może to ze mną jest coś nie tak? Powiem jednak szczerze, że ulżyło mi , gdy ZWL napisał, że on miał tak samo. Nawet jeśli jestem kopnięta i czepialska, to we dwójkę zawsze raźniej!:)
Z książkami tak jest zawsze. Czytasz wokół, jaka to książka X jest cudowna, wspaniała, Oskara jej dać i Nobla, po czym bierzesz dzieło do ręki i nie zachwyca. I dziwnie, no jak to, powinno porwać, a nie porwało, coś z gustem jest nie tak czy co?
UsuńJak tak dobrze pomyśleć, to tak jest prawie ze wszystkim. Miałam swego czasu taki sklep wędliniarski, w którym jeśli pani ekspedientka polecała mi "szyneczkę" (a wiem, że robiła to szczerze, a nie po to aby wypchnąć towar), wiedziałam na 100%, że będę nią pluć i parskać. I to wcale nie dlatego, że była podłego sortu, tyle że smak absolutnie nie mój. Dowcipy też jednych śmieszą do rozpuku, a innych wcale. Tylko człowiek taki głupi, że czasem myśli, iż z książkami to powinno być inaczej...
Usuń